Pora zaprosić was do kolejnego konkursu! Tym razem przygotowaliśmy dla was „Demony Babiej Góry”, kolejny znakomity kryminał Ireny Małysy. Kto poprowadzi kolejne śledztwo z Baśką Zajdą?
Nadszedł już czerwiec, a zatem pora na kolejny konkurs. Mamy dla was trzy egzemplarze najnowszej powieści Ireny Małysy – Demony Babiej Góry, która kilka dni temu pojawiła się w księgarniach. To już czwarty tom bestsellerowego kryminalnego cyklu z Baśką Zajdą w roli głównej. Egzemplarze konkursowe ufundowało Wydawnictwo Mova.
Tym razem Baśka wyjeżdża na urlop do nadmorskich Marucic. Nie może skontaktować się z właścicielką pensjonatu, w którym pierwotnie miała się zatrzymać. Okazuje się, że Daria Kulesza zaginęła. Prawdopodobnie naraziła się lokalnym myśliwym, a co więcej swoją postawą godziła w konserwatywną społeczność. Wkrótce znikają kolejni ludzie. Równocześnie przenosimy się w późne lata 60. Jadzia opuszcza Zawoję i przyjeżdża wraz z synem do Marucic, do tamtejszego PGR-u – chce zostawić za sobą trudną przeszłość i zacząć nowy rozdział. A jednak na miejscu okazuje się, że rzeczywistość niewiele ma wspólnego z propagandowymi plakatami. Jadzia ma wrażenie, że wokół niej zaczyna gromadzić się zła moc… Czy możliwe, że przywiodła ze sobą demony spod Babiej Góry? Więcej o tej znakomitej powieści pisałem w ostatniej „Lekturze na weekend”.
„Jadzia rozejrzała się i dojrzała wiszące na płocie ciało martwego koguta. Spojrzała na Andrzeja i wtedy ją zobaczyła. Wyszła zza kurnika z koszykiem pełnym jaj. W tamtej chwili serce Jadzi zatrzymało się na jedno uderzenie. W oczach stojącej przed nimi kobiety było coś, co dało jej niemal pewność. Ona była zła. Patrzyła jej prosto w oczy z krzywym uśmiechem. Z ni to drwiną, ni to przywitaniem”.
Zadanie konkursowe jest jak zwykle pisarskie. Napiszcie opowiadanie ze słowem-kluczem „demony”. Ta historia nie musi się w żaden sposób wiązać z konkursową powieścią czy z tym kryminalnym cyklem. Tekst nie powinien przekraczać 1700 znaków ze spacjami.
Opowiadanie (lub jego fragment) wklejcie w formie komentarza do wpisu konkursowego. Na wasze teksty czekamy do 16 czerwca włącznie. Spośród nadesłanych prac Irena Małysa wybierze te najlepsze, a ich autorzy/autorki zostaną nagrodzeni powieścią Demony Babiej Góry.
Powodzenia!
Źródło cytatu: Irena Małysa, Demony Babiej Góry, Wydawnictwo Mova, Białystok 2024.
– Myślisz, że śmierć Leny nie spowodowała jeszcze większego cierpienia? Zdrada to jedno, ale śmierć… To boli znacznie bardziej.
Tamara poczuła ukłucie w sercu. Ostatnie zdanie powiedziała bardziej o sobie. W ostatnich miesiącach przeżywała prawdziwy emocjonalny rollercoaster. Kochała Marka ze wszystkimi jego wadami i zaletami. Prawdopodobnie tak samo kochał Lenę Grażyński.
Zdrada była dla niej ogromnym ciosem. Czy jego świat też się zawalił? On trwał przy żonie, Tamara uciekła. Czuła się zagubiona, ale jednocześnie zdeterminowana by chronić siebie. Może Grażyński też chronił siebie, ale właśnie zostając u boku żony? W końcu mogła zniszczyć jego karierę.
– Tylko czy on wyglądał ci na zdruzgotanego?
– A czy ja wyglądałam na zdruzgotaną jak przyszedłeś mi powiedzieć o Marku?
– No nie.
– No właśnie. To wszystko przychodzi później.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – Zerknął na nią zdezorientowany.
Tamara zreflektowała się, że nieopatrznie jej wypowiedziane myśli pobiegły w zupełnie innym kierunku niż śledztwo.
– Właściwie to tylko tyle, że każdy radzi sobie z bólem inaczej – odpowiedziała wpatrując się w mijające krajobrazy za oknem. – Niektórzy zamykają się w sobie, inni starają się żyć normalnie, jakby nic się nie stało. Ale prędzej czy później emocje wychodzą na wierzch.
– Chcesz o tym porozmawiać?
Miłosz najwyraźniej wyczytał między wierszami, że Tamara wciąż walczy z własnymi demonami.
– Śmierć jest rozwiązaniem ostatecznym i nie sądzę, żeby Ewa chciała w ten sposób pozbyć się nielojalnej żony brata.
– To może on uznał, że to jedyne rozwiązanie by uwolnić się od swojej oprawczyni i zabezpieczyć karierę?
– Jest lekarzem, daje życie, a nie je zabiera. Nie wierzę, że mógłby to zrobić.
– Ale go nie skreśliłaś z listy podejrzanych…
I mamy już pierwszą pracę! Kto następny?
„Demony w komputerze naszego taty”
Pewnego dnia z samego rana zadzwonił telefon:
– Nie działa pana system przeszacowania środków trwałych – słychać podenerwowany głos z głośnika naszego telefonu.
– Co pan mówi? – zdziwił się tata – Przecież dotąd działał.
– Tak, ale za tydzień mamy kontrolę z Urzędu Skarbowego i nasza księgowa zaczęła sprawdzać wyniki licząc na kalkulatorze i pana są błędne – wyjaśnia głos z telefonu.
Tata od razu do nich pojechał, a kiedy wrócił skrzyczał moją starszą siostrę za to, że nie włożyła sznurówek do butów.
– Proszę na placki ziemniaczane – zawołała z kuchni mama.
Na co tata odburknął od komputera.
– Ty mi nie zawracaj głowy jakimiś głupimi plackami, kiedy ja szukam demonów w moim najlepszym programie.
Kiedy w kuchni zajadaliśmy się plackami ziemniaczanymi, mój młodszy brat nagle zapytał:
– Mamo, a co to są demony?
– Demony to złośliwe duchy, które potrafią wszystko zepsuć – zaczęła mama, ale zaraz fuknęła na niego, żeby jadł.
Wieczór i następny dzień też były dla nas ciężkie. Na trzeci dzień obudziło nas wołanie:
– Chodźcie dzieci! Przygotowałem wam śniadanie.
Nie dowierzaliśmy własnym uszom. Tata był w wyśmienitym humorze. Odważyłam się, więc i podczas śniadania zapytałam go wprost:
– Tato, a dużo tych duchów złapałeś?
Tata najpierw nie wiedział, co powiedzieć i szczerze zdziwiony zapytał:
– Jakich duchów?
– No, tych demonów, które wszystko psują – wyjaśniłam.
