Pora na kolejny konkurs na naszym blogu. Tym razem możecie wygrać znakomitą antologię „Wszystkie kręgi piekła”. Autorką jednego z opowiadań jest Małgorzata Sanchez, nauczycielka Pasji Pisania.
I ruszamy z kolejnym konkursem! W czerwcu bywa gorąco, więc mamy dla was piekielnie gorącą książkę! Wszystkie kręgi piekła to antologia wydana przez Phantom Books. Autorką jednego z opowiadań zawartych w tej książce jest Małgorzata Sanchez, pisarka, lubiana przez was nauczycielka Pasji Pisania, która prowadzi Kurs Fantastyka.
Inspiracją dla powstania tej ciekawej książki było arcydzieło literatury światowej. Zobaczcie:
„Już przy wejściu do piekła słychać różne głosy, mówiące kilkoma językami. Słychać żałosne jęki, bólu i cierpienia. Przy bramie jest tłoczno, słychać wrzaski i wycia. Widać okropne postacie, straszne kształty. W kącie ojciec Smutek i jego córki Troski, dalej widać straszne Choroby i Starość, Trwogę i Nędzę. Razem spacerują Wojna i Niezgoda. Królem Piekła jest Szatan, jego dzieci są tutaj strażnikami. W środku placu stoi wielkie drzewo. Dziedziniec otoczony jest murem cierpienia i bólu. W gałęziach drzewa pochowane są sny i marzenia tych ludzi, którzy teraz znajdują się piekle. Przed wejściem na dziedziniec, i przy jego wyjściu czuwa olbrzym Briareus. Pilnuje drzewa, aby nikt nie ułamał nawet małej gałęzi, to oznaczałoby, że powrócą do niego jego marzenia. Piekło w kształcie leja podzielone jest na dziewięć kręgów. W najdalszej cześć dziewiątego kręgu, pośrodku zamczyska stoi tron, a na nim zasiada król otchłani piekielnych DIABEŁ!
To jedna z najbardziej znanych wizji piekła i jeden z najważniejszych utworów literackich świata. Mowa oczywiście o Boskiej komedii Dantego Alighieri”.
Małgorzata Sanchez przygotowała dla was dwa egzemplarze Wszystkich kręgów piekieł. Zadanie konkursowe jest oczywiście pisarskie. Słowo-klucz (czy raczej wyrażenie będące kluczem) w tej edycji konkursu to „z piekła rodem”.
Swoje opowiadania – lub ich fragmenty – zamieśćcie w formie komentarza do niniejszego wpisu. Nie powinny przekroczyć 1700 znaków ze spacjami. Na wasze prace czekamy do 25 czerwca włącznie. Małgorzata Sanchez wybierze najlepsze, a ich autorzy/autorki otrzymają nagrody.
Do dzieła!
Źródło cytatu: Antologia, Wszystkie kręgi piekła, red. Sebastian Sokołowski, Dominika Świątkowska, Phantom Books, Szczecinek 2022.
Leokadia odebrała telefon z komisariatu późnym wieczorem. Niski głos policjanta oznajmił jej ze spokojem, że Misiaczek zabił człowieka.
Początkowo nie zrozumiała, nie połączyła tych dwóch słów: Misiaczek i zabicie człowieka. To musiała być jakaś pomyłka – jej jedyny syn nigdy w życiu nie zrobiłby czegoś podobnego. Nikt nie rodzi się mordercą i nic, ale to nic nie wskazywało na to, że Misiaczek potrafi zabić z zimną krwią.
