Zapraszam was na kolejny blogowy konkurs Pasji Pisania! Tym razem do wygrania egzemplarze znakomitej powieści „Żona” Meg Wolitzer ufundowane przez Wydawnictwo WAB.
„W chwili, kiedy podjęłam decyzję, by od niego odejść, gdy wreszcie powiedziałam sobie dość, znajdowaliśmy się dziesięć tysięcy metrów nad taflą oceanu, pędząc z hukiem przed siebie, choć w iluzji bezruchu i błogiego spokoju. Zupełnie jak w naszym małżeństwie, mogłabym powiedzieć, ale po co burzyć wszystko właśnie teraz? Siedzieliśmy w splendorze pierwszej klasy, na jakiś czas oderwani od obaw i trosk; bez żadnych turbulencji, pod jasnym niebem, a gdzieś za nami, w masce sposępniałego pasażera, siedział zapewne tajny agent ochrony lotu, może skubiąc bez apetytu orzeszki ziemne, a może dając się uwodzić trupiej prozie samolotowego czasopisma. Drinki podano jeszcze przed startem i nieco nas już zmorzyło; z wpółotwartymi ustami opieraliśmy ciężko głowy o podgłówki. Stewardesy w granatowych uniformach dreptały niestrudzenie między rzędami, z koszyczkami pełnymi łakoci, niczym useksowiony zaciąg Czerwonych Kapturków”.
Tak rozpoczyna się Żona Meg Wolitzer – powieści, której wznowienie niedawno opublikowało Wydawnictwo WAB. Jej ekranizację – z Glenn Close w roli tytułowej – możecie obejrzeć w kinach. To fascynująca historia Joan Castleman, kobiety, która przez lata funkcjonowała u boku swojego sławnego męża pisarza – i wreszcie postanowiła wyjść z jego cienia.
To bardzo „pisarska” książka – dlatego chciałbym was zaprosić do pisarskiego konkursu. Napisz scenkę (lub fragment scenki) z perspektywy osoby, która żyje z pisarzem/pisarką – na przykład żony, męża, partnera. Objętość pracy nie powinna przekraczać 1600 znaków ze spacjami.
Prace wklejcie w komentarzach. Możecie je przesyłać do 14 października (niedziela). Najciekawsze prace wybierze zespół Pasji Pisania, a laureaci zostaną nagrodzeni egzemplarzami Żony.
Do piór, moi drodzy! Jesteśmy bardzo ciekawi waszych prac!
Źródło cytatu: Meg Wolitzer, Żona, tłum. Paweł Laskowicz, Wydawnictwo WAB, Warszawa 2018.
Źródło grafiki: https://polskatimes.pl/zona
Matka zawsze powtarzała mi,że życie u boku pisarza jest jak nieudana próba samobójcza-chcesz za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę kogoś, komu jesteś totalnie obojętny…
Robert taki nie był. Kochał mnie i traktował jak najlepszego przyjaciela. Był pisarzem i korespondentem wojennym, często wyjeżdżał i to na długo,a kiedy wracał spędzaliśmy wspólnie czas na rozmowach o tym co było i jest… W przyszłość staraliśmy się nie wybiegać, bo przyszłość zarezerwowana była tylko dla niego. Rodziła się w jego głowie, a następnie była przelewana na papier lub wprowadzana w życie. Lubiłam mu się przyglądać gdy siedział i skoncentrowany pisał. Czasami podpowiadałam słowa, które pomimo ogromnych chęci za nic nie chciały przyjść mu na myśl. Byłam obok w dzień, a blisko w nocy.
Nie lubiłam, gdy jako korespondent wojenny jeździł w niebezpieczne rejony świata,ale kochałam za to co tam robił i czym się potem z ludźmi dzielił. Wiedziałam,że to było dla niego bardzo ważne. Dlatego za każdym razem, gdy nachodziły mnie chwile zwątpienia i paniki powtarzałam sobie,że pokochałam człowieka, który pragnął pisać o tym co złe, okrutne i niebezpieczne- doświadczając tego osobiście. Pisał, by pokazać prawdę, by chronić i przestrzegać, by zwrócić uwagę kogoś, komu to jest totalnie obojętne…
Pierwsza praca, świetnie!
Kto następny?
Nigdy nie czytałam jej prac. To był niepisany warunek naszej przyjaźni, a przyjaźń między siostrami nie jest oczywistą sprawą. Zdarzało nam się rozmawiać o innych autorach, o książkach, o bohaterach – i właśnie dlatego dobrze wiedziałyśmy, jak różnią się nasze gusta. Nieobiektywność wynikająca z różnego podejścia do literatury – twardy realizm czy ciepła fantazja? – była tą oficjalną przeszkodą, o tej ważniejszej nie mówiłyśmy na głos.
Bo gdyby jej teksty były dobre, czy uwierzyłaby mi – czy nie podejrzewałaby, że fałszywie ją pocieszam, w myśl modnej idei „podążania za marzeniami”, choćby i głupimi? A gdybym powiedziała szczerze, że mi się nie podobają – czy nie zabolałoby jej, czy mogłaby się powstrzymać od tłumaczenia mi później co chwila, dlaczego użyła takich a takich słów, dlaczego zabiła bohatera, dlaczego jestem głupia czepiając się? Albo, co gorsza, czy nie rzuciłaby się palić i drzeć zeszytów?
I beze mnie wpadała w takie nastroje. Teraz, na przykład, spektakularnie wydzierała kartkę po kartce z wielkiego brulionu – to był ten przeznaczony na Nową Wielką Powieść. Każdą kartkę z pasją rwała w strzępy i wrzucała do kosza na papier. (Sortowała śmieci nawet w chwilach największego wzburzenia, to trzeba jej oddać).
Przy jednej z kartek zadrżała, zawahała się. I wtedy pomyślałam, że jej relacja z pisaniem to jak toksyczny związek, z etapami pasji i zapominania o świecie – na zmianę z niszczeniem wszelkich pamiątek i powtarzaniem o bezsensie tworzenia. Zrozumiałam wreszcie, że ona z tego nałogu sama nie wyjdzie.
Że muszę jej pomóć.
Maja była Twoim idealnym dzieckiem. Uroczą dziewczynką w różowej sukience i nieskazitelnie czystych pantofelkach. Śpiewała jak aniołek. Dzięki temu przyciągała do siebie wszystkich ludzi i sprawiała, że ich serca zaczynały tęsknić za czymś pięknym i dobrym. Nawet zły czarnoksiężnik zapłakał gorzko, gdy do jego uszu dotarło nucenie dziewczynki, ciche jak podmuch wiatru, który lekko kołysze gałęziami drzew.
„Świat chce cię przytulić znów…”
Kiedyś próbowałem zaśpiewać jak Maja. Chciałem przyciągnąć Cię do siebie. Miałem wtedy sześć lat. Wstyd mi, kiedy sobie przypomnę Twoje pogardliwe prychnięcie i słowa: „nigdy więcej tego nie rób”. Dałaś mi potem piłkę i powiedziałaś, że mam wyjść na dwór i Ci nie przeszkadzać. Musiałaś jeszcze napisać rozdział o tym, jak Maja prosi czarnoksiężnika, żeby wraz z nią zaśpiewał „Świat chce cię przytulić znów”. Byłem zawiedziony. Muzyka w Twoich bajkach działała zupełnie inaczej.
Może mogłem wybrać lepszą piosenkę?
Może tak naprawdę świat nigdy nikogo nie przytula?
Super.
Świetne
Trzynaście stron
Siada do pianina, ostrożnie podnosi ciężkie mahoniowe wieko i dotyka opuszkami palców śnieżnobiałych klawiszy. Czuje na skórze wibrujące ciepło. Kąciki jej warg unoszą się w mimowolnym uśmiechu.
Przed chwilą, jak wiele razy wcześniej, naszło ją to niepohamowane pragnienie. Intensywne, wszechogarniające, nie znoszące sprzeciwu. Odsunąć wszystko i grać.
– Jesteś tam, Maryś? – słyszy z góry. – Już mam ten rozdział do sczytania!
Nie. Nie teraz.
Za oknem pierwsze krople deszczu pukają do szyb.
Przymyka oczy. W słodkim oczekiwaniu leciutko przesuwa palcami po klawiaturze. W lewo i w prawo, i znowu w lewo. Za ruchem jej dłoni podążają ramiona i głowa. Jeszcze w ciszy, choć duszę już wypełnia muzyka. Przyjemne mrowienie w palcach płynie w stronę serca, a potem rozlewa się zniewalającą falą po całym ciele.
– Za dwie godziny muszę odesłać do wydawcy!
Nie. Nie może mi tego zrobić.
