Początek ubiegłego wieku. Część Krakowa zostaje zalana. Tymczasem na Wenecji dryfują zwłoki mężczyzny. Kto pozbawił go życia? Tę zagadkę – i nie tylko tę – rozwiąże profesorowa Zofia Szczupaczyńska.
Pisarkę Marylę Szymiczkową mogliśmy poznać w 2015 roku. To wtedy właśnie ukazała się debiutancka powieść jej autorstwa: Tajemnica Domu Helclów – przedstawiająca pierwsze śledztwo profesorowej Zofii Szczupaczyńskiej. Tak naprawdę za tym pseudonimem kryje się małżeństwo pisarzy – Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński. Czytelnicy pokochali profesorową Szczupaczyńską (przywodzącą na myśl Anielę Dulską) i dawny Kraków przełomu wieków. Dziś seria liczy sobie już pięć tomów. To, co początkowo miało być pastiszem, zmieniło się w rasowy kryminał. Ostatnio profesorowa Szczupaczyńska bawiła się na słynnym weselu w Bronowicach, które potem opisał Stanisław Wyspiański w swoim najsłynniejszym dramacie (więcej o Złotym rogu – niedługo po premierze – pisałem tutaj). Tym razem zbliżająca się do pięćdziesiątki Szczupaczyńska prowadzi śledztwo w cieniu klęski żywiołowej – powodzi, jaka nawiedziła Kraków latem 1903 roku.
„Zofia wyszła z mieszkania, szykując się na najgorsze. W jej głowie rozgrywała się iście wenecka fantazja, zlepiona z lektur gazetowych artykułów i różnorakich popularnych wspomnień o podróży po Italii. Wyobrażała sobie, że aqua alta wdarła się do kamienicy, a fale uderzały rytmicznie o podnóże schodów na parterze. Kiedy zeszła z drugiego piętra z pewnym zaskoczeniem – ale i ulgą – skonstatowała, że sień jest zupełnie sucha. (…) Sień może nie była zalana, ale od Wolskiej i Retoryki kamienicę Pod Śpiewającą Żabą nadal oblewały wezbrane fale Rudawy”.
W prologu Śmierci na Wenecji jesteśmy świadkami dramatycznej sceny. Ktoś topi w wannie Franciszkę Gawędę, kucharkę profesorostwa Szczupaczyńskich. Jak się okaże, Franciszka prowadzi w tej powieści własne śledztwo (jego szczegóły poznamy w krótkich rozdziałach napisanych ze swadą, choć niekoniecznie zgodnie z zasadami ortografii). Czy to właśnie jej dochodzenie sprawiło, że wylądowała w wannie i ktoś najwyraźniej próbował ją pozbawić życia? Rozwiązanie tego wątku jest… zaskakujące.
Tymczasem profesorowa Szczupaczyńska wyglądająca z okna swojego nowego mieszkania
znajdującego się w – dziś zabytkowej – Kamienicy pod Śpiewającą Żabą przy ulicy Retoryka
na zalaną Wenecję, dostrzega płynące z nurtem zwłoki mężczyzny ranionego w głowę. Budzą się w niej na powrót pasje detektywistyczne (o których – dodam na marginesie – wciąż nic nie wie ukochany mąż). Zaczyna działać. Uruchamia swoje znajomości („Czasy się zmieniają, a pani zawsze ma trupa przed domem” – komentuje z ironią zaprzyjaźniony śledczy Rajmund Klossowitz). Dowiaduje się, że tego dnia znaleziono jeszcze jednego denata Gustaw Popielski, z zawodu handlowiec, a z pasji obiecujący muzyk, został utopiony we własnej wannie. Miał wyjechać z żoną Salomeą vel Adelą do Zakopanego, a w ostatniej chwili zmienił zdanie. Dlaczego? Zdumiona Zofia znajduje w swojej skrzynce list, który nieboszczyk napisał do niej tuż przed śmiercią – obawiał się o swoje życie. Czyha na nie brat jego żony. Czy to on zabił Popielskiego?
