A wraz z nowym rokiem… KONKURS!

Mamy już 2023 rok. Z radością zapraszamy was do pierwszego w tym roku blogowego konkursu. Tym razem do wygrania książka sylwestrowo-noworoczna: thriller Malin Stehn: „Szczęśliwego Nowego Roku”.

Pora ogłosić pierwszy w tym roku blogowy konkurs pisarski. Szykujcie pióra. Sylwester co prawda już za nami, ale dzięki literaturze możemy się wybrać raz jeszcze na imprezę. A to dzięki książce Szczęśliwego Nowego Roku Malin Stehn. To właśnie ją będziecie mogli wygrać w styczniowym konkursie. Trzy egzemplarze ufundowało Wydawnictwo Sonia Draga.

To wciągająca historia zaginięcia nastolatki osadzona w środku szwedzkiej zimy. Lollo, Nina i Malena znają się z czasów studiów. Od blisko 20 lat razem witają Nowy Rok. Kiedy Lollo z przyjaciółmi wznosi noworoczny toast, w innej części miasta z imprezy sylwestrowej dla nastolatków znika jej siedemnastoletnia córka Jennifer. Godziny mijają. W sprawę włącza się policja. Jak się okazuje, rodziny mają wiele do ukrycia. Nie wiadomo, komu można zaufać. Sprawa wstrząsa pozornie uporządkowanym światem przyjaciół, a nikczemne sekrety wypływają na powierzchnię… Więcej o tej książce pisałem w ostatniej „Lekturze na weekend”.

„Ta cholerna impreza. Im więcej o niej myślę, tym bardziej jestem wściekła. czy w ogóle wynikło z niej coś dobrego?”

Zadanie konkursowe jak zwykle będzie polegało na napisaniu krótkiego tekstu. Słowem-kluczem niech będzie „nowy rok”. Jaką historię przedstawicie? Czy to będzie coś komediowego, dramatycznego, ciepłego czy mrożącego krew w żyłach? Co was zainspiruje?

Opowiadanie (lub jego fragment) wklejcie w formie komentarza do niniejszego wpisu do 22 stycznia włącznie. Teksty nie powinny przekraczać 1700 znaków ze spacjami. Spośród nadesłanych prac wybierzemy trzy najlepsze, a ich autorki/autorzy otrzymają nagrody.

Powodzenia!

Źródło cytatu: Malin Stehn, Szczęśliwego Nowego Roku, tłum. Robert Kędzierski, Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2022.

23 Replies to “A wraz z nowym rokiem… KONKURS!”

  1. – Babcia, spacer, las, morze i oczywiście spacerek – wyliczała zdenerwowana Łucja, podczas gdy młody człowiek w żółtym mundurze flegmatycznie notował w żółtym notatniku, używając żółtego ołówka. Gdyby nie kończąca ołówek gumka w kształcie głowy roześmianego kundelka z łatą na oku, facet nie wzbudzałby krztyny sympatii, bo od początku zachowywał się tak, jakby przywiązał zbyt małą wagę do faktu, że nosi mundur, a zbyt wielką do jego barwy.
    – No i sushi – dopowiedział Jonatan mając przed oczyma wspomnienie z pokazu wielce dystyngowanego psiego żebractwa, jaki Zuzanka dała podczas sylwestrowej uczty na widok nigiri.
    – Sushi? – Mundurowy przeniósł na chwilę wzrok z i na parę stojących przed nim dzieciaków. Jonatan wytrzymał jego spojrzenie i tylko mocniej objął Łucję.
    -Tak, sushi. A co, nie widział pan nigdy psa jedzącego sushi? W Sylwestra?
    Funkcjonariusz otworzył buzię i po chwili zamknął ją bez słowa. Z pewnością na fakt, iż zmilczał, miała niedaleka obecność jego zwierzchnika: mężczyzny w pomarańczowym płaszczu i czarnym meloniku. Dobór garderoby sprawiał, że na pierwszy rzut oka wyglądał jak skrzyżowanie klauna z Herculesem Poirot, lecz wystarczyło chwilę przyjrzeć się jego pracy, by uwierzyć, że bliżej mu jednak do bohatera wielu powieści Agathy Christie. Zresztą, na identyfikatorze w kształcie jamnika, przypiętym do klapy jego płaszcza widniały słowa: „Inspektor J. Jamnik, Naczelny Wydziału ds. Kundelków”.
    Funkcjonariusz pokrywszy zmieszanie urzędowym chrząknięciem, zatrzasnął notatnik.
    – To wszystko, co wiemy o zaginionej?
    – Tak… chyba wszystko. – szepnęła Łucja z rozpaczą. – Błagam, znajdźcie moją Zuzankę!
    Nad ich głowami rozpościerała się pierwsza w tym roku styczniowa noc.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      I już mamy pierwszą pracę! Kto następny?

  2. Minął pierwszy dzień stycznia. Minął drugi i trzeci. I co? Nic? Nic. Życie nie uległo zmianie, biegło dalej swoim rytmem, nudnym i przewidywalnym. Nie było końca świata, noworoczny poranek nie przyniósł rewolucyjnych przemyśleń. Kolejne rozczarowanie. W zasadzie czego się spodziewał? Nowy Rok. Dzień jak każdy inny. Nie zrobił nic, by ta data zmieniła coś w jego życiu.
    Jak wielu innych nadawał niektórym dniom magiczne znaczenie i oczekiwał, że sama data coś zmieni. Wyznaczony, świąteczny dzień mógł stać się ważny pod warunkiem, że w takim terminie człowiek coś zaplanuje, zrobi, zadziała. Ale ludzkość nie potrafi już działać, konsumuje, przyjmuje gotowe produkty, przetwarza przestając tworzyć. Ludzie stali się gatunkiem na wskroś niepełnosprawnym, ułomnym. On też. Był dzieckiem swoich czasów i żaden Nowy Rok tego nie zmieni, jeśli nie będzie miał pomysłu na prawdziwą przemianę.
    A może wcale nie chciał zmiany. Może powtarzał wmówioną zakorzenioną potrzebę?
    Wylał resztkę szampana z napoczętej samotnie butelki. Wyrzucił ją do zielonego worka pod zlewem. Włączył telewizor. Program śniadaniowy już trwał, jak codziennie o tej porze. Wszystko było na swoim miejscu. Czego chciał? Po co się zastanawiał? Szczęśliwego Nowego Roku!
    Co to znaczy?