Dzisiaj, ten jeden raz, musi mieć chwilę dla siebie. Tych kilka taktów. Przecież dotąd nigdy go nie zawiodła.
– Pośpiesz się!
Nie słyszeć. Odpłynąć. Zapomnieć.
– Tylko trzynaście stron!
Tylko trzynaście? Drobiazg. A ile to razem? Piętnaście lat. Pięć tysięcy dni. I co najmniej tyle jego zapisanych kartek…
Na przemian prostuje i zaciska palce. Choć spragnione muzyki, sztywnieją jak zimowe sople, serce skuwa lód.
Po szybie spływają deszczowe łzy, popołudniowe niebo gwałtownie ciemnieje.
Maria unosi ręce wysoko nad klawiaturę i z całej siły, tłumionej przez lata, wali w klawisze. Za oknem rozlega się upiorny grzmot.
– A ten smarkacz mówi mi wtedy: „Przez to, że miliardy lat temu jakiejś głupiej rybie zachciało się mieć nogi i wyjść na ląd, ja muszę teraz chodzić do budy” – Parsknęłam. – Ten cały Przemuś notorycznie rozwala mi lekcje. A to gada, a to chodzi po klasie, a to wychodzi z klasy, wraca kiedy chce… W ogóle nie da się z nim dogadać. I nie wiem już sama, czy to ze mną jest coś nie tak, czy może on jest bezstresowo wychowywany. Na moje jedno zdanie, on ma swoich piętnaście, no i zawsze ostatnie słowo musi należeć do niego. No bo jakżeby inaczej. Wyobrażasz to sobie?
Albert nie odpowiedział, ale uśmiechnął się, a jego ramiona uniosły się kilka razy, jakby tłumił chichot.
– No i co ja mam z tym smarkaczem zrobić? Pyskuje toto, na lekcjach nic mi nie robi, ja już nie wiem – Pokręciłam głową. – Żadne metody nie działają, ani kij, ani marchewka.
Westchnęłam bezradnie i umilkłam, czekając na reakcję męża. Nie doczekałam się jednak. Albert bez słowa siedział na fotelu, założył nogę na nogę i milczał, zadowolony z siebie, wpatrując się w nieokreślony punkt na naszej kremowej ścianie.
Stanęłam przed nim i wrzasnęłam:
– Albercie Bruter! Czy ty mnie słuchasz?!
– Tak, tak – Ocknął się. – Ale mogę to o tej rybie wykorzystać w nowej powieści? – zapytał niewinnie.
Bardzo zgrabne i dowcipne. (Niemal) cała prawda o żonie pisarza!
super!
Muza?
W zaparowanej łazience starannie depilowała bikini. Przypomniała sobie odcinek „Wspaniałego Stulecia”, które zagościło w ich domu razem z matką na kilka zimowych dni. W haremie starannie przygotowywano piękną dziewczynę na noc z sułtanem. Inne kobiety myły jej włosy, czesały, nacierały wonnymi olejkami, zakładały klejnoty i po cichu zazdrościły wybraństwa. Życie w haremie nagle wydało jej się pociągające i atrakcyjne, brrr zaskoczyło ją własne myślenie. Cieszyła się, że ma męża na wyłączności, z nikim go nie dzieli i nie czeka aż ktoś wezwie ją na rozkoszne chwile. Sama je planowała. Wyszła z łazienki nabalsamowana i owinięta w szlafrok, było bardzo późno, słodkie bliźniaczki dawno już spały, ale na wszelki wypadek starannie domknęła drzwi.
Weszła po cichu do pokoju, w którym jej znużony mąż siedział nad laptopem. Taka mina mogła znaczyć tylko tyle, że nie idzie mu pisanie. Może więc będzie to wreszcie czas dla niej. – Oderwie się od mozolnego kończenia powieści i zajmie się mną…, swoją muzą… – pomyślała z nadzieją.
I. Ewa
Dzwonię tylko raz mówiąc sobie w myślach, że jeśli się nie połączę to nie zadzwonię więcej. Telefon jeszcze dobrze nie zdąża dać sygnału połączenia, gdy słyszę w słuchawce jednym tchem wypowiedziane:
– Halo! Ewo…!….
*
Chcę wejść do restauracji, kiedy drzwi nagle się otwierają i ktoś wychodzi. Gdy mamy się minąć mój wzrok trafia na jego. To Jacek, choć zmienił się bardzo. Włosy ma gładko zaczesane do tyłu. Granatowy szalik w maleńką kratkę. Płaszcz. Na nosie ma okulary.
– Zostawiłem samochód po drodze i przyjechałem metrem. Bałem się, że nie zdążę, nie chciałem, żebyś czekała. Dziękuję Ci, dziękuję, że zgodziłaś się spotkać – mówi z przejęciem.
Dostajemy stolik przy oknie. Długo rozmawiamy. Zamawiam herbatę z cytryną. On też. Na stole pali się mała świeczka, której on czasem dotyka. W tle słychać świąteczną muzykę.
– Napisałaś książkę?
– Tak. O nas.
-Chcę ją przeczytać!
– Dobrze. Wyślę Ci ją.
– Chcę już iść – mówię nagle i podnoszę się z krzesła.
– Tak.. tak. Zapłacę przy wyjściu – jest trochę nieobecny, trochę przejęty. Podrywa się z krzesła zaraz za mną i sięga po mój płaszcz ze stojącego obok wieszaka. Pomaga mi się ubrać, stojąc za mną. Kiedy to robi, przytrzymuje przez chwilę moje ramiona, kiedy ten płaszcz już założę. Czuję ten impuls, który przeze mnie przechodzi. Tak jak kiedyś, za każdym razem, kiedy mnie dotykał. Zaraz potem przeciskam się do wyjścia. On za mną. Przy drzwiach kasjer nalicza należność za dwie herbaty. Podaje mu zwinięte 10 zl i szybko się odwraca w stronę wyjścia. Chwilę potem wychodzimy. Na dworze pada wilgotny śnieg. Podaję mu rękę na pożegnanie i słyszę:
– Odwiózłbym Cię, ale samochód zostawiłem przy metrze. Poradzisz sobie? Idź już. Nie ma po co tu stać. Zimno jest.
– Tak. To wszystkiego dobrego. Cześć.
Wieczorem dowiem się, że poleciały mu łzy.
II. Jacek.
12 stycznia
Dość! Już nie mogę czytać. Zamknąłem naszą sypialnię na klucz. Na ścianie za materacem odbite były Twoje dłonie. Bałem się patrzeć w każde miejsce, bo wszędzie Ciebie widziałem. Kuchnia, łazienka, salon, ogród…
14 stycznia
Ta powieść jest jak zabijanie umarłego(…) Spróbuję dziś usnąć. Nie mogę tego czytać. Potrzebny mi sen bardzo.
15 stycznia
O domu pisałaś. Ja jakiś czas temu dom straciłem. Dom jaki z Tobą tworzyłem. Bo dom dla mnie to nie dom, jako budynek. Drzwi, okna, ściany. Dom to ludzie. Tak myślę. A najbardziej to on wtedy jest, kiedy jeszcze Ci ludzie w tym domu razem i kiedy im dobrze z wzajemną obecnością. Śpij dobrze.
16 stycznia
Po raz pierwszy od dawna podziękowałaś. To, co wczoraj napisałaś.. Takim jakim jestem mnie pokochałaś. To ważne słowo dlatego je podkreślam. Bo to nie jest pochodne, jak napisałem kiedyś. (…)
17 stycznia
Polubiłem te nasze rozmowy przez te listy. Są takie inne. Proste. Bezpośrednie. Dobre chyba. Tak czuję. Lubię czytać to jak życie w obrazach opisujesz…Czerwiec …w tamtym czerwcu nie wszystko było dobre. To moje zniecierpliwienie. Czy ta gazeta na stole. Ale to mogło się zdarzyć. To można zrozumieć. Ten śmiech. Za tym można tęsknić. Kolacje razem. Śniadania. Te, które sama jadłaś, bo ja nie jadam śniadań. Te, które Ci robiłem. Nie robiłem ich, bo tak trzeba, czy wypada. Ja je te śniadania, tak po prostu bez myślenia. Nie wszystko zdarzyło się w czerwcu. Wiem o tym.. pozdrów szwagra. Nie do końca ma rację. Ty jesteś romantyczna. Nawet bardzo. Ale on może tego nie wiedzieć. Wiem, że wszystkiego nie da się w listach napisać. Pisałem o tym. Ty też pisałaś. Ą ja czuję, że z każdym dniem mam Ci więcej i więcej do opowiedzenia. Wierzę, że kolejny łosoś, którego kupię doczeka na Ciebie w lodówce. Te listy moje spokojniejsze są wiem. Sam to czuję…
19 stycznia
Jakiegoś wieczoru wyobrażałem sobie, że wyszedłem na chwilę a dzieci dostały się na balkon. Następnego dnia zamówiłem barierkę. To przykład. O wyobraźnię chodzi. Przewidywanie. Takie zamykanie oczu i próba wyobrażenia sobie, co będzie za chwilę. To dobre. O niektórych moich spostrzeżeniach trudno mi pisać, bo pojawiły się w Twojej książce i możesz pomyśleć, że je z niej wyczytałem. Póki nie dostałem tych rozdziałów od Ciebie, było mi łatwiej w pisaniu o nas. Wiedziałem, że to są moje spostrzeżenia. Do których doszedłem w trudnych chwilach. Ta barierka to taki symbol jest. Czuję spokój.