Profesorowa Szczupaczyńska podejmuje kolejne nieoficjalne śledztwo, które – jak to w kryminałach bywa – ma przywrócić światu porządek. Jednak warunki do jego prowadzenia nie są najlepsze. Kraków żyje klęską żywiołową. Świadkowie wydają się wyjątkowo oporni („W obliczu powodzi normalne zasady rządzące światem zostały wszelako zawieszone i wydawało się, że jedną z ofiar wielkiej wody stał się talent Zofii Szczupaczyńskiej do wydobywania informacji”). Bohaterka musi się zniżyć do tego, żeby pływać w balii cuchnącej kiszonymi ogórkami, odwiedza miejsce, gdzie spotykają się „urninigowie” (kto wie, jakie pojęcie kryje się za tym terminem?). Gdy poznaje rodzinę Mikuckich i zaczyna odkrywać tajemnice nieboszczyka, zdaje sobie sprawę, że weszła za kulisy rodzinnego nieszczęścia („Zofia stała tym razem rzeczywiście nieco bezradna, bo nie spodziewała się aż takich dramatów. Zbrodnie lubiła, ale męczyło ją, kiedy ludzie je zanadto przeżywali”). Śledztwo przebiega wyjątkowo opornie: „Miała wrażenie, że ta sprawa była trudniejsza niż inne; raz po raz przypływał do niej jakiś element układanki, który po chwili tonął albo puszczał farbę i okazywał się zupełnie czym innym. Wszystko było płynne, zmieszane, zmącone”. Mimo wszystko profesorowa będzie mogła odnotować kolejny sukces. Intryga okazuje się całkiem zgrabna, a zakończenie satysfakcjonujące.
Jak w każdym tomie z tej serii i tutaj autorzy inspirują się dawną rzeczywistością, a to wymaga przyłożenia się do researchu. Tło historyczne zostało świetnie oddane. Mnóstwo tu barwnych szczegółów obrazujących świat przedstawiony. Można odnieść wrażenie, że rzeczywiście przenieśliśmy się do Krakowa początku ubiegłego stulecia i przechadzamy się tamtejszymi ulicami. Niekiedy puszcza się tu oko do czytelnika („Rozmawiano też o pokaźnej nagrodzie, jaką przed dwoma laty zaczęli przyznawać Szwedzi w dziedzinie medycyny, ale wszyscy byli zgodni, że szansa na to, że ktoś z Krakowa dostanie nagrodę imienia tego świętej pamięci Nobla jest taka sama jak to, że krakowianin zostanie papieżem – czyli żadna”). Poruszają opisy zalanego miasta – nawet jeśli przedstawione nieco ironicznie (na przykład tutaj z perspektywy gołębia):
„Tym razem park Jordana tonął w wodzie, znad tafli wystawały tylko dachy budek, z których w zwykłe letnie dni sklepikarze sprzedawaliby słodycze i wodę sodową. Ale tego gołąb nie miał się dowiedzieć. Nad wojskową stacją gołębi pocztowych szybowało bowiem całe stado jego pobratymców pozostających w służbie Najjaśniejszego Pana, tradycyjnych rywali w walce o okruszkowy łup. Odbił zatem na południe ku Wiśle. Pod nim rozpościerało się ogromne jezioro, w jakie przeobraziły się krakowskie Błonia. Z żółtawej, gliniastej wody wystrzeliwały w niebo czubki świerków, tablice ostrzegawcze oraz żelazne słupy kolei elektrycznej, między którymi krążyły pontony i łodzie. Jedna z nich, strażacka, przybijała właśnie do wału, żeby wysadzić grupę uratowanych: kilka kobiet i troje dzieci, z których każde przyciskało do piersi małego pieska”.
No i główna bohaterka daje się lubić. Jest inteligentna, pomysłowa, jej zdolności nie są wyolbrzymione, a jednocześnie pozostaje okropnie mieszczańska. W tym wszystkim bywa i zabawna, co autorzy celnie wypunktowują („kiedy przyszło co do czego, Zofia Szczupaczyńska, mimo swojego skąpstwa, umiała rozmawiać z portierami, służącymi, subiektami, czy, jak tym razem, recepcjonistą, nie tylko językiem groźby, ale i starożytnym fenickim językiem łapówki”). Chce się jej kibicować.
Śmierć na Wenecji Maryli Szymiczkowej to kolejny udany tom przygód profesorowej Zofii Szczupaczyńskiej. Błyskotliwa kryminalna rozrywka na wysokim poziomie. Z utęsknieniem będę wyglądał szóstego spotkania z profesorową!
Źródło cytatów: Maryla Szymiczkowa, Śmierć na Wenecji, Wydawnictwo Znak Literanova, Kraków 2023.