31 grudnia to dobry czas na podsumowania. Wówczas można prześledzić również swoje lektury z mijającego roku i zdecydować, co zachwyciło nas najbardziej, a co raczej rozczarowało. Jaki był wasz czytelniczy rok 2017?
Nie wyobrażam sobie siebie i swojego życia bez czytania. Książki towarzyszyły mi od zawsze i są dla mnie tak oczywiste jak tlen czy słońce. Bywają zwyczajną rozrywką, bywają ucieczką, bywają wyśmienitym wyzwaniem intelektualnym, a także schronieniem, plastrem na życiowe rany. Łączą i budują więzi (uwielbiam się dzielić książkami, które sam pokochałem, a potem o nich dyskutować).
Swój czas mierzę m.in. przeczytanymi książkami. Dla mnie ten rok był dobry pod względem czytelniczym. Udałem się do blisko dwustu literackich światów, w tym kilkadziesiąt odwiedziłem ponownie (lubię powtórki – zawsze można odkryć coś nowego w niegdyś przeczytanej książce). Sporo w tym wszystkim było literatury letniej czy rozczarowującej, ale nie zabrakło także ogromnych wzruszeń i nieoczekiwanych odkryć.
Jeśli miałbym wskazać swoją rewelację roku 2017, wybór wcale nie byłby trudny. To zbiór opowiadań „Lepszy obiad” Ireny Dowgielewiczowej (niektórzy z was mieli okazję poznać „Zdarzenie” i „Komisję” podczas kursów). Odkryłem tę pozycję przez przypadek, zaintrygował mnie tytuł (nie szukałem wówczas książek kucharskich!), w końcu kupiłem ją za grosze. Przygotowałem się na przyzwoitą lekturę, a dostałem kilkanaście prozatorskich pereł. Zachłysnąłem się tymi opowiadaniami. Dowgielewiczowa (na zdj.) uważnie obserwowała otaczającą ją rzeczywistość. Miała niesamowite wyczucie językowe, bardzo umiejętnie dobierała słowa. Jej opowiadania charakteryzuje psychologiczna głębia i niezwykła plastyczność. To przykład literatury pozornie prostej, a w gruncie rzeczy niezwykle wymagającej. Wiem, że wiele razy będę wracał do tych tekstów, aby znów się nimi zachwycić.
Jeśli chodzi o rewelację roku w kategorii „literatura faktu”, wybrałem zapomniany reportaż „Ci ludzie” Heleny Boguszewskiej z 1933 roku. Boguszewska (na zdj.), a także jej mąż Jerzy Kornacki (tych dwoje tworzyło swoistą spółkę autorską, ewenement w literaturze polskiej) założyli „Przedmieście”. Reprezentanci tej grupy literackiej w swoich książkach – stanowiących często reportaże ubrane w formę powieści – przedstawiali życie osób zmarginalizowanych (właśnie funkcjonujących na przedmieściach). Postulowali swoisty mariaż literatury z socjologią, odejście od fikcji, usytuowanie tematyki jak najbliżej realnego życia. Członkowie „Przedmieścia” wierzyli w możliwość ingerencji literatury w sytuację społeczną i polityczną. W powieści „Ci ludzie” Boguszewska koncentruje się na kilku rodzinach żyjących w jednej z podwarszawskich kolonii w czasie kryzysu. Powiedzieć, że w tych domach panuje bieda, to nic nie powiedzieć. Zmagania z losem, głodem, szukanie pracy i zapomogi, próba prowadzenia zwyczajnego życia – to wszystko skazane jest na klęskę. Pod piórem Boguszewskiej te dramaty sprzed ponad osiemdziesięciu lat ożywają – i wzbudzają ogromne emocje. Wyciskają z oczu łzy bezradności i rozpaczy. Ilekroć czytam książki Boguszewskiej, zawsze żałuję, że taka pisarka została zapomniana. Nie zasłużyła na to.
Moim czytelniczym odkryciem roku została powieść „Ślady” Jakuba Małeckiego. Sięgnąłem po tę książkę bez szczególnej chęci, ale kilka stron wystarczyło, abym dał się porwać. Nie pozwoliła się odłożyć! To opowiadania rozgrywające się w swoistym mikrokosmosie. Traktują o zwyczajnym życiu, zwieńczonym nieodwołalną śmiercią („Życie z powieścią nie ma nic wspólnego (…). Życie jest bardziej jak zbiór opowiadań. Poszarpane, nieprzewidywalne” – powie jedna z bohaterek). Ale pomiędzy – ile tu dramatów, ile traum, ile chwil radości, smutku. Ile oczekiwania… No właśnie, na co? Małecki być może opisuje to, o czym wiele razy już wspomniano w literaturze, ale robi to na sposób nowatorski, wyrafinowany i głęboki.