Uwielbiam tę małą kobietkę zawsze stojącą przy moim boku. Jakże podziwiam ją za cierpliwość znoszenia moich humorów, kiedy z trudem składam litery, kiedy pracuję nie wychodząc przez tygodnie z pokoju, kiedy warczę, gdy woła na posiłki i próbuje zaangażować mnie w czynności dnia codziennego. Jednocześnie narasta we mnie słuszny gniew. Co jej przeszkadza, tej wymuskanej codziennie postaci, czy moje włóczenie się w rozciągniętym swetrze o nieprzewidywalnych porach, czy zamiana dnia z nocą? Przecież wtedy śpi, snem sprawiedliwego, to ja wtedy czuwam. Kim wedlug niej – nierobem. Przysięgała mi na dobre i złe, wiedziała na co się pisze lecz w swojej arogancji i pysze sądziła, że dla niej zmienię się w zwykłego zjadacza chleba. Nie chcę, nie mogę i nie potrafię.
Ha, kiedyś było łatwiej – pracowicie opróżniała kosz na śmieci i sczytywała nieudane próby, teraz ma utrudnione zadanie, ponieważ unicestwianie tekstu jest tak łatwe jak oddychanie. Impuls, po którym nie ma już nic. Pustka.
Jest moją muzą w szpilkach. Dlaczego przestała w nich chodzić, przecież kocham ją w nich, do twarzy, do ciała jest jej w nich. Dziękowałem jej miliony razy, chwalę ją, dedykuję swoje książki, a tej jednej nie może mi wybaczyć, no i dwóch poprzednich też. Jakżeby to wyglądało, gdybym za każdym razem adresował swoje książki do niej, dla niej. Powinna zrozumieć, że to wydawca narzuca reguły gry i robię to zawsze dla nas. Czy dla niej my równa się egoistyczne JA?
Czy ona nie rozumie, jak bardzo ją kocham? Ciagle chce dowodów. Ile mogę ich dostarczyć! Tak, kupię jej perły z Majorki, zawsze mają je na pokładzie samolotów, a przy okazji może będzie jakiś ciekawy, jedwabny krawat na pamiątkę naszej podróży, nareszcie w pierwszej klasie. Książka powinna się dobrze sprzedawać, zapewniał o tym agent.
– Poproszę o katalog – zwrócił się do stewardesy. Oj, jaki słodki jest ten lotniczy kociak! Przyjemnie popatrzeć, ożywiająca czerwień, uśmiech i proszę, jak dobrze wyglądają kobiety w szpilkach.
Zerknął na żonę, miała przymknięte powieki, drżały leciutko. Indyczyła się, co powoli stawało się nie do zniesienia. Czego ona chce? Udało się nam.
Zaspana uchylam powieki. Świt leniwie przegania resztki nocy z horyzontu. Wszystko wydaje się takie ociężałe.
Sama nie wiem, co mnie obudziło.
Może puste miejsce z jego strony łóżka?
Zapewne to natchnienie wyciągnęło go z ciepłego posłania. Oderwało ode mnie i rzuciło w otchłań twórczości, w której niejednokrotnie przepadał na długie godziny.
Nie pamiętam kiedy ostatni raz obudziłam się w jego ramionach.
Może zaraz po ślubie?
Nie. Wtedy też wywiewało go wcześniej z naszej sypialni.
Goniły terminy. Wciągał fikcyjny świat, który z takim zapałem kreował.
Zostawiał mnie samą na pastwę niezaspokojonych pragnień. Wszyscy pocieszali, że przynajmniej nie zdradza mnie z jakąś kobietą. Głupcy! Przecież on od początku nie był mi wierny. Jego kochanką zawsze była literatura, to do niej należy jego serce. Wszystkie jego myśli, pragnienia skierowane są do niej.
Mam już tego dosyć! Przecież obiecał, że mnie nie opuści, a tak naprawdę nigdy nie był przy mnie!
Zaczynam czuć złość, która przeradza się we wściekłość.
Wyskakuję z łóżka. Biegnę do sejfu. Wyjmuję broń. Upewniam się, że jest naładowana. Zbiegam po schodach. Wpadam do jego gabinetu. Staję przed nim i powoli podnoszę broń. Celuję w serce.
– Kochanie – mówię głośno, żeby zwrócił na mnie uwagę.
Nie reaguje, tylko nadal stuka w klawisze.
– Kochanie! – krzyczę najgłośniej jak umiem.
Po mojej twarzy ciurkiem płyną łzy. W końcu podnosi wzrok, ale nie patrzy na mnie tylko jakby przeze mnie. Czuję się niewidzialna. Wiem, że jest w swoim świecie. Chociaż stoję przed nim, nie widzi mnie.
Pociągam za spust…
Aleksandra zapatrzyła się w okno. Ciepły blask latarni czynił wieczorną aleję tak przytulną. Obudziła się, jak ze snu i zdała sobie sprawę, że muzycy dalej grają utwory Franka Sinatry. Z zakłopotaniem uśmiechnęła się do mężczyzny naprzeciwko niej.
– Czy mógłbyś powtórzyć?
– Jesteś tak samo roztrzepana jak zawsze – powiedział rozczarowany. – I tak samo piękna – dodał przezornie. Nie chciał zepsuć pierwszych od wielu tygodni wspólnych chwil. Cieszył się, że wyrwał Aleksandrę z jej papierowego królestwa. Była mu znacznie bardziej daleka niż kiedyś. Zamykała się w czterech ścianach z maszyną do pisania. – Mówiłem, że ten wieczór jest dla mnie ważny. Ostatnio wydarzyło się coś, co…
– Uspokójcie się! – z sąsiedniego stolika dobiegł krzyk kobiety. Oboje odwrócili się i zobaczyli trójkę dokazujących dzieci.
– Jestem okropnie głodna, zamówmy w końcu…
Tomasz po raz drugi poczuł rozczarowanie. Zacisnął zęby. Postanowił, że po kolacji powie jej wszystko. Tym razem tak łatwo nie odpuści.
Nagle pojawił się chłopiec z sąsiedniego stolika, rzucił na stół zmiętą kartkę i zajął się sobą. Aleksandra podniosła ją z ciekawością.
-Wiesz co, Tomasz? – powiedziała przeciągle. Znał ten ton. Już jej tu mentalnie nie było. Zniknęła w swoim świecie. – Tu jest coś napisane, nie mogę odczytać. Zabawne zdarzenie. Błahostka…ale mogłabym to opisać i rozwinąć w ciekawą historię.
Tomasz miał ochotę wyjść. Jednak wieczór nie potoczył się po jego myśli. Od niechcenia spojrzał na karteczkę.
– Naprawdę tego nie odczytałaś? Przecież to…
– Czy już mogę przyjąć zamówienie? – kelner pojawił się jakby znikąd.
Budzę się. W sypialni panuje ciemność.
– Weronika!
Cisza. Która może być godzina? 6.30. A jednak zasnąłem! Myślałem, że upłynęła minuta.
Zapewne osiągnęli już wysokość przelotową. Weronika wertuje protokół z narady budowlanej, a może obserwuje brzask na wschodzie? Jeszcze minuta…
Świta. Budzę się wyspany. Zastanawiam się, czy użyłem słowa: „bzykanko”? Czy to pasuje do Antka? Może lepiej napisać: „seks”? Odwracam głowę.
List! – na poduszce Weroniki leży koperta. Biorę ją do ręki. Nie jest zaklejona.
Wącham. Nie – czasy perfumowania listów minęły bezpowrotnie. A jednak mógłbym przysiąc…
Brzezinka pod Krakowem 6 października 2020r.
Dzień dobry,
czytałam Pana książkę dwa razy. Jestem nią głęboko poruszona. Czasami łzy ciekły mi po policzkach. Też tak kiedyś czułam – też tak kochałam!
Pisali, że to banalna historia – banalna, ale bardzo prawdziwa. Oni (bohaterowie) żyją na przekór – w poprzek. Płacą za szczęście słone rachunki i co rusz skaczą na głęboką wodę – „raz kozie śmierć” – i o dziwo choć wydaje się, że teraz to już koniec, że albo rozbiją sobie głowę, albo połamią nogi, to niczym w grze komputerowej przechodzą do następnego poziomu.
Oni naprawdę się kochali! Zaliczyli wiele głupot – tak jak ja. Ta książka dała mi nadzieję…
Niech Pan się nie obawia. Nie jestem kolejną wariatką, która się w panu zakochała.
Mam własnego Antka. Choć przyznać muszę, że z początku zabujałam się w Antku z „Nocy i dni – jeszcze raz”. Potem spostrzegłam, że to książka o mnie, tak jakby Pan spisał moje myśli, albo założył podsłuch w konfesjonale.
Dziękuję / Pozdrawiam / Nie mogę się doczekać tomiku opowiadań,
Czytelniczka G.
Mój Kochany – wczoraj w skrzynce znalazłam list od twojej wielbicielki.
Pomyślałam, że skorzystam z okazji i dopiszę kilka słów od siebie:
Najlepsze życzenia urodzinowe: dużo szczęścia, miłości, weny twórczej!
Weronika / Twoja jawna wielbicielka*
PS: Kopertę wyrzuciłam – był na niej adres Gieni z Brzezinki, a poza tym znaczek był brzydki – nawet nie waż się odpisywać – albo zrób to tak, abym się nigdy o tym nie dowiedziała.
PPS: Jestem kobietą zazdrosną – oczy wydrapię! To nie tak, że mam za nic tajemnicę korespondencji. Zapewne wydadzą kiedyś twoje listy – korespondencję sławnego pisarza (w tym przepiękne listy do mnie) – dlatego niejako a conto korzystam z przyszłego upublicznienia.
PPPS: Nie zapomnij o śniadaniu przed pisaniem i w ogóle o jedzeniu – twoim szeregowym wielbicielkom, zapewne jest obojętne, jak bardzo namacalne są twoje żebra – ja wolę cię mieć więcej.
* kocham Cię
Świetne:-)
– Jak ci minął dzień?
– W miarę.
– Byłeś na rozmowie o pracę?
– Byłem.
– No i co?
– Nie wiem.
– Jak to nie wiesz?
– No, chyba nic z tego.
– Dlaczego?
– Mam za wysokie kwalifikacje.
– Powiadziałeś im prawdę?
– A co miałem powiedzieć?
– Jak to co. Jesteś pisarzem.Obiecałeś, że znajdziesz prostszą pracę bo jako nauczyciel akademicki wracałeś zmęczony problemami swoich studentów i nie mogłeś już pisać swoich rzeczy. Zawsze tak mówiłeś.
– Zgadza się.
– Ja Ciebie wogóle nie rozumiem. Wymyślasz te swoje historie, tworzysz jak z rękawa bohaterów, komplikujesz im życie, zapisujesz tysiące słów dziennie, a nie potrafisz wymyślić jakiejś ściemy, żeby dostać pracę.
– To co miałem powiedzieć?
– A co powiedziałes?
– No, że byłem nauczycielem akademickim, że od roku piszę książkę i pisanie to moja pasja i że potrzebuję tej pracy.
– Pogięło cię?
– Dlaczego?
– Jak to dlaczego? Jakby szukali pisarzy do pracy w Lidlu to napisaliby to w ogłoszeniu. Miałeś wymyślić jakis dobry życiorys, który pasowałby do tego stanowiska.
– Jakoś nie umiem kłamać?
-To może spróbujesz sie nauczyć. Boże! Jak Ty piszesz te swoje książki. Zero kreatywności w życiu. Zero pomyślunku. I za co będziemy żyć? Co ty sobie myślisz, ze ja tymi twoimi zapisanymi kartkami nakarmię nasze dziecko? Jednak pensja nie wystarcza. Mówie ci to już od roku. Weź się zastanów nad sobą.
-No dobrze. Nie denerwuj się tak. Spróbuję jeszcze raz. Widziałem ogłoszenie w Biedronce.
Patrzyła przez burtę na białe grzywy fal, statek powoli, lecz nieubłaganie oddalał się od portu. Nie było powrotu, zostawiła wszystko za sobą – taka miała nadzieje – jednak niepewność co zastanie na drugim końcu drogi nie pozwalała zmrużyć oka. Do Cherbourga dojechała wieczorem, wsiadła na statek, który jak Titanic wyruszył w podróż. Ostatnią.
Zamknięty rozdział.
Teraz zacznie nowy, zupełnie inny. Skończyło się życie spędzone na uprzejmych uśmiechach za którymi nie kryło się nic, myśli migały jak diodowe lampki i gasły jedna po drugiej zostawiając pustkę. Puste uśmiechy pozbawione emocji jak jej życie przy boku M.
Oczywiście był znany, wszyscy rozpoznawali jego twarz w gazetach. „Pani jest żoną M” mówili z podziwem. „Tak” odpowiadała z uśmiechem.
Jestem sobą – tego nikt nie słyszał. Zapełniała przestrzeń jak bohaterki karty jego powieści. Osobno nie istniała, wtapiała się w ściany; pozostawał tylko uśmiech. Bała się, że pewnego dnia nie zobaczy swojego odbicia w lustrze, stanie się przezroczysta, przestanie żyć własnym życiem. Jeżeli je kiedyś miała.
Usłyszałam ciche skrzypnięcie drzwi i jego ciężkie kroki. Odłożyłam na stolik kawowy powieść, której czytaniem zajęłam się dziś rano. Jego powieść. Spojrzałam na niego. Wyglądał jak wrak człowieka. Wygniecione, przepocone ubranie wisiało na nim. Oczy miał podkrążone i zaczerwienione, cerę bladą. Stał w drzwiach i z przerażeniem wpatrywał się w swoje trzęsące się dłonie. Potrzebował odpoczynku. Podeszłam do niego i powoli, delikatnie poprowadziłam w stronę kanapy. Zmusiłam, aby się położył. Zrobił to z trudem, krzywiąc się z bólu. Przykryłam go kocem i złożyłam czuły pocałunek na jego czole.
– Zabiłem go — szepnął, a w jego oczach zaszkliły się łzy — Wykrwawił się na chodniku przed swoim własnym domem. Nikogo przy nim nie było. Ale musiałem tak! On musiał być wtedy sam… – tłumaczył się.
– Ćśś. Wszystko rozumiem. Teraz śpij — jak na zawołanie jego powieki opadły, a oddech zaczął się uspokajać.
Poszłam do jego pracowni, z której nie wychodził od ostatnich kilku dni. Otworzyłam okno i odsunęłam żaluzje, wpuszczając trochę południowego słońca. Zebrałam puszki po energetykach, którymi mój mąż żywił się od kilku dni. Uporządkowałam papiery pełne z pozoru niepotrzebnych nikomu informacji. Uśmiechnęłam się do siebie. Były takie dni, gdy podekscytowany przybiegał do mnie i chwalił się znalezioną gdzieś ciekawostką. Kochałam tą, jaką radość dawały mu takie małe rzeczy.
Wiedziona ciekawością poruszyłam myszką, uśpionego komputera. Podekscytowana spojrzałam na ostatnie zdanie jego nowej powieści.
„Karl gasnącym spojrzeniem wpatrywał się w błękitne niebo, a samotna, jak on sam, łza spłynęła po jego zimnym już policzku.”
Tak swój wyimaginowany żywot skończył główny bohater całej serii. Był dla mojego męża jak syn. Spędzili ze sobą przecież tyle lat. Na samą myśl o bólu, jaki musiało mu sprawić pisanie tej sceny, w oczach zakręciły mi się łzy.
Stanęłam w progu pokoju i spojrzałam na mojego śpiącego ukochanego, mojego pisarza, a serce rozpierała mi duma.
Stare wąsate chłopisko, odziane w zbroję i dzierżące masywny topór zagradzało mi drogę. Naprawdę nie nigdy bym nie pomyślał, że na tej pobrużdżonej twarzy zobaczę kiedykolwiek minę kota ze Shreka
– Proszę! Ona pana posłucha, niech mi pozwoli zatrzymać tę robotę, chociaż do połowy drugiego tomu – niemal zaskamlał.
Nie tak wyobrażałem sobie jego głos.
Kubek z kawą parzył mnie w dłoń, ale w tych błaganiach był tak przekonujący, że w końcu obiecałem że spróbuję.
– Ale nic nie mogę obiecać. Sam pan rozumie. To jest w jej głowie. Pan, to wszystko. Nic nie zrobię jak się uprze. Poza tym – dodałem – ona jest przekorna, co jeśli to się obróci przeciw panu?