I wtedy tata zaczął się gwałtownie śmiać, a kiedy się uspokoił powiedział:
– Kochane dzieci. Muszę was przeprosić za tych kilka nerwowych dni, ale to wina pani księgowej, która sama pomyliła się w rachunkach, a posądziła mój program o to, że źle działa. Tak jakby jakieś demony w komputerze wszystko psuły.
Andy,
Dlaczego ukrywasz prawdę? W programie taty mogło być zagnieżdżone wiele demonów – w końcu demon to określenie opisujące program lub proces drugoplanowy, wykonywany wewnątrz środowiska wielozadaniowego systemu operacyjnego, bez konieczności interakcji z użytkownikiem. A taki źle napisany demon może wiele popsuć .. 😉
Racja, ale to się nadaje na inne opowiadanie. Może to rozwiniesz i nam przedstawisz w tym konkursie. Jeszcze czas.
Niestety na jedne konkurs można przysyłać tylko jeden tekst.
Właściwie to Mistrzu tego w regulaminie nie napisał, więc można by udawać Greka, ale jestem prawie pewien, że taka reguła jest w domyśle. 😉
Tak, to prawda – to jest w domyśle:)
Demony.
– To tu było? Jesteś tego pewny? – zapytał z lekkim drżeniem głosu Wojtek. – Mówiłeś, że dobrze pamiętasz, gdzie je przed wyjazdem schowali.
– Czekaj. Wszystkie te piwnice są tak bardzo do siebie podobne. Może w tej na rogu, tak, tam. Chyba tam. – Podeszli do drzwi przed zakrętem piwnicznego korytarza. W jego głosie słychać było niepewność. Mimo to zaczął zdecydowanie wyważać drzwi. Po dłuższej chwili drzwi ustąpiły. Weszli do piwnicy świecąc sobie latarkami w telefonach. Nagle potknęli się o coś.
– O cholera! – zaklął Paweł. – Ktoś tu czegoś nawrzucał na posadzkę.
Wojtek poświecił w tamtą stronę. Ich oczom ukazały się kości, a właściwie całe szkielety. Paweł z przerażenia upuścił telefon. Zaklął ponownie, podniósł telefon i pędem wydostał się z piwnicy. Wojtek wykazał się zimną krwią. Świecił po ścianach, po meblach stojących pod zamurowanym okienkiem. Zbliżył się do szafki ozdobionej całą kolekcją poprzyklejanych zdjęć. Z przerażeniem popatrzył na sfotografowane nagie kobiety. Nie czekając dłużej wyszedł z piwnicy. Gdy już był poza budynkiem wybrał numer alarmowy sto dwanaście. Po chwili zaczął rzeczowo informować.
– Tak, tak. Dziwonię z Wrocławia. Chcę zgłosić znalezienie szczątków ludzkich w piwnicy budynku po dawnych koszarach radzieckich przy Koszarowej. Właściwie to nie koszarach, a budynku KGB. Dobrze, będziemy czekać.
Wyszedł przed budynek, gdzie stał blady jak ściana Paweł. Popatrzył na niego i splunął pod nogi.
– Zachciało ci się skarbów, idioto – wykrzyknął. – No i masz za swoje, zaraz będzie tu policja. Widziałeś te zdjęcia?
– Jakie znowu zdjęcia?
– Te poprzyklejane do szafy. Młode dziewczyny epatujące swoimi wdziękami. W wulgarnych pozach, z przerażeniem w oczach, jakby czekające na swoich oprawców. Jeśli to ich kości to dlaczego nikt ich nie szuka?
– A kto mógł tu wejść poza ruskimi? – Popatrzył na Wojtka i zauważył łzy w jego oczach. – Myślisz o Krysi?
– Ona wtedy zaginęła i do dziś się nie odnalazła – po chwili milczenia wyszeptał drżącym głosem. – Mieszkaliśmy koło Koszarowej. Nie raz tędy przechodziła…
Demony nie mają koleżanek.
Wyglądała zza skał. Patrzyła na ludzi odwiedzających jej więzienie, kładła się cieniem i przesłaniała im pole widzenia. Marzli, a para ulatywała im z ust. Nie zdawali sobie sprawy, że ktoś przeszywa ich na wylot. Kiedyś zjawiły się one – wysoka i umięśniona, a wraz z nią niska, wychudzona. Osa i Pchła.
– Mnie już umysł płata figle – odezwała się ta druga. Musiała spostrzec cienie pełgające po skalnych ścianach.
Wędrowały korytarzami, kiedy nagły krzyk Pchły wypełnił jaskinię.
– Tam! Tam coś jest!
Osa poświeciła latarką po skale.
– Musimy zawrócić!
– To jednokierunkowy szlak – przypomniała Osa. – Przestań się mazgaić.
Strach Pchły rósł z każdą chwilą. Unosił się ku sklepieniu i opadał ku błotnistym kałużom. Był sycący. A ona już od dawna głodowała.
– Mówiłaś… że to tylko taka atrakcja dla turystów. Tak?
– Ludzie uwielbiają takie historie. Dlatego ta jaskinia jest taka popularna. Wiesz… demony. – Osa uśmiechała się w mroku. Rządziło nią podekscytowanie, nie strach.
– Ktoś naprawdę tu…
– Dlatego nie zbacza się ze szlaku.
– I nie odnaleziono go?
– Jej. Podobno wciąż tu błądzi. – Osa się zatrzymała. – Słyszysz? Gwiżdże.
Pchła pisnęła cicho. A Osa się roześmiała, jak wielu innych przed nią, którzy odwiedzali to więzienie. Nie czuli tak paraliżującego strachu co ona na chwilę przed własną śmiercią – w ciemności rozjarzonej majakami, w głuchej ciszy wypełnionej szyderczym śmiechem istot z samego piekła. Mózg zgotował jej kaźń, a oni, turyści, drwili sobie bez końca. Osa niczym się od nich nie różniła, a posadzka była tu śliska. Chłód omsknął się o jej kostkę, tak że z jękiem spadła na skalną półkę poniżej. Latarka zniknęła w szczelinie. Nareszcie.
Pchła ryknęła, ile sił w płucach, jednak odpowiedziała jej cisza. Zaraz potem pogwizdywanie. Nareszcie zjawił się ktoś, kto nie drwił. Towarzyszka. Zimny oddech osiadł na jej policzku, przed oczami przemknęła smuga mgły. Demon.
Z oślim uporem jeszcze raz próbuję „zakonkursować” tekst, który raz już nie wygrał. Co ja poradzę na to, że to jeden z moich ulubionych? 😉 Może teraz mu się poszczęści? Poznajcie Zeinab.
—–
Błysk przyszedł znienacka. Słup ognia zmaterializował się i ostry miecz bezlitosnego serafina wcisnął mi się pomiędzy czwarte a piąte żebro. To był potężny muskularny blondyn, pewnie z elitarnej jednostki Keter. Skulona czekałam na koniec. Odchyliłam na chwilę ramię, ryzykując otrzymanie ciosu w głowę i policzyłam jego skrzydła. Siedemdziesiąt dwa.
„Bóg włożył swą własną koronę na głowę Henocha i dał mu siedemdziesiąt dwa skrzydła, … Ciało jego przemieniło się w płomień, ścięgna w ogień, kości w żar, oczy w lampy, włosy w promienie światła”.
