Mamut Malloy po ośmiu latach opuszcza więzienie. Ma jeden cel – chce znaleźć swoją ukochaną Velmę. To właśnie na niego trafi Philip Marlowe, prywatny detektyw, i tym samym uwikła się w naprawdę niebezpieczną sprawę.
„- Lubi pan ostro grać, co, Marolowe?
– Nie o to chodzi, że lubię, samo tak wychodzi.”
Philip Marlowe, prywatny detektyw, bez sukcesu kończy sprawę odnalezienia greckiego golibrody. Jest świadkiem osobliwej sytuacji – oto pewien olbrzym wyrzuca z lokalu „U Floriana” klienta. Jak się okazuje to teraz „miejscówka dla czarnych” (żeby użyć określenia z powieści). Mamut Malloy, który właśnie wyszedł z więzienia po ośmiu latach odsiadki, jest zaskoczony – kiedyś to tutaj śpiewała jego ukochana Velma. Niebawem w tym samym lokalu zabije człowieka. Philip Marlowe uwikła się w trudną sprawę, za co przyjdzie mu nieraz słono zapłacić. No i będzie poszukiwał Velmy. Żegnaj, laleczko to bodaj najbardziej znana powieść Raymonda Chandlera, stale obecna na liście najlepszych kryminałów wszech czasów. Teraz możemy tę powieść poznać w nowym tłumaczeniu, którego autorem jest Bartosz Czartoryski.
Zabójstwo „U Floriana” okazuje się zaledwie wierzchołkiem góry lodowej. Potem Marlowe zostanie poproszony o pomoc w odzyskaniu pewnego skradzionego naszyjnika o wartości niemal muzealnej. Sprawy przybierają nieoczekiwany obrót, gdy jego zleceniodawca zginie, a sam Marlowe zostanie ranny. Nie wycofa się jednak – nie cofnie się przed niczym, aby odkryć prawdę. Anne Riordan, jego sojuszniczka w tej sprawie, mówi: „- Czasami myślę, że jesteś świetnym facetem (…) a czasami, że z ciebie najgorszy palant, jakiego w życiu poznałam”. Rzeczywiście, Marlowe jest cyniczny, można mu zarzucić mizoginizm, pogardę dla ludzi, a nawet nadużywanie alkoholu. Z drugiej strony pozostaje naprawdę skuteczny i zdeterminowany. W swoich działaniach kieruje się specyficzną moralnością. Pogarda dla innych wynika z tego, że on zna ten brudny świat, w jakim przyszło mu żyć i jego okrutne prawa. Intryga to jedno (zresztą całkiem niezła, pełna zwrotów akcji, z zaskakującym zakończeniem), ale to właśnie opis świata przedstawionego, Ameryki późnych lat trzydziestych ubiegłego stulecia – jest fenomenalny. Los Angeles właściwie można kupić razem z każdym człowiekiem, to tylko kwestia odpowiednich pieniędzy i układów. Jeden z policjantów zobrazuje to w ten sposób:
„- Człowiek nie może tu być uczciwy, nawet jeśli zechce (…). Na to choruje ten kraj. Bo jak się będzie trzymał zasad, to zostanie z gołym tyłkiem. Albo grasz nieczysto, albo nie będziesz miał co do gara włożyć. (…) Chcesz wiedzieć, co myślę? Że ten nasz świat trzeba przebudować. Takie małe Moralne Przezbrojenie”.
Panuje koszmarny rasizm (policja właściwie nie stara się ścigać Mamuta, co Marlowe kwituje na swój cyniczny sposób: „- Cóż, przecież tylko zabił czarnucha, a to ledwie się kwalifikuje na wykroczenie”). Na drodze detektywa stają gangsterzy, niebezpieczne kobiety, ludzie prowadzący szemrane interesy. Chandler opisuje kolejne postacie z pomysłem, nie bez psychologicznej głębi. Obok Marlowe’a świetnie wypadają Mamut Malloy, Anne Riordan, Helen Grayle, piękna żona znacznie starszego mężczyzny, żyjąca w luksusowej rezydencji, lubiąca dobrze się bawić z mężczyznami (jednak stwierdzi: „- Faceci to zwykłe szuje (…). Lecz świat ogólnie też nie jest przyjaznym miejscem.”) czy mający w sobie coś z dandysa Lindsay Marriott. Chandler równie dobrze potrafi przedstawić sięgającą dna alkoholiczkę („- Może porządny drink odświeżyłby mi pamięć. Jestem sucha jak Dolina Śmierci”) czy wścibską starą sąsiadkę, wcale przenikliwą. To pani Morrison powie:
„Ludzie nie mogą czuć się tu bezpiecznie. Gdy przyjechałam do tego miasta przed dwudziestoma dwoma laty, nawet nie zamykaliśmy drzwi. A teraz panoszą się tu gangsterzy, skorumpowani policjanci i zepsuci politycy, strzelając do siebie z broni maszynowej. Młody człowieku, to po prostu zakrawa na skandal”.
Być może właśnie dlatego powieści Raymonda Chandlera czyta się do dziś. Oferują znacznie więcej niż świetną zagadkę kryminalną. To książki traktujące w równej mierze o kondycji świata i człowieka. Przejmująca historia przedstawiona w Żegnaj, laleczko ma w sobie coś z tragedii Szekspira (nieprzypadkowo nazwisko wielkiego dramaturga) pada kilka razy w tekście). Philip Marlowe – przy wszystkich swoich przywarach – staje się kimś w rodzaju samotnego bohatera, obnażającego zło ówczesnego świata (na marginesie – zarazem ten wielki bohater ma wiele dystansu do siebie: „Nie odpowiedziałem. Ponownie odpaliłem fajkę. Dzięki niej człowiek wygląda na zamyślonego, nawet jeśli ma pusty łeb”). Jednak powieści Chandlera być może nie obroniłyby się do dziś, gdyby nie ich kapitalny styl: żywy, barwny, pełen błyskotliwego, ironicznego humoru na przykład w opisie postaci („Pan Grayle wstał, powiedział, że było mu bardzo miło mnie poznać, lecz teraz pójdzie do siebie się położyć, bo nie czuje się najlepiej. Miał nadzieję, że mu wybaczę. Był tak uprzejmy, że sam chciałem go wynieść z pokoju, żeby okazać mu szacunek”) czy w ciętych dialogach:
„Zmrużyła oczy i zmarszczyła podbródek. Pociągnęła nosem.
– Pił pan – powiedziała chłodno.
– Miałem ekstrakcję zęba. Dentysta kazał mi odkazić.
– Nie popieram tego.
– Gardzę alkoholem, chyba że leczniczo.
– Tego też nie popieram.
– Chyba ma pani rację – przyznałem”.
Zwracają też uwagę opisy, plastyczne i sugestywne. Choćby dla tych niezwykłych opisów warto – z pisarskiego punktu widzenia! – czytać Chandlera:
„Zeszliśmy trzema schodkami do głównej części pomieszczenia, gdzie dywan niemal łaskotał mnie w kostki. Tam z kolei stał ogromny koncertowy fortepian zamknięty na głucho. W narożniku na kawałku brzoskwiniowego jedwabiu znajdowała się wysoka srebrna waza, do której włożono pojedynczą żółtą różę. Pełno było tam porządnych miękkich mebli, na podłogę rzucono mnóstwo ozdobnych poduch, (…) niektóre miały złote frędzle, inne nie. Był to ładny salon dla miłych ludzi. W ciemnym kącie stała przykryta kapą z adamaszku sofa, która skojarzyła mi się z formą odlewniczą. W takich pokojach ludzie przesiadują z dłońmi złożonymi grzecznie na podołku, ssą kostki cukru nasączone absyntem i rozmawiają ze sobą wysokimi, afektowanymi, czasem nawet piskliwymi głosami. Mogło się tam dziać dosłownie wszystko – poza pracą.”
„Dom stał blisko oceanu, i czuć było zapach oceanu, choć nie sposób było dostrzec tafli wody. Aster Drive zakręcała tu gładkim długim łukiem i o ile domy od strony lądu były po prostu porządne, to od klifu rozciągały się ciche posiadłości otoczone kilkumetrowymi murami, do których prowadziły żelazne bramy i fantazyjnie przystrzyżone żywopłoty. A w środku – o ile, rzecz jasna uda ci się dostać do środka – świeci jakby inne słońce, panuje cisza, na jaką pozwolić mogą sobie tylko wyższe sfery poukrywane w swoich enklawach”.
Nie ma się co dziwić, że Żegnaj, laleczko zyskało taki status w literaturze światowej. Cieszę się, że wróciłem do świata Raymonda Chandlera i odkrywam go na nowo – wam również polecam tę lekturę!
Źródło cytatów: Raymond Chandler, Żegnaj, laleczko, tłum. Bartosz Czartoryski, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2022.
Źródło grafiki: https://www.teleman.pl/tv/Zegnaj-Laleczko-88124