Największym zaskoczeniem 2017 roku okazała się powieść „Dziurdziowie” Elizy Orzeszkowej (1885). Pewnie teraz wy jesteście zaskoczeni. Kojarzycie tę autorkę z mocno tendencyjnym „Nad Niemnem” czy ze smutnymi nowelkami omawianymi w szkole. Tymczasem „Dziurdziowie” to swoisty thriller psychologiczny – i przyznam, że trzymał mnie w napięciu bardziej niż niejeden współczesny reprezentant tego gatunku. We wstępie okazuje się, że w jednej z białoruskich wsi doszło do brutalnego morderstwa. O zabicie powszechnie lubianej Pietrusi Kowalczukowej oskarżeni są czterej Dziurdziowie – chłopi, posiadacze ziemscy. Przyznają się do winy. A jak wygląda prawda? Czytelnik cofa się do początku tej historii, godnego Hitchcocka trzęsienia ziemi, po którym groza będzie tylko narastać. We wsi krowy przestały dawać mleko. Przedstawiciele lokalnej społeczności próbują sobie poradzić praktykami, z których korzystali ich dziadowie i pradziadowie. Rozpalają ognisko, aby przyciągnąć wiedźmę odpowiedzialną za szkody. Jedni patrzą w płomienie, przekonani o skuteczności takich metod, drudzy sądzą, że to wyborna komedia, a jeszcze inni uczestniczą w tych gusłach z czystej ciekawości. Przerażenie się wzmaga. A w końcu zjawia się Piotrusia.
„– Aaaa! – rzekła – co wy tu takiego robicie, ludzie? (…) Wiedźmę na ogień łapiecie? czy co? (…)
W gromadce panowało milczenie grobowe. Zdawać się mogło, że dusze wszystkich tych ludzi zlały się w tej chwili w jedną duszę, która całą siłę swego myślenia, czucia, wzroku i słuchu, niby ostre żądło, w tę kobietę utopiła. Wszyscy powyciągali ku niej szyje i oczy w nią wlepili. (…)
– Cóż? czy już przechodziła? (…) To i któraż pierwsza przeszła?
Dwa poważne głosy męskie, z których jeden należał do Piotra Dziurdzi, a drugi do Jakuba Szyszki odpowiedziały:
– Ty”.
I choć wiadomo, jak to się skończy, samo śledzenie tej historii do makabrycznego finału, jest fascynujące. Od „Dziurdziów” trudno się oderwać!
I jeszcze jedna kategoria dla mnie bardzo ważna – książka-przyjaciel. W tym roku to miejsce zdobył „Aksamitny królik” Margery Williams. To klasyka literatury dziecięcej, ale taka, która usatysfakcjonuje także dorosłych. Podobnie jak „Małego Księcia”, „Kubusia Puchatka”, „Alicję w Krainie Czarów” czy cykl o Muminkach, i tę pozycję można czytać w każdym wieku i odebrać ją za każdym razem inaczej. Nie jest to tylko prosta historia chłopca i jego pluszowego królika. To także opowieść o wielkiej przyjaźni, dorastaniu do miłości, o więziach ponad życiem i czasem. Spójrzcie na fragment rozmowy Królika i Zamszowego Konia:
„Staniesz się PRAWDZIWY, jeśli dziecko pokocha cię tak bardzo, że nie tylko będzie się tobą bawić, ale też NAPRAWDĘ cię kochać.
– Czy to boli? – spytał Królik.
– Czasem boli – odrzekł koń, bo zawsze mówił prawdę. – Ale gdy już jesteś Prawdziwy, nie martwisz się tym. (…) Przemiana trwa długo. Właśnie dlatego nie przytrafia się tym, którzy się łatwo psują, ani tym, z którymi trzeba się delikatnie obchodzić. Prawdziwy stajesz się dopiero wtedy, gdy już wykochano z ciebie większość sierści, gdy oczy ci wypadają i puszczają szwy, kiedy wyglądasz zupełnie żałośnie. Ale to bez znaczenia, bo skoro już jesteś Prawdziwy, to w oczach tego, kto cię kocha, nie możesz być brzydki”.
A jak wam się udał czytelniczo ten rok? Podzielicie się ze mną lekturowymi odkryciami, zachwytami, przedstawicie mi swoich książkowych przyjaciół? Oby było ich jak najwięcej również w 2018 roku!
Źródła cytatów: Jakub Małecki, „Ślady”, Wydawnictwo Sine Qua Non, Kraków 2016.
Eliza Orzeszkowa, „Niziny; Dziurdziowie”, wyd. Czytelnik, Warszawa 1954.
Margery Williams, „Aksamitny Królik”, przeł. Barbara Grabowska we współpracy z Dorotą Koman, wyd. Prószyński i S-ka, 2017.
Źródła grafiki: http://lengyelironok.wikia.com/wiki/Helena_Boguszewska, https://ksiegarnia.proszynski.pl/product,75708, https://kresy24.pl/przewodnik-wedrowki-po-grodzienszczyznie-szlak2/, http://pisarki.wikia.com/wiki/Irena_Dowgielewicz
Michał, mój rok 2017 był mało owocny pod względem czytelniczym, choć dzięki kursom Pasji Pisania miałam okazję poznać „Komisje” i „Zdarzenie”.
Orzeszkową zawsze lubiłam,. „Marta” wywarła na mnie ogromny wpływ, sytuacja kobiety po śmierci męża, problemy związane z utrzymaniem rodziny, brak pracy, w końcu kradzież i śmierć wypaliły na zawsze piętno w mojej samoświadomości. Choć lata mijają sytuacja kobiety wcale nie polepszyła się aż tak bardzo, możemy pracować ale zarobki czasami nie wystarczają na utrzymanie rodziny.
„Ci ludzie” sa dalej aktualni. „Zmagania z losem, głodem, szukanie pracy i zapomogi, próba prowadzenia zwyczajnego życia – to wszystko skazane jest na klęskę”. – znałam, przeżyłam i dlatego mieszkam we Francji.
Kasiu, często mam takie samo wrażenie. Pewne zjawiska zmieniają tylko swoje oblicza, ale nadal pozostają aktualne. Na mnie również „Marta” zrobiła duże wrażenie. Kiedyś to był kobiecy bestseller – dziś jest to pozycja już zupełnie zapomniana.
Witam,
Na wstępie, Michał, gratuluję wspaniałego czytelniczego sukcesu. Jestem pod wrażeniem! Ja nie przeczytałam, aż tylu książek, ale też mogę być dumna z ,,regularności czytelniczej”. Przeczytałam wiele pięknych książek, chociaż nie zabrakło i zawodów. Ale nie o tym ten post.
Moim tegorocznym odkryciem, bez wątpienia, jest książka ,,Małe Życie”, którą napisała Hanya Yanagihara. Wrażenia, którymi obdarowała mnie autorka, pozostaną we mnie na zawsze. Po za tym, nie mogę pozostać obojętna wobec warsztatu tej pisarki-piękny i trafiający w samo wnętrze.
Następnie wyróżnię Lianę Moriarty za ,,Wielkie kłamstewka” i ,,Sekret mojego męża”. Bohaterowie obdarzeni są różnorodnymi charakterami i problemami, a mimo to coś sprawia, że ich losy łączą się na zawsze.
W tym roku również nie mogłam się oprzeć wyprawie na ,,Wichrowe Wzgórza” z Emily Bronte. Klasyczna opowieść o tym jak wiele krzywdy może wyrządzić nienawiść i o sile miłości, która goi najtrudniej gojące się rany.
No i na koniec wspomnę o książce pt.,,Królowa lodów z Orchard Street.” Opowieść o kobiecie, która mimo wszelkich przeciwności losu, buduje imperium dające jej sławę, pieniądze i akceptację. Liczne retrospekcje zastosowane przez Susan Jane Gilman niezwykle wzbogacają książkę, ale jest jeszcze coś co sprawia mi przyjemność. Autorka uzyskała stopień magistra w dziedzinie kreatywnego pisania. Patrzę na tę książkę jak na pewnego rodzaju ,,klucz” do samorealizacji. Skoro ktoś nauczył się tak pisać, to może pewnego dnia zobaczę na półce mój własny ,,klucz”, który otworzy mi bramę do spełnienia marzeń. ((:
Lucy, myślę, że nie ma co gratulować – to nie wyścigi:) Chodzi przede wszystkim – jak to ładnie ujęłaś – o „regularność czytania”:) Cieszę się, że ten rok czytelniczy był dla Ciebie tak udany!
Podsumowując – najważniejsze, aby czytać i czerpać z tego przyjemność.
Kasiu, a tytuły, które przedstawiłaś, lądują na mojej noworocznej liście książek do przeczytania. Dziękuję ((:
I naukę:) Jak pisać, albo jak nie pisać!
„Martę” i ja polecam. Jest trochę tendencyjna, ale mnie osobiście to nie przeszkadzało.
W 2017 roku przeczytałam o wiele mniej książek niż w poprzednich latach, bo mój czas zabrały studia. Więc czytałam, tylko, powiedzmy, tematyka była inna :).
“Ci ludzie” to zaskoczenie roku. Najpierw język: miejscami niedzisiejszy, ale jakże dopracowany, uważny, plastyczny. Pewne fragmenty czytałam drugi raz tylko po to, by nacieszyć się właśnie językiem. Po drugie, realia. Druga strona opowieści, w której częściej pojawia się wyzwolenie, cud nad Wisłą, szalone lata dwudzieste, film, kabaret i tylko gdzieś w tle kryzys. Mitycznie “przed wojną” ze wspomnień mojej prababki.
Druga książka, która utkwiła mi w pamięci, to “Wina” autorstwa Ferdinanda von Schirach, adwokata, który w serii krótkich opowiadań, opartych również o doświadczenia zawodowe, podejmuje temat winy i niewinności. W Polsce ten zbiór opowiadań ukazał się w 2012 (wydawnictwo W.A.B.)
Zarówno początek, jak i koniec 2017 roku spędziłam przy książkach Elżbiety Cherezińskiej. Wiesz, jak ją lubię – więc w sumie, nic dziwnego :-). W styczniu czy lutym skończyłam “Turniej cieni”, gdzie w tzw. wielką historię mocarstw europejskich początku XIX wieku wpleciona jest historia pojedynczych postaci – m.in. Rufina Piotrowskiego, pierwszego uciekiniera z Syberii i Jana Witkiewicza, najpierw nastolatka skazanego przez carat na śmierć, potem zesłańca, później rosyjskiego agenta. A wczoraj, siedem minut przed północą, doczekałam końca rozbicia dzielnicowego i koronacji Władysława Łokietka na króla Polski 🙂 (“Płomienna korona”, trzecia część cyklu “Odrodzone Królestwo”).
Mam wrażenie, że wielka zaleta książek Cherezińskiej – ich rozmach – jest jednocześnie ich wadą. Historia zjednoczenia po rozbiciu dzielnicowym opowiedziana jest z kilku perspektyw: polskiej (różni książęta piastowscy – i co ważne – ich żony, a także rody wielmożów), czeskiej (Przemyślidzi, ale nie tylko), brandenburskiej, krzyżackiej, kościelnej i pogańskiej (ludzie tzw. starej krwi). Wróciło przy tym – czy też powstało, w przypadku postaci fikcyjnych – kilka postaci, o których chce się wiedzieć więcej. Jednocześnie ceną tego rozmachu czy też wielogłosu jest pewna jednowymiarowość niektórych bohaterów. Ale nie chcę szukać dziury w całym.
Finał – znany przecież, koronacja sprzed niemal siedmiuset lat – zwyczajnie mnie wzruszył i moje czytelnicze potrzeby i oczekiwania zostały spełnione :).
Rany, a u mnie Cherezińska („Korona śniegu i krwi”) ciągle czeka, biedna, na półce! Może w tym roku uda mi się ją lepiej poznać!
Ha, napiszę i ja. Ponieważ dbam o to, by regularnie dostarczać sobie przyjemności, napiszę o książkach, które mi takową sprawiły. W zamian nie będąc literacko ambitnymi… Cóż, moim odkryciem było właśnie to, że nie muszę mieć powalających artystycznych wrażeń i wielu godzin refleksji by uznać, że czas poświęcony lekturze nie był stracony.