„Więc to prawda. Ta ich Kabała nie kłamie.” – Pomyślałam. Zawsze byłam przekonana, że to żydowskie bajki napisane po to, aby ciemny lud się nie buntował. Szema Israel. Słuchaj Izraelu, słuchaj tej propagandy i bądź posłuszny. Wierz w Pańskie Potwory i Demony i bój się ich gniewu. Ale teraz najwyższy z tych potworów był obok mnie realnie, czułam zapach jego niebiańskiego potu, widziałam błękitne płomyczki na jego twarzy, nacisk jego ramienia wbijał mi żelazo w ciało… Wytropił mnie jak dzikie zwierzę, aby w końcu dopadła mnie kara za nieposłuszeństwo władzy i negowanie jej zasad. A przecież tylko chciałam być wolna. Archanioł Śmierci spojrzał na mnie z pogardą i napiął muskuły. Nacisk na żebra stawał się nie do wytrzymania….
Obudziło mnie skrzypienie starych sprężyn, z których jedna wciskała się w mój bok. Otworzyłam oczy. Serafina ani śladu. Uff. To był tylko zły sen. W pokoju panował półmrok, pachniało kocim moczem i niesprzątanym od lat kurzem. Oprócz metalowej pryczy, do której przypięto mnie kajdankami, za jedyne jego wyposażenie służyła pordzewiała pancerna szafa i upstrzona przez muszki żarówka pod sufitem migocząca, jakby za chwilę miała wyzionąć ducha.
Dopiero teraz czuł się godnym następcą swoich szacownych antenatów. Tatarzy, którzy przypominali mu bardziej porcelanowe lalki z przerysowanym makijażem, niż wysłanników z piekła, zostali odparci. Z łatwością zatrzymał ich w wąskim podziemnym korytarzu, następnie wyciął szablą co do jednego. Sam nie pojmował w jaki sposób nagle znalazł się w balonie na ogrzane powietrze. Pałac Letni z góry prezentował się imponująco, a bastiony i kawaliery przybrały kształt śpiących sukulentów. Rozkoszując się widokiem pomarańczowych i wawrzynowych drzewek zauważył nowe niebezpieczeństwo. Z rzeki wychodziły na brzeg olbrzymie żaby. Dobył rusznicy, wycelował i zamienił je w rechoczącą maź. Kolejne zwycięstwo!
-Wiwat Szreniawa! – krzyknął z dzwonnicy kościoła farnego wierny kapitan Wiedemann.
Płynął teraz w gondoli kanałem, tak jak dawno temu na nabożeństwo do Bernardynów jego przodek, Jerzy Ignacy. To po nim otrzymał imiona na chrzcie. Nagle łódź się przechyliła, a on wpadł twarzą do lodowatej wody.
– Pobudka, panie hrabio – powiedział zachrypnięty głos.
Leżał na podłodze w kałuży lodowatej wody. Bolał go każdy mięsień, jego ubranie było w strzępach. Opuchnięte powieki ograniczyły ostrość widzenia, ale to co zobaczył przeraziło go. Otaczały go umundurowane istoty o wykrzywionych twarzach i ognistych oczach. Poczuł zapach siarki i krwi.
– A teraz wyczyścimy jaśnie panu paznokcie z przestarzałych ideałów – powiedział oficer śledczy z obcęgami w łapach. Dwa inne demony chwyciły gorączkujące ciało więźnia w objęcia i przyciągnęły do stołu. – Dla takich jak ty nie ma miejsca w Polsce Ludowej.
Pokusa.
Zamknięty pokój, tykanie zagara, ja. I głos z tyłu głowy.
– Jeszcze raz, Tom. Jeszcze tylko raz, a jutro znowu możesz spróbować.
– Jest napisane… Nie jestem kontrolowany przez moją grzeszną naturę, jestem kontrolowany przez Ducha.
Czarny kształt na granicy pola widzenia.
– Masz rację, ale takie rzeczy wymagają czasu. Nie możesz tego tak po prostu odstawić.
– Jest napisane… Mogę zrobić wszystko przez Chrystusa, który mnie umacnia.
Śmiech za plecami.
– To tylko słowa, Tom.
– Jest napisane… Słowo jest darem od Boga.
Siada obok na łóżku, obejmuje mnie ramieniem.
– Nie jesteś Jezusem. On był perfekcyjny, mógł się oprzeć, ale ty jesteś tylko człowiekiem. Nie masz mocy, by…
– Jest napisane… Ta sama moc, która wskrzesiła Jezusa z martwych, żyje wewnątrz mnie.
Opiera się o ścianę, krzyżuje ręce na piersi.
– Już to słyszeliśmy, Tom. Bądźmy realistami…
– Jest napisane… Żadna pokusa mnie nie pochłonie.
Uśmiech idealnie białych zębów.
– Sprawiedliwi upadają siedem razy i powstają. Dalejże człowieku, Bóg rozumie twoją walkę. Po wszystkim po prostu trochę pożałujesz i pójdziesz dalej.
– Oddaj się w całości…
– Co ty robisz?
– Bogu Wszchmogącemu…
Twarz pełna nienawiści. Tuż przede mną.
– Nigdy się od tego nie uwolnisz!
– Oprzyj się diabłu…
– JESTEŚ MÓJ, ROZUMIESZ?! NALEŻSZYSZ DO MNIE!
– A uleci od ciebie.
Oddech. Zamknięty pokój, tykanie zegara i ja.
Słońce już dawno zaszło, Elias oświetlał sobie drogę latarką z telefonu. Nagle usłyszał szelest, jakby ktoś chodził nieopodal. chłopak ściągnął słuchawki, zaczął nasłuchiwać.
-Ej! Ty! – krzyknął nieznajomy głos.
Kaiser odwrócił głowę zdziwiony.
-Nie świeć po twarzy! Oszalałeś?! – zakrył się demon.
Elias zbladł. Nie wiedział jak zareagować. Przed nim stał Demon z kruczym ogonem i rogami. Tylko szczerzył się głupio.
-Wy śmiertelnicy… Jak zawsze zabawni!
Chłopak tylko patrzył przerażony.
-Uspokój się… Czy widzisz, abym miał kły, którymi mógłbym Cię zjeść? – zapytał demon.
-Nie? – odpowiedział zdezorientowany.
-A widzisz futro, które jeży się pod wpływem złości? – kolejne pytanie padło z ust demona.
-Chyba nie – znowu odpowiedział. – Ale widzę ogon i rogi. Jesteś… – zamilkł.
-Nie może Ci to przejść przez gardło? Dobrze, ja to powiem. Jestem demonem, ale nie tym, który każdy sobie wyobraża. – wytłumaczył.
-Co masz na myśli? – zapytał Elias.
-Trafiłeś na mnie. Jest masa innych demonów, które tędy chodzą. Jednak dzisiaj ja szedłem tą drogą. Chcę uświadomić ci, że nie każde stworzenie inne niż człowiek chce zrobić wam krzywdę. Zależy na kogo trafisz. Jestem demonem szczerości i gadulstwa – uśmiechnął się krzywo.
-Właśnie widzę – przewrócił oczami śmiertelnik.
-Ej! Nie dokończyłem. Gdzie się spieszysz? – zapytał.
Elias usiadł na pniu drzewa.
-Co? Nigdzie… Dokończ – chłopak zamienił się w słuch.
-Jest wiele demonów, każdy jest inny. To jest tak, jak z wami. Gdyby każdy człowiek był taki sam, byłoby tu nudno, prawda? – stworzenie usiadło obok Eliasa.
-No tak, każdy jest inny!
-Więc dlaczego wszyscy myślicie, że są tylko złe demony?
Można powiedzieć, że to pytanie zagięło Eliasa. Patrzył w ziemię, próbując wymyślić sensowną odpowiedź. Jednak nic logicznego nie przyszło mu na myśl. Demon westchnął.
-No cóż, muszę zmykać. Może to zbyt kontrowersyjny temat dla ciebie. Ale nie przejmuj się, wrócę. Za kilka lat. Aż dorośniesz i znajdziesz odpowiedź – zjawa rozmyła się w powietrzu.
Demon czekał. Wiedział, że warto. Powtarzał sobie w myśli „Pentalog Demona”, otrzymany przed tysiącami, a może milionami jednostek czasu od… już nie pamiętał od kogo, ale czy to istotne?
„1. Wmów w nich istnienie Istoty, od której wszystko zależy. Każdą grupę utwierdź w mniemaniu, że tylko ona wierzy w Istotę prawdziwą.
2. Przekonaj, że trzeba im namiestników, którzy będą w jej imieniu ustalać zasady – im dziwniejsze i bardziej restrykcyjne, tym lepiej – i tłumaczyć zdarzenia.
3. Naucz ich awersji do Innych, nieważne, czy różnią się od nich wyglądem, mową, gustami kulinarnymi, poglądami w dowolnej kwestii albo rytuałami modlitewnymi (a jeśli niczym, to może mają lepsze gleby albo cenniejsze surowce naturalne?).
4. Puść pogłoskę, że Inni im zagrażają, a jeszcze lepiej, że zagrażają i Istocie – wtedy namiestnicy rozgrzeszą ich z łamania zakazu zabijania i krzywdzenia na rzecz obrony największych wartości.
5. Niech święcie wierzą, że jeśli pokonają Innych, to tylko dzięki wsparciu Istoty, jeśli zaś sami zostaną pokonani – widocznie za mało się o wsparcie starali”.
Z początku zapowiadało się, że nie będzie łatwo, ale w miarę, jak się cywilizowali, szło coraz lepiej: gdy już raz się zrealizowało punkty od 1 do 3, sami dbali, by nic się nie zmieniło. Wystarczyło wykazać się odrobiną fantazji w punkcie 4. Tylko raz, po jednej z większych akcji, miał chwilę zwątpienia, bo zaczęli się buntować – że nigdy więcej, że już żaden człowiek człowiekowi… i tak dalej – ale od tamtej pory zdążył się przekonać, że wystarczy parę obrotów tej ich marnej planetki i wszystko wróci do normy. Więc czekał. Wytrwale i cierpliwie. Wszak i demony zasługują na to, by jakaś Istota nagrodziła ich trud…
Leżeli beztrosko na łące umajonej różnokolorowym kwieciem. Kobierzec zdominowany przez maki, gdzieniegdzie przetykany stożkowymi kwiatostanami lawendy, skrywał kępy dyndających konwalii, kaczeńców i powabnych piwonii. Trawa pachniała rosą. Niebo nad nimi mieniło się, jak gdyby ktoś roztrzaskał tęczę, a okruchy rozrzucił pośród chmur. Wiał lekki, ciepły wietrzyk, który mieszał pyłki i unosił kwietną woń w spójnym, pysznym akordzie.Nagle coś zabuczało.- Zostaw to piekielne ustrojstwo.- Tylko rzucę okiem…- Co tym razem?- Szefu zwołał all hands meeting. Znowu będzie truł, że kejpijaje nam lecą na zatracenie i się nie wyrabiamy. Straszny kocioł.- Nie myśl teraz o pracy. Ciesz się chwilą.- To nie takie proste.- Słuchaj, to nie koniec świata, więc na razie odpręż się i oczyść głowę, bo zwariujesz. Zasługujesz na wytchnienie.Wziął głęboki oddech, skupił na miriadzie barw i intensywności zapachów wokół. Poczuł, że ponownie ogarnia go spokój. Mięśnie rozluźniły się odrobinę. Zerknął na świetliste, piękne oblicze towarzysza, który przyglądał mu się tymi swoimi błękitnymi oczami. Przysunął się. Odgarnął mu z twarzy niesforny blond loczek i delikatnie musnął ciemnym palcem po jego policzku. Kontrast ich skóry zawsze był niemiłym przypomnieniem, jak bardzo się różnili.- Co ty we mnie widzisz?- Ciebie.Przeszyło go coś jakby dreszcz, ale nie było to nieprzyjemne. Wręcz przeciwnie: to uczucie na podobieństwo łaskotania kiełkowało nieśmiało z najgłębszych trzewii i zakamarków jego ciała. Jakże pragnąłby się zatracić cały, teraz, na zawsze.- Lubię te nasze potajemne spotkania.Mirael nic nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się ciepło i czule smyrnął Astaveusza piórkiem.
Zmieniam się w demona. Widzę to w lustrze co rano. Każdego dnia symptomy są wyraźniejsze. Dyszę, oddech mam gorący. Skóra – to już w zasadzie nie skóra, a papier ścierny. Włosy zaczynają przypominać zmierzwioną sierść.
Próbowałem się modlić, choć nie wierzę od zawsze. Czy można nie wierzyć w wyższe dobro, stając się czystym złem? Fizycznie i psychicznie? Bo przychodzą mi złe myśli, potworne. Walczę i próbuję się modlić. Na początku po prostu nic to nie dawało, ale teraz… Zaczęło mi się robić niedobrze już przy początku, gdy ledwie wymówiłem „Ojcze nasz…”. Ostatnio zwymiotowałem. W sedesie zostały plamy, których nie da się zmyć. Staram się więc nie myśleć o bogu. Ani Tym ani żadnym. Jeśli są, nie przejmują się moim losem, o który nie prosiłem. Nikt się nie przejmuje.
Czy było mi to pisane? Urodziłem się z tym ziarnem piekła, czy zrobiłem coś, że zostałem wybrany? Nie wiem. Może dowiem się u kresu przemiany.
Ludzie widzą moją metamorfozę. Unikają mnie. Chyba się boją. Ja też się boję, bo od wczoraj czuję głód. Mam metaliczny posmak w ustach i wiem, że tylko jedna rzecz zmyje go z języka. Walczę z tym, ale mój opór słabnie. Jutro mogę już całkiem nie być sobą.
Demon jest coraz silniejszy.
Wiem, że to kwestia dni, może godzin…
Poleje się krew…
Sam stanę się istotą boską, potężną, bezwzględną.
Niech się stanie! Niech się stanie!
Nie będę dłużej próbował się opierać.
Przyjmuję ten dar!
Drżyjcie ludzie i bogowie.
Nadchodzę!