  3. Pisarczyk Amator says: Odpowiedz

    Oczy ojca Floriana zaczęły nerwowo krążyć po półmroku salonu, jakby tam gdzieś pomiędzy zepsutym zegarem z kukułką, zdobiącą kąt sufitu pajęczyną i zakurzonymi książkami na dębowych regałach mogła znajdować się odpowiedź na nieoczekiwane pytanie parafianina. Niestety ani regały, ani obraz śpiącej kobiety z lekko odsłoniętą piersią, ani wesoło buzujący ogień w marmurowym kominku akurat nie chciały nic podpowiedzieć, więc zakłopotany franciszkanin wydukał jedynie:
    – Przepraszam, ale jestem teologiem, a nie historykiem sztuki. Nie wiem niestety czy ta kapliczka przed pana domem może zostać odrestaurowana bez jakiejś zgody konserwatora i jakiej techniki należy użyć żeby nie zniszczyć tego starego drewna. Zapytam proboszcza.
    – Oj, to świetnie się składa, że ojciec jest teologiem, bo bardzo jestem ciekawy co ksiądz myśli na temat mowy pogrzebowej papieża Franciszka wygłoszonej na pogrzebie jego poprzednika.
    – Ee..Uugh.. – Fala paniki zalała mózg zakonnika. A uprzedzali go, że pod osiemnastką mieszka taki odmieniec co ma dziwne pytania. Klecha przygotował sobie kilka zgrabnych formułek na temat pedofilii i związku ołtarza z tronem, ale to pytanie zupełnie zbiło go z tropu.- Miałem dużo zajęć, nie słuchałem, niestety nie mam zdania. Ale, ale.. miło się gawędzi, a ja już muszę dalej z noworoczną kolędą… Pokój temu domowi i jego mieszkańcom.
    I pośpiesznie udał się do wyjścia. Gdy tylko rzeźbione, wysokie na trzy metry drzwi zamknęły się za nim z potępieńczym zgrzytem, w kominku coś lekko świsnęło, płomień pojaśniał a przed kominkiem, nie wiadomo skąd, pojawił się mały, czarny człowieczek w dziwnym kapeluszu.
    Co to ma być?! – wściekle wysyczał mikrus – Księdza przyjmujecie i go na pokuszenie nie wodzicie? Nawet kieliszeczka dla zdrowotności mu nie zaproponowaliście. I dlaczego z wszystkich miejsc na tym zadupiu wybraliście sobie na kwaterę tę starą ruderę z ludową kapliczką przed wejściem?
    – Wypadałoby się przedstawić – z lekkim uśmiechem zakpił gospodarz – ale nie musicie towarzyszu. Nie raz miałem do czynienia z waszym departamentem. Już tłumaczę. Numer osiemnaście to przecież trzy szóstki, a kapliczka to doskonały kamuflaż. Kto by się nas tu spodziewał?
    – A po co wam te dyskusje o mowach pogrzebowych?
    – Ech.. To, że mieszkam na zadupiu nie oznacza, że mam zadupie w głowie. Czy wy widzicie jakie oni mają teraz słabo przygotowane kadry? Gdyby, w którejś korporacji pracownik powiedział, ze nie miał czasu posłuchać mowy prezesa, to by go wywalili na zbity pysk. A ten tutaj…Musimy zadbać o ich rozwój, żeby całkiem nie skarleli. Teraz ze wstydu poczyta. Kto wie, może trochę zmądrzeje?
    – Ale po co? – zdumiał się wizytator -Po co wzmacniać wroga jak jest słaby?
    – O rany! – westchnął gospodarz – Chodzi o równowagę. Bo jak oni znikną to przyjdą po nich ci inni. Naprawdę chcecie, żeby ludzie przestali grzeszyć bojąc się obcięcia ręki albo ukamienowania?
    – Przepraszam towarzyszu. Marnujecie się tutaj. Nie chcielibyście do Centrali? Przydałby się tam wasz zmysł strategiczny.
    Gospodarz tylko lekko się skrzywił i pokręcił przecząco głową poprawiając wypisane kredą na drzwiach litery. K jak Kozyra, M jak Manteufel, B jak Boruta. Ogień w kominku zabłysnął po raz drugi …

  4. – gdzie tak biegniesz?

    – tam … nic więcej nie mogłem powiedzieć. Biegłem już spory kawałek, potrzebowałem chwili wytchnienia. To były ostatnie chwile sam na sam, by zastanowić się nad sobą. Porzucić zmartwienia, niepowodzenia w pracy. Sytuacje, których nie rozumiałem a zaprzątały mi głowę. Życie jest piękne ale jak masz u boku kogoś kogo kochasz, komu możesz ufać. Ostatnie lata byłem sam i brakuje mi osoby z którą mógłbym robił wszystko.
    – a co tam jest?

    – machnąłem ręką w tamtym kierunku. Obejrzał się ale miałem wrażenie ze cały czas się na mnie patrzy i zaraz zada kolejne pytanie. Po co on się przyczepił? jedzie rowerem, wystarczyłoby powiedzieć cześć i jechać dalej. Alee nie… zebrało go na wypytajki. Mieszka w tej samej klatce co ja, dwa pietra niżej. Nie utrzymujemy kontaktu koleżeńskiego. Ogólnie słabo znam sąsiadów.

    – no sąsiad chyba biegniesz już długo bo nic nie mówisz, zadyszka Cie złapała!

    – yhy … No nie odczepi się, nie wiem czy się zatrzymać czy biec dalej. A może lekko skręcić i przewrócić go na tym rowerze, wpadnie w zaspy i da mi spokój.
    Niee … no nie zrobię tego, biegnę bo chce się zmienić, coś zmienić w życiu na lepsze, poprawić relacje z ludźmi.

    – a długo już tak biegniesz? No bo wiesz …hm…jest Ci wygodnie …no wiesz!
    Wiedziałem ze zada to pytanie, czekałem tylko kiedy. Nadal biegłem a raczej maszerowałem szybciej bo inaczej się nie dało. W duchu tylko modliłem się żeby się nie przewrócić. Koleżanki z pracy poradziły mi, ze jeśli zrobię coś co kobietom przychodzi z łatwością to miłość sama mnie znajdzie. Wpadłem na pomysł, ze w Sylwestrową Noc na pokaz fajerwerków pobiegnę w szpilkach by zrozumieć choć trochę kobiety. Nie wiem czy to był dobry pomysł!!
    Pierwsze fajerwerki już wystrzeliły, na placu były tłumy. Widziałem jak sąsiad nie spuszcza mnie z oka. W końcu spojrzałem na niego i chyba chwile za długo bo za moment leżałem twarzą w zaspie. Alee poczułem ulgę i mógłbym już tak leżeć, gdybym znowu nie usłyszał czyjegoś gadania.

    – czy mogę Ci pomóc? Podaj mi rękę, pomogę ci wstać.
    Powoli wstałem i ujrzałem przed sobą dziewczynę, miała piękne kręcone włosy i zielone oczy – Szczęśliwego Nowego Roku … wydusiłem z siebie.

  5. Sparaliżowało go, gdy uświadomił sobie, że znalazł się w szpitalu. Wziął głęboki oddech – sprawę należało załatwić szybko. 
    Zajrzał do pierwszego pokoju po prawej. Leżała tam blado wyglądająca kobieta, na oko po pięćdziesiątce, spoglądająca smętnie w okno. Jan znał takie smutne sylwestry, wszystkie spędzał podobnie. Fajerwerki cichły, a on tylko coraz bardziej chciał, aby kolejny rok nie nadszedł. 
    – Szczęśliwe nowego… – Spojrzał na zegarek, upewniając się, że było już po północy. – Roku. 
    Kobieta odwróciła głowę i lekko zmrużyła oczy. 
    – Szczęśliwego. – Uśmiechnęła się. – Choć mój to będzie już pewnie ostatni. Pan pomylił pokoje? Nie miewam gości. 
    Jan znał i to. 
    – Proszę tak nie mówić. – Wyrecytował znaną formułkę. – Może ten rok będzie lepszy? 
    – Proszę mi wierzyć. Mam raka. Już nie zdążę… – zamilkła zmieszana i zacisnęła powieki. 
    – Cokolwiek to jest, zdążysz. 
    ***
    – Wiktoria Kamińska… – Święty Piotr spojrzał na Jana znad opasłej księgi. – Jej oddajesz swój dar boży? Swoje trzydzieści dwa lata?
    – Tak – odparł Jan. – Więc którędy do czyśćca? 
    – Nie tak szybko. – Święty Piotr trzasnął księgą tak głośno, aż Janowi zabolały uszy. – Jeszcze twoja pokuta.
    Jan westchnął i zniecierpliwiony spojrzał na Piotra. 
    – Słucham! – warknął. – I tak nic nie będzie gorsze, niż życie, które mi zafundowaliście. Tutaj przynajmniej nie będę sam. 
    – Ta kobieta… – Święty Piotr poprawił okulary. – Też nie chciała być sama.
    – Mam to…
    – Chciała odnaleźć syna, którego oddała do adopcji i teraz ma na to twój czas.
    Jan starał się zbyć te natrętne słowa, ale uparcie dzwoniły mu w uszach. Już wiedział.
    – To była moja matka? – zapytał szeptem.
    – Wolałeś się zabić, niż zawalczyć z żalem, a ona nie miała odwagi ciebie odnaleźć i przeprosić. Nigdy się nie poznaliście, a byliście tak samo głupi.

  6. Myśl o końcu roku napełniała Magdę głębokim smutkiem, wobec którego każda próba pocieszenia wydawała się bezsilna. Kiedy patrzyła na swoje dotychczasowe trzydziestokilkuletnie życie, widziała obskurne, czynszowe mieszkanie, do którego codziennie wracała, by zająć się swoją chorą na artretyzm matką. Widziała brak perspektyw ucieczki od źle opłacanej, niewdzięcznej pracy. Widziała pasmo złudnych nadziei i utraconych możliwości. Widziała to wszystko i wierzyła, że jej życie musi tak wyglądać, bo los zdecydował za nią. Dlatego kiedy dowiedziała się, że jej firma organizuje bal sylwestrowy i że obecność jest obowiązkowa, zareagowała obojętnością, jak robot, który bezwolnie przetwarza informacje.

    Bal przebiegał dla Magdy jak co roku: ludzie dookoła tańczyli, a ona siedziała osowiała, popijając zimne zakąski lichym szampanem. Posiliwszy się, zbierała się do wyjścia, kiedy zagadnęła ją równie samotna kobieta siedząca przy tym samym długim stole. Nawiązała się między nimi rozmowa. O rodzinie, o codziennych zmaganiach, o kwiatach i o gwiazdach. Magda jeszcze nigdy nie czuła się tak słuchana i tak rozumiana. Czas płynął szybko, a kobiety rozmawiały i rozmawiały, ślepe i głuche na harmider dookoła. Nagle rozmowa się urwała, jak sen, który nie doczekał puenty. Kobiety pożegnały się serdecznie, domyślając się, że magia tej nocy nigdy więcej się nie powtórzy.

    Magda wróciła do mieszkania o drugiej nad ranem. Po cichu weszła do jedynego pokoju. Matka jeszcze nie spała.
    – Szczęśliwego nowego roku, mamo. – Magda czule pocałowała kobietę w czoło.
    – Dawno nie widziałam cię tak zadowolonej. Zakochałaś się?
    – Stało się coś o wiele lepszego. Odzyskałam nadzieję.

  7. Przez rozbite okno, do wnętrza pomieszczenia, leniwie sączyła się mgła. Obserwowałam jak nieśmiało opadała na drewnianą podłogę, aby majestatycznie przykryć brud swoim mlecznym całunem. Zwiewne języki powoli penetrowały nieznany obszar. Wpadały do pustych garnków, lizały nogi krzeseł i wsiąkały w zniszczony dywan. Wiedziałam, że wkrótce dotrą i do mnie.
    Stara, sfatygowana leżanka, która służyła mi za prowizoryczne łóżko zaskrzypiała pod wpływem moich niespokojnych ruchów. Niecierpliwiłam się, a jednocześnie bałam tego, co może się wydarzyć.
    Wiedziałam, że krzywdy i cierpienia, które przyniósł mi rok mają tylko dwa rozwiązania. Mgła mogła mnie wyzwolić, a ja powstając z mlecznej perzyny narodzę się na nowo do życia. Silniejsza, niezwyciężona, nieśmiertelna. Lecz, wiedziałam dobrze, że to co daje szansę, może tak samo łatwo ją odebrać. Liczyłam się z tym, że zwiewny całun opadając na me ramiona zabierze resztę mojego jestestwa, wciągając mnie w plugawą toń wyrzutów sumienia i nieukojonego bólu.
    Rozważania przerwało mi zimno, które poczułam na kostkach. Zerknęłam w dół i dostrzegłam, że nie mam stóp. Zniknęły w bieli sączącej się mgły. Czułam, jak zimno muska moje ciało wędrując ostrożnie w górę. Byłam naga i bezbronna. Zadrżałam, gdy mgła dotarła do mojego pępka, delikatnie muskając włoski. Spojrzałam na zegar, stojący obok mojej głowy i rozpoczęłam odliczanie.
    Sześć, pięć, cztery, trzy… Mgła wpełzała w moje nozdrza, starając się zawładnąć tym, co jeszcze mogłam nazwać swoim ciałem.
    Dwa, jeden… – Szczęśliwego nowego roku – wyszeptałam, pogrążona w bieli. A gdy na zewnątrz wybuchła pierwsza petarda, mgła w całości objęła mnie w swoje posiadanie.

  8. Mężczyzna leżał na ulicy i czuł, że umiera. Kolejna głupia śmierć, jedna z setek jakie zdarzają się na ulicach miast. Kierowca nawet nie hamował. Mężczyzna nie dowie się dlaczego, czy kierowca sprawdzał coś w telefonie, czy może kolejny upalny dzień lipcowego lata spowolnił jego reakcje, a może promienie słońca padające wprost na szybę spowodowały, że pieszego nie było widać? Mężczyzna dostrzegł kątem okna zbliżający się samochód ale zanim uświadomił sobie, że jest za blisko i porusza się zbyt szybko było już za późno. Zareagował tylko organizm na poziomie komórkowym, nadnercza wyrzuciły potężną dawkę adrenaliny, hormonu walki i ucieczki. Uciec nie zdołał ale dzięki tej reakcji już nie bolało. Mężczyzna nie czuł nic, leżał twarzą do palącego słońca i nie wiedzieć czemu przypomniał sobie chwilę kiedy wiele lat temu ostatni raz odwiedził babcię. Nie lubił tej wioski zagubionej na krańcach Polski ale babcia miała 93 lata i gasła z dnia na dzień. Odwiedziny okazały się w istocie pożegnaniem, dokładnie tydzień później odbył się krótki pogrzeb na muzułmańskim cmentarzu polskich Tatarów w Bohnikach. Pamiętał jak wtedy babcia spojrzała na niego półprzytomnym wzrokiem i powiedziała: „Uważaj, Nowy Rok to śmierć”. Uśmiechnął się do tego wspomnienia. No cóż, pomyślał z satysfakcją, nie sprawdziło się. Przeżył z tym zdaniem całą dorosłość, nigdy nikomu się do tego nie przyznał ale to była przyczyna, dla której nie obchodził Sylwestra ani Nowego Roku, nie chodził na zabawy, nie wyjeżdżał, nie spotykał się ze znajomymi. A teraz, w środku lata leżał na ulicy i czuł, że umiera. Był 30 lipca, pierwszy dzień miesiąca muharram. Muzułmański Nowy Rok.