– Zaryzykuję – odparł wąsacz i rysując toporem drewnianą podłogę opadł na swoje krzesło w korytarzu przed drzwiami mojej pracującej żony.
Te chwile kiedy tworzyła, obfitowały w masę niespodziewanych gości pod naszym dachem. Bywało, że na krzesłach przed jej gabinetem spotykałem siedzących magów prowadzących dysputy ze średniowiecznymi mnichami, antycznych wojów, czasem całkiem współczesnych czy niepozornych zwyczajnych ludzi, którzy mieli dokonać wielkich czynów.
Jak co dzień o tej porze niosłem jej kawę z dużą ilością mleka i coś słodkiego. Kryzys godziny czternastej jak to nazywała, kiedy wena umykała a w jej miejscu pojawiała się potrzeba kofeiny i cukru.
– Kochanie – otworzyłem drzwi – jakie masz plany względem Bertolda. Tak sobie myślałem o nim i nie wyobrażam sobie tej historii bez niego. Będziesz miała dla niego robotę w drugim tomie?
– Jęczał? Ech, twardziel. Powiedz mu, że to jego lucky day. Ale bez szczegółów.
Odetchnąłem.
Zakochałem się w jej oczach, w których odbijało się rozgwieżdżone bieszczadzkie niebo. Zakochałem się w jej głosie, gdy śpiewała piosenki Stachury i w jej palcach delikatnie trącających struny gitary. Zakochałem się w jej rozpalonych policzkach ogrzanych ciepłem wieczornych ognisk. W niej – lirycznej i pięknej, zwyczajnej i niezwyczajnej zarazem.
Była taka delikatna, a jednocześnie silna – swoją osobowością, wiarą w ludzi, miłością do świata.
I taka pozostała. Jako żona, matka, przyjaciółka.
Stworzyła nam ciepły, pachnący chlebem dom. Zadbała o zioła i kwiaty. O barwne słoiczki konfitur. O zapach świeżości roznoszący się po wysprzątanych pokojach.
Jej spojrzenie mówiło wszystko…
Kocham cię.
Czym się martwisz?
Mam dla ciebie coś pysznego.
Jesteś zmęczony? Chodź, zaparzę herbaty.
Poczytamy razem?
Zobacz! Jak tu pięknie!
Czujesz ten wiatr? Dotyk nieba?
Ale te rozgadane oczy, choć cały czas kochane, nie świeciły już takim blaskiem jak kiedyś.
Pomyślałem:
To nic. Tak widać ma być. Przecież wiem, że jest szczęśliwa.
***
Odeszła tak nagle. Czyjś pośpiech. Czyjeś wczesne czerwone światło. Pisk opon. Uderzenie. Krzyk bezradnych przechodniów. I jej włosy poruszane delikatnie przez tulący do snu wiatr.
Jakiś czas przed wypadkiem dostrzegłem, że jej oczy znów lśnią dawnym blaskiem.
Pomyślałem:
Może mi się wtedy zdawało? Tak. Na pewno mi się zdawało.
***
Kilka tygodni po pogrzebie znalazłem wśród jej rzeczy ozdobne pudełko, a w nim kilkadziesiąt zapisanych kartek. Czekały na dogodny moment, by odkryć swą zawartość. Strony pełne poruszających historii, baśniowych opowieści, rozmów przy kawie, anegdot i misternie utkanych strof. Ale zawsze z nami w roli głównej.
Wtedy zrozumiałem. Dla nas ograniczyła siebie. Ale artystycznie upięte zasłony, bukiet jaśminu na stole i pachnąca cynamonem szarlotka nie były w stanie zagłuszyć uwięzionej potrzeby tworzenia. Dopiero gdy połączyła dwie miłości, poczuła się naprawdę spełniona.
W swoim życiu i… nieżyciu dała nam całą siebie.
Nie wiem, czy mogę, ale jeszcze coś takiego przyszło mi do głowy, więc wstawiam. Tak dla przeciwwagi i (jak to już ktoś kiedyś napisał) dla przedłużenia zabawy;)
Że co?! Że ja wstydu nie mam? Ja? Wysoki Sądzie! Ze mnie się teraz cała wieś śmieje. Tylko się pod ziemię zapaść. A przez kogo? Przez nią! Zasiadła przed remizą i wszystkie książki na pniu sprzedała. No dosłownie, na pniu. A co ona tam nawymyślała, to tylko ja wiem. Bo ja prawdę znam. Ale ludzie tego nie słuchają, tylko rżą po kątach!
Że co, że ja grzywnę porządkową? Ja?! Toż to ona wszystkiemu winna. Niech Wysoki Sąd patrzy, jaka biedniuchna siedzi. Smutna? Zdruzgotana? O nie! Żmija jedna udawać potrafi. Tylko z sądu wyjdzie, to Wysoki Sąd zobaczy prawdziwą żonkę moją.
A jaka to kiedyś była grzeczna i uległa, jaka oszczędna i gospodarna. Ile to ja się musiałem naprosić, żeby sobie nową sukienkę kupiła. Sam po korale na targ do Drohiczyna jeździłem
i trzewiczki wybierałem, żeby to moje złoto godnie przyodziać. O, dziękowała, a jakże.
Do ślubu!
A potem hulaj dusza! Na korale to nawet nie spojrzała, bo nakupowała inszych łańcuchów. Kolorowe chustki do kufra schowała, bo koronek się zachciało. Wszystkie meble w domu powymieniała. Na początku nie broniłem. Niech się cieszy i gospodarzy po swojemu. Obkupi się i spokój będzie – myślałem. Ale gdzie tam! No to pieniądze zabrałem. A jak zabrałem, to się za pisanie wzięła. Nie, nic mi nie powiedziała, bo przecie mąż o takich błahostkach wiedzieć nie musi! Tylko zamykała się z tym swoim czarnym pudełkiem, co to zresztą za moje kupiła,
i masz babo książkę!
„Wszystkie upadki Stacha Manatki”! Upadki! Rozumie Wysoki Sąd? Upadki! Dobre sobie!
No i teraz, gdzie się nie pojawię, to wszyscy mi tę książkę pod nos podtykają i podpisywać każą. A ile z tego radości mają.
Więc postanowiłem. Wstyd jakoś przełknę, z „upadku” się podniosę i o honorarium walczył będę! Tak mi dopomóż Wysoki Sąd!
Piękne :).
Gdy o siódmej dzwoni budzik, momentalnie go wyłączam. Żeby tylko Emi nie usłyszała! Ale ze mnie palant, myślę sobie.
— Przecież dziś sobota — mamrocze moja żona przez sen.
— Śpij, kotku, zapomniałem wyłączyć.
Emi przewraca się na drugi bok i zasypia, a ja na palcach wymykam się z pokoju. Za chwilę biegnę do garażu po kwiaty, które ukryłem w kącie za samochodem. Po powrocie wkładam róże do wazonu i zaczynam robić śniadanie. Wszystko zaplanowałem. Będzie szwedzki stół. Chcę by moja żona poczuła się jak na wakacjach, na których nie byliśmy od trzech lat.
Oho, chyba wstała! Szybko włączam rzutnik. Na ścianie pojawia się rajska plaża i falujące morze. Ubieram się w kolorowe bermudy, klapki i okulary przeciwsłoneczne. Nadmuchuję różowe kółko do pływania. Mam nadzieję, że Emi zechce założyć seksowne bikini, które jej kupiłem.
Z sypialni dobiega jednostajne stukanie w klawiaturę.
— Emi, pozwolisz na chwilę?
Stuk stuk stuk stuk stuk stuk.
— Emi…
— Za pięć minut.
Mija godzina. Tosty i jajecznica są zupełnie zimne, a i ja porządnie już zmarzłem siedząc jak palant z gołą klatą w dmuchanym kółku na szyi.
— Emi, śniadanie! — wrzeszczę w końcu wkurzony.
Idzie. Słyszę jak szura kapciami. Pojawia się w drzwiach, rozczochrana, z mętnym wzrokiem, który trochę przytomnieje na widok Karaibów w naszym salonie.
— Kochanie… ? — Jej oczy robią się coraz większe
— Wszystkiego najlepszego z okazji Walentynek! — Sadzam ją przy stole. — Nie mieliśmy czasu pojechać na all inclusive, to all inclusive przyjechało do nas.
— Kochanie, dziękuję! — Wyraźnie wzruszona sięga po kanapkę. — Ale mam dosłownie dziesięć minut. Jutro muszę wysłać rozdział do redakcji.
Wypija kawę, całuje mnie w policzek i znika w swojej jaskini. A ja zostaję sam jak palant w bermudach w palmy i klapkach. Rzucam idiotyczne kółko na podłogę. Morze szumi na ścianie, a z głębi mieszkania dobiega jednostajne stukanie w klawiaturę.