Jeden demon, ale z jaką siłą rażenia !
( sobota, późny poranek, 15-06-2024 rok – fragment z dziennika)
Bez fizycznego kontaktu z drugim człowiekiem czuję się martwa. Jestem jak głaz.
Czuję się jak głaz co leży przy drodze. Jest obły, nieregularny, doskonale wygładzony
w perfekcyjnej symbiozie z ziemią.
Czuje jego ciężar. Utożsamiam się z nim.
W oddali widzę kłębiące, przenikające się gęste dymy : beżowe, brązowe, szare, czarne.
Są jak demony.
Wiatr bierze je w swoje władanie i rozpraszając przywiewa w moją stronę.
Czuję ich uciążliwość. Utrudniają oddychanie. Jeszcze się nie duszę, ale mam wrażenie,
że nadchodzi ten moment, gdy oddech będzie coraz trudniejszy.
Po drugiej stronie drogi, za ogrodzeniem stoją dwie kobiety. Jedna bliżej ogrodzenia, druga nieco dalej. Próbuję nawiązać z nimi kontakt. W kontakcie między nami jest poprawność
i kurtuazja. Nie ma zainteresowania i bliskości. Całą sobą czuję ciężar głazu i jego powiązanie
z ziemią. Mam wrażenie, że należą do siebie. Stanowią jedność.
To wina osamotnienia, które mnie przytłacza. Jest jak demon co od lat nie opuszcza mnie
ani na krok. Odbiera mi chęć do działania. Robi ciężkim jak głaz. Zmusza do refleksji. Skłania do snucia porównań i zadawania pytań : – co dalej ?, – jaką pójść drogą ?, – co jest sensem życia, by przestać być głazem /, – jak zrzucić z siebie jego ciężar ?
Mam w sobie tyle siły, aby uwolnić się od tego demona i lekkim krokiem pójść przed siebie
w dalszą drogę.
Dam radę. Wiem, że zrobić to mogę.
Idę tam gdzie słońce, zieleń i słychać ptaków śpiew.
Zgubić się w tym krajobrazie. Być z nim w jedności.
Nie zastanawiać się co dalej. Nie zadawać pytań.
Być tu i teraz. Żyć w teraźniejszości.
-Jest tuż, tuż, zawsze o krok za mną. Budzę się, gdy wyciąga po mnie ramiona. – Skuliła się na fotelu, jakby chciała zniknąć.
-Jak wygląda? – Psychoterapeuta nie wydawał się znudzony, mimo że słuchał kolejnej wersji tego koszmaru.
-Nigdy go nie widziałam. – Opuściła niżej drobne ramiona. – Gdy się odwracam, nikogo nie ma.
-Czyli on tak naprawdę nie istnieje?
-Wiem, że jest! – zaprotestowała, odrzucając nerwowym ruchem kosmyk, uparcie spadający jej na czoło.
-Jak myślisz, czego chce?
-Zniszczyć mnie? Jakby mówił: wracaj, chodź do mnie!
-Dokąd?
Zaczęła bawić się bransoletką z koralików. Znowu chciała uciec, tym razem od pytania.
-Nie mogę wrócić. Nie mogę!
-Demon chce, żebyś poszła gdzieś, gdzie jest trud?
-Nie mogę wrócić.
-To już wiemy. Wyszliśmy już poza sen, prawda?
Przytaknęła.
-Czy wiesz, co cię woła?
Jednak to dureń, pomyślała, zatapiając głowę w ramionach – co może wołać trzydziestotrzyletnią bezdzietną rozwódkę w depresji.
-Co cię woła? – powtórzył te słowa jak kapłan wyrzucający złego ducha.
Chyba jednak nie chodziło o tego psychola, który skradł jej młodość i nie miał dość – prawda rodziła się w bólu:
-Życie woła… – Te słowa wytoczyły się z niej bezwiednie, torując drogę dla szlochu. Szlochu nad nieprzeżytymi latami, nad wszystkimi jej ucieczkami, nad niespełnionymi marzeniami. Spazmy stawały się głośniejsze, by po dłuższym czasie opaść w głęboką ciszę.
-Znam imię twojego demona. – Terapeuta przeciął milczenie niczym egzorcysta w trakcie obrzędu niewidzialne pęta. Podniosła czerwoną zapuchniętą twarz. – Jego imię to Strata.
Też odkrycie, opuściła głowę, nie kryjąc rozczarowania. – Ale na drugie ma Nadzieja! – dodał.
On dobrze wiedział, czego bała się bardziej niż straty.
Jeśli ta twarz w lusterku, przekrwione oczy, przepełnione strachem i nienawiścią jednocześnie- przecież to dwie strony jednej monety- te usta, zaciśnięte z i do bólu, należały do niej, miała przechlapane.
By przeżyć, musiała wzbudzać zaufanie. Dodatkowe punkty za płeć, ale kobiecość równie dobrze mogła zapewnić jej opiekę, jak uczynić z niej ofiarę.
Nabrała powietrza, próbując siłą woli wygładzić rysy i uśmiechnąć się na tyle przekonująco, żeby ten, kogo spotka, zdecydował się najpierw zadawać pytania a potem strzelać. Wysiadła. Wiatr sypnął jej piachem w twarz i cały wysiłek diabli wzięli. Ale samochód to nie schronienie. Potrzebowała solidnych ścian, drzwi, okiennic. Ludzi. Sama nie miała szans.
Niektórzy wierzyli, że wspólny wróg zjednoczy ludzkość. Ale odkąd przybyły demony, zaczęła się walka o przetrwanie.
Podeszła do grupki, dzielącej się mięsem upolowanego… Kota? Cóż, w tej chwili zjadłaby konia, nie ma co wybrzydzać.
Kobieta rzuciła się na nią z nożem.
– Przepraszam, jestem głodna…
– Nie będzie jakaś przybłęda odbierać jedzenia moim dzieciom!
– Spokojnie, Miśka – wtrącił się mężczyzna – Kotów jak psów, a pani na pewno się odwdzięczy.
Oblizał się, ale chyba nie na myśl o kocinie. Nie wiedziała, czy bardziej bać się noża Miśki, czy apetytu mężczyzny. Uciekła.
Zobaczyła stary garaż. Udało jej się przecisnąć przez szparę w drzwiach. Ale nie był pusty.
– Przepraszam, nie wiedziałam, że ktoś tu jest. Nie mam złych zamiarów!
– W p… po…rządku – odezwał się nieśmiało cień skulony w kącie. W półmroku zaczęła dostrzegać szczegóły jego wyglądu.
Jakby znów patrzyła w lusterko. Blada cera, worki pod oczami…
Jedyną różnicą między nimi był brak nienawiści w spojrzeniu dygoczącego demona.
