Pora zaprosić was do udziału w grudniowym konkursie. Tym razem możecie wygrać fascynującą książkę Moniki Mostowik „Zanim stanę się lalką”.
„w domu lalki
śpią martwe jak rzeczy
aż je obudzisz”.
Tym haiku chciałbym otworzyć kolejny konkurs na blogu Pasji Pisania. Tym razem możecie otrzymać książkę Moniki Mostowik Zanim stanę się lalką. Zapis obsesji tworzenia. Główną bohaterką jest bezimienna lalkarka, bezgranicznie oddana swojej pasji – tworzeniu lalek. Kim jest? Co znaczą dla niej lalki? Więcej o tej fascynującej powieści pisałem w listopadowej „Lekturze na weekend”.
Pora przejść do zadania konkursowego. Bohaterka Zanim stanę się lalką… twierdzi: „Lalki to opowieści, które tkwią w nas samych, opowiadamy je na różne sposoby”. W ramach konkursu połączcie, proszę, lalkę i opowieść. Niech lalka będzie bohaterką opowiadania. Nie musi być narratorką, możecie ją wykorzystać jako atrybut historii. Czy to będzie smutna czy wesoła historia? Czy postawicie na coś głęboko psychologicznego, czy raczej na horror? Jesteśmy ciekawi, jak podejdziecie do tematu.
Tekst nie powinien przekroczyć 1700 znaków ze spacjami. Opowiadanie (lub jego fragment) wklejcie w komentarzu do niniejszego wpisu nie później niż 15 grudnia 2019 r. Spośród nadesłanych prac Monika Mostowik wybierze najciekawsze. Autor/autorka najlepszej pracy otrzyma zestaw książek Moniki Mostowik: Patrzę i Zanim stanę się lalką…, a trzy kolejne osoby – tę drugą pozycję. Nagrody ufundowało Wydawnictwo JAMA.
Do piór, moi drodzy! Czekamy na wasze teksty!
Źródło cytatów: Monika Mostowik, Zanim stanę się lalką. Zapis obsesji tworzenia, Wydawnictwo JAMA, Olsztyn 2019.
Miałam na półce prawie dwadzieścia lalek „Barbie”, większość przyleciała do mnie w paczce z Ameryki. Była kowbojka, syrenka, Meksykanka, „Barbie” w kostiumie kąpielowym, „Miss Barbie”… Kolory włosów od platynowego blond po afroamerykańską czerń. „Jakie różne!” – chciałoby się powiedzieć. Otóż nie. Wszystkie miały takie same symetryczne biusty, przewąskie talie, obłe stopy bez palców i głupkowaty wyraz twarzy.
Nikt wtedy nie mówił, że gdyby „Barbie” miała sto siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, jak ja, ważyłaby tylko pięćdziesