Na blogu Pasji Pisania trwa konkurs, w którym możecie wygrać znakomitą powieść Meg Wolitzer „Żona”. Jeszcze tylko przez tydzień możecie przesyłać prace.
Joan Castleman – tytułowa żona z powieści Meg Wolitzer – całe życie wiernie trwała przy bogu swego małżonka, wybitnego pisarza. Teraz, gdy lecą do Finlandii, aby odebrać prestiżową nagrodę literacką, której Joe wreszcie się doczekał, Joan decyduje się zakończyć to małżeństwo. Ma dość życia w cieniu męża:
„Już niebawem ruszy lawina wywiadów, rozmów i gratulacji. Już niebawem nie będę umiała tego znieść – z upływem dni coraz silniej to czułam. Nie dam sobie z tym rady; zapłonie we mnie najgorszy rodzaj zazdrości. Zostanę sama w swoim niczym nie przystrojonym stanie wiecznej małżonki. Już niebawem on zacznie się pysznić i stroić w piórka, nieprzerwanie rozprawiać o triumfie, nadęty poczuciem własnej ważności. Już niebawem nie będę umiała tego tolerować”
Jak dalej potoczy się historia państwa Castlemanów? Co doprowadziło do wytworzenia się takiego układu? Dlaczego Joan zrezygnowała ze swoich pisarskich ambicji? Koniecznie przeczytajcie Żonę!
Możecie zdobyć tę powieść w naszym konkursie. Wystarczy napisać scenkę (lub fragment scenki) z perspektywy osoby, która żyje z pisarzem/pisarką – na przykład żony, męża, partnera. Objętość pracy nie powinna przekraczać 1600 znaków ze spacjami.
Prace wklejcie w komentarzach do wpisu konkursowego. Możecie je przesyłać jeszcze przez tydzień – do 14 października (niedziela).
Czekamy na wasze teksty!
Źródło cytatu: Meg Wolitzer, Żona, tłum. Paweł Laskowicz, Wydawnictwo WAB, Warszawa 2018.
Źródło grafiki: https://polskatimes.pl/zona
Życie z nią było jak wieczny lot w chmury…Piotr nigdy nie wiedział na jaką wysokość dziś powinien się wzbić, który pułap będzie tym odpowiednim, by nasycić Magdy serce. Jej duszę, która nigdy nie zaznawała ukojenia, która w prostocie i zwykłości nie mogła się odnaleźć. Tak, Magda żyła wiecznym uniesieniem, wiecznie tuż nad ziemią, jej stopy nie mogły i nie chciały dotknąć gruntu. Wszystko, co przeżywała musiało być do granic, granic euforii lub rozpaczy. Szczęściem nazywała stan bezgranicznego podniecenia życiem, cierpienie nie mogło być jedynie przejściowym bólem, a otchłanią rozpaczy. Każda zwykła czynność łączyła się z kolejną tworząc nowy scenariusz, którego M była zarówno reżyserem jak i odtwórczynią głównej roli. Tego wieczoru Piotr próbował zwyczajnie położyć się spać i zapomnieć o ciężkim korporacyjnym dniu wypełnionym zestawieniami, tabelami, telekonferencjami i setkami maili. Wyszedł spod prysznica, wskoczył pod kołdrę i już już miał włączyć telewizor by choć przez chwilę oddać się bezmyślnej czynności gdy nieopatrznie zerknął na M. Leżała naga, okryta białą pościelą do połowy, biodro , lewe udo i łydkę pozostawiła bez okrycia aby przykuć jego wzrok. Jakże cudownie zwyczajnie i fizycznie prosto byłoby teraz oddać się zwykłej uciesze ciała, pomyślał Piotr. Próbował skupić swój wzrok na opalonym i ponętnym ciele choć wiedział przecież że dla M nic nie może być po prostu, że teraz odegrać musi rolę mitycznego kochanka, uwieść ukochaną miłosną rozmową, odłożyć na bok zmęczenie i postarać się by M dostrzegła w jego osobie nie twardo stąpającego po ziemi dyrektora marketingu firmy Shell na Europę Wschodnią, a pradawnego tytana, rycerza miłości, który za każdym razem od nowa zdobywając jej serce dostąpi zaszczytu zawłaszczenia choć na krótką chwilę również jej ciała.
Końcówki zatyczek do uszu zwisały jak z zasłon jedwabne chwosty, które dostaliśmy na ślubny prezent od wydawcy. Bakelitowy aparat pozbawiony dostępu do gniazdka milczał wespół z telefonem komórkowym przełączonym w tryb offline. Owsianka przestała parować w nienaruszonej formie kopca, podczas gdy kawa w kubku XXXL odsłoniła dno.
Sterta papierów poprzetykana kilkunastoma książkami, z których każda naszpikowana kolorowymi karteluszkami, ledwo trzymała pion. Każdy przedmiot na biurku Wiktora stał na straży porządku tygodnia, choć kalendarz wskazywał Niedzielę. Dino wzrokiem domagał się wypuszczenia na siku. Ptaki odłożyły koncertowanie na bliżej nieokreśloną przyszłość. Otwierając drzwi werandy, wypuściłam psa do ogrodu, prosząc w duchu Boga, by żaden jeż czy kot nie przyszedł w odwiedziny. Przy furtce mignęły mi dwie postaci naszych zaprzyjaźnionych sąsiadów, pokazujące na migi jedzenie, jednocześnie wskazując widoczne stamtąd biurko, zza którego ze wzrokiem wbitym w ekran laptopa mój mąż kreował światy, przez które każdego dnia od dwudziestu lat słyszę słowa: kochanie, to wyjątkowa sytuacja…