Demony w Prokuratorze
Malwina od początku czerwca, gdy zaczęła nową pracę w Budżetówce była optymistycznie nastwiona do ludzi, którzy tam byli. Jednak…. niekoniecznie do urządzeń i pomieszczeń, które musiała sprzątać w godzinach popołudniowych. Do godziny piętnastej musiała odkurzyć piętro siódme, widokowe na całe miasto. Miała godzinę czasu, aby się wyrobić z tym jednym piętrem i resztą obowiązków, jakimi były mycie podłóg w toalecie, wymienianie worków na śmieci, czyszczenie mleczkiem umywalek, ścieranie kurzy, zamiatanie podłóg i mycie okien. Zazwyczaj pracownicy Prokuratory pracowali tak do piętnastej, chwilę po, nigdy później. I zawsze zostawała sama do dwudziestej. Nie miałam obaw w związku z tym, tylko miała poczucie, że nie jest tutaj całkiem sama. Nazywała często to Demonem Prokuratory. Nikomu jednak o tym nie wspominała, zostawiła to dla siebie. Gdy już zjeżdżała na piętro czwarte, startowe od którego zaczynała pracę odbijając się kartą magnetyczną widziała cień. Cień człowieka, który stoi przy jednej z sali, do której bała się wejść bez asystenta. Nie wiedziała, czy to są jej urojenia, czy to duch. Dogłębnie wierzyła w nadprzyrodzone rzeczy, istoty.
– Tylko spokojnie, tego kogoś nie ma. – Uspokajała się w swoich własnych myślach za każdym razem, gdy widziała ten tajemniczy cień.
Obiecała sobie, że odważy się i zmierzy się z tym Demonem Prokuratory. Lęk nie weźmie nad nią władzy i będzie miała wszystko pod kontrolą. Bo tak właściwie powinno być. Dłużej zwlekać nie mogła. Zajęła się wszystkim innym, a samego Demona zostawiła na deser, niczym wisienka na torcie. Pod koniec zmiany odłożyła wszystkie swoje rzeczy na miejsce. Otworzyła szparkę drzwi i zajrzała…
– to tylko płaszcze!
Za siedmioma kręgami piekielnymi, za siedmioma rzekami lawy, w siódmej najwyższej wieży w wielkim kotle siedział Demon Naczelny. Wygrzewał swe zmęczone plecy po całym dniu dręczenia gości swojego piekielnego przybytku. Znajdował się w chwili, o której marzył od dłuższego czasu – kocioł pełen lawy oraz nalewka na bazie kwasu siarkowego, a wszystko to w akompaniamencie krzyków i jęków gości. Musiał przyznać sobie, że wyszkolił wspaniałą ekipę torturujących. Upojna chwila została przerwana przez pukanie do drzwi jego komnaty.
– Na miłość boską, czego! – wykrzyczał Naczelny.
– Mamy incydent, Panie – powiedział sługa piekielny, wchodząc nieśmiało.
– Incydent to ci się zaraz może przydarzyć! Uprzedzałem, żeby mi nie przeszkadzać!
– Panie, nie śmiałbym, gdybym nie miał powodu.
– Jeśli to nie archanioł z całą swą armią postanowił nas zgładzić to masz duży problem.
– Gorzej, Panie. Dzieciaki z Bytomia ponownie chciały przywołać demona, no i tak długo się starały, że przypadkowo uchyliły siódme wrota piekieł.
– Na sto pentagramów! Belzebub nie wykorzystał chwili i nie uciekł?!
– Strażnicy starają się go trzymać, ale nie wiem jak długo jeszcze dadzą radę.
– Ostatnim razem im darowałem, ale teraz przesadzili – wysyczał, wychodząc z kotła.
– Panie to tylko dzieci, zamknij wrota i po sprawie.
– Po sprawie?! Jakie po sprawie! Opętam ich wszystkich! Będą jeść swoje odchody i pisać moje imię własną krwią przez najbliższy miesiąc! I żaden ksiądz egzorcysta mnie nie przepędzi! Choćby miał salceson w dłoni!
Mrok oplatał gabinet jak cienka warstwa smoły, stłumiony jedynie bladym światłem lampki na biurku. Pani doktor, o twarzy jak marmur, spojrzała na mnie z mieszanką ciekawości i lęku, jakby od razu wyczuła nieuchronną zmianę w rzeczywistości. Siedziała naprzeciwko, a jej dłonie drżały nad notesem, który trzymała jakby to był ostatni przyczółek łączący ją ze światem, którego dotychczas znała.
– Proszę, opowiedz mi więcej o swoich… wizjach – zaczęła, starając się zachować spokojny ton, ale jej głos drżał niepewnie.
Uśmiechnąłem się lekko, wiedząc, że moje słowa wbijają się w jej umysł jak rozpryskujące się krople kwasu.
– Doktorze, widzę wasze sny. Zagłębiam się w wasze najskrytsze obawy, marzenia, koszmary. Jestem tym, czego sami nie chcecie zobaczyć.
Jej oczy zadrżały na chwilę, zanim znów się skupiła – jej spojrzenie mówiło więcej niż słowa, tliło się w nim ogniste języki lęku i niepewności.
– To dość nietypowe wyznanie. Czy te sny mają jakieś wspólne cechy? – zapytała, szybko notując coś w swoim notesie.
– Oczywiście, każda dusza ma swoje słabe punkty. To lęki z dzieciństwa, niezrealizowane ambicje, niezagojone rany. Wy, doktorze, macie ich sporo.
Jej ręka zadrżała, a ja dostrzegłem, jak jej postawa staje się coraz bardziej podatna na wpływ niepewności i strachu.
– A jakie są twoje słabe punkty? – zapytała, zmieniając temat, głos jej drżał, jakby każde słowo było walką z jej własnymi demonami.
Zaśmiałem się, lecz to nie był śmiech, jakiego znał człowiek.
– Moje słabe punkty? Nie istnieją. Jestem waszym koszmarem, waszym cieniem. Żywię się waszymi lękami, rosnę w siłę, gdy wy słabniecie.
– Co chcesz ode mnie? – Jej głos zadrżał.
– Tylko tego, czego sami sobie odmawiacie. Waszego spokoju, pewności siebie, radości życia. Każdej nocy wracam, by przypominać wam, że nie możecie uciec przed sobą.
Zapanowała cisza, ciężka i duszna. Patrzyłem, jak jej twarz blednie, jak zaczyna dostrzegać, że walczy z czymś, co wykracza poza jej zrozumienie.
– Może jednak, doktorze, to ja powinienem zadać pytanie. – Mój głos brzmiał delikatnie, niemal kojąco. – Co was przeraża najbardziej?
Jej oczy spotkały moje, a w nich dostrzegłem prawdziwy strach. Strach przed samą sobą.
Jej wzrok przeniósł się na symbol demona, który delikatnie połyskiwał na moim nadgarstku – niepozorny, a jednak przerażająco potężny. Znała go z ksiąg i legend. I wiedziała, że to, co przed nią siedzi, nie jest tylko człowiekiem.
– Czy naprawdę wierzysz, że to pomoże? – zapytała, wskazując na symbol. Jej głos był ledwie słyszalny, prawie jak szept.
– Pomaga mi przypominać sobie, kim jestem. – Uśmiechnąłem się, ukazując kły.
Wstałem z fotela.
– A wy, doktorze, czy jesteście gotowi na koszmar, który przyniosę?
Odszedłem, zostawiając ją sama z jej myślami i lękami, które teraz wiedziała, że mogą mieć rzeczywisty kształt i postać.