Pierwsza pozycja to „Sekretne życie drzew”, napisana przez niemieckiego leśnika Petera Wohllebena ….. ze swadą, znawstwem i wielką miłością. Książka z rodzaju popularnonaukowych, jednak dzięki literackiemu talentowi autora, prowadząca czytelnika poprzez cały wachlarz emocji, od zachwytu i zadziwienia, po wzruszenie i czułość. Jestem zwierzęciem leśnym, bez lasu usycham, podobnie jak bez możliwości długotrwałego, mentalnego trawienia zdarzeń. Najlepiej gdy obie rzeczy mogę połączyć, wtedy jestem najszczęśliwsza. A ta książka tłumaczy dlaczego tak jest. Dlaczego obcowanie z ekosystemem, który ma w sobie tyle tajemnic, którego podziemne życie jest nie mniej ważne i nie mniej rozległe niż naziemne, w którym istoty mikroskopijne i krótkotrwałe jak mgnienie współistnieją z długowiecznymi kolosami, w którym konsekwencje zdarzeń pojawiają się ze znacznym opóźnieniem, a jednak są nieuchronne…, powoduje, że spoglądam na problemy z szerszej perspektywy, głębiej oddycham, lepiej widzę.
Druga książka to heksalogia fantasy o Dorze Wilk, autorstwa Polki i torunianki z wyboru, Anety Jadowskiej. Rzecz tak urocza i pod każdym względem udana, że po raz pierwszy nie tylko połknęłam tego typu literaturę z niekłamaną rozkoszą, ale przy ostatnim tomie towarzyszył mi antycypacyjny lęk przed syndromem odstawienia! Cudownie lekka, a jednocześnie odważna wyobraźnia w doborze i kreowaniu postaci, smaczna erotyka, poczucie humoru, a nade wszystko główna bohaterka, przez duże, duże „B”, po prostu czyste złoto.. ! 🙂 Właściwie mogę tylko pożałować, że to nie moje 🙂 Pozdrawiam noworocznie.
Z ilością nie będę konkurować, ale przyznam, że poprzedni już rok spędziłam nad kilkoma lekturami albo po raz pierwszy, albo ponownie przeczytanymi lecz z dojrzalszym spojrzeniem. „Rok 1984” i „Folwark zwierzęcy”. Byłam w absolutnym szoku, że „Rok…” jest tak bardzo aktualny i przeraziło mnie jasnowidztwo Orwella. Sięgnęłam również po książkę Jerzego Putramenta „Odyniec”. Za namową mamy, ponieważ w sumie dla niej wypożyczyłam, ale pochyliłam się nad nią i… sama nie wiem co o niej myśleć.
Przeczytałam również „Panią Bovary”, dzięki Tobie, Michale:) Emma bardzo mnie zirytowała.
Sięgnęłam też po lekturę może bardziej popularną wśród młodzieży „Tam, gdzie spadają anioły”. Inspirowałam się przedstawieniem profilaktycznym pokazanym w szkole i ponieważ uczennica była oburzona interpretacją postanowiłam przeczytać i samej wyrobić sobie zdanie. Lektura dała mi dużo do myślenia.
Poza tym parę ciekawych poradników i za namową młodego człowieka zagłębiłam się w mitologiczne przygody Percy’ego Jacksona. Wiem, nie brzmi to zbyt dumnie, ale skoro uczeń prosi i jeszcze sam pożycza, nie miałam wyboru, ale i tak spędziłam nad całą serią ciekawe chwile ponieważ odświeżyłam w pamięci i na półce „Mitologię” Parandowskiego.
Pamiętam swoją fascynację książką „Tam, gdzie spadają anioły”. Czuję, że dziś odebrałbym ją inaczej.
Rok 2017 był dobrym rokiem, jeśli chodzi o książki. Zarówno te czytane po raz pierwszy, jak i te, do których wracałam nie wiadomo który raz.
Sporo czasu zajął mi Harry Hole. W całej serii napisanej przez Jo Nesbo są książki gorsze i lepsze, ale jedno jest faktem – oderwać się od nich jest bardzo trudno. Czasem miałam wrażenie, że niektóre morderstwa są przekombinowane, ale chyba takie mamy czasy, rozwija się wszystko, zbrodnia też.
A potem towarzyszył mi „Mój łagodny bliźniak” (Nino Harataschwili), historia daleka od opowieści lekkich, łatwych i przyjemnych. To opowieść o miłości – ale fatalnej, niespełnionej, bo łączącej przybrane rodzeństwo, to historia o poszukiwaniu w życiu innych ludzi odpowiedzi na własne pytania. Jeśli ktoś chciałby przeczytać coś naprawdę smutnego, nostalgicznego, ale świetnie opowiedzianego – to tę książkę polecam.