  9. Droga babciu, żeby nie wyszło, że po kacapsku obiecuję, wysyłam jak co roku list Tobie na Sylwka. Z tą brunetką od majcy nie wyszło, bo to kokoszambonella była, plankton jeden, ale spoko wodza, poznałem inną, gal blondi, wiek tartaczny, taka ze sklepiku i radary ma normalne, a nie jak tamta mocno odstające. Dobrze ją sprawdziłem i nie jest flusa, a nawet miła bardzo i realny zaciesz miałem, aż kumple mówili, że przy niej cały uchachany chodzę. Jej się też podobam i nie dla kapusty choć u mnie, nie jakiś tam żużel lecz dobry papulec ostatnio, tylko dla charakternej postawy, jaką reprezentuję. Nowy rok idzie, więc postanowiłem szansę od życia daną wykorzystać i zarzuciłem jest tekściora, że hajtać się chcę. Wiesz babciu, bo to już ten czas co świat trzeba do parteru sprowadzić i kolanem swoją jego wersję z duszy losu wycisnąć. Więc, w końcu jej nawijkę uskuteczniłem i roztoczyłem, że domek, ogródek i gromadka gówniksów w koło nas, i że szczecho jakieś z życia mieć trzeba, bo rocznik nie wino. A ona mi na to, że się zgadza, ale warunek jeden wykawia, że mam knigę napisać i wydać. Z początku myślałem że ma zwałę ze mnie, ale potem gały w nią wkleiłem, a ona oczy w chiński zwiad zrobiła i mi klarowała, że wtedy prócz bicków, drapichrustowość doceni i w ogień pójdzie. Więc piszę do Ciebie czy mi popapieżysz, albo jakąś szpontę podrzucisz, bo zawsze miałaś dobre, mimo cyfry, a może i rozdział jakiś za mnie naskrybiesz, bo w tym guła jestem totalna. Ja dla ciebie szambo z apteki ściągnę i nie będziesz musiała drałować. Z pewnością się jakoś dogadamy, bo chciałbym w końcu się hajtnąć, więc nic na siłę. Kocham Cię Babciu, w Nowym Roku, żyj jak najdłużej, Twój Wnuczek.

  10. Gdy na wsi ludzie wyczekują kolejnego roku ze strachem lub z nadzieją, nerwowość udziela się też zwierzętom gospodarskim.
    – „Na Nowy Rok przybywa dnia na barani skok”, tak powiedziała gospodyni – odezwała się jedna owca do drugiej, jakby to miało coś wyjaśnić.
    – Ktoooooo, kto, kto przybywa? Którego dnia? My nie jesteśmy przygotowane! Jak tak można, z zaskoczenia?! – zagdakały spłoszone kury.
    Krowa tylko pokiwała łbem z politowaniem nad ich kurzymi móżdżkami – Niech was o to głowa nie boli, gospodyni o wszystko zadbała.
    – To kto w końcu przybywa? Nowy Rok? – nie dawała za wygraną któraś z owiec – W takim razie może nie przybyć, bo u nas w zagrodzie nie ma ani jednego barana – beknęła, wskazując wymownie racicą na resztę stada. Jakaś młódka spróbowała nawet podskoczyć, ale pozostałe ukróciły jej zapędy.
    – Dnia, dnia przybywa, ale co wy tam możecie wiedzieć, zamknięci w ciepłej oborze, z sianem podstawionym pod nos – fuknęła wszędobylska sikorka, która właśnie zajrzała przez uchylone okno – Za bardzo się do ludzkiego porządku przywykło. Zapomniało o odwiecznym rytmie pór roku, że po zimie wiosna przychodzi, a nie żaden tam nowy rok.
    Za nic sobie mając te mądrości, milczący dotąd siwek nie wytrzymał i wtrącił – Nowy Rok na pewno nadejdzie, bo gospodarz już przygotował sanie, by na noworoczną sumę do kościoła szumnie zajechać.
    Z takim argumentem trudno się było spierać.
    – Zatem życzmy sobie, żeby choć jednego barana nam przybyło – puściła oko do sąsiadki ta pierwsza owca, co to zawsze musiała mieć ostatnie słowo.

  11. Nalewam sobie pełną szklankę whisky do szklanki. Dostałem ją od przyjaciela na święta. Dzisiaj jest okazja by się jej napić. Szukam jeszcze papierosów. Przy okazji zerkam na zegarek. Mam jeszcze chwilę do północy.
    Upijam solidny łyk tego alkoholu. Krzywiąc się przy tym. Zdecydowanie wolę wódkę. Byłem tak zalatany, że nie zdążyłem sobie kupić. Zakładam sweter i wychodzę ze szklanką na balkon. Siadam na krzesełku. Odpalam papierosa i zaciągam się dymem głęboko do płuc. Czekam.
    Jest chłodno. W tym roku nie było śniegu. Nocne niebo jest usłane gwiazdami. Niby miasto śpi. Jednak czuć jeszcze świąteczną atmosferę. Gdzieś w oddali słychać muzykę. Słyszę pod moim blokiem krzątaninę. Pewnie jacyś młodzi rozstawiają race. Jeszcze dziesięć sekund.
    I nagle niebo rozbłyska w huku kolorowych fajerwerk. Patrzę jak urzeczony. Od dziecka uwielbiałem sztuczne ognie. Lecz z wiekiem mniej mnie to cieszy.
    Bo i z czego tu się cieszyć? Z tego, że jesteśmy rok starsi? Że minął bezpowrotnie czas, którego nie da się cofnąć? Z tego, że nie udało nam się zrealizować obietnic? I teraz możemy składać nowe postanowienia?
    W tym roku pójdę na siłownie. Ja zmienię się na lepsze. Kupię sobie nowy samochód. Znajdę sobie dziewczynę. I tym podobne rozważania. To wszystko jest jednak na chwilę. Potem wszystko wraca do normy. Ech… chyba się starzeję…
    Kawalkada kolorów trwa. Unoszę szklankę z alkoholem jak do toastu.
    – Szczęśliwego Nowego Roku! – wypijam wszystko na raz. Dobrze wiedząc, że to pusty gest. To takie patetyczne. Dobrze wiem, że gdy minie ta chwila i gdy pożegna się Stary Rok. Ten Nowy szybko stanie się tym poprzednim…
    Zapalam jeszcze jednego papierosa. I siedzę tak jeszcze przez chwilę w zadumie.

  12. Już za kilka dni rocznica. Marzył mi się mój obiecany Leszek. Leszek z którego miałem zrobić kulturystę. Póki co te dwa słowa obok siebie to słownikowy oksymoron. No ale wszystko przed nami. W stary Nowy Rok pewna wyrafinowana dama poprosiła mnie o opiekę nad jego ciałem, od razu się zgodziłem i nie dlatego, że dama była w stanie upojenia, a sam stroniłem, bo wóda, nie pasowała do diety, po po prostu byłem ambitny i nigdy nie unikałem wyzwań, nawet jeśli rzucały mi je pijane kobiety, a może zwłaszcza wtedy. Leszek gdy mijał mnie na klatce schodowej, wypinał pierś i dostawał odstających ramion, że niby z niego taki goryl, uroczy samiec groźny alfa. Tylko nie wiedziałem, czy chciał, bym go podziwiał, czy się bał, do teraz nie wiem, a jedno i drugie wprawia mnie w wesołość.

    Siedziałem na murku i nawet nie było chłodno. Grudzień zapomniał się okryć świeżym mrozem, z ust cuchnęło mu wciąż jesiennym bimbrem zmoczonych liści. Ciekawe, czy styczeń coś zmieni? Wpatrywałem się w przechodzących sąsiadów. Ludziska tłukły się po osiedlu z choinkami, karpiami i prezentami. Nie za późno trochę na to wszystko? Zadarłem głowę, a tam plejada słodyczy. Znajdź teraz tę pierwszą, poszukiwania należało zacząć w południe. W Warszawie wieczory zapadały szybciej, właściwie całkiem niespodziewanie. Jakoś tak idąc w czerń gęstniejącym światłem żelbetonowego pragnienia, pani Stolica wdziewała w panice, zawsze modną suknię nocy. Jak nic palił ją wstyd nagich brył, geometrycznych wielokątów, przeżerana na wskroś rdzą architektury, pałała rumieńcami tęsknoty, prostytuując się z przechodniami w stołecznej rozpaczy nadchodzącego roku.

  13. – Ożeż kurwa – wycedził Zenon przez zęby. Nie dość, że znowu się obudził, po raz kolejny jego nadzieje spełzły na niczym, to jeszcze ze snu wyrwał go nieustępliwy huk wybuchających za oknem petard. Waliły go po łbie niczym młot pneumatyczny i Zenonowi wcale nie przeszkadzało to banalne porównanie, wręcz przeciwnie, uważał, że trudno o lepsze, ponieważ rzeczywiście głowa mu pękała na pół w rytm kolejnych eksplozji. Tworzyła się w niej szczelina, poszarpana i zygzakowata, gotowa wpuścić do środka więcej hałasu i wątpliwości. A wątpliwości były czymś, na co Zenon nie mógł sobie pozwolić.
    Odrzucił kołdrę jednym gniewnym ruchem i postawił bose stopy na poplamionym dywanie. Poczłapał do okna. Na szybie odbijały się kolorowe światła fajerwerków. Stanął przy firance, a jego zgarbiona postać rzuciła cień na ich jaskrawe barwy. One były neonowymi gryzoniami, a on drapieżnym orłem. Na widok jego konturów powinny uciec w popłochu, skryć się gdzieś w czarnych norach, gdzie ich drażniące rozbłyski nie przyciągałyby uwagi dzikich stworów. Oczywiście tak się nie stało. Obecność Zenona nie zmieniła sytuacji. Pewnie wiązało się to z tym, że Zenon wcale nie przypominał orła, sokoła, nawet krogulca. Właściwie, to wyglądał bardziej jak królik. Stary, wyliniały królik, któremu ciągle coś strzyka w plecach, łupie w kościach, szarpie w kolanie. Teraz, na przykład, migrena rozsadzała mu ten jego pieprzony łeb.
    Miał tego serdecznie dość. Za każdym razem to samo. Budził się i dalej żył, choć kładł się wieczorem ze stanowczym postanowieniem, że tym razem na pewno się już nie obudzi. W końcu każdy straciłby nadzieję.
    Zenon otworzył okno i wrzasnął:
    – Cisza tam! Nawet umrzeć nie można w spokoju!

  14. Postanowiła, że zaryzykuje i wyjdzie z mieszkania. Miała dość czterech ścian. Nowy Jork zaatakował wirus sto razy bardziej śmiercionośny niż ten, który kilka lat wcześniej wywołał ogólnoświatową pandemię. Wówczas Covid-19 odebrał życie prawie czterdziestu milionom ludzi. To tak, jakby ktoś wymazał z mapy świata Polskę. Od miesiąca nigdzie nie wychodziła. Nie było powodów. Zgromadziła zapasy na co najmniej pół roku. Takie życie jej odpowiadało. Nigdy nie lubiła ludzi.
    Mieszkała w niewielkiej kamienicy przy ulicy Czterdziestej Ósmej. Tej nocy było zimno. Temperatura spadła poniżej dziesięciu stopni, a drobne płatki śniegu spowiły ulice cienką warstwą białego puchu. Na chodnikach nie było śladów pieszych. Minęła dwa drapacze chmur i szła dalej przed siebie. Na skrzyżowaniu sygnalizacja świetlna mrugała tylko na pomarańczowo, ale ewidentnie nikt tędy nie jechał od co najmniej kilku godzin, bo śnieg leżał w stanie nienaruszonym. Nic dziwnego, oprócz wirusa, miasto zaatakowała pandemia strachu.
    Jej celem był sławny plac przy Time Square. Dotarła tam po dwudziestu minutach. Co roku o tej porze spotykał się tu wielotysięczny tłum, a punktualnie o dwunastej z masztu wieżowca opuszczana była ikoniczna kula. W tym roku burmistrz odwołał imprezę. Stała sama na środku pustego placu przykrytego białą śnieżną kołderką. Rozejrzała się wokół. Nigdy w życiu nie widziała tu, w sercu Nowego Jorku, takiej pustki. Poczuła ekscytację. Spojrzała na zegarek: dwudziesta trzecia pięćdziesiąt dziewięć. Udało jej się. Osiągnęła sukces! Stworzyła wirusa, którego cały świat zapamięta na wieki.
    – Szczęśliwego nowego roku, ludzie! – krzyknęła zadowolona z siebie i zaczęła się histerycznie śmiać.

  15. Kolejny sylwester i kolejny rachunek sumienia. Czy udało się zrealizować któreś z noworocznych obietnic. Maiłem wydać książkę. I co? Nic! Nic z tego nie wyszło.
    Nigdy nic nie publikowałem pod swoim nazwiskiem, a jedyne moje opowiadanie jakie wyszło na światło dzienne opublikowała moja córka.

    A było to lata temu gdy kończyła trzecią klasę szkoły podstawowej.
    Oceny były już wystawione, ale nauczyciel zadał pracę domową z którym córka nie umiała sobie poradzić. To chyba nietypowa sytuacja, bo nauczycielem w klasach jeden-trzy był mężczyzna, ale człowiek z pasją który uczył dzieci tego by nie bały się mówić. System oceniania opierał na nagradzaniu, a aktywizacja uczniów była dla niego najwyższym celem. Zadanie do wykonania to: wypracowanie na dowolny temat, w dowolnej formie, ale w gatunku: horror.

    Córka poprosiła mnie o pomoc. Zdziwiłem się, czemu dziecko ma pisać w takim gatunku literackim? Jednak podsunąłem córce pomysł. Ja opowiem Ci, a Ty opowiesz co tacie się przytrafiło. Zgodziła się.

    Prawdziwa historia
    Wydarzyło się to w Dysie, to taka miejscowość pod Lublinem. W dolinie płynie rzeka, a na górze wąwozu stoi kościół, natomiast za nim jest cmentarz. Ta nekropolia teraz jest poprzecinana wieloma chodnikami, ale w chwili gdy ta historia się działa, to były tylko ziemne dróżki. Ziemia w tych okolicach jest gliną, a wystarczy choć odrobina wody by buty były oblepione błotem, a marsz w tych warunkach jest ogromnie trudny.
    Jesteśmy z kolegami na tym cmentarzu, jest jeszcze ciemno, ale pierwsze promienie słońca już rozjaśniają rzeczywistość. Tej nocy kopaliśmy doły i dostawaliśmy się do grobów. Cel chyba oczywisty, okradaliśmy groby z wszelkiej biżuterii pozostawionych na zwłokach.
    Byłem w grobie, wokół było ciemno, a jedynie latarka rozświetlała mi mogiłę. Nie bałem się, bo przecież zmarli nic mi nie zrobią.
    – Chodźmy już, bo zaraz ktoś nas zobaczy – usłyszałem głos kolegi.
    Zacząłem wygrzebywać się z grobu, ale rozkopana glina nie współpracowała ze mną. Kolegów już nie widzę, pewnie dali nogę. Próbuję wyjść, ale śliska glina zsuwa mnie z powrotem do mogiły. Wkurzony na kolegów, nabrałem powietrze i rzuciłem się w górę łapiąc krawędź ziemi. Na szczęście nie ześlizgnąłem się. Udało mi się podciągnąć i oprzeć brzuchem na dróżce. Wybrudzę się, ale to nic ważnego, byle bym tylko wydostał się z grobu. Wypełzłem już cały z otchłani grobu i zobaczyłem że koledzy zbyt daleko nie uciekli. Bo biegnąc grzęźli w glinie. Podniosłem się i zacząłem biec. Jednak i mi nie było łatwo pokonywać grząskie ścieżki cmentarza. Brnąłem powoli.

    Wtedy zacząłem się bać. Nie wiem czemu, ale czułem jak ktoś zbliża się do mnie. Nic nie słyszałem, ale czułem że zaraz mnie dopadnie. Wtem łapie mnie za ramie, szarpie do przodu i do tyłu. Boję się odwrócić. Czuje jak zbliża się do mnie jego głowa i słyszę jego słowa:
    – Wstawaj Tomek już siódma.

    Koledzy i koleżanki w klasie miały proste opowiadania, o tym że coś ich wystraszyło w nocy, jakiś pies chciał ich pogryźć, lub coś im się śniło, jednak opowiadanie mojej córki zrobiło największą furorę.

  16. Nic mnie tak nie podnieca jak te ostatnie minuty. Od kilku lat spędzam je zupełnie inaczej niż większość z was. Życie nie jest warte tego, by w kółko tkwić w schematach i jeśli to tylko możliwe, powinniśmy wykraczać poza nie, niszcząc w sobie zabetonowane konwenanse, uprzedzenia i wszystko co zamyka nas na drugiego człowieka. Właśnie dzięki tym kilku ostatnim chwilom zrozumiałam siłę fascynacji. Teraz zachodzę w głowę, jak to możliwe, że nie wpadłam na to wcześniej, by owe zjawisko w sobie oswoić i czerpać z niego na zawołanie, uprawiając przyjaźń ze sobą samą. Już od początku grudnia czuję w sobie przyjemne mrowienie. Każdy dzień przybliża mnie do pasji, która ogarnie całą, ostatniego dnia tego miesiąca. Zupełnie nie doskwiera mi zimno, które wcześnie nadgryzało z wolna ciepłolubną tkankę, wówczas obcego mi, ciała. Teraz jest mi z tym dobrze, że marznę, moknę, poniewierają mną cudze spojrzenia. Tak, jest mi z tym wspaniale, że idę przez miasto zmęczona, wygwizdana, uprzejmie poniżana w imię, wyższego szczęścia, dobra i smaku. Im mocniej zbruka mnie ten substytut rzeczywistości tym intensywniej doświadczę ostatnich minut roku. Plon fascynacji pozostanie przy mnie na czas kolejnej wyprawy orbitą planety. Niech płonie z zazdrości macierzysta gwiazda, jest winna jak cholera. To od niej wszystko się zaczęło, cała ta teologia nienachalnego gnicia w piekle. Będę sobie przypominać, odtwarzać w myślach, wracać w snach, do tego budynku, drzwi i potęgi zapachu, której nie mogę nazwać imieniem, bo co rok nazywa się inaczej. Bez skrupułów zetknę się z nową równoległą rzeczywistością takiego jak ja ciała, spłoniemy w przypadku wzajemnego doświadczania siebie coroczną epifanią osobistą.

