Pandemiczne historie – ROZWIĄZANIE KONKURSU!

Zakończył się już kolejny konkurs na blogu Pasji Pisania. Tym razem mogliście się rozpisać na temat samotności w czasach pandemii. Kto otrzyma debiutancką książkę Joanny Stogi „Las, pole, dwa sobole”?

I kolejny blogowy konkurs dobiegł końca. Świetnie dopisaliście. Przyszło aż trzydzieści prac! Wybór był bardzo trudny. Kto otrzyma Las, pole, dwa sobole? Pora, aby głos zabrała Joanna Stoga:

„Na początek chciałabym ogromnie podziękować wszystkim uczestnikom konkursu za poświęcony czas i Wasze prace. Muszę przyznać, że skazaliście mnie na prawdziwe tortury i już wiem, że nigdy więcej nie chcę być jurorem, bo tu nie było złych prac i wybór okazał się szalenie trudny.

Nagrody otrzymują cztery osoby:

Michał za opowiadanie o samotności przeżywanej pod jednym dachem z ukochaną.
Beata za opowiadanie o samotności odmierzanej krokami.
Pani M. za opowiadanie pod tytułem: „Gdy rozwinie skrzydła”.
i wreszcie Sosna, która rzutem na taśmę przysłała opowiadanie przywodzące na myśl zapachy z dzieciństwa.
Wskazani przeze mnie autorzy stoją na jednym stopniu podium – na najwyższym.

Wiem, że regulamin konkursu nie przewiduje wyróżnień, ale pozwolę sobie wymienić jeszcze kilka osób, których teksty szczególnie utkwiły mi w pamięci. Są to: Justi, Poziomka, Hesia Dulska, Mo, Patrycja, Grażyna, Natalia D., Dorota i Wojciech B.
Ci, których nie wymieniłam, niech nie czują się zawiedzeni, bo jak już wcześniej podkreśliłam, tu nie było to złych prac i gdybym mogła, nagrodziłabym wszystkich. Jestem pod wrażeniem Waszego talentu. Życzę sukcesów w kolejnych konkursach i na rynku wydawniczym. Mam też nadzieję, że nadal będziecie rozwijać w sobie pasję pisania”.

Oto zwycięskie prace:

praca Michała

Od tygodnia pracujemy zdalnie. Ja i Matylda. Świat się skurczył do mieszkania. Krótkie ucieczki na zakupy; przerwy na szerszy horyzont. Nie ma po co wychodzić. Znajomych strach odwiedzać. Nawet telefonu mało ostatnio używam. Zwykle piszę najwięcej do Matyldy, a teraz ona jest cały czas obok. Wczoraj znowu się pokłóciliśmy. W zasadzie nie pamiętam o co. O jakąś minę, grymas, odpowiedź nie na miejscu, niepełną, zbyt krótką? Teraz posługujemy się survivalowym zestawem dźwięków, by jakoś funkcjonować. Wcześniej mieliśmy sobie tyle do napisania, bo spędzając całe dnie w pracy, głównie do siebie pisaliśmy. Nasze wiadomości były jak listy Osieckiej i Przybory XXI wieku. Teraz cisza.
Słowa nie przychodzą, a jak przychodzą to zdają się śmieszne, może zbyt patetyczne, by je wypowiedzieć.
Myślałem, że jak będę miał więcej czasu to zrobię mnóstwo rzeczy. Poczytam, pogram na gitarze, wrócę do malowania. Czas jest, a ja nie robię żadnej z tych rzeczy. Marnuję go na kwaśne myśli, na odburkiwanie, udawanie obrażonego.
Czy to znaczy, że nie umiem żyć z Matyldą bez tęsknienia w ciągu dnia? To byłoby dziwne. Okazuje się, że nie umiemy ze sobą rozmawiać. Chciałbym powiedzieć jej coś miłego, ot tak żeby poczuła się lepiej, ale jak? Podejść i powiedzieć? Wyśmieje mnie. W domu, na żywo powinien być jakiś pretekst do takich słów.
Biorę worek z kuchni i wołam, że idę wyrzucić śmieci. Wychodzę i jakbym stawał się lżejszy, spokojniejszy. Wrzucam worek do kontenera. Wyjmuję komórkę z kieszeni i już wiem, co mogę zrobić. Otwieram Messengera, wybieram Matyldę. Piszę. Po prostu…
„Kocham Cię ”

