Śpiąc przy akompaniamencie stuku maszyn

„Zapałka na zakręcie”, „Jezioro osobliwości”, „Beethoven i dżinsy” – czy te tytuły wam coś mówią? Swego czasu były to kultowe powieści dla młodzieży. Ich autorką jest Krystyna Siesicka. W jej książkach często pojawiają się pisarze i pisarskie dylematy.

Jedną z najbardziej znanych – choć mam wątpliwości czy dziś szczególnie lubianych – powieści Krystyny Siesickiej jest Czas Abrahama. To historia miłosnego trójkąta. Kuba Lorentowicz, szkolny aktywista, tworzy nieformalną parę z Anną Serafinówną, córką zamożnego lekarza. Coraz bardziej uwiera to, że Anka uzurpuje sobie do niego specjalne prawa. Z jego strony fascynacja wygasła, pozostało tylko męczące przyzwyczajenie. Pojawienie się nowej uczennicy – Agnieszki Bratkowskiej – burzy ten układ.

Dziś Czas Abrahama można uznać – chyba bardziej niż inne książki Siesickiej za relikt PRL-u. Akcja rozgrywa się w latach 60. ubiegłego wieku. Młodzi bohaterowie zwracają się do siebie po nazwiskach, aktywne działają w ZMS-ie, uczestniczą w wykładach Wieczorowej Szkoły Aktywu, przygotowują gazetki na rocznicę rewolucji październikowej, stoją w kolejkach po trudno dostępne towary, na randkach w kawiarni jedzą krem ananasowy, marzą o magnetofonie, zapewniającym wysoką pozycję w klasowej hierarchii. Pełno tutaj takich ciekawostek – dla kogoś zainteresowanego codziennym życiem naszych (wówczas nastoletnich) rodziców czy dziadków będzie to na pewno ciekawa lektura.

W Czasie Abrahama nieodmiennie urzeka mnie jednak pewien fragment. Kuba Lorentowicz jest synem popularnego pisarza („ojciec Kuby jest autorem kryminałów, za którymi wszyscy ostatnio tak szaleli”) i dziennikarki. W jednej scenie zagląda do pokoju rodziców:

„Przekręcił kontakt, uśmiechnął się. »Bałaganiarze!« – pomyślał. Ich pokój wyglądał zawsze tak samo: dwie maszyny do pisania, jedna na biurku ojca, druga na małym stoliku matki. Dwa maszynopisy upstrzone granatowymi cętkami poprawek. Na pewno wrócą od babci późno i gdzieś koło pierwszej zaczną znowu koncert na cztery ręce, ale Kuba i Pietruszka umieli spać przy akompaniamencie stuku maszyn”.

Prawda, że to na swój sposób urzekające? Czasem żałuję, że maszyny do pisania odeszły do lamusa, choć pewnie nie zamieniłbym na nią laptopa.

To byłoby niezwykle twórcze – tak pisać wspólnie. Dziś kursy pisarskie dają poniekąd taką możliwość. Jeśli chcecie pisać w towarzystwie, zerknijcie na harmonogram kursów. Zobaczcie, co dla was przygotowaliśmy.

Źródło cytatów: Krystyna Siesicka, Czas Abrahama, Siedmioróg, Wrocław 1994.
Źródło grafiki: https://commons.wikimedia.org/wiki/

14 Replies to “Śpiąc przy akompaniamencie stuku maszyn”

  1. Ciekawostką jest, że największy futurysta polskiej literatury, którego powieści od samego początku pełne były ultranowoczesnych komputerów i superinteligentnych robotów nigdy nie zrezygnował z używania w swej pracy pisarskiej zwykłej maszyny do pisania. Kiedy u schyłku PRL-u musiał sobie kupić nowy sprzęt zamówił maszynę wschodnio-niemieckiego ROBOTRONA, bo jako jedyna dysponowała polską czcionką, lecz niestety zanim ją dostał zaprzestano produkcji, bo klienci masowo kupowali komputery osobiste i drukarki. On jednak się nie ugiął, ale sędziwy wiek zmusił go do zaprzestania pisania nowych powieści. O kim mowa? Na pewno zgadniecie. Mam nadzieję, że Michał podejdzie tolerancyjnie do tego samowolnego mikrokonkursu na jego blogu, a także braku jakiejkolwiek nagrody poza osobistą satysfakcją.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      A dlaczego miałbym podejść inaczej?:) Wydaje mi się, że wiem, ale dajmy szansę innym:)