Przecież jego narodziny były jak biblijna manna z nieba, jak złoty deszcz, jak dopłynięcie do bezpiecznej, suchej przystani w środku czarnej burzy łez, rezygnacji i żałoby. Jeszcze zanim się narodził, był oczkiem w głowie Leokadii i jej męża. Udało mu się przyjść na świat za trzecim razem, poprzednie dwa Misiaczki pogrzebano w maleńkich, drewnianych szkatułkach. Misiaczkowi nadano imię – Mateusz – czyli dar od Boga. Ale i tak zawsze był Misiaczkiem, czy to mając trzy dni, czy trzydzieści trzy lata. Radość była tym większa, że był dzieckiem nadzwyczaj grzecznym i nadzwyczaj mądrym. Nigdy nie wymuszał kupowania mu słodyczy i zabawek jak inne dzieci, choć rodzice, mimo skromnego budżetu, chcieli go nimi zasypywać. (…)
Na komisariacie Leokadia dowiedziała się, że ofiarą Misiaczka był jego sąsiad, Andrzej. Zadźgany nożem na parkingu przed blokiem w biały dzień, tak bezceremonialnie, butnie, bez owijania w bawełnę. Co prawda przez ostatnie miesiące syn uskarżał się, że to sąsiad z piekła rodem, że gorszego mieć nie można. Kiedyś powiedział, że za te wszystkie nieprzespane noce oraz za to, że przez niego uzależnił się od tabletek na sen po prostu weźmie nóż i go zabije. (…)
Piotr stał na schodach Bazyliki Świętego Piotra. Był zmęczony po podróży, koloratka ściskała szyję i drażniła nieogoloną skórę. Pot spływał po czole. I bał się. Modlił w duchu do Boga, ale strach nie mijał. Nie pomagała obecność trzynastu egzorcystów ustawionych w szeregu dwa metry przed kolumnami. Odpowiedzieli na wezwanie tak, jak on. Mieli stanąć do prawdziwej walki z siłami Zła. Nie na słowa, do walki na śmierć i życie.
Piotr nie wiedział, czy ma moc, która się przyda w tej walce. Otarł pot z czoła, ręka na chwilę przesłoniła mu widok placu, a gdy opadła świat się zmienił.
Na plac wypadła chmara szarych kreatur. Wysokie na ponad dwa metry stwory, z długimi kończynami, rozdziawionymi pyskami, poruszały się niezgrabnie, ale zaskakująco szybko. Przemieszczały się cicho, słychać było tylko szelest skóry ocierającej się skórę.
Piotr wyczuł, jak wszyscy zebrani egzorcyści zamarli w przerażeniu.
– Święty Michale Archaniele, broń nas w walce – zaintonował Giovanni Rossi.
– Przeciw niegodziwości i zasadzkom złego ducha bądź nam obroną – dołączyli pozostali. – Niech go Bóg poskromi, pokornie błagamy, a Ty, Książę Zastępów niebieskich mocą Bożą strąć do piekła szatana i inne duchy złe, które na zgubę dusz krążą po świecie.
Piotr patrzył na nadbiegającą hordę. Kreatury może był z piekła rodem, ale zwykła modlitwa nie pomoże. To będzie rzeź, pomyślał. Krew spłynie po kamiennych stopniach bazyliki, a potem Stolica Apostolska pogrąży się w chaosie.
„Boże, chroń papieża”, pomyślał Piotr, gdy chude, szare postacie były już w połowie placu.
I mamy pierwsze prace – kto następny?
Siedziałem jak na szpilkach między triumfującą twarzą Artura, a szyderczym uśmiechem Michała. Byłem w równym stopniu podniecony co przerażony. Starałem się ukryć emocje, ale nie było to łatwe przy ośmiu śmiejących mi się w twarz mordach z piekła rodem.
Kurczę krwiste! Co za kompromitacja.
Na wszystkie kruki świata! Jeszcze tylko półtorej godziny.
– Tylko nie popuść – rzucił Artur. Reszta rodzeństwa parsknęła śmiechem.
Pieprzyć zasady!
– Nicolai! – warknął ojciec, gdy byłem sekundę od wybuchu.
Ojciec miał hipnotyzujące spojrzenie, no i siłę w łapie do powalenia byka. Od razu się wycofałem, spuściłem wzrok i udałem skruchę, byłem w tym mistrzem.
Drzwi otwarły się z głośnym kaszlnięciem. Osiem kobiet wmaszerowało tanecznym krokiem, obcasy ich szpilek stukały o kamienną płytę podłogi, aż kuło w uszy.
Piękna rudowłosa uczennica czwartej LO posłała mi szeroki uśmiech. Zielona sukienka za kolano, spięta w pasie brązowym paskiem idealnie podkreślała jej krągłe biodra. Poznałem ją pół roku temu i choć ledwo skończyłem osiemnaście lat i miałem całe życie, i mnóstwo czasu by znaleźć tą jedyną, olałem złote rady przodków. Zależało mi tylko na Monice.
Uśmiech zgasł z moich ust.
– Co jest? – szepnęła Monika.
– Nic – mruknąłem cmokając ją w policzek.
Zakuło mnie w piersi. Wiedziałem, że bracia szybko uporają się ze swoimi wybrankami. Kochali rywalizację, a nic nie pobudzało zmysłów tak, jak polowanie na wybrankę tego drugiego. Oczyma wyobraźni widziałem, jak wataha rozrywa jej ciało, a ja czując słodki zapach krwi, dołączam.
Instynkt to wredna suka!
Kurczę krwiste! Co ja zrobiłem. Lekką ręką przekreśliłem jej przyszłość.
Zegar wybił dziesiątą
Szlag! To już.
Musiała tylko przetrwać do świtu.
Prasłowianie Dobromir, Dobrojar i Dobrogniew wczesnym świtem wybrali się na polowanie. Dobromir, znany z tego, że mierzy wysoko, miał nadzieję na sarnę, ale Dobrojar i Dobrogniew byli sceptyczni – pewnie uda się upolować jedynie zająca. Wyposażeni w maczugi, proce i jeden topór ruszyli w gęstą puszczę, żegnani przez rodziny i sąsiadów, którzy wyszli na skraj osady, by okrzykami wzniecić w ich sercach zapał ognisty.
Gdy słońce zawisło w najwyższym punkcie, napotkali sarnę. Polowanie trwało krótko. Otoczyli ją z trzech stron, Dobromir rzucił toporem lekko ją raniąc, a gdy spłoszona uciekała w stronę Dobrojara, ten zamachnął się i ogłuszył ją maczugą. Dobrogniew dobił zwierzę swoją.
Szczęśliwi i zmęczeni rozpalili ognisko, opili się miodem pitnym i posnęli na ziemi, tworząc krąg ze swoich ciał wokół ogniska.
Spali dobre kilka godzin, gdy Dobromir zerwał się i pobudził resztę, krzycząc:
– Ale miałem sen straszny, jakby bóg Swarożyc cisnął mnie w ogień z zemsty jakiejś. Siedziałem w jakichś szmatach na drewnianej ławie, też obłożonej całej szmatami i spoglądałem cały dzień na glinianą tabliczkę. Ale ta tabliczka nie była zwyczajna. Wszechmocny Weles sprawił, że odbijał się w niej cały świat. A ja tak siedziałem całymi dniami i gapiłem się w tę tabliczkę, nie mogąc się ruszyć, niby jaka strzyga na mnie urok rzuciła. Moja mateńka, świętej pamięci Jadwiga krzyczała: „nie siedź tyle w internecie”, a ja się ruszyć nie mogłem, czy to mnie żmija ukąsiła czy co. Gapiłem się w tę tabliczkę, jakby świat nie istniał.
– To tylko sen. Głowa omamiona przez miód pitny. – Dobrogniew poklepał go po ramieniu. – Nikt zdrowy na umyśle nie mógłby się gapić w tabliczkę cały dzień.
Prycham ze smiechu, gapiac sie w tabliczke!
– Witamy Nikolasa Gołasia, znanego wam jako NikoGo! Niko, gratulujemy nowego singla! Twoja kariera rozwija się niesamowicie, rok temu miałeś stu obserwujących i nagrywałeś covery w sypialni. Dziś wydajesz własne utwory, grasz koncerty, zamykasz festiwale! Jak to możliwe?
– Cóż, nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie moja managerka i babcia w jednej osobie!
Wspomina tamten dzień. Siedział w jadalni i czytał komentarze pod ostatnim filmikiem, starając się nie przejmować. Wiedział, że nie ma talentu, urody, ani nawet medialnego nazwiska. Nos miał po tacie, brak słuchu po mamie, a jakby tego było mało, nazywając syna, obydwoje wykazali się brakiem wyobraźni i połączyli pretensjonalne imię z pospolitym „Gołasiem”.