Z lżejszej literatury bardzo mi się spodobała „Ostatnia z rodu Bronte” (Catherine Lowell). To historia Samanthy, Amerykanki, ostatniej krewnej sióstr Bronte, która w trakcie studiów na Oksfordzie stara się odnaleźć spadek po słynnych siostrach. To co mi najbardziej przypadło do gustu w tej książce, to dyskusje Samanthy z profesorem literatury właśnie na temat powieści sióstr Bronte. Książka jest świetnym pretekstem, by śledząc losy głównej bohaterki – zabawne i błyskotliwie opisane, zastanowić się nad przesłaniem, jakie zawarły w swojej twórczości słynne pisarki.
Podobnie jak Bestja, dałam się uwieść książce „Sekretne życie drzew” (Peter Wohlleben). Zachwyciło mnie to, jak można w fascynujący sposób opowiadać o lesie, o drzewach, jak ślepa dotąd byłam na ich niezwykłą naturę. Urzeczona stylem, w jakim autor opowiada o drzewach, natychmiast przeczytałam „Duchowe życie zwierząt” tego samego autora i przeżyłam kolejny zachwyt. Te książki to swojego rodzaju wtajemniczenie, po ich przeczytaniu nic nie będzie takie jak przedtem. Przede mną „Nieznane więzi natury”.
Jeśli kogoś interesują mroczne klimaty, to gorąco polecam „Wampira z Zagłębia” (Przemysław Semczuk). To książka dokumentalna, bo opiera się na faktach związanych z poszukiwaniem mordercy, który w latach siedemdziesiątych napadał na kobiety na Śląsku oraz z procesem Zdzisława Marchwickiego, który rzekomo był tym wampirem. Rzekomo – bo po lekturze tej książki nie mam wątpliwości, że realia tamtych czasów i upolitycznienie zarówno śledztwa jak i procesu tak naprawdę doprowadziły do skazania niewinnego człowieka. Zdzisław Marchwicki i mistrz drugiego planu w tej historii – Jan Marchwicki, brat Zdzisława, mimo upływu lat wciąż wzbudzają emocje, warto więc o nich poczytać.
Kolejna książka, która mnie zafascynowała w 2017 roku to „Trupia farma” (Bill Bass). To opowieść o miejscu, które zrewolucjonizowało współczesną kryminalistykę. W Knoxwille w stanie Tennessee na niewielkim obszarze leżą ludzkie zwłoki, niektóre zakopane w ziemi, inne zanurzone w wodzie lub zatopione w bagnach. Po co to? By zbadać co dzieje się z ludzkimi ciałami po śmierci, gdy natura bierze sprawy w swoje ręce. A później, by wykorzystać wyniki tych badań przy określaniu czasu, a nieraz i zgonu podczas różnych śledztw. Niezwykłe w tej książce jest to, że autor umie o takich sprawach oraz o swoich najbardziej pasjonujących śledztwach opowiadać z pasją, z humorem, a przede wszystkim z wielkim szacunkiem dla życia.
Ale mój numer jeden to książka „Małe życie” (H. Yanagihara) – o której wspomniała również Lucy. Podchodziłam do tej książki jak pies do jeża, bo w mojej ocenie ma bardzo długi wstęp i przez sporą część nic istotnego się nie dzieje. Ale jakoś tak kartka za kartką czytałam, czytałam i … przepadłam na amen. To historia wieloletniej przyjaźni czterech chłopaków. I choć przez moment nieco podejrzane wydawało mi się to, że wszyscy czterej na swój sposób odnieśli życiowy sukces, to styl w jaki autorka pisze o emocjach urzekł mnie tak bardzo, że machnęłam ręką na wszelkie sztuczności. Historia jest trudna, opisane emocje i wydarzenia bardzo ciężkie – od miłości, w tym także homoseksualnej, do śmierci, od pedofili do prawdziwej przyjaźni, od samotności, bólu pamięci do trwania przy kimś wbrew całemu światu. To jedna z tych niewielu książek, gdzie w czasie lektury nie mogłam powstrzymać łez.