Margaret poczuła za sobą zimny oddech. Odwróciła się, ale niczego nie zobaczyła. Tylko drzewa i most, na którym stała. Po co tu przyszła? Na Most Demonów? Andrew powiedział jej, że na pewno się nie odważy. Ale co to dla niej? Walczyła w Afganistanie i nie jedno już widziała. Tylko, że robiło się już ciemno i Margaret stwierdziła, że to nie był jednak dobry pomysł, żeby tu przychodzić. Podobno w tym miejscu zdarzają się dziwne, niewyjaśnione rzeczy. Zwierzęta popełniają samobójstwa skacząc z mostu, w nocy słychać dziwne jęki, a koleżanka Andrew Tilda po oparciu się o jedno z drzew zaczęła strasznie wrzeszczeć i oszalała. Mówiła, że w tym drzewie był demon, który przeniknął jej ciało. Potem zaczęła się dziwnie zachowywać, cały czas bała się czegoś lub kogoś. Podobno w snach nawiedzały ją demony. Po jakimś czasie zniknęła i nikt nie wiedział, co się z nią stało.
Na szczęście Margaret nie wierzyła w takie bujdy. Stała na moście i podziwiała zachód słońca. Wokół panowała niczym nie zmącona cisza. Nie było słychać szelestu liści, ani śpiewu ptaków, nawet rzeka jakby zamilkła. Czy nikt tędy nie spaceruje? Pomyślała Margaret. Rozejrzała się dookoła. Słońce już prawie zaszło, ale wyraźnie widziała zarys drzew i drogę, którą przyszła, prowadzącą na most.
Spojrzała w drugą stronę i zobaczyła oślepiające ją światło latarki.
Co tu robisz? – usłyszała metaliczny głos.
W pierwszej chwili omal się nie przewróciła ze strachu, ale postanowiła zapanować nad swoimi lękami i myśleć logicznie. Przecież to zwykły mały lasek nieopodal miasteczka Halem. Mogą przecież tędy spacerować zwykli ludzie.
Przyszłam tu straszyć – zaśmiała się niepewnie Margaret. – A ty?
(…)
„Krzyk w Ciszy”
W mroku ciszy, gdzie nadzieja kona,
Gdzie demon szeptem serce rozrywa,
Krzyk zamiera, dusza opada na dno,
Ból i strach jednym rytmem biją, niszczą.
Czy istnieje światło, gdy ciemność przeważa?
Czy serce oddech znajdzie wśród płomieni?
Gdzie krew ścieka z rozdartą skórą,
Tam demon śmieje się, w smutku tonie.
Głosy przeszłości, cienie przyszłości,
Pytania bez odpowiedzi, co w noc wciągają.
Czym jest życie, gdy miłość umiera?
Czy walka ma sens, gdy demon wciąż w sercu?
Cisza kłuje jak tysiąc ostrzy,
Łzy palą jak kwas na skórze.
Serce krzyczy, choć usta milczą,
W duszy sztorm, w oczach burze.
Każdy krok to walka, każdy oddech bólem,
Z demonem w środku, co nie zna litości.
Nadzieja upada, rozpacz głośniej wyje,
Ciemność pochłania resztki mojej świadomości.
W mroku nocy, gdzie śmierć się czai,
Demon swój triumf obwieszcza ciszą.
Serce pęka, dusza w kawałkach,
Czy kiedyś znów wzejdzie światło w tej ciszy?
Kolejny wieczór. Za chwilę nastanie kolejna noc. Zamknę oczy. Zasnę, a one przyjdą po raz kolejny nie proszone. Nawiedzą marzenia senne. Będą szeptać do ucha. Śmiać się a wręcz rechotać. Będą kusić, prowokować, straszyć i mącić w głowie. Wyjdą ze ścian, jak zwykły to robić, a ja nie będę miała przed nimi ucieczki. Zamykam oczy po mimo, że tak bardzo nie chce. Tak bardzo pragnę zostać w świecie rzeczywistym. W ten jeden jedyny sposób schronić się przed nadchodzącymi demonami. Nie czuć obezwładniającego strachu gdy nie mogę się ruszyć przytwierdzona do łóżka. To irracjonalne, przecież sen powinien być ukojeniem. Oddycham powoli, zupełnie nie gotowa na to co ma nadejść. To dzieje się co noc, od dnia kiedy Cię straciłam. Kiedy ostatni raz mogłam potrzymać Twoją ciepłą, malutką dłoń. Kiedy ostatni raz, spoglądały na mnie Twoje mieniące się czystym błękitem iskierki w oczach.
Czuje jak moje oczy zaciskając się mocniej. Zmuszam się do głębokiego wdechu i rozluźnienia ciała. Liczę. Raz..Dwa…Trzy…Dziewięćdziesiąt sześć. Zasypiam po mimo, iż pozostaje świadoma. Zaczynam odczuwać niedowład ciała, ale przez zaciśnięte powieki widzę wszystko. Lampka nocna oświetla pokój rzucając cienie. Ale to nie one mnie przerażają. Słyszę jak nadchodzą. Widzę. Czuję. Cienie rozciągają się wzdłuż pokoju. Ściany wydają się jakby rozwierać. Ciemność przedostaje się przez szczeliny. Nadchodzi. Desperacko pragnę ruszyć się z miejsca, ale nie mogę. Czuje uścisk w klatce i niewidoczny ciężar dociska mnie do twardego materaca. Z oczy ciekną mi łzy. Chce krzyczeć. Chce uciec. Chce błagać o pomoc. Czy tak już będzie zawsze? A może te demony przestaną mnie nawiedzać, dopiero kiedy dołączę w niebie do Ciebie?
Budynek wyłonił się zza zakrętu jak duch. Ewa przystanęła, pot zrosił jej czoło. Nie była tu od lat, ale dom ją pamiętał. Witał skrzypieniem schodów, zapachem starych mebli. Zahibernowane emocje budziły się w porach ścian. Nacisnęła klamkę. Z kuchni dolatywał aromat pieczonego sernika.
– Ewcia? – Matka stanęła w progu, z twarzą jak zwiędła śliwka. – No w końcu! – Wyciągnęła ramiona.
Ewa wsunęła się w nie, pogładziła matczyne plecy obleczone w śliski poliester fartucha.
Potem zwolniły uścisk, przyglądając się sobie nawzajem.
– Schudłaś – zauważyła matka. – Niedługo całkiem znikniesz!
Dziwne, Ewa to samo pomyślała o niej, że matka zapada się do wewnątrz, aż skóra nie nadąża, w bruzdy nosowe śmiało można by wetknąć papieros.
– Andrzej! Ewa przyjechała!
Odwróciły się w stronę pokoju, z którego dobiegało brzęczenie telewizora.
Naraz dźwięk ucichł, powietrze stężało. Drzwi się otworzyły. Ojciec dopinał guzik, parę włosków wkręciło się w dziurkę flanelowej koszuli. Wysoki, nie wyglądał na swoje lata. Jak to możliwe, że one nikną, a on rośnie?
Odchrząknął. Ewa zadrżała, mimo duchoty, poczuła jakby ktoś otworzył lodówkę.
Chciała wybaczyć, zapomnieć. Zobaczyć w ojcu starego człowieka, tatę.