Nie płakał, trochę tylko pociągał nosem, gdy babcia siadła naprzeciwko, rozkładając na stole glukometr i leki.
– Mogę ci pomóc, złotko- powiedziała ciepło.
Zwykle klęła jak szewc, a że wypalała trzy paczki papierosów dziennie, brzmiała podobnie. W dzieciństwie zastanawiał się, jakby to było mieć babcię, która słucha swojego radia i biega na różańce, ale jego babcia twierdziła, że gdyby przestąpiła próg kościoła, trafiłby ją piorun, a od wody święconej dostaje się parchów.
– Babciu, ty? Chyba tylko cud mógłby mi pomóc.
– Cud-smród! Cudów nie ma, możesz liczyć wyłącznie na siebie. I swoją nową managerkę! Tak się składa, że przygotowałam kontrakcik…
Resztę pamięta jak przez mgłę. Nie jest pewnien, jak to się stało, że się zgodził, ani gdzie się podziały długopisy. I czy nie wydawało mu się, że babcia nakłuła jego palec swoim penem do insuliny i kazała mu krwią namalować na kartce X.
Otrząsa się i uśmiecha do kamery. Nie rozumie, czemu rodzina babcię Lucynę nazywa Lucyferem.
PS. Dzięki, O., za „pożyczenie” babci!
Moja babcia wskoczyła z kapelusza i jest trochę przygłucha.
— Babciu, wracam z kina, grali Z piekła rodem — powiedział Robert, zamykając drzwi.
— Kto spiekł wodę? — zdziwiła się staruszka. — Przecież to niemożliwe. — Patrzyła podejrzliwie. — Czy twoja matka znów spaliła czajnik? — Podejrzliwie spojrzała na wnuka.
— Ależ skąd! — odpowiedział pewnie. — Babciu! Byłem w kinie na filmie Z piekła rodem — powtórzył i rozejrzał się za pudełkiem z bateriami do aparatu.
— Zobaczysz, ona kiedyś spali dom! — Staruszka chwyciła się za głowę.— Nic się nie zmieniła! — Machnęła ręką zrezygnowana.
Babcia mieszkała sama, ale codziennie ktoś ją odwiedzał.
— Nie! — Robert ratował sytuację. — Mama nic nie spaliła ani nie przypaliła — powiedział na wyrost. Wciąż szperał w komodzie, ale pudełko z bateriami zniknęło.
— Przecież dobrze słyszę. — Staruszka ruszyła do kuchni.
— Pierwszy raz spaliła czajnik za dziecka.— Babcia stanęła przed kuchenką. — Do tego poparzyła rękę.— Przymknęła oczy, wzdrygnęła się.
— Nikt się nie poparzył, w kinie grali film Z piekła rodem — jeszcze głośniej powiedział Robert.
Na szczęście baterie stały na stoliku w sypialni.
— Spiekła nogę? — zapytała niepewnie babcia. — Przecież jest zima — próbowała zrozumieć. — Jednak się poparzyła?— Dziwiła się nadal.
— Nie — zaprzeczył krótko, akurat majstrował w mikroskopijnym aparacie.
— Moja córka zdolna jest do wszystkiego. Lewą? — naciskała staruszka. — Bo prawą kopnęła kiedyś księdza po kolędzie. — Babcie wygrzebała z pamięci kolejną historię. Przeżegnała się pośpiesznie i włożyła aparat do ucha.
— Babciu wracam z kina, grali film Z piekła rodem — powiedział Robert i się uśmiechnął.
— Z piekła rodem? — Spojrzała na wnuka jeszcze bardziej zdziwiona niż wcześniej. — Czy chcesz powiedzieć, że o mojej córce kręcą już firmy?
Mrok temu tajemniczemu pomieszczeniu z piekła rodem dodawały świece. Dziesiątki świec, które rzucały na kamienne ściany chybotliwe cienie. Groteskowe pajęczyny zwisały z sufitu i zacienionych kątów jakby śmiejąc się przekornie wobec wszystkiego co daje posmak zwyczajności i czystych jak łza emocji.