Rok 2017 to także dla mnie powroty do książek, które zafascynowały mnie kiedyś i które przy ponownej lekturze odkrywam na nowo. Nie sposób powiedzieć ile tego było, ale jak zawsze uwiódł mnie „Dom duchów” (Isabel Allende). To wspaniała historia łącząca wątki dramatyczne i baśniowe. Choć głównym bohaterem jest mężczyzna, Esteban Trueba, to tak naprawdę jest to opowieść o niesamowitych kobietach – jego żonie Clarze, siostrze Feruli, córce Blance, wnuczce Albie. Obojętnie ile razy wracam do tej książki, zawsze odnajduję w niej coś nowego – nową baśń, nową miłość.
Rok 2018 też zaczęłam od dobrej książki – to „Córki Wawelu” (Anna Brzezińska). Razem z karlicą Dosią śledzę losy kobiet na Wawelu za czasów Zygmunta Starego. To zaskakująca mieszanka ciekawej powieści i dzieła historycznego. Czy okaże się moją książką numer jeden w 2018 roku? O tym powiem Wam za rok.
Dzięki, Beata, za zestawienie! Zastanawiałem się nad tą „Ostatnią z rodu Bronte” (oczywiście na fali fascynacji rodziną z Haworth). Skoro piszesz, że warto przeczytać, to pewnie się rozejrzę:)
„Są nadal moimi przyjaciółmi. Dają mi schronienie. Cień latem. Osłaniają mnie od wiatrów. Książki są moim domem.” – cytat z książki Carlosa M. Domingueza „Dom z papieru” to świetne podsumowanie mojego czytelniczego 2017 roku z naciskiem na słowo „nadal”. Był czas (początek ubiegłego roku), że nie czytałam prawie nic, ale powoli nabierałam tempa, żeby pod koniec roku cieszyć się licznymi lekturami. I okazało się, że…wróciłam do „domu” 🙂
Zwykle chcę być na bieżąco i sięgam po nowości, ale tym razem udało mi się przeczytać kilka starszych wydawnictw. Jak chociażby wspomniany „Dom z papieru” – historia bibliofila, opowieść o wpływie książek na życie czytelnika. Ciekawe, a zważywszy na finał, również przerażające.
Idąc tropem fascynacji literackich Domingueza sięgnęłam po „Smugę cienia” Josepha Conrada. Czasowo – w punkt. Dla mnie, czterdziestolatki, to przejmująca opowieść o doświadczeniu, trudnym, trochę nieakceptowanym, w tym przypadku – zmieniającym głównego bohatera z debiutującego kapitana statku w świadomego swoich błędów i rozterek dojrzałego szefa załogi. Bo, czy tego chcemy, czy nie: „…czas także postępuje naprzód, aż do momentu, kiedy człowiek spostrzega smugę cienia – ostrzeżenie, że trzeba opuścić strefę młodości i pozostawić ją w tyle” .
Niesamowite wrażenie zrobiły na mnie opowiadania Macieja Płazy „Skoruń”. Autor (finalista Nike 2016) przenosi czytelnika na sandomierską wieś lat 80-tych, z pięknymi opisami przyrody, charakterystyczną gwarą i wnikliwymi portretami postaci. Są tajemnice we wsi, jest żywioł (powódź), wszystko opisane oczami dorastającego chłopaka (tytułowego Skorunia, czyli nicponia, lenia, łobuza – ale czy na pewno?).
Najbardziej emocjonującą książką była dla mnie „Nie mów, że się boisz” Giuseppe Catozelli. Prawdziwa historia somalijskiej biegaczki, która od dziecka wykazywała predyspozycje sportowe. Ani fakt, że była dziewczynką, ani bieda i brak butów do biegania, ani sytuacja polityczna kraju, nic nie zgasiło w niej pasji do biegania. Dzięki swojej ponadludzkiej determinacji otrzymuje kwalifikację na igrzyska olimpijskie w Pekinie. Tam staje się idolką dla muzułmańskich kobiet. I wraca do Somalii z kolejnym marzeniem – dostać się na olimpiadę w Londynie. Droga do osiągnięcia celu nie jest prosta. Zakończenie książki nie może nikogo pozostawić obojętnym. Ja szukałam kolejnego opakowania chusteczek…
No i na koniec – „Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci. Historia Wandy Rutkiewicz” Anny Kamieńskiej. Wiedzieliście, że Wanda Rutkiewicz cierpiała na łamliwość kości? Że brała udział w rajdach samochodowych? Arcyciekawa postać, wyprzedzająca swój czas feministyczną postawą, interesujący obraz środowiska wspinaczy górskich w Polsce lat 70-tych i 80-tych. Dla mnie jednak, przede wszystkim, portret kobiety, która jest niezwykle ambitna i pracowita, dąży nieprzerwanie do relizacji swoich celów, a wciąż ma poczucie niespełnienia. Jej styl życia skazuje ją na niezrozumienie i poczucie osamotnienia. W kontekście aktualnych zmagań polskich himalaistów, którzy jako pierwsi na świecie zamierzają wejść zimą na K2 – lektura, która może pomóc zrozumieć, po co to wszystko…
Ciekawe, co przyniesie nowy rok. Póki co, zabieram się za kolejną książkę od Św.Mikołaja – „Ballada o pewnej panience” Szczepana Twardocha.