Nie umiała! Demony wiły się wokół niego w wężowym tańcu. Dwa największe oplotły mu ramiona. Cmokały, oblizywały wargi. Wyciągały ku niej łapska. Wzdrygnęła się.
– Nie przytulisz ojca? – Matczyny głos wyrwał ją z letargu.
Co?! Matka była ślepa? Ewa spojrzała na nią z ukosa. Wtedy to dostrzegła: z siwego koka, jak maczugi, wysuwały się przeguby rączek z zaciśniętymi piąstkami.
Demonek strząsał z siebie resztki snu.
Ależ była naiwna! Nic się zmieniło! To dom demonów, mimo zapachu sernika.
– Niech to diabli wezmą!
Anioł zmitygował się i oblał pąsem, w końcu cały wic w tym, żeby nie wzięli, w tym jego głowa, zmartwienie i wieczne utrapienie. Spojrzał na małe cholersto, łypało na niego oczkami błękitnymi jak rajskie niebo i nie czorta nie chciało wyglądać na piekielny pomiot. Bo czy kto kiedy widział, żeby pomiot miał złote loczki i uśmiech cherubinka? Stworzonko nie miało nawet kopytek i siarką nie śmierdziało. Nie rozumiał dlaczego diabeł pragnie unieść berbecia w piekielną czeluść, ale i tak trwał przy kołysce podczas gdy inne anioły rozwijały skrzydła. Zamarł, przesłyszał się czy… Brzdąc zaczął mówić językami?! To znak opętania! Zamyślił się i złe przypuściło szturm! Po czymś takim nie zda egzaminu na anioła stróża! Malec ponownie zagaworzył i spróbował złapać pulchną, zaślinioną łapką piórka; anioł z odrazą odsunął skrzydła. Tym razem mu się upiekło. A jeśli znowu straci czujność? Trzeba wymyślić coś, co ochroni chłopca permanentnie. Zaświtała mu diabelnie dobra myśli…
– Zrobimy z ciebie aniołka, a wtedy złe już cię ogonem nie nakryje! – oznajmił sięgając po poduszkę.
– Wiedziałem! – usłyszał za plecami. – Nawet kusić go nie było trzeba! Nie rób takiej miny – diabeł uśmiechnął się do posępnego towarzysza – i przyznaj, że wygrałem. – Pstryknął palcami, skrzydła ex-anioła zajęły się ogniem. – Zyskałem pierwszego w historii diabła stróża! – Popchnął towarzysza ku kołysce. – Nie stój jak żona Lota i przywitaj się, ma na imię Gabryś, po stryjku.
Archanioł nachylił się nad dzieckiem i skrzywił niechętnie, choć w duchu musiał przyznać, że faktycznie bratanek był piekielnie słodki. I z pewnością przyda mu się własny stróż, nie ważne niebiański czy piekielny.
Tamtego lata wgrałyśmy w świat siedemnaście demonów.
Pierwsza pudełko zauważyła Kaśka. Leżało w krzakach na skraju drogi, a każda z wysypujących się z niego dyskietek miała na sobie powykrzywiane szyderczymi uśmiechami diabelskie twarze.
Zakradłyśmy się do pokoju Pawła, gdy ten był jeszcze w szkole. Widziałam kiedyś, jak włączał komputer. Przycisk, szum, bip-bip-bip dobiegające gdzieś z tyłu maszyny. Czarny ekran, na nim przesuwające się linia po linii litery. Żadna z nas nie umiała wtedy czytać, więc ładowaliśmy demony na czuja. Wkładałam dyskietkę do stacji (to też podpatrzyłam u Pawła), czekałyśmy na charakterystyczne zgrzyty, potem przycisk i kolejna. W sumie było ich siedemnaście.
Demony nie przyszły wszystkie od razu. Pierwszego wypatrzyłyśmy w krzakach porzeczek na drugi dzień. Łypał groźnie czarnymi oczami i warczał, gdy chciałyśmy go dotknąć. Drugi podobno przyszedł parę razy do pokoju Kaśki w nocy, ale ja jej nie wierzyłam. Chyba kolejnym był ten, co zaćmił słońce rok później. Mniej więcej wtedy Paweł znalazł te dyskietki i nas wyśmiał, bo to podobno była jakaś gra komputerowa. Ale co on tam mógł wiedzieć.
Tata na rybach złowił dwa. Wyglądały strasznie, ale i tak zjedliśmy je na obiad. Kilka kolejnych natchnęło mnie (niestety nie raz) do obejrzenia horroru z Pawłem i potem mnie nękały przez wiele nocy.
Czy demony mogą opętać ludzi? Podobno tak. Chyba nowy chłopak w klasie miał w sobie jednego, a Kaśka i tak się w nim zakochała.
Według moich obliczeń zostały jeszcze dwa. Albo może już tylko jeden, bo Kaśka ostatnio powiedziała, że już nie wierzy w takie rzeczy. A przecież ludzie sami z siebie się tak szybko nie zmieniają.
Ostatni demon! Ale się będzie działo!
Słońce grało na liściach klonów, rosnących na wzgórku po zachodniej stronie cmentarza. Refleksy światła, przeciskające się przez gęstwinę gałęzi, pieściły i blaskiem, i ciepłem twarz Anieli, która, jak co roku, stała nad grobem matki. Dwudziesty trzeci maja, dzień jej odejścia, Aniela zawsze spędzała na żelechowskim cmentarzu. Było wtedy spokojnie, dużo bardziej niż pierwszego listopada. Bez pośpiechu sprzątnęła resztki kwiatów i zniczy. Dużo tego nie było, tylko to, co postawiła rok temu. Do umycia pomnika wystarczyło jedno wiaderko wody, stojące jak zwykle obok cembrowiny z kranem. Taak, granit to był dobry wybór, pomyślała ponownie.
Pogrążona w wewnętrznej rozmowie z matką wyczuła czyjąś obecność za plecami. Laura? Były umówione na dziewiętnastą, do której pozostało pięć minut i Aniela była pewna, że jej pedantyczna siostra będzie punktualna. Któż więc? Obejrzała się. Za nią, dwa rzędy i cztery groby w prawo, stał młody mężczyzna w niemodnym prochowcu z równie niemodnym uczesaniem. Blady i gładko ogolony, trzymał w dłoniach filcowy kapelusz. Nie znała go, choć i twarz, i sylwetka wydały się jej znajome. Odwróciła się ponownie w kierunku grobu matki i wtedy nadzwyczaj wyraźnie usłyszała jej szept:
– Nie pozwól mu się do siebie zbliżyć…
Aniela była tak zaskoczona realnością tego głosu, że mimowolnie odwróciła się ponownie w kierunku przybysza. Nie było go tam! Dostrzegła Laurę skręcającą z głównej alei. Po chwili siostra stanęła obok niej, podjęła ją pod rękę i przytuliła się. Aniela zobaczyła nieznajomego stojącego teraz pod drzewem kilkanaście metrów przed nimi.
– Znasz tego mężczyznę pod bukiem? Laura, spójrz! Tego w jasnym prochowcu.
– Tam nikogo nie ma, Neli. Jesteśmy tu same.