W „Milczącym zamku” miłośniczka dziewiętnastowiecznych angielskich powieści, prowadzi swoiste śledztwo z literaturą w tle. Ma szansę odkryć sekrety enigmatycznego pisarza, autora jej ukochanej książki. Okazuje się, że za powstaniem „Człowieka z Błota” kryje się dramatyczna historia.
„Milczący zamek” Kate Morton to thriller nawiązujący również do powieści gotyckiej (zwłaszcza „Dziwnych losów Jane Eyre” Charlotte Brontë). Główną bohaterką jest Edith Burchill, miłośniczka literatury. Wszystko zaczyna się, gdy matka Edith dostaje list, od którego wysłania minęło pół wieku. Okazuje się, że w czasie wojny została ewakuowana z Londynu i przebywała w Milderhurst – imponującym zamku, siedzibie Raymonda Blythe’a, autora niezwykle cenionej, mrocznej powieści dla dzieci „Człowiek z Błota”. Jedną z fanek tej książki jest właśnie Edie. Podejmuje ona swoiste dochodzenie, aby zrekonstruować losy matki. Tak trafia do Milderhurst. Dawniej imponujący zamek powoli popada w ruinę. Mieszkają w nim jeszcze trzy córki Raymonda Blythe’a, już dziś staruszki – Percy, Saffy i Juniper. Nieoczekiwanie Edith wpada na trop ponurej tajemnicy z przeszłości. Jaka opowieść kryje się w zamkowych ścianach? Tego nie zdradzę. Dodam tylko, że wielka jest w tej książce siła pisania, potęga literatury!
Raymond Blythe był oddany pisaniu. Stanowiło dla niego esencję życia, nadrzędną wartość. Tę pasję, talent i postrzeganie sztuki starał się przekazać swoim córkom. Każda z nich chciała zyskać aprobatę ukochanego ojca. Percy nie ma w sobie takiej pasji i ambicji („jej opowiadania sprawiały wrażenie wykrochmalonych na sztywno”), ale dla jej sióstr pisanie okazało się bardzo ważne. Są obdarzone twórczym temperamentem, ale inaczej się realizują. Zobaczcie, jak wyglądał u nich proces pisania:
„Bałagan, niemożność zaprowadzenia tu jakiegoś ładu, sprawiały Saffy prawie fizyczny ból. Chociaż bowiem obie z Juniper były pisarkami, ich metody skrajnie się różniły. Saffy codziennie wygospodarowywała kilka drogocennych godzin, zaszywała się w zaciszu gabinetu ze swoim notesem, wiecznym piórem, które dostała od taty na szesnaste urodziny, i filiżanką świeżo zaparzonej mocnej herbaty. Tak zaopatrzona starannie i powoli tkała słowa, układała je w najpiękniejsze ciągi, komponowała i przepisywała, redagowała i udoskonalała, potem czytała na głos, rozkoszując się historią swej heroiny Adeleine. Dopiero kiedy była całkowicie zadowolona z efektu, zasiadała do maszyny i spisywała nowy ustęp.
Juniper dla odmiany sprawiała wrażenie osoby, która pisaniem próbuje się wyzwolić z pęt. Pisała zawsze i wszędzie, ilekroć spłynęło na nią natchnienie, w biegu, rozrzucając wokół siebie skrawki wierszy i fragmenty impresji, oderwane frazy o wyjątkowej sile wyrazu. Wszystko to zaśmiecało zamek, porozrzucane jak okruszki chleba prowadzące do pokoju z piernika na poddaszu. Saffy znajdowała je podczas sprzątania: zapisane kartki zaściełające podłogę, ukryte za sofami, pod dywanem; poddawała się wyczarowanym wizjom rzymskich okrętów z podniesionymi żaglami, wydętymi przez wiatr. Na pokładzie padają komety, podczas gdy pod pokładem ukrywają się kochankowie drżący ze strachu przed pojmaniem… I nagle historia się urywa – ofiara kapryśnej, zmiennej wyobraźni Juniper.