Ona wiedziała. Wiedziała, że to nie jest dobry czas na szczyptę nadziei, tę ułudę w sercu, która pozwoli zapomnieć o mroku, o cieniach w sercu. O Nim.
Siedział przygarbiony tuż przed kominkiem, nagi, okryty tylko śmierdzącym i zmurszałym od starości pledem. Kiedyś był przystojnym, pełnym wigoru mężczyzną. Walczył, zabierał co chciał, był panem nie tylko swego życia. Był Strachem. Ale to było przeszło 300 la temu. Teraz był pokurczem, oddechem samego diabła. Niczym innym. Jego ruchy ograniczały od lat żelazne ogniwa tworzące grube sploty łańcucha dzwoniącego nawet przy delikatnym ruchu.
Olga śmiało podeszła do niego, popatrzyła na niego swoimi pięknymi oczami, co mogło się wydawać paradoksem w tej całej sytuacji. Niemożliwością, wręcz sprzeczną Naturą wydawałoby się, aby właścicielka tak pięknych oczu miała tak zimną, okrutną duszę. Zaśmiała się cichutko do siebie węsząc jakiś podstęp.
– To żadna pułapka, żaden podstęp – wyszeptał po chwili, jakoby czytając jej w myślach.
Zatrwożyła się lekko, poczuła cień niepewności. Sądziła, że takie emocje są już dawno za nią. Zostawiła je wtedy zagrzebane w tej piwnicy. Tego dnia kiedy umarła i kiedy narodziła się na nowo. Coś zatrzepotało w jej umyśle.
– Czego chcesz. Wzywałeś mnie, więc jestem – odrzekła po chwili.
Spojrzał na nią przekrwionymi oczami, które widziały już w swojej potędze ogrom cierpienia i gargantuiczną wręcz wizję piekła.
– Wiesz czego chcę, masz to, co od wieków należy do mnie – zasyczał wściekle. – Wiesz jak historia mnie nazwała? Jakim imieniem straszyli małe dzieci? Zwą mnie Olimpem, Terrorem Umysłu i Przedwiecznością. Tak. Jestem Amonem Kłamcą! Olga po raz kolejny od wielu lat poczuła się niepewnie i trwożnie obejrzała się w stronę drzwi.
– Czego tak naprawdę chcesz?
– Chcę mojej Księgi Paradoksu, ona ma wrócić w należne jej miejsce. Tylko tam znajdzie swój czas, a wraz z nim porządek na tym świecie. Wiesz o tym doskonale, prawda?
Olga przełknęła głośno ślinę.
– Ale przecież wiesz, co się stanie, kiedy ta Księga trafi właśnie w to miejsce? Przecież wtedy…..
– Ciiiii – zasyczała powtórnie Istota – Wszystko ma swój koniec, by zacząć swój początek. Czy Kłamcy wolno ufać? Czy Kłamca mówi prawdę, jeśli twierdzi, że kłamie??? Oddaj tylko mi tę Księgę, a obiecuję ci, że zobaczysz koniec świata taki, na jaki wszyscy zasługują….
– Ale przecież wtedy – przerwała mu – Przecież wtedy powstaną…
…
Niewidzialny podmuch wiatru zdmuchnął w tym momencie wszystkie świece. Nastała głęboka ciemność. I tylko usłyszała brzęk rozpiętych łańcuchów uderzających o posadzkę….
Belzebub z piekła rodem wskoczył na tron, rozkołysał się i wyrżnął na piekielny bruk. W ostatniej chwili przed upadkiem na pysk uratowały go skrzydła nietoperza. Opalone piekielnym ogniem cielsko miało ciemnoburą barwę. Z łba wyrastały baranie rogi. Wraz z uszami i brodą, jego gęba przypominała idealny trójkąt. Wiecznie taszczył przed sobą brzuszydło, które można było przyrównać do gara, w którym warzyły się przeklęte dusze. W jego oczach płonął ogień. Od pępka aż do kolan cielsko pokrywała gęsta sierść. Z niebywałą szybkością biegał na kurzych łapkach. Gdyby postawić przy nim mężczyznę, byłby on wielkości kurzej nóżki.