  17. Po południu przygotowywaliśmy się do sylwestra, w zbiorowej umywalni bez ciepłej wody. Tereska zrobiła sobie fryzurę już w południe i teraz kroiła sałatkę na sylwestrową kolację.
    Nie będę opisywała zabawy sylwestrowej, powiem tylko, że Tereska była jakoś markotna i nie chciała ani tańczyć ani wypić szampana i nie zdjęła fartucha. Gdy już ucichła muzyka z płyt i wszyscy wgramolili się do piętrowych łóżek, jak zawsze, ostatni położył się spać kierownik schroniska. Nie na długo, gdyż chwilę potem, Antosia zapukała do drzwi jego pokoju.
    – Panie kierowniku, Tereska chyba umiera. Jęczy i jęczy, tak ją brzuch boli.
    Kierownik schroniska, ojciec czworga chłopców i mąż pielęgniarki, z powagą sytuacji zajrzał do pracowniczego pokoju. Tereska zajmowała górne łóżko, a dolne dość korpulentna czterdziestoletnia Antosia pracująca na zmywaku i prasowalni.
    – Oj boli, panie kierowniku, boli mnie brzuch, bardzo – jęcząc wydusiła z siebie – Chyba nie wytrzymam. I tak ciśnie … panie kierowniku, ciśnie strasznie.
    Kierownik przestraszył się. Postanowił obudzić studentów medycyny z łódzkiego AKN-u oraz zadzwonić do żony. Nie wszyscy zdążyli jeszcze usnąć, teraz nagle zapomnieli, że dopiero co się położyli, że jest Nowy Rok.
    Dzidka i Andrzej, studenci ostatniego semestru łódzkiej AM, byli już po praktyce na położniczym. To był ich ostatni sylwester w akademickim klubie narciarskim. Jeszcze szumiał w głowie szampan, a oni usiłowali jakoś zbadać leżącą w boleściach na piętrowym łóżku Tereskę. Z przerażeniem stwierdzili, że dziewczyna jest chyba w ciąży i chyba rodzi.
    – Teresko, jesteś w ciąży?
    – Nie, ależ skąd – z trudem odpowiedziała dziewczyna.
    – Trzymaj nogi razem i połóż się na boku – rozkazał Andrzej.
    Dzidka zadawała dalej pytania, obawiała się, że to przedwczesny poród. Andrzej zdenerwował się, widząc jak wody płodowe moczą łóżko. Antosia łapała się za głowę, zadając sobie pytanie: jak to możliwe, że niczego nie zauważyła? Janina, schroniskowa pokojowa łapała się pod boki, głośno pytając: kiedy, gdzie ciąża, kto ojcem? Hela, kucharka, aż jęknęła z przerażenia -Jezus Maria! oberwała się dziewczyna! to przez to kubło węgla, co jej kazałam przynieść wczoraj.
    Andrzej, już opanowany, wydawał „wojskowe”rozkazy: – Wyjmujcie chłopcy drzwi, trzeba dziewczynę zdjąć z góry, przecież nie będzie rodziła na piętrowym. Szykujcie gotowaną wodę. Janino, proszę, czyste prześcieradła. Te świeże z magla. I dwa koce. I nieużywany ręcznik – dorzucił.
    Powstał spory zgiełk i prawie wszyscy w schronisku się obudzili. W piżamach, dresach stawiliśmy się do pomocy Teresce. Kierownik dyrygował nami. Czterech najwyższych chłopaków, jakby po kąpieli otrzeźwiającej, cudem unieśli dziewczynę przenosząc ją te kilka kroków do korytarza na już wyściełany stół, stojący obok pokoju kierownika, gdzie znajdowała się jedyna na piętrze umywalka. Małgosia wycierała czoło Teresce, Ela trzymała za rękę, dodając otuchy. Jurek podał jej do picia sok jabłkowy, a może to było piwo sylwestrowe. Licho wie…
    Telefon był na dole w biurze kierownika, a Tereska rodziła na pierwszym piętrze.
    Tereska teraz postawiła na nogi całe schronisko i sama nie bardzo wiedziała co się z nią dzieje. Kierownik dzwonił już do GOPR po ratrak i odbierał od żony instrukcje. Za oknem rozszalała się burza śniegowa i wichura. Wyciąg krzesełkowy nie mógł ruszyć, ratrak także nie. Krótkofalówka meteorologiczna też nie działała. Na szczęście telefonistka ze szczyrkowskiej centrali nie zaspała sylwestrowy świt i zapewniła dobre połączenie. Ustawiliśmy się wszyscy w kolejkę od telefonu w biurze, aż do góry do korytarza. Gdyby nie śnieżyca za oknem, miałaby Tereska widok aż po Tatry.
    – Rodzi ! – dobiegł z góry głos Andrzeja.

  18. Nowy słyszał stłumione dźwięki milionów imprez, dudniącą muzykę całego świata oraz głośne krzyki we wszystkich znanych mu językach ludzi. Dźwięki powoli narastały, stawały się coraz wyraźniejsze. Zdawał sobie sprawę, że jego czas nadchodzi. Do tego był stworzony, jednak nie czuł się na to gotowy.
    – Nowy, już wkrótce będą odliczać, zaraz wchodzisz. – powiedział Stary pojawiając się znikąd.
    – Co ty tutaj robisz? Przecież rok jeszcze trwa! – zestresował się Nowy.
    – To już nieważne, większość i tak już jest pijana. Nie ma co kontrolować, idę w zapomnienie.
    – Nie jestem gotowy, nie dam sobie rady.
    – Teraz, po tych wszystkich doświadczeniach sam ci mogę powiedzieć, że nikt z nas nie był gotowy. Każdy rok rządzi się swoimi prawami.
    – To mnie raczej nie zmotywowało. Nie poradzę sobie.
    – Nie powinienem ci dawać rad, ale jak chcesz to mogę ci co nieco powiedzieć.
    – Najlepiej daj mi rady i rozwiązania na każdy dzień roku!
    – Słuchaj, każdy rok jest inny. Banał, ale prawdziwy. Dla jednych będziesz najlepszym Rokiem w życiu, dla innych najgorszym. Nieraz mnie przeklinano, nieraz chwalono. Łatwo jest wyciszyć płacz pokrzywdzonych i skupić się tylko na tych szczęśliwych. Jednak, chcę byś czerpał energię od tych, którym się wiedzie, by mieć siłę i trwać obok tych, którzy nie mają tego szczęścia. Nie zatrzymasz wojen, nie pozbawisz świata głodu. Przekonasz się sam – urwał zdanie słysząc, że odliczanie od dziesięciu w dół się rozpoczęło. – To twój wielki czas, ruszaj.
    – Dziękuję, a co z Tobą teraz?
    – Ja będę tu czekał na ciebie.
    – Trzy…Dwa…Jeden … Szczęśliwego nowego roku! – miliony gardeł w różnych językach wypowiedziało magiczne zaklęcie po którym Nowy Rok stał się Aktualnym, a Stary Minionym.

  19. Potrójna stawka i premia! – teraz brzmiało to jak wyrzut, a nie ekstra zarobek.
    Wjeżdżając na jedenaste piętro biurowca próbowałem dokładnie przypomnieć sobie chwilę, ten moment, w którym sprzedałem sylwestra. Musiało to być na długo przed tym zanim ją poznałem, ale na tyle świeże by zdążyć nakupować jakieś badziewie na Allegro. Kasa za nockę się rozeszła.

    Ona. Dwunaste piętro. Przeciwległy budynek sklejony dwoma łącznikami z moim. Pomiędzy jednym a drugim backupem mogłem uczestniczyć w jej codziennych rytuałach. Okno serwerowni wychodziło wprost na taras widokowy, a tam jeden dymek, dwa-trzy call’e, czasem duży kubek czegoś ze Sturbucksa. To ona. Równy krok wzdłuż szklanych barierek, w rytm szumu konwektorów.

    – Tu masz rozpiskę, została jeszcze szafa … – głos Tomka przypomniał mi, że dotarłem na miejsce. Rzuciłem okiem na monitory, proces w toku. Paski stanów pozbawiły mnie złudzeń, przed drugą nie wyjdę.
    Rozsiadłem się w fotelu i oddałem mojej ulubionej czynności. Gapiłem się na kontury opustoszałego budynku. Niewyraźne krawędzie nabierały kształtów tylko w świetle ledów z klatek schodowych. Wszędzie indziej ostrość gubiła się przybierając formę odrealnionego bytu.
    Już miałem wstać po drugą puszkę coli, gdy dostrzegłem jeden, po chwili drugi czerwony punkcik. Oba kreśliły pionowe kreski. Ktoś palił papierosy, na jej tarasie.