Innym znów razem zaczynała i kończyła swoje opowieści w szaleńczych zrywach – niczym atak manii, myślała czasem Saffy, choć w rodzinie Blythe’ów nie używało się tego słowa pochopnie, a już na pewno nie w stosunku do Juniper. W takich okresach najmłodsza siostra nie pojawiała się przy stole, przez szczeliny w podłodze pokoiku na poddaszu sączyło się światło, gorący pasek przeświecał przez szparę pod drzwiami. Tata nie pozwalał jej przeszkadzać, mówiąc, że potrzeby ciała są drugorzędne wobec wymagań geniuszu, lecz Saffy zawsze po kryjomu wsuwała talerz do środka, kiedy [tata] nie patrzył. Ale jedzenie i tak pozostawało nietknięte. Juniper po prostu siedziała i gryzmoliła całą noc. Były to nagłe ataki, palące jak tropikalna gorączka i krótkotrwałe, tak że nazajutrz powracał spokój. Schodziła z poddasza zmęczona, oszołomiona i wyczerpana. Demon został odpędzony i zapomniany, a ona, ziewając, wylegiwała się jak kotka.
To najbardziej dziwiło Saffy, która skrupulatnie przechowywała swoje prace dla potomności – zarówno szkice, jak i ukończone utwory w identycznych, zamkniętych pudełkach w zamkowym archiwum. Pisała je właśnie dla rozkoszy, jaką dawał widok oprawionej książki z własnym nazwiskiem, którą można wsunąć czytelnikowi w ręce. Juniper nie interesowało zupełnie, czy ktoś będzie czytał jej utwory, czy nie. Nikomu ich nie pokazywała i nie było w tym fałszywej skromności, po prostu jej na tym nie zależało. Napisane dzieło przestawało ją obchodzić”.
Która postawa jest wam bliższa? Jak u was wygląda proces pisania?
Źródło cytatów: Kate Morton, „Milczący zamek”, przeł. Izabela Matuszewska, wyd. Albatros Warszawa 2011.
Witam,
muszę powiedzieć, że w Kate Morton zakochałam się, kiedy przeczytałam,,Dom w Riverton”. Książka,,,wciągnęła” mnie bez reszty. Nie mogłam uwierzyć, że Kate to współczesna pisarka, bo uwierzyłam jej we wszytko co napisała na każdej stronie swojej powieści.
Dziś, Michał, piszesz o ,,Milczącym zamku”, a tę książkę właśnie wypożyczyłam na świąteczną przerwę. Po Twoim poście, już wiem, że się nie zawiodę.
A do kogo mi bliżej? Myślę, że do Saffy. Codziennie próbuję ,,wydrzeć” trochę czasu z doby i coś napisać, choćby jeden akapit, licząc że uda mi się go wykorzystać w całej historii, albo stanie się on początkiem czegoś wartościowego.
Zdarza mi się jednak też spisywać swoje pomysły na kartkach i karteczkach, wrzucić do torebki i zapomnieć o tym.
Jaki zbieg okoliczności:)
Zaintrygowałeś mnie Michał tą książką Kate Morton. Chętnie ją przeczytam. Odnośnie sposobu pisania bardziej odpowiada mi ten, który preferowała Saffy 🙂 A na ferie świąteczne wybrałam do czytania „Czekoladę” – jakoś tak mnie naszło. Oczywiście, obejrzałam tez film.
Jestem pomiędzy. Jak przyjdzie wena to wszystko znika, żyję w innej rzeczywistości. Najbliżsi nie mogą się ze mną dogadać. Ale to przychodzi raz na jakiś czas, niezbyt często. Na co dzień staram się jak wytrwały rzemieślnik pisać, czytać, konstruować.
Nika, moi najbliżsi nauczyli się, jak ze mną rozmawiać w takich przypadkach:)
Michał, wykopałeś Morton z pokładów mojej niepamięci:) Dzięki!
Przeczytałam kilka lat temu jej „Zapomniany ogród” i pod wpływem zachwytu kupiłam „Dom w Riverton” i „Milczący zamek”. Zaczęłam czytać ” tę pierwszą i… zawiodłam się. A właściwie pierwszych kilkadziesiąt stron nie pochłonęło mnie tak jak „Zapomniany ogród”. Odłożyłam i nie wróciłam. „Milczący zamek” stał milcząco do dziś. Wygląda na to, że przyszedł czas, by przemówił:)
Dzięki za tę inspirację!
Na dziś zaplanowałam pisanie, ale chyba jak poczytam o pisaniu, to bardzo nie zgrzeszę;)
Ciekawe, czy Ci się spodoba „Milczący zamek”:)
Zaintrygowałeś mnie więc natychmiast wrzuciłam „Milczący zamek” na warsztat i jestem bardzo zadowolona. Spodobała mi się .
Jeśli chodzi o pytanie to ja również jestem mieszanką- momentami szalona ale gdy przychodzi chwila rozsądku ,staram się wszystko uporządkować. Szczerze powiedziawszy, to tych chwil rozsądku nie mam za wiele. Ciągle odczuwam potrzebę pisania i to akurat tego co mi w duszy gra ,dlatego mam rozpoczętych tak wiele różnych projektów , a tak niewiele skończonych- ale pracuje nad tym!
Cieszę się, Violka, że jesteś zadowolona z lektury:)
lista lektor rośnie.
Nie znam, nie czytałam ale jak tylko dorwę się do księgarni to zamówię i „Milczący zamek”, i „Zapomniany ogród”.
A ja jestem jak Juniper, aż się dziwię jak bardzo jest do mnie podobna jeżeli chodzi o pisanie, tylko u mnie nikt nie chce mnie zostawić w spokoju jak piszę.
Ile by się oddało wówczas za spokój, prawda?:)
Tak, gdybym mogła pisać wtedy kiedy mam pomysł na rozwinięcie dalszych losów mojej bohaterki, byłoby cudownie. Niestety życie nie bajka, od świąt miałam tylko godzinę na pisanie. Nie godzinę dziennie, godzinę w ciągu miesiąca. Mam teraz dwie bohaterki, rozmnażają się przez dzieworództwo, bo Zuzanna kochanka nie miała, albo ja o czymś nie wiem. Alias Kinga jest zupełnie inna, żywiołowa, bezpośrednia, pewna siebie ale ma wadę: naiwnie wierzy, że każdy może dostać szansę od życia. Lubie je obie, Zuzanna się snuje a Kinga szturcha ją palcem w bok, aby zdecydowała się dokończyć powieść „Tango z koniem”.
Kasiu, czyli mam rozumieć, że Twoja książka będzie też o pisaniu tej książki? Ciekawy pomysł!
Tak, Zuzanna jest depresyjną autorką powieści autobiograficznej „Tango z koniem”, a Kinga – specjalistką do spraw kontaktów z autorami, wydawnictwa Wydajny i spółka.
Świetnie się bawię przy pisaniu, akt tworzenia sprawia mi radość; pomysły czerpię z mojej wyobraźni, a także z literatury, gdyż Kinga „robi w książkach”. Wstawiłam nawet cytat z „Pani Bovary”, bo mi pasował.
Michale, zanim zakrzykniesz z przerażeniem, że znowu wrzucam do mojej powieści garść trujących grzybów, to dodam na moje usprawiedliwienie, że ja piszę dla moich znajomych. Otrują się zupa grzybową, trudno. Sami chcieli. Na drugi raz nie beda dyletantów namawiać na pisanie książek.
Och, nie, Kasiu, nie zamierzam się oburzać. Cieszę się, że bawisz się tym tekstem, pamiętam Twoją ostatnią pracę, kiedy ta zabawa się rozpoczęła. Było świetnie. Trzymam kciuki!