Azazel przestąpił próg piekieł i jak wryty stanął w sali tronowej. Opuścił piekło na fragmencik z wieczności – i nie były to wakacje, ale misja uczczenia jubileuszu Księcia Piekieł! Zatroszczył się o pozyskanie duszyczek dziewięciu niewinnych szafarek – a po powrocie – w piekle czekała na niego rewolucja! Niekończący się przemarsz diabłów przed tronem nieobecnego Lucyfera!
– Co tu się dzieje?! – Chwycił za gardło najbliższego diabła i krztuszącego się uniósł do góry. Ten przebierał kopytami w powietrzu. Przemówił, gdy Książę zwolnił uścisk.
– Mów do cholery, zanim stracę cierpliwość i obedrę cię ze skóry!
– Książę kazał obliczyć ilość diabłów… Doktor Sollfernus po chwili podał aktualny wynik.
– Solfernusie, czy podczas mojej nieobecności obliczałeś ilość diabłów w piekle?
– Spełniłem polecenie… Jest ich sto trzydzieści trzy miliony trzysta sześć tysięcy osiemset osiem diabłów.
– I co było dalej? Co powiedział Książę?
– Powiedział: „Chcę ich telas wsyskich zobacyć”!
Miau.
Walizka z łoskotem uderzyła o ścianę korytarza, z torby na ramieniu wypadły dwie bluzki. Nie chciała się obracać, nie mogła tracić czasu, aby je podnieść.
– Anka, nie przesadzaj. Proszę cię, porozmawiajmy! – Słyszała głos Tomka jakby z oddali, choć tak naprawdę szedł tuż za nią.
Szarpnęła mocniej walizkę, a ta posłusznie pojechała za właścicielką. Szybciej, szybciej.
Miau.
– Anka, proszę cię. Dobrze wiesz, że przesadzasz. To tylko kot!
Nie oglądała się, nie chciała wchodzić w dyskusję. Krok za krokiem, przejść korytarzem, zabrać teczkę z dokumentami, wyjść z domu.
– Anka!
Dwie torby ciążyły na jej wątłych ramionach, czuła wżynający się coraz mocniej pasek. Z trudem wymijała piłeczki rozrzucone po podłodze, rozsypany żwirek chrzęścił pod bosymi stopami. Wpadła do kuchni zdyszana, zmęczona.
Miau.
Energicznie chwyciła czarną teczkę z szafki. Jej poraniona do krwi dłoń zacisnęła się mocniej na rączce walizki. Spojrzała na liczne skaleczenia, blizny, które zostaną z nią na zawsze. Jeszcze tylko chwila i będzie wolna. Bezpieczna.
Miau.
– Kochanie, proszę cię… – Tomek spojrzał na nią błagalnym wzrokiem. Musiała wyrwać się z tego piekła.
Ze spuszczoną głową przeszła szybko obok swojego męża, kółeczka walizki cicho chrobotały na panelach. Krok za krokiem, nie obracać się. Jeszcze tylko jedne drzwi.
Miau.
Wypadła na zewnątrz, prosto w ulewę. Deszcz błyskawicznie przeniknął przez cienką piżamę. Powinna czuć chłód na skórze i klejące się ubranie, ale nie czuła nic. Nic, poza wzrokiem wbijającym się w jej plecy. Powoli odwróciła się, drżąc, i spojrzała na swojego męża, który stał w drzwiach ich domu. Jednak to nie jego wzrok sprawił, że zamarła.
Miau.
Czarny kot leniwie ocierał się o nogi mężczyzny, aż w końcu usiadł przed nim dumnie, wbijając swoje złote ślepia w zmokniętą kobietę. Lekko przekrzywił głowę.
Miau.
Popiół. Szary, szorstki, a jednocześnie delikatny rozprzestrzeniał się w miejscu, w którym spłonęła, a wiatr z każdym najlżejszym porywem unosił drobiny.
Noc zapadła na dobre.