praca Beaty

Pracę stracił z dnia na dzień. Ale nie zależało mu, z Olem i Maksem sto razy mówili że rzucą to w diabły i założą coś swojego, drobna gastronomia to zawsze dobry biznes. Niestety nie zawsze.
Choć znał swój świat na wylot, teraz wydeptał w nim ścieżki na nowo, z łóżka do łazienki dwanaście kroków, od lodówki na kanapę osiem, od okna do drzwi aż czternaście kroków, tylko wciąż nie wiadomo po co miałby iść do drzwi. Przecież i tak nie wyjdzie. Przynajmniej nie na razie.
Jak zwykle zamówił pizzę, ale tym razem poczuł dziwną potrzebę zobaczenia drugiego człowieka. Nie złożył więc zamówienia przez stronę internetową, tylko zadzwonił.
– Ile trzeba czekać? Zapłacę gotówką – powiedział.
– Dostawca będzie za czterdzieści minut. Jeśli chce pan płacić gotówką, to proszę przygotować odliczoną kwotę, włożyć do woreczka i zostawić na progu.
Nie miał odliczonej gotówki, więc cały plan wziął w łeb. Zapłacił kartą on-line, dostawcy nawet nie widział, o pizzy zapomniał, zjadł zimną następnego dnia.
Znów siedział i przeglądał listę kontaktów w telefonie. Pod pseudonimem „opony mechanik” zapisał Izę, bo tak chciała. Dzwonił do niej czasem wieczorem z baru, miedzy drugim a trzecim piwem, przychodziła szybko, biegli do niego, potem ona wychodziła jeszcze szybciej. Teraz wyszeptała tylko „nie mogę, Jacek jest obok, wiesz, on teraz pracuje w domu”.
Zadzwonił do Alicji. Odebrała dopiero po siódmym sygnale.
– Chciałabym spędzić weekend z Tomkiem, możesz go przywieźć? – wypalił bez wstępów. W odpowiedzi usłyszał szyderczy śmiech.
– Co, nie masz do kogo się odezwać? Pandemia przypomniała ci, że masz syna?
– Mam prawo… – zaczął.
– Mam gdzieś twoje prawa – przerwała mu ostro. – Nie będę narażać dziecka.
Odłożyła słuchawkę.
Osiem kroków z kanapy do lodówki, osiem z powrotem na kanapę, nowy równik, nowe równoleżniki w jego małym nowym świecie. Teraz tak będzie żył.

praca pani M.

GDY ROZWINIE SKRZYDŁA

Siedziała przy stole zapatrzona we własne dłonie. Kościste, wysuszone jak zleżałe śliwki, opadły na jej wątłe kolana.
Gałąź sosny muśnięta wiatrem zapukała w szybę. Gdzieś na dworze rozgwizdał się kos.
Dźwignęła się z krzesła. Szur szur, podreptała do okna. Przytknęła nos do szyby i spojrzała ze swojego trzeciego piętra w dół. Betonowy śmietnik. Wokół porozrywane przez gołębie torby. Obok smętne resztki ławki, na której wieki temu siadywała z Jankiem. Deski siedziska ktoś bezlitośnie powyrywał, pozostał rozpłatany kawałek oparcia.
Za szybą mignął cień. To znowu kos.
Gdyby mogła być ptakiem…
One za nic mają pandemię. Nie siedzą jak więźniowie w klatce. Bo co to za świat! Od miesiąca nie wyszła za próg. Zakupy przynosi pani z opieki. Miła, ale jakoś nie wiadomo, o czym z nią rozmawiać. Po tylu latach we własnym towarzystwie odwykła od ludzi. W bloku wszyscy obcy.
Ptak to co innego. Może wznieść się w niebo albo przysiąść na gałęzi, a potem znowu wzbić wysoko i pozwolić słońcu grzać zziębnięte skrzydła. A pod wieczór umości się na posłaniu z piór i traw.
Gdyby tak mogła pofrunąć! Jest drobna, waży tyle co nic. Tak, powinna więcej jeść, ale nic już jej nie smakuje.
Dotknęła chłodnego metalu okiennej klamki i pociągnęła. Ciszę rozciął klekot przelatującego w kluczu ptactwa. Bociany? A może żurawie z długimi skrzydłami? Obejrzała swoje ramiona.
Czy potrafiłaby latać jak one? Czy by ją przygarnęły?
Poczłapała do kuchni. Wróciła ze stołkiem i przystawiła go do okna. Stęknęła, ale weszła na niego. Chwyciła okienną futrynę, wspięła się na niski parapet. Wciągnęła powietrze i… poczuła się taka młoda! Zasuszone policzki wygładziło wspomnienie: ujrzała Janka z grzywką opadającą na czoło. Siedzieli na ławce pod blokiem, on głaskał jej dziewczęcą dłoń.
Rozłożyła ramiona i uśmiechnęła się do siebie.
Październik 2020

