Od pierwszego akapitu

Dopiero w tym roku do rąk polskich czytelników trafił słynny cykl „Patrick Melrose” Edwarda St. Aubyna. To poruszająca autobiograficzna opowieść o świecie angielskiej arystokracji, ale przede wszystkim o koszmarnym dzieciństwie i jego wpływie na dalsze życie.

 

Cykl „Patrick Merlose” składa się z pięciu osobnych powieści – „Nic takiego”, „Złe wieści”, „Jakaś nadzieja”, „Mleko matki” i „W końcu”. Pierwsza z nich miała premierę w 1992 roku. W Polsce ukazały się dopiero teraz nakładem Wydawnictwa W.A.B. Autorem tłumaczenia jest Łukasz Witczak. Polski wydawca opublikował cały cykl w dwóch tomach. Pierwszy obejmuje początkowe trzy części, a w drugim znalazły się pozostałe.

 

Przy okazji polskiej premiery „Mleka matki” i „W końcu” Edward St. Aubyn udzielił bardzo ciekawego wywiadu Juliuszowi Kurkiewiczowi. Opowiada m.in. o uzależnieniu od narkotyków, o brytyjskiej arystokracji i o lekturowych inspiracjach. Dzieli się też tym, jak powstawała jego pierwsza książka. Zobaczcie:

 

Pamięta pan moment, kiedy zaczął pan pisać?

 

Pierwszy rozdział powstał w październiku 1988 r. Pierwsze zdanie brzmiało: „O wpół do ósmej rano, niosąc wyprasowane zeszłego wieczoru pranie, Yvette szła skrajem podjazdu w stronę domu”. Zaraz potem jest wzmianka o niewygodnym bucie, który uwiera służącą. (…)

 

Potem pisanie poszło jak z płatka?

 

A gdzie tam. Wprawdzie pierwszy akapit, niezmieniony, wszedł do ostatecznej wersji, ale do reszty pierwszego rozdziału nie czułem nic poza odrazą. Utknąłem na rok.

 

Wrócił pan do narkotyków?

 

Właśnie nie. Pomimo wszystko starałem się za wszelką cenę znaleźć w sobie odwagę, żeby pisać dalej. Ale rzucenie narkotyków sprawiło, że żyłem w potwornym napięciu. Dopiero rok później, w październiku 1989 r., byłem w stanie zacząć drugi rozdział.

 

Trudno mi sobie wyobrazić, co pan przeżywał przez ten rok.

 

Nie dałbym rady bez mojej ówczesnej dziewczyny, hiszpańskiej artystki Any Corberó, która na bieżąco przepisywała wszystko na maszynie. To dzięki jej wsparciu i zachętom się udało. Ja siedziałem w jednym pokoju, pisząc piórem, ona w drugim. Uspokajał mnie dźwięk uderzania w klawisze dobiegający z drugiego pokoju, bo czułem, że dokonuje się jakiś postęp. Byłem na ogół tak niezadowolony z tego, co napisałem, że część wyrzucałem i wklejałem w rękopis całe nowe paragrafy, a ona musiała sobie poradzić z tym bałaganem, wyrzucając i doklejając je do maszynopisu. Nie przeczytałem pierwszej wersji „Nic takiego”, dopóki nie skończyłem. Całość wydała mi się okropna, może dlatego, że materiał parzył w ręce, tak był radioaktywny. Raz jeszcze poprawiłem wszystko, strona po stronie, aż uzbierałem plik kartek, ostateczną wersję. Mnóstwo zdań było w niej wykreślonych albo zastąpionych innymi zdaniami przyklejonymi taśmą klejącą. (…)

 

Jak się pan poczuł, gdy książka się ukazała?

Wykończony. Ale do dziś wierzę w mękę przepisywania; zawsze najpierw piszę piórem. Choć na co dzień używam komputera, nie daję się zwieść łatwości przeróbek, którą zapewnia”

 

Cały wywiad możecie przeczytać w październikowym numerze „Książek. Magazynu do czytania”.

 

Czy macie wspomnienia związane z powstawaniem pierwszych akapitów Waszych opowiadań czy powieści? I co sądzicie o metodzie twórczej Edwarda St. Aubyna?

 

Życzę Wam, aby w tym tygodniu słowa układały się jak najlepiej!

 

Źródło tekstu i grafiki: http://wyborcza.pl/ksiazki/7,154165,22321839,nie-powiem-wam-nic-o-gekonie.html

2 Replies to “Od pierwszego akapitu”

  1. Kasia Alias Kinga says: Odpowiedz

    Każdy piszący wykreśla, poprawia, zmienia. Czasami zdarza się wyrzucić akapit, innym razem cały rozdział.
    Uczymy się pisać, tak jak muzyk uczy się grać na instrumencie. Nikt nie wymaga od początkującego skrzypka, że będzie grał jak wirtuoz.
    Natomiast od pisarza oczekuje się, że od razu napisze arcydzieło.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Ja chyba nie oczekuję:)

Dodaj komentarz