Trzeba mieć dobrą lekturę na podróż

Przekonała się o tym Zofia (lepiej znana jako Balladyna), narratorka znakomitej powieści Marii Pruszkowskiej „Przyślę panu list i klucz”. Sięgnęła po „Trędowatą” Heleny Mniszkówny – bestseller ówczesnych czasów. Czy to był dobry wybór?

Zosia vel Balladyna – narratorka powieści Marii Pruszkowskiej Przyślę panu list i klucz – wówczas dwunastoletnia, wybiera się do mamy do Zakopanego. Potrzebuje dobrej lektury na drogę. Od ich lokatorki Stefy pożycza powieść o jej imienniczce: Trędowatą Heleny Mniszkówny. Jak wyjaśnia:

Trędowatej jakoś dotychczas nie czytałyśmy. Pewnie dlatego, że Ojcu się nie podobała, bo ani nie kupił jej, ani nie przynosił z wypożyczalni. Ze słyszenia znałam ją, bo albo ktoś ją strasznie krytykował i ogromnie się z niej wyśmiewał, albo, dla odmiany, ktoś inny aż piał z zachwytu. A że i na temat Sienkiewicza czy Żeromskiego zdarzały się ogniste dyskusje, uznałam, że akurat jest pora, ażeby wyrobić sobie odpowiednie i własne zdanie”.

Niewiele trzeba, aby historia Stefci Rudeckiej zupełnie pochłonęła Dynę:

„A więc dwór w Słodkowcach i dumna, arystokratyczna rodzina Michorowskich, i na ich tle subtelna, piękna nauczycielka. Następnie ordynat Michorowski, z początku zimny, sceptyczny, ulegający wreszcie czarom pełnej wdzięku nauczycielki. No i bale, kawalkady na koniach, wyścigi, a w nich pierwszy naturalnie zawsze on – Waldemar. I bal kostiumowy. I Stefcia w stroju z Dyrektoriatu. (Nie miałam pojęcia, co znaczy ten Dyrektoriat, ale potrafiłam sobie wyobrazić, że to musiało być cudowne). I portrety antenatów, i senatorów, które mówiły groźnie do Stefci, prostej szlachcianki: »Cóż tu robisz pomiędzy nami, karmazynami?«

Z wypiekami na twarzy gnałam przez książkę bez tchu z jedną myślą: co dalej? zapominając zupełnie o paczce z prowiantem uszykowanej przez Stefcię na drogę. (…) Nie czułam głodu, nie czułam, że ścierpłam, siedząc ciągle w jednej pozycji. Nie czułam też wstydu, gdy zorientowałam się, że w moim sercu nie ma już miejsca ani dla Nienaskiego, ani dla Przełęckiego i że całe moje serce oddane jest Waldemarowi ordynatowi Michorowskiemu. To był prawdziwy bohater! Jeździł na koniu, jak przymurowany, zapalał cygaro na Wezuwiuszu (nie wiem, jak to robił i po co, ale brzmiało to pięknie). Starożytny swój zamek otoczony fosą przyozdobił gazowymi latarniami, a hrabianka Wera mówiła do niego: »Mój lwie!« Aż mi mrówki po plecach chodziły. A jak kochał Stefcię! Starą gondolę, która nazywała się »Stefania«, kazał odnowić i obić aksamitem – cóż za subtelność w okazywaniu miłości! No i potem oświadczył się i było jak w bajce. Zmusił dumną, wyniosłą, arystokratyczną rodzinę, ażeby zgodziła się na ślub… (…) I już miał być ślub, i Stefcia mierzyła ślubną suknię, gdy dostała list anonimowy, że jest i będzie trędowatą w arystokratycznej sferze, do której wchodzi. I zaraz z tego dostała zapalenia mózgu, i umarła.
Stefcia Rudecka umarła!”

Jak skończyła się ta podróż? Zapraszam was do przeczytania Przyślę panu list i klucz. To piękna książka dla wszystkich, którzy kochają czytać. Napisana z wielkim smakiem! Więcej o niej pisałem w lutowej „Lekturze na weekend”.

Ta scena napisana jest z humorem i smakowitą ironią. Chcielibyście się nauczyć pisać humorystyczne sceny? Zapiszcie się na kurs Pasja Pisania II, który rusza już 29 stycznia:

https://www.pasjapisania.pl/kurs-pasja-pisania-ii-2.html

Zapraszamy!

Źródło cytatów: Maria Pruszkowska, Przyślę panu list i klucz, Wydawnictwo Morskie, Gdynia 1959.

Dodaj komentarz