praca Sosny

W soboty, kiedy bursa pustoszała, koiłam samotność marmoladą z jabłek – cierpką, jak dzieciństwo bez cukru.
Tata wsypywał do garnka ostatnie kryształki słodyczy.
– Nie ma więcej, kartki się skończyły.
– Lubię kwaśną – uśmiechałam się.
Ogień w żeliwnym piecyku strzelał fontannami iskier, płosząc łakome osy. Pachniało latem, szczęściem, domem na końcu świata.
Którejś zimy, skulona z tęsknoty, na próżno dłubałam łyżeczką w słoiku. Zostały tylko łzy.
Usłyszałam kroki, coraz bliżej.
Pukanie, skrzypnięcie drzwi.
– Można?
– Tata!
Ciepło jego ramion, chłód policzków.
– Straszny mróz, pociąg spóźnił się sześć godzin… Płaczesz?
Marmolada z jego torby miała smak radości.
Po latach świat się skurczył. Ucichły życiowe burze, zgasły namiętności. Dom w sadzie okazał się jedynym prawdziwie moim.
Miał być już tylko błękit, po horyzont.
Jednak słońce zgasło.
Pomruk pandemii strącił nas w środek piekła.
Drżałam w nocy pod wejściem do szpitala, błagając interkom:
– Tylko na chwilę, proszę. Tata nie powinien sam…
– Nie on jeden – uciął zmęczony głos. – Obowiązuje całkowity zakaz odwiedzin.
Osunęłam się na chodnik.
Przez boczne drzwi wyszedł mężczyzna w kombinezonie. Zdjął z twarzy maskę i zapalił papierosa.
– Coś pani dolega?
– Bezsilność.
Pokiwał głową ze smutkiem.
– Może… – wpadłam na pomysł – mógłby pan przekazać coś mojemu tacie?
– Dobrze. Jak się nazywa?
– Jan Wilk. – Podałam mu papierową torbę i wsunęłam w rękę banknot.
– Nie trzeba.
Zostały tylko łzy.
*
Jan z trudem oddychał. Bał się śmierci.
Pielęgniarz postawił przed nim szarą torbę.
Wewnątrz był słoik marmolady.
– Nie mam siły odkręcić.
– Pomogę panu.
– Dziękuję. – Uśmiechnął się, zamykając oczy.
Po raz ostatni poczuł zapach lata, domu, szczęścia.

Serdecznie gratuluję osobom nagrodzonym, wyróżnionym i wszystkim uczestnikom konkursu. Pamiętajcie, że samo zmierzenie się z tematem konkursowym to już wasz sukces. A niebawem zaproszę was do udziału w kolejnym konkursie. Szykujcie pióra!

3 Replies to “Pandemiczne historie – ROZWIĄZANIE KONKURSU!”

  1. Piękne i wzruszające, dziękuję

  2. Wszystkie prace są bardzo ciekawe 🙂 Różne oblicza samotności, a ileż w nich emocji. Gratulacje dla nagrodzonych i dziękuję bardzo za wyróżnienie 🙂

  3. Gratulacje, wszystkie nagrodzone prace są świetne!

Dodaj komentarz