W pobliżu przez długi czas wybrzmiewał wyłącznie cichy szelest liści poruszanych wiatrem oraz pogłos fal uderzających o skały. Zza ciemnych, ponurych chmur wychynął sierpowaty księżyc.
Z nagła stertę popiołu przebiła popielata kończyna . Wynurzyła się, jak gdyby chciała zaczerpnąć powietrza, rozpylając wkoło prochy i runęła bez ruchu. Chwilę później drgnęła znów, a obok powstała druga. Z czasem, ramiona nabrały po trosze sił. Chybotliwe, próbowały podnieść to, co ukryte spoczywało w pogorzelisku. Popielna istota z piekła rodem walczyła, aby powstać. Szczupłe dłonie wspierały się, raz za razem o ziemię wyłaniając kościsty korpus. Spod skóry wystawał kręgosłup i żebra, jakby ktoś naciągnął na nie jedynie zszarzałe, cienkie płótno.
Powstała drżąc. Kości i stawy wydawały dźwięki suchych, łamanych badyli. Postawiła pierwsze, nieudolne kroki i przewróciła się, wzniecając chmurę pyłu. Skulona, skrzyżowała ręce na piersiach i z płonącym, burzliwym wejrzeniem ogarnęła otoczenie. Nocna zasłona pozwalała jej dostrzec bardzo niewiele, rozsuwana na krótki czas blaskiem księżyca. Słyszała w oddali niespokojne morze nacierające na skaliste ściany klifu. Po raz kolejny z wysiłkiem stanęła na nogi. Zaczął padać deszcz. Lodowate cząsteczki wody powoli spłukiwały z niej brud, zamieniając go w szare błoto spływające po nagim ciele. Łaknące tlenu płuca świszczały, gdy wciągała zimne powietrze. Brała jeden oddech za drugim, by następnie wydać przeraźliwy, roznoszony echem krzyk.
Czy jest gdzieś coś piękniejszego? Żadne góry, złote plaże, piękne krajobrazy równać się nie mogą z żabienieckim niedzielnym porankiem, kiedy stara pójdzie do kościoła. Dzisiaj poszła, do drugiej wsi, pięć kilometry. Ignac, siedząc na ławce pod kasztanem, przyswajał to wyjątkowe piękno każdym sztachnięciem. Przed nim rozciągała się mazowiecka równina, łagodnie opadająca w dół. Najbliżej była łąka, na której kwitły chabry i maki. Dalej złociły się i falowały łany jęczmienia, dobiegając szeroką wstęgą aż po horyzont, zaznaczony ciemną linią boru.
Spetował papieros w słoiku, który na takie okoliczności trzymał przy ławce, wstał i poszedł do sionki przebrać się w robocze ubranie. Zofia jest dobrą kobietą, ale niechby Ignac nie zrobił tego, co mu nakazała przed wyjściem, a natychmiast przypomniałaby mu, że ma też inną twarz. Dzisiaj miał upolować na obiad tego diabelskiego koguta, którego dwa tygodnie temu przywiozła im ciotka Helenka. Złośliwe było to ptaszysko, które atakowało listonosza, biegało za dziećmi idącymi do szkoły, budziło okolicę dwie godziny przed świtem. No, tak miał ustawiony swój wewnętrzny zegar. Szczęściem Ignaca było to, że inne zagrody były kawałek od jego, bo jeszcze mu tylko swar sąsiedzkich brakowało.
Wyszedł z sionki z metrowym, grubym na palec, kijkiem w dłoni. Miał swoje sposoby na takie polowania, ale był pewien, że ten pierzasty diabeł nie da się wziąć za pierwszym podejściem. W sadku większość kur spała w cieniu drzew, kilka dziobało w trawie. Kogut narobił hałasu niczym alarm w sklepie Sarneckiej i ruszył na Ignaca. Ten przyklęknął, przymierzył i rzucił wirującym kijem w nacierającego.
—
– A wiesz – powiedział do żony po niedzielnym rosole – że już z odciętym łbem, to jeszcze próbował uciekać?