Dorota, a ja właśnie czytam „Robinsona w Bolechowie” – kolejną książkę Płazy, jest całkiem dobra. A jeśli chodzi o „Dom z papieru” to mnie urzekł ten cytat:
„Często jest mi trudniej pozbyć się jakiejś książki niż zdobyć nową. Tomy przylepiają się do półek w tym pakcie konieczności i zapomnienia, jakby były świadkami pewnej chwili w naszym życiu, do której nie powrócimy. Ale podczas gdy tam nadal są, uważamy je za część nas samych. Nieraz spostrzegłem, że ludzie odnotowują dzień, miesiąc i rok, kiedy czytali jakąś książkę; budują coś w rodzaju sekretnego kalendarza. Inni piszą swoje nazwisko na pierwszej stronie, zanim komuś książkę pożyczą, zapisują w kalendarzyku, komu ją pożyczyli, i dodają datę. Widziałem tomy stemplowane, jak w bibliotekach publicznych, albo z wizytówką właściciela, wsuniętą dyskretnie między strony. Nikt nie chce stracić książki. Wolimy zgubić pierścionek, zegarek czy parasol niż książkę, której nie będziemy już czytali, ale która zachowuje, w samym brzmieniu tytułu, jakąś dawną i być może utraconą emocję”
Bardzo mi to bliskie:)
W 2017 przede wszystkim wróciłam do książek już przeczytanych np. „Czekolady” Harris, czy „Zapałki na zakręcie” Siesickiej. Ale zaczęłam rok od książek Nicolasa Sparksa „Spójrz na mnie” i Nory Roberts „Obsesji” i „Czarnych wzgórz”, bo to były gwiazdkowe prezenty. Z tych kaloryczniejszych przeczytałam i nie rozczarowałam się – „Nocny pociąg do Lizbony” Pascala Mercier. Wspaniała książka! Wynotowałam sobie nawet cytaty, które strasznie mi się spodobały oraz „Miłość w czasach zarazy” Marqueza. Pochłonęłam również „Teatr niewidzialnych dzieci” Szczygielskiego, „Słowika” Kristin Hannah i Amosa Oza „Opowieść o miłości i mroku”, no i wspaniałego „Martina Edena” Londona. Na pewno coś ominęłam, bo to stanowczo za mało. Wiem, że przeczytałam dużo więcej, ale już nie pamiętam. Teraz mam na warsztacie „Z dala od zgiełku” Hardy’ego – kończę 🙂 i „Kwietniową czarownicę” Majgull Axelsson. Skończyłam też najnowszą książkę Lackberg z Czarnej serii „Czarownica”. Ale te trzy już w 2018 🙂
Michale, czy znasz australijskich pisarzy, których mógłbyś zaproponować do ewentualnego poczytania? A może ktoś z Was czytał coś ciekawego? Wiem na pewno, że uwielbiam pisarzy skandynawskich. To nie ulega żadnym wątpliwościom 🙂
Pierwsza australijska pisarka, która przychodzi mi na myśl to Liane Moriarty. Kapitalna literatura środka. Przeważnie świetnie napisana, z pełnokrwistymi postaciami i dobrze skonstruowanymi fabułami. Przeczytałem wszystkie jej wydane w Polsce książki – wszystkie są przyzwoite, ale zdecydowanie najlepsze to „Wielkie kłamstewka” i „Sekret mojego męża”.
Mogę polecić Michel’a Fabera (zalicznany do pisarzy australijskich, choć urodził się w Holandii). Mam na półce zbiór jego opowiadań „Bliźnięta Fahrenheit”. Mocne, psychologiczne, na długo pozostają w pamięci. Polecam :).
Wielkie dzięki za podpowiedzi 🙂