    Zanim pomyślałem, że to co najmniej dziwne, dołączyła kolejna osoba. Czerwone punkciki wystrzeliły w powietrze, a w ich miejsce pojawiły się poświaty z telefonów komórkowych. Mogłem się lepiej przyjrzeć. Była i ona, w towarzystwie kobiety i mężczyzny.
    Nim cała trójka pośpieszne opuściła taras zauważyłem jej palec wycelowany wprost w moje okno.

  20. – Przepraszam! Przepuście mnie! – Nastolatek pcha się przez tłum. W przeciwieństwie do innych, wie, dokąd iść. Dopada okienka „Zażalenia”, wyrzuca z siebie potok słów.
    – Składam skargę z powodu daty moich urodzin. Urodziłem się w Nowy Rok. O dwunastej w południe. – Tu nabiera powietrza, długopis urzędniczki zawisa w powietrzu. Chłopak kontynuuje:
    – Gdy podaję datę urodzin, czasem ktoś się uśmiecha, nawet cmoka. Urodziny pierwszego stycznia? Fajna rzecz. No więc, wcale nie! To PRZEJEBANA sprawa! Bo raz – unosi palec w górę jak fajerwerk gotowy do odpalenia – styczniowy dzień trwa niecałe osiem godzin; dwa – drugi palec dołącza – znaczną część dnia PRZESYPIAMY! Niektórzy leczą kaca, ale to jeszcze insza inszość. Rodzice ładujący się rano do twojego pokoju z prezentami? Zapomnij! Tylko w serialu lub trzeba się urodzić kiedy indziej. Bo cholerny Nowy Rok rządzi się swoimi prawami, a „rodzic też człowiek” i też potrzebuje snu. Więc wstajemy koło południa, przymuleni, z bólem głowy, wegetujemy do wieczora. Za tort robi kawałek ciasta z wbitą świeczką, cudem uchowany z sylwestra albo nawet i ze świąt.
    „Sam rozumiesz, synu, dziś cukiernie pozamykane. Dmuchnij i pomyśl życzenie.”
    Życzenie! Jakie tam życzenie?! Wszyscy zalewają się nimi do porzygu. Gify z fajerwerkami, szampanem, zegarem… Z rzadka ktoś doda: „i też życzenia urodzinowe”, bo większość nie pamięta. A matka kwęka, jakby co roku na nowo mnie rodziła:
    „Co to był za sylwester! Ludzie bawią się, tańczą – a ja rodzę. Oni odliczają czas do północy, ja liczę długość skurczy. Oni się śmieją, ja płaczę w poduszkę. Z bólu aż ją przygryzam, a oni zagryzają koreczki.” Stąd moja skarga. Mam dość! Nie chcę urodzin w Nowy Rok.

  21. Spojrzał na drewniany wahadłowy zegar stojący w kącie przestrzennego pokoju. Pół godziny do północy. Zebrał już chyba wszystko. Czterdzieści cztery świece z czarnego wosku, kadzidło z piołunu, dziurawca i wrotyczu, długa fajka nabita opium, nóż i wielki pentagram nakreślony czerwoną kredą na podłodze.
    Wstał z fotela i podszedł do okna zasłaniając je czarnymi kotarami. Nie spiesząc się, podpalał każdą z czarnych świec ustawionych wokół krwisto-czerwonego pentagramu.
    Dawno nie odprawiałem tego rytuału – pomyślał – Czas najwyższy… Słyszę głosy nocami. Albo to śmierć krąży gdzieś niedaleko, albo On domaga się ofiary.
    Podpaliwszy wszystkie ze świec, rozebrał się do naga. Bez pośpiechu. Przyglądał się swojemu starczemu już ciału. Jego pamięć podsunęła mu obraz, gdy jako młodzieniec, wraz z dwoma innymi klerykami w piwnicy seminarium odprawiali taki sam rytuał.
    „Dziś jestem już kardynałem, zapłaciłem za to duszą. Wszystko ma swoją cenę”
    Dziesięć minut do północy. Rozniecił kadzidło. Pokój wypełnił gorzki zapach mieszanki ziołowej. Podszedł do gramofonu, opuścił igłę na kręcącą się płytę. Z głośnika wydobyła się melodia z „Rosemary’s Baby”.
    Usiadł płasko na środku pentagramu. Uniósł długą, drewnianą fajkę do ust. Podpalił. Kilkakrotnie zaciągnął się słodkim dymem.
    Pięć minut do północy.
    La-la-la-la… La-la-la… la-lalala – rozlegał się piękny, niepokojący głos melodii.
    Chwycił nóż, przecinając skórę na wewnętrznej stronie prawej dłoni. Broczącą krwią dłoń kładł na każdym ramieniu pięcioramiennej gwiazdy, szepcząc niezrozumiałe formuły. Położył się krzyżem, rozciągając ciało na pentagramie.
    – Lucyferze! Wejdź swą przepotężną mocą w kolejny ziemski rok i wypełnij go mrokiem. Sprowadź na nas mrok, abyśmy dzięki niemu mogli dostrzec światło. Panie ciemności, Niosący Światło!
    Drewniany wahadłowy zegar stojący w kącie pokoju wybił północ.

  22. Listopad w École de Saint Ananie des Années Nouvelles był gorącym okresem. Przez cały miesiąc trwały intensywne egzaminy, mające wyłonić pięciu Pretendentów, z których w grudniu Rada Szkoły wybierze Następcę. Jak co roku, święto patrona szkoły było dniem ogłoszenia wyników egzaminu i podania do wiadomości listy pięciu najlepszych. Na tegorocznej znajdowali się młodzieńcy pochodzący z wybitnych rodów, których przedstawiciele nie jeden raz byli wybrańcami. I tak: Alfred de Vignon miał wśród przodków czterech, Dominiq d’Arquien – sześciu, Pierre-Paul d’Albert de Luynes – pięciu, tylu miał również Charles de Saint-Rémy, jedynie Gustave Philippe de Rothschild nie mógł pochwalić się zaszczytem posiadania tak utytułowanych antenatów.

    Prefektura i Rada Szkoły wybrali następcę tydzień po egzaminach. Został nim Pierre-Paul d’Albert de Luynes, który najbliższe dni miał spędzić w odosobnieniu w Tour du Temps, w północnej pierzei gmachu szkoły. Czas do Zmiany minie mu na końcowych naukach, medytacjach, odbędzie także dwa spotkania z Poprzednikiem.

    Nigdy w historii szkoły nie zdarzyło się, by Następca zrezygnował z wyboru tuż przed Zmianą. Tegoroczny poprosił o audiencję u prefekta po pierwszym spotkaniu z Poprzednikiem, a w jej trakcie zrzekł się wyboru. Twierdził, że nie chce być, jak Poprzednik, pamiętany jako rok wojny. Splamiony honor rodziny d’Albert de Luynes prefekta nie obchodził. Przyjął rezygnację, a następcą został ogłoszony Gustave Philippe de Rothschild. W sprawie wyboru, prefekt dał się przekonać Radzie Szkoły.

    – Myślę, ojcze prefekcie – powiedział w zamyśleniu profesor Cottin – że po tym, co pokazał nam ubiegłoroczny prymus, nasz wybór okazać się może wyjątkowo trafionym.

Dodaj komentarz