  2. Chomik buszujacy w zbożu says: Odpowiedz

    Też wydaje mi się, że wiem o kim mowa 🙂 i też daję szansę innym :).
    Przypomniało mi się wyrażenie, ktore często słyszałam w dzieciństwie – „hala maszyn”. Moja mama i inni często ją odwiedzali, panie na hali były „miłe, niemile, pracowały szybko, wolno, w pocie czoła, bezbłędnie lub przeciwnie czyli nieczysto”. Wyobrażałam sobie tę halę jako ogromny hangar wypełniony maszynami z kółkami, zębatkami, taśmociągami, napędzanymi parą. Bardzo ciekawiło mnie to miejsce. Musiało kryć się podziemiach, gdyż budynek, w ktorym pracowała mama był dwupiętrowy, co prawda rozłożysty lecz bardziej kwalifikujący się do miana willi niż zakładu produkcyjnego. Ilekroć odwiedzałam mamę zerkałam tęsknie w kierunku schodów prowadzących do piwnicy. „Tam nie ma nic ciekawego” – słyszałam i byłam ciągnięta na pierwsze piętro do pokoju pełnego szaf. Pewnie to miejsce jest cholernie niebezpieczne – myślałam sobie, bo takich miejsc i rozrywek mi zabraniano.
    Któregoś dnia do pokoju mamy przyszła pani Jadwiga. Mama przedstawiła mnie korpulentnej blondynce w bluzce w niebieskie paski, a ta miła pani zapytała: „A może mała poszłaby na chwilę do hali maszyn, a pani w spokoju dokończyłby opinię?”. Zamarłam, czekając na odpowiedź mamy. Gotowam była obiecać wszystko, aby się zgodziła. „Tak, a nie sprawi Wam za dużo kłopotu?” – zapytała moja mama. Szybko się wytrąciłam i wsunęłam rękę w dłoń miłej pani Jadwigi nie chcąc, aby skończyło się na niczym: „Będę grzeczna jak trusia” – zapewniłam.
    Zdziwiło mnie, gdy zamiast w dół skierowalyśmy się na drugie piętro, do wieżyczki. Czyżby podniebna hala maszyn. Jak ona się na tym stryszku z wieżyczkami zmieściła i dlaczego pani Jadwiga nie ma kasku – zastanawiałam się idąc z nią po schodach.
    Pani Jadwiga nacisnęła klamkę i stanęłyśmy na progu. W pokoju stały cztery duże biurka, a na nich terkoczące maszyny do pisania. Jedno biurko było puste. Panie przerwały pracę i przywitały mnie: „Witamy na hali maszyn”. „A gdzie te maszyny? – zapytałam.
    Dobrze, że na zapas nic nie obiecałam, bo bym żałowała. Czasami przemyka mi przez głowę myśl, że mnie nabrały i w piwnicy znajdowała się prawdziwa hala maszyn.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Urocza historia:) Dzieci jednak mają cudowną wyobraźnię i kierują się osobliwą logiką!

  3. „Hala maszyn” kojarzy się mi z pomieszczeniem komputera sprzed lat osiemdziesiątych. Panowały w nich wtedy niezwykle hałaśliwe drukarki zwane wierszowymi. Hałas w trakcie ich działania przypominał karabin maszynowy. Potrafiły wydrukować jeden wiersz jednym uderzeniem(jeśli wszystkie znaki w nim były jednakowe) lub maksymalnie 63 uderzeniami(bo taki był repertuar znaków) przy długości wiersza ok. 120 znaków.
    Obsługa tych urządzeń szybko zaadaptowała technikę tworzenia rysunków z pomocą maszyn do pisania przez „kolorowanie” punktów obrazu różnymi znakami pisarskimi. Oczywiście było to raczej dla zabawy niż dla poważnej twórczości. Chociaż dzisiaj można „rysować” z dokładnością do jednego okrągłego punkcika (piksela) to są witryny, które automatycznie zamieniają fotografie na siatkę znaków pisarskich: http://picascii.com

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Ciekawe.

  4. gdzie odeszły, tam odeszły 😡
    tylko kto wymyślił, żeby Y i Z miejscami zamienić na klawiaturach, ten powinien w łeb biurową Olimpią dostać

    1. Winne jest to, że polskie maszyny do pisania były wzorowane na niemieckich z układem QWERTZ, natomiast w komputerach bardziej odpowiada nam układ anglosaski(bo po co nam umlauty) z układem QWERTY. A więc błąd popełniono już dawno wzorując klawiatury maszyn do pisania na niemieckich zamiast angielskich. Ale kto mógł przewidzieć, że to ślepa uliczka.

  5. to i tak pikuś przy tym, kiedy Alt szukasz 🙂 ale dla tego jedynego w swoim rodzaju dźwięku ją czasem wyciągam
    właśnie sobie zdałam sprawę, że kryterium „stukania” , jakim się posługuję przy wybieraniu klawiatur chyba ma coś wspólnego z maszynami do pisania – im głośniejsza, tym lepsza