Wszedł do domu. Klucze zostawił na komodzie. Krzyknął, że już jest. Nie doczekał się jednak żadnej reakcji.
W kuchni w zlewie piętrzyła się sterta brudnych naczyń. Na stole stały resztki ze śniadania. Już wiedział, że i z obiadu nici.
Po schodach wszedł na górę. Skierował się do drzwi gdzie miała swój gabinet. Uchylił je odrobinę. Tak jak się domyślał. Marta siedziała przed komputerem. Przez chwilę obgryzała paznokcia po czym zaczęła stukać w klawiaturę.
Znów była w swoim żywiole. Od kiedy wydała dwie książki ich życie trochę się zmieniło. Szczególnie dla niego. Teraz Marta pracowała nad swoją trzecią książkę. I częściej przebywała w świecie swojej fikcji.
Fascynowało go to jak nachodzą ją pomysły. Przypomniało mu się jak kiedyś rozmawiali przy filiżance herbaty, gdy nagle Marta zapatrzyła się przed siebie. Wstała i zaczęła czegoś szukać. Patrzył na nią w milczeniu. W końcu znalazła coś do pisania. Napisała kilka wyrazów i jak gdyby nigdy nic wróciła do przerwanej rozmowy. Z czasem przyzwyczaił się do jej ekscesów. Zastanawiał się czy inni pisarze też tak mają.
Wiedział, że musi to przeczekać. Skończy pisać i będzie potrzebować jego bliskości. Wsłuchiwał się w dźwięk klikanych klawiszy. Patrzył na nią przez chwilę i zamknął ostrożnie drzwi. Zaburczało mu w brzuchu. Cóż kanapki na obiad nie będą takie złe- pomyślał. Pozmywa, zje , obejrzy film. Poczeka na nią.
Zanurzyła rękę w torebce i jakimś cudem od razu natrafiła na pęk kluczy. W mieszkaniu panował zaduch. Popatrzyła na pokryte kurzem brązowe kafle w przedpokoju. – Mógłby chociaż odkurzyć – pomyślała i zaniosła siatki do kuchni. Chyba nie zauważył, ze wróciła. Podeszła na palcach pod drzwi pokoju. Cisza. Pewnie śpi albo myśli. Takiemu to dobrze.
– To ty się tak skradasz ?– usłyszała jak szura krzesłem. Otworzył drzwi i wystawił głowę
– No cześć mała, buziak – nachylił się do pocałunku – co tam?
– Ok, nudy jak zwykle, jemy coś? – cmoknęła go w policzek – piszesz?
– No piszę, piszę, to zrobisz coś, bo chciałem jeszcze chwilę popracować – usiadł przy biurku założył słuchawki i tyle się nagadali. W sumie czego się spodziewała.
Była dopiera 17 a ona nie miała pomysłu na resztę popołudnia. Zalała dwa gorące kubki i włączyła telewizor. Usłyszała jak Michał zamyka drzwi do pokoju. Pewnie mu za głośno. Pstrykała bezmyślnie pilotem ale na niczym nie mogła skupić dłużej uwagi. Sięgnęła po komórkę żeby sprawdzić pocztę. Sprawdzała co prawda chwilę temu w tramwaju ale może przyszło coś ciekawego. W telewizji tłumaczyli jak dobrze posprzątać dom. Pokazywali jakieś mieszkanie, które nadawało się do odgruzowania. Rozejrzała się po pokoju. Taki sam syf jak u nas. Dopiła swoją zupę i odniosła kubek do kuchni.
– Michał, wystygnie ci – liczyła, ze przyjdzie i pogadają, może wypiją kawę albo się przejdą.
– Myszko, daj chwilkę – jak słyszała ten przymilny ton wiedziała, że nie zobaczy męża przynajmniej przez najbliższe dwie godziny – a jak twój blog?
– Nie znosiła kiedy tak mówił, nawet nie czytał tego, co napisała, a pytał tylko po to , żeby zajęła się czymś i nie zawracała mu głowy. Nic nie odpowiedziała.
Komórka zawibrowała, sms od Zochy. Sprawdź pocztę Sprawdzała dziesięć minut temu ale ok. Co? Nie możliwe, ale numer! Zocha nie wierzę. Odpowiedź : ja też. Będę za godzinę
Więc jednak ktoś to czytał. Te ich wypociny, jej i Zochy. O starociach, plich targach w okolicy i takich tam rupieciach. A teraz chcą zrobić z nimi wywiad do gazety regionalnej. Nie wierzy. Michaaaał!!!!
Kręcę się niespokojnie, to już ponad trzy godziny, i tak od tygodni. Utonął w tym pisaniu, zamknął się, nie mam do niego dostępu, czuję się wykluczona. W końcu przynoszę mu gorącą kawę w ulubionym kubku z chińskiego sklepu, trochę już wyszczerbionym. Mruczy podziękowania, nawet nie podnosząc na mnie wzroku, jest jak w transie. Zaglądam mu przez ramię, ale wyłapuję tylko kilka pojedynczych słów: klonowy, zobaczyła, na rękach, wtedy zrozumiał i z walącym sercem wymykam się jak kleptomanka ze sklepu. O czym on pisze? Albo raczej o kim? Próbuję oglądać serial, ale to bezcelowe, nie mogę się skupić, wychodzę na balkon i zaciągam się papierosem. Pytałam go kilkukrotnie o czym jest książka, kiedy skończy i za każdym razem zbywał mnie, powtarzając, że nie cierpi mówić o powieści, zanim nie będzie całkiem skończona. Niby to wszystko fikcja, (jak zawsze twierdzi), ale tym razem może przecież być inaczej, poza tym wiadomo, że każdy pisarz czerpie z własnych doświadczeń. Mogłabym po prostu zakraść się, kiedy go nie będzie i przeczytać co napisał, ale boję się. Boję się jak pieprzona żona Sinobrodego, która wie, że to się musi źle skończyć, ale robi włam do zakazanej komnaty. Ja tego nie zrobię. Chyba.
Ogród zalewało słońce podświetlając nitki pajęczyny snujące się z gałęzi prawie już pozbawionego liści berberysu. To miał być ostatni ciepły weekend. Planowała zrobić porządki w ogrodzie, siedziała jednak w kuchni wpatrując się w krzew, na którego cierniach powiewały teraz strzępy ślubnego welonu. Ile to już lat?
Nie należy dramatyzować. Na jakiej podstawie zakładała, że akurat ją to ominie? Co teraz? Awantura i wystawienie walizek za drzwi? Nie, nie będzie ułatwiała. Zresztą, istnieje szansa, że to przeminie. Gdzie ją poznał? Spotkanie autorskie? Bankiet na Targach Książki? Nie ma znaczenia.
Spojrzała ponownie na zapisaną zamaszystym pismem kartkę, którą kobieta z pralni znalazła dziś rano w kieszeni marynarki. Twierdził, że wszystko co pisze ma źródło w doświadczeniu.
„Długimi, szczupłymi palcami przebiegała w górę i dół, dbając o precyzję nacisku. Wspaniały instrument, który przyjęła między kolana, objawiał powoli swoją wielkość.
Przyspieszała i wyraz jej twarzy się zmieniał. Zadziwienie przechodziło w ekscytację, cierpienie w ekstazę. To już nie ona była w ciele, ale jej demony zwarły się z aniołami w szalonej jeździe. Tak!
Naraz ścisnęła nogi, odrzuciła głowę i wygięła się w łuk i zastygła. Czas przestał płynąć.
Opuściła drżącą rękę. Zgryzła brzoskwiniowe usta, prawie trysnął z nich sok. Uśmiechnęła się. Było po wszystkim.”
Może powinna zanieść tę notatkę na górę i zapytać, co miał na myśli? Odpowie, że żałosnym jest, kiedy autor przystępuje do interpretacji własnego utworu. A jeśli ona sama mogłaby pomyśleć o tym inaczej? Niech to będzie próba opisu czegoś, co ich łączy. Muzyka klasyczna. Solo wiolonczeli w h-moll Dworzaka. Niech tak będzie.
Czy dereń można przycinać jesienią?
Olo, gratuluję świetnej pracy. Jestem totalnie zauroczona 😊
Stuk, stuk, stuk… Otwieram oczy. Stuk, stuk, stuk… Zamykam je znowu. Ale właściwe po co? Czy spodziewam się dzisiaj czegoś nowego? Od dziesięciu lat słucham tego ,,dzięciolenia”. Od dziesięciu lat! Tydzień temu była rocznica.
Na początku małżeństwa myślałam, że to tylko jego młodzieńcze marzenia, ale nie! Codziennie – bez wyjątku – Janusz, zwinnymi palcami, wprawia w ruch metalowe literki maszyny, które rytmicznie odciskają się na białych kartkach, jako dowód naszego małżeńskiego istnienia.
Leżę i wpatruję się w sufit. Zastanawiam się, jakim cudem dałam się namówić na tę maszynę do pisania? Mówią, że miłość jest ślepa, a ja dodam, że nie dość, że ślepa to jeszcze głucha.
Staliśmy w sklepie z antykami, w torebce ciążył ślubny prezent od koleżanek z pracy – pieniądze ,,na porcelanową zastawę”.
— Tylko popatrz, taka sama maszyna, której używał Hemingway — powiedział, nie odrywając wzroku od, wciśniętej w kąt, metalowej pokraki. — To oryginalny Royal Quiet DeLuxe z czterdziestego pierwszego.
Przesunął swoje długie palce po jej wypukłych częściach, musnął chłodne klawisze, a ja wyobrażałam sobie, że te pieszczoty przechodzą wzdłuż moich pleców. Wtedy wcisnął ,,K’’, wprawiając metalowe ramię w energiczne uniesienie. Płynnym ruchem zagrał na następnych literach, a stuk, stuk, stuk nie brzmiało tak głośno – jestem tego pewna. Obrócił kilka razy pokrętło i wypadła kartka z zapisanym ,,KOCHAM CIĘ” – wręczył mi ją. Ach, jaka ja byłam szczęśliwa! A jaki on był uśmiechnięty! Tylko my, we dwoje – ,,Tak nam dopomóż Bóg”. Zahipnotyzowana blaskiem jego szmaragdowych oczu nie dostrzegłam, że planuje mnie zdradzić. A teraz codziennie słyszę, bo Ernest to, bo Ernest tamto… A mnie to sramto!
Ociężale wstaję z łóżka, rozsuwam zasłony – deszcz zacina w szybę, pozostawiając po sobie uciekające krople. Też chcę uciec. Myślę o tym codziennie, od sześciu lat. Raz nawet nie wróciłam do domu – zostałam na noc u mamy. Janusz nie zadzwonił, bo pisał, a wtedy traci poczucie czasu. Wróciłam, bo jak mówi mama: ,,Miejsce żony jest przy mężu”. A ja słucham. Stuk, stuk, stuk…
Stoi w drzwiach, szukając mnie wzrokiem. Po chwili nasze spojrzenia spotykają się. Z upływem lat jej uśmiech wywołany moim widokiem nie zbladł nawet o ton. Szczęściarz ze mnie. Idzie do mnie przez labirynt ciasno poustawianych stolików, rozpinając płaszcz.
– Jestem – oznajmia. Klara. Moja żona. Urzędniczka za dnia. Pisarka po godzinach.
Kelner stawia przed nią Bellini, a dla mnie przynosi whisky. To nasz rytuał przejścia od pośpiechu tygodnia do celebrowania smakowitej powolności weekendu. Od lat, co piątek spotykamy się w tym samym barze w połowie drogi między moją pracownią a jej biurem.
– Za weekend – Klara mruga, unosząc kieliszek.
Zaczynam jej opowiadać o inżynieryjnych perypetiach. Mówię o nowym projekcie mostu, kiedy jej spojrzenie wędruje w bok. Milknę. Wiem, że straciłem ją na chwilę. Moje oczy zaczynają krążyć między Klarą, a obiektem jej obserwacji, starszą panią, siedzącą samotnie kilka stolików dalej.
Widzę jak Klara rejestruje szare oczy, karminową pomadkę. Następnie zawiesza wzrok na drżących, pokrytych plamkami dłoniach, które niepewnie rozrywają saszetkę z cukrem. Potem jej spojrzenie prześlizguje się na bursztynową kameę wpiętą w białą bluzkę.
– Co z tym mostem? – Klara podnosi kieliszek do ust. Znowu mam ją całą dla siebie. Zatapiamy się w rozmowie na resztę wieczoru. Kątem oka dostrzegam jak starsza pani podnosi się i rusza ku wyjściu. Choć już nigdy więcej jej nie zobaczę, to na pewno spotkam ją ponownie. Za kilka miesięcy natknę się na staruszkę z bursztynową kameą, która drżącą dłonią będzie w skupieniu mieszać herbatę na kartach powieści Klary.
Leżał na łóżku, ciągle jeszcze spał. Burza ciemnych włosów zasłaniała jego twarz, a ciało pachniało wczorajszą wódką. Nie chciała go budzić, zostawiła zasłony zasunięte i po cichu wyszła z sypialni. Dochodziło południe. Wyszła na taras. Przymknęła oczy i wystawiła twarz ku słońcu. Wczoraj przyszedł do niej przed północą, stanął w drzwiach i zapytał czy może wejść. Wpuściła go i tym razem, tak jak to miało miejsce od początku ich znajomości. Znajomości a może związku. Chociaż nie, nie byli parą, a może byli kochankami. Zdecydowanie łączyło ich coś osobliwego, niewytłumaczalnego, istniał pomiędzy nimi rodzaj silnej więzi nie mieszczący się w ramach udanego seksu. Poznali się w klubie, spodobało mu się jak jej ciało porusza się w tańcu i od tamtego wieczora schemat niemal każdej nocy był identyczny. Przychodził do niej późnym wieczorem, stawał w progu, rzucał swoje „cześć” a potem pili wódkę z sokiem w kieliszkach od szampana albo wino i kochali się. Nie całowali się prawie w cale, co bardzo ją bolało ale nie potrafiła tego zmienić ani odciąć się od niego. Ich bliskość rodziła się w chwilach kiedy leżał na niej (na jej plecach) j i opowiadał o swym życiu, o kolejnych rozdziałach książki, które układał w głowie, kiedy po seksie mówił –„przytul się do mnie” a ona wtulała się w niego jak dziecko łaknące odrobiny uwagi. To były jedyne chwile czułości pomiędzy nimi ale doprowadziły do wytworzenia patologicznego wręcz obopólnego uzależnienia.
Usłyszała odgłos jego bosych stóp na podłodze. I po chwili poczuła jego oddech na karku. Spojrzał jej prosto w oczy, zapalił papierosa i stanął obok niej, wypuszczając chmurę dymu.
-Mam coś dla Ciebie. Skończyłem książkę i chciałbym abyś ją przeczytała. Będziesz pierwsza. – powiedział nieśpiesznie, dokończył papierosa i wyszedł by po chwili wrócić z plikiem kartek, który rzucił na mały stolik znajdujący się na tarasie.
-Przyniosę nam wino. Będziesz czytać na głos – rzucił. – Chcesz białe z lodówki? Dało się słyszeć jego głos dobiegający z kuchni.
-Tak, może być. – odparła i usiadła przy stoliku.
Kiedy wrócił z kieliszkami i winem była bardzo spięta. Dotknęła niepewnie palcami kartek.
-Śmiało, czytaj- zachęcił ją. To opowieść o prostytutce. Byłaś pierwowzorem. – znów patrzył jej prosto w oczy wzrokiem, który wręcz wchodził we wszystkie komórki jej ciała, obnażał myśli i uczucia.
-Prostytutka…-wymamrotała. Tym dla Ciebie jestem! – Czuła, że złość ją rozpiera. Nie mogła i nie chciała już powstrzymywać żalu, który przez te wszystkie miesiące w niej się gromadził –Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! Krzyczała z całych sił. – Ty draniu, jak mogłeś! – chciała wykrzyczeć mu wszystko co w niej siedziało, drapać go i kopać ale uprzedził ją rzucając się na nią tak, że przywarła plecami do szyby, jedną ręką zatkał jej buzię a drugą chwycił za włosy – Uspokój się – syknął – Czytaj. Patrzyli na siebie przez krótką chwilę a ich ciała drżały z nadmiaru emocji. Pchnął ją na krzesło, nalał wina do kieliszków, usiadł i powiedział – Czytaj, to piękna opowieść. – Drżącymi rękoma wzięła kartki ze stołu i zaczęła czytać cichym głosem. Łzy spływały jej po policzkach.
Szanowna Redakcjo,
Czytam Wasz Kącik Porad regularnie, ale nigdy nie przypuszczałem, ze będę musiał sam prosić Was o pomoc.
W styczniu obchodziliśmy 25-ta rocznice ślubu z moja ukochana żona, Elżunia. 25 szczęśliwych lat – wydawało mi się do niedawna. Dzieci odchowane, kredyty spłacone, wreszcie moglibyśmy spokojnie odpoczywać na działce, tak jak zawsze planowaliśmy. Domek jej postawiłem, z tarasikiem, drewniany i grządki wytyczyłem, i truskawki posadziłem, bo jej ulubione. I co teraz? Psu na budę ten domek i grządki, i truskawki! Bo okazało się, ze nic nie wiem o mojej żonie!
Nagle sobie nowe hobby znalazła! Postanowiła, ze jakaś artystka będzie! No i żeby to jeszcze jakieś użyteczne hobby było… może dzierganie na drutach? Albo lepienie naczyń z gliny? Ale nie, nigdy w życiu! Elzunia nie będzie się brudzić, a druty są dobre dla staruszek.
Ona, moja Elzunia książki chce pisać! Ja jej się pytam, o czym te książki, przecież wszystkie historie już napisane? A ona na to, ze już ma historie w głowie, gotowa do napisania i jeszcze się zdziwię, jak jej książkę na wystawie księgarni zobaczę. Ja już sam nie wiem, co mam o tym myśleć.
Na razie zamyka się w sypialni i godzinami z niej nie wychodzi. Dom nieposprzątane, zakupy nie zrobione, o obiad już przestałem pytać, bo mi wręczyła kupony do baru mlecznego. Nikt nas nie odwiedza, bo telefonów nie odbiera. Może to i lepiej, bo wstyd w takim bałaganie kogoś przyjmować. Zreszta, ona i tak nie przyszłaby się nawet przywitać.
Droga Redakcjo, doradź, co robić? Do jakiego lekarza mam ja zabrac, bo mi bar mleczny likwidują, a ona wciąż pisze!
Z poważaniem
Wierny Czytelnik
Drzwi jak zwykle były lekko uchylone, wystarczyło pchnąć i zrobić jeden krok, by wejść do innego świata.
Pchnęłam. Weszłam.
Cicho. Najważniejsze to być cicho. Nie burzyć niczego zbędnym dźwiękiem.
Zsunęłam buty w przedpokoju. Zaskrzypiała podłoga. Cicho, trzeba być cicho.
Weszłam do pokoju. Siedział na podłodze. Obok nocna lampka otulała go mdłym żółtawym światłem.
– Jestem – szepnęłam.
Uniósł dłoń i zatrzymał moje słowo w pół drogi.
Czekałam. Patrzyłam jak wertuje kartki. Ich szelest na tle ciszy był niczym huk lawiny, która za chwilkę zmiecie wszystko ze swojej drogi. Zmiecie i stworzy na nowo. Każda z zapisanych stron była biblią w świecie, który właśnie powstawał pod jego piórem. A on, niczym stwórca wszechmogący, lepił z gliny, wzmacniał żebrem, nadawał imię i wyganiał z raju.
Spojrzał na mnie. Pod wpływem jego wzroku czułam się naga. Mrowienie w podbrzuszu potwierdzało, że za chwilkę zrobię wszystko, czego tylko zechce.
– Jestem – szepnęłam znów.
– Wiem – odpowiedział.
Żyję, istnieję, czuję, pragnę – krzyczały moje myśli.
– Wiem – powiedział znów. – Proszę, zaśpiewaj mi.
Skinęłam głową. Dobrze zaśpiewam, ale co?
– Wsiadajcie madonny, madonny. Do bryk sześciokonnych…ściokonnych! – zaczęłam cicho. Słowa ledwo przeciskały mi się przez gardło.
Znów uniósł dłoń.
– W innym kolorze. Nie tak czarno.
Boże, ratuj – pomyślałam. W rozpaczy przerzucałam w głowie wszystkie płyty i kasety, których tyle miałam w domu, a które teraz zniknęły niczym bańki mydlane.
– Kiedyś tyle miałam w głowie . Na tak, na nie zawsze odpowiedź – zaczęłam znów.
Teraz patrzył na mnie i kręcił głową.
Wytarłam spocone dłonie o uda.
– Lepiej nalej wina – głową skinął w kierunku stołu gdzie stała otwarta butelka.
Na palcach poszłam do kuchni. Chociaż tu czułam się pewniej. Tu nie palił mnie jego wzrok, nie dusiły słowa. Wyjęłam z szafki dwa kubki. Szukanie kieliszków i tak nie miało sensu, nigdy nie zwracał uwagi na takie drobiazgi jak kieliszki, sztućce, coś do jedzenia. Wystarczyły ołówki, papier i wino.
Wróciłam do pokoju. Nadal byłam cicho. Czerwonym wodospadem wypełniłam kubki, jeden z nich postawiłam obok niego na podłodze. Z drugiego nie miałam odwagi upić ani łyka, dopóki mi nie pozwoli.
Spojrzał na mnie, uśmiechnął się. Zrozumiałam, że pozwolił. Wypiłam łapczywie do dna. Wino było wyjątkowo dobre.
Wskazał palcem miejsce na podłodze obok siebie. Usiadłam po turecku. Odsunął kartki, które rozsypały się dookoła i poukładały w wachlarze. Zawinął kosmyk moich włosów dookoła palca i przyciągnął do nosa, by powąchać. Posłusznie przybliżyłam głowę.
– Jestem stary – powiedział nagle.
Przyjrzałam mu się uważnie. Ciemne włosy rzeczywiście przeplatała siwizna, na głowie bardziej niż na brodzie. Zmarszczki wokół oczu potwierdzały, że dużo się śmiał. A ja wiedziałam, że nie robił tego nigdy, gdy pracował.
– Dziękuję, że przyszłaś.
– Zawsze przychodzę.
– Tak. I doceniam to. Oraz to, co dla mnie robisz.
– Robię wszystko, czego zechcesz.
Skinął głową.
Tak, robiłam wszystko, czego chciał. Tańczyłam, milczałam, czytałam książki, opowiadałam swoje sny, rozbierałam się i leżałam na podłodze, zaplatałam włosy i malowałam usta. Byłam na każde zawołanie.
Telefon zadrżał w mojej kieszeni.
– Ok, przeczytaj – uśmiechnął się.
„Wrócisz na noc? Dzieci już śpią, ja też się kładę”.
Westchnęłam ciężko. „Mąż”, „dzieci”, „śpią”- to były słowa z zupełnie innej książki, za której pisanie wzięłam się kilka lat temu, gdy jeszcze nie wiedziałam nic o życiu ani o tym czym jest nieśmiertelność.
– I co? – zapytał.
– Nic ważnego.
Patrzył znów na mnie tak uważnie, tak mocno, że aż zabolało.
– Mam czas – szepnęłam.
Wiedział że skłamałam, wiedział że to moja cena za bycie blisko niego.
– A więc nie marnujmy go – uśmiechnął się i zaczął rozpinać mi bluzkę.
Nie chciała kupować tej książki. Zrobiła to pod wpływem impulsu przesiąkniętego uporczywą ciekawością. Wpatrując się dokładnie w minimalistyczną okładkę, przez długi czas rozważała odłożenie jej na półkę, lecz tajemnicza siła uparcie pchała ją do lektury. W końcu zdecydowała się na pierwszy krok i otworzyła powieść na przypadkowej stronie.
„Była bardzo atrakcyjna. Nie mogłem oderwać wzroku od jej ciała, uwielbiałem sprężysty dotyk jej włosów i przeszywające spojrzenia, kiedy mnie pożądała. Jej zapach ścielił się na każdym przedmiocie, którego dotknęła, a smak jej ponętnych ust przyprawiał mnie o dreszcze. To wszystko sprawiało, że tkwiłem u jej boku tak długo…
Mieliśmy dwie rozbieżne definicje miłości. Ona spłycała uczucie do fizycznej bliskości, a ja potrzebowałem czegoś więcej niż miło spędzonego czasu w jej towarzystwie. Kiedy w milczeniu podziwialiśmy gwiazdy nad Adriatykiem, zastanawiała się zwykle nad wyborem nowej sukienki lub restauracji na wieczór, zupełnie nie mając pojęcia, gdzie błądziły wówczas moje myśli. Nie rozumiała zawiłości mojego umysłu i artystycznej wrażliwości.
W trakcie częstych kolacji z moimi przyjaciółmi obawiałem się o każde słowo, które zamierzała wypowiedzieć. Nie pasowała do tego środowiska, lecz jej pragnienie bycia przy kimś takim jak ja było dla niej stokroć silniejsze od pragnienia bycia sobą i życia we własnym świecie nasyconym przyjemnościami i pięknem błyskotek.”
Oderwała wzrok od książki. Jej oczom ukazało się wspomnienie jego uśmiechniętej twarzy. Poczuła na policzku spływającą łzę. Dostrzegła, że spadła na pierwsze przeczytane zdanie, o którym tak bardzo chciała teraz zapomnieć. Kropla rozlała się bezładnie po słowie „miłość”, rozmywając jego litery. „Bohaterowie nie biorą się znikąd”, pomyślała ze smutkiem, odkładając na zawsze świeżo zakupiony egzemplarz.