Pierwszy raz poczuł ją wiosną. Zaczęło się od kosów – wydawało mu się, że śpiewają wspak, choć w żaden sposób nie potrafiłby wytłumaczyć dlaczego. Przystanąwszy na środku drogi, wsłuchiwał się w kolejne takty melodii, która zdawała się kończyć zanim na dobre się zaczęła. Kilka dni później, w drodze do domu, jego ciało nagle przeszył chłód, nozdrza wypełnił zapach dymu, a obsypane kwiatami wiśnie wyglądały jak świeżo oprószone śniegiem. Zdawało mu się, że wróciła zima.
Potem wrzuciła go w piekło nieskończonego kołowrotka emocji, syzyfowego trudu bez wynagrodzenia. Przeskakiwał z jednego lęku na drugi, zawsze łudząc się, że wkrótce będzie lepiej. Jak z kamienia na kamień, każdy następny mniejszy, bardziej oślizgły, bliżej krawędzi. Przybywające obowiązki w pracy zdawały się nigdy nie kończyć. Dom obrastał kurzem i poczuciem winy. Czekał, aż dogoni samego siebie, ale dystans wciąż się powiększał.
Ostatniego dnia wyszedł z biura później niż zwykle, w półmrok czerwcowego zmierzchu. Wenus stała w zenicie, zamiast tuż nad horyzontem. Księżyc – jeszcze wczoraj w pełni – teraz był w pierwszej kwadrze. Jaśminy pachniały asfaltem.
Czekała na niego w lesie. Rozkraczona na szczudłowatych nogach, zagiętych jak u pająka, z cielskiem zwisającym tuż nad żwirową ścieżką. Małymi krokami zaczęła obracać się w kółko, jednak za nic nie mógł dostrzec jej oczu. Zaczęła iść tyłem, jak rak, niby w głąb lasu, a mimo to przybliżając się do niego. Nagle poczuł powiew gorącego powietrza. Bestia zaczęła rosnąć, zasysając ku niej przestrzeń. Po chwili grunt pod nim się zatrząsnął i rozwarł. Zaczął spadać w bijącą żarem otchłań, ale zanim zdał sobie z tego sprawę, już dotarł na samo jej dno.
W tłumie napierających zewsząd, spoconych osiłków w czarnych t-shirtach Angel czekał z podnieceniem na początek koncertu. Najpierw na scenie pojawili się połykacze ognia, co wzbudziło mieszany aplauz wśród publiczności. Potem przy dźwiękach „Cwału Walkirii” na czarno udekorowany podest wbiegli jak fighterzy członkowie zespołu. Twarze mieli umazane sztuczną krwią, a ich przedramiona zdobiły kolczatki. Chwycili za gitary, z których zabrzmiało pierwsze intro. Wtedy na scenę dostojnie wkroczył on – ich idol. Na wpół zwierzęcy ryk fanów zagłuszył wszystko. On tylko spoglądał z wysokości na morze głów, a jego świetliste oczy przeszyły duszę każdego z obecnych na wskroś.
Kolumny głośników zawyły, gdy wziął do ręki mikrofon. Jednak to, co wydobyło się z jego gardła, w niczym nie przypominało śpiewu. Charczący potok niezrozumiałych słów zaatakował bębenki. To był miód na uszy słuchaczy. Jak w transie zaczęli się kolebać, potrząsając włosami i przywołując znak Złego.
Wtedy Angel poczuł przenikający trzewia ból. Jego źródłem było to diabelskie przesłanie ubrane dla niepoznaki w ludzki język. Chłopak zgiął się w pół i przykucnął, ryzykując stratowanie okutymi glanami. Zdrętwiałymi palcami ledwo udało mu się wyszarpnąć z kieszeni zatyczki i włożyć je do uszu. Ból zelżał: sączący się z głośników jad nie miał już do niego dostępu. Lżejszy na duchu Angel dźwignął się z kolan i z wdzięcznością spojrzał w górę na czuwającą nad nim gwiazdę. Ta zamrugała dwa razy i mlecznym promieniem dała mu prztyczka w nos.
PS. Nieregulaminowo, po czasie, więc tylko dla funu!