  6. Chomik buszujacy w zbożu says: Odpowiedz

    Zosiu, też lubię dżwięk klawiszy (nawet tych z telefonu, ipada, komputera), nie wyłączam ich.
    Andy, pamiętam duże maszyny stojące na Politechnice. Robiły dużo hałasu i sporo ciepła wytwarzały. Chłodzenie również obecnym serwerom jest potrzebne. W tamtych była tajemnica, zdawało się, źe przerabiały świat, skracały najdłuższe drogi. Hałasu robiły dużo lecz wiedzieliśmy, co robią i po co. Dzisiaj, posługujemy się, wpasowujemy się w istniejące programy, aplikacje.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Proszę, nie sądziłem, że z komentarzy pod tym wpisem tyle się dowiem o maszynach:)

    2. Dzisiaj też mamy takie duże komputery w specjalnych serwerowniach z potężnym chłodzeniem zwane superkomputerami, bo to klasa najszybszych na Ziemi komputerów. Stosowane głównie dla nauki, chociaż nie tylko. Jeden taki komputer potrafi być nawet milion razy szybszy niż zwykły laptop. Składa się bowiem z dziesiątków tysięcy mikroprocesorów na potężnych płytach umieszczonych w ogromnych szafach. Pod podwyższoną podłogą biegną łączące te szafy światłowody i rury z płynami chłodzącymi, bo co któraś szafa to klimatyzator. Ale ci którzy korzystają z tej mocy nie muszą się już fatygować by tam zaglądać, bo wszystko mają w zasięgu biurkowego komputera, nawet z hotelu. Kiedyś napisałem opowiadanie o superkomputerach:
      Był sobie raz komputer Mekintosz Jabłko. Z łatwością mieścił się na biurku swego właścicie-
      la, którym był Pan Profesor. Każdego ranka Pan Profesor zlecał swemu komputerowi poli-
      czenie kilku zadań. Mekintosz pracował z przyjemnością i zapałem. Zadania zajmowały mu
      zwykle nie więcej niż kwadrans, ale zdarzały się i dwugodzinne.
      Pewnego razu dostał zadanie, którego przeliczenie zajęłoby mu aż sześć tygodni, a Pan Profe-
      sor oczekiwał odpowiedzi nazajutrz.
      – Ale przecież mam szybszych przyjaciół – przypomniał sobie.
      I zadzwonił do stacji roboczej Szparki Słońce. Przedstawił jej swój problem.
      – Musiałabym liczyć co najmniej dwa tygodnie – powiedziała Szparka. – Dam ci jednak telefon
      superkomputera Szalonego. On to w mig wyliczy.
      Dzwoni więc Mekintosz do Szalonego lecz, zgłasza się jego komputer frontowy – Śmiały
      Krzemowy-Obrazek. Mekintosz wyłuszcza swój problem.
      – To dla Szalonego pestka. Zajęłoby mu najwyżej kwadrans. Lecz niestety jest tak zajęty, że
      przez najbliższe dwa tygodnie nie będzie miał ani minuty wolnego czasu – wyjaśnia Śmiały.
      – A to pech – mówi Mekintosz i zmartwiony nie wie co dalej robić. Jest załamany.
      Aż tu dzwoni Szparka.
      – Wiesz, Mekintoszku, właśnie zostałam kierownikiem brygady ponad tysiąca małych kom-
      puterów Tran – chwali się.
      – Ciekawe – odpowiada zasępiony Mekintosz.
      – Każdy z nich jest tak szybki jak ja. Więc razem są tysiąc razy szybsi ode mnie. Co ty na to?
      – pyta w końcu.
      – Moje zadanie liczyliby tylko dwadzieścia minut – odpowiada z nadzieją Mekintosz1.
      Szparka skrobie się w monitor.
      – No, wiesz, tak by było, gdyby mogli równo podzielić pracę miedzy siebie i nie musieliby ze
      sobą rozmawiać przy jej wykonywaniu. Myślę jednak, że dla twojego zadania starczyłoby im
      sześć godzin – odpowiada.
      – A moglibyście pomóc mi je rozwiązać? – pyta Mekintosz.
      – Jasne – odpowiada Szparka – Jeszcze nie mamy dużych zadań i możemy się zaraz za nie
      zabrać. Zadzwoń za sześć godzin.
      – Na pewno zadzwonię. I z góry dziękuję – woła uradowany Mekintosz.
      ——————————————————————————————————————–
      1 Jak Mekintosz oszacował czas obliczeń na komputerze wieloprocesorowym ? Mekintosz
      przyjął, że skoro każdy z procesorów jest tak szybki jak Szparka a jest ich 1024 to każde za-
      danie policzą w czasie 1024 razy krótszym od czasu Szparki tj. 2 tygodnie / 1024 = 14 dni /
      1024 = 336 godz / 1024 = 20160 min / 1024 = 19.6 min.

  7. Kasia Alias Kinga says: Odpowiedz

    Kremu z ananasów nie pamiętam, ale pamiętam krem sułtański. Uwielbiałam chodzić z mamą do Ambrozji na podwieczorek. Słodkości w tych latach były na wagę złota.
    Ciepłe lody też pamiętam.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Krem sułtański kojarzy mi się z kapitalnym filmem „Dziewczyny do wzięcia”.

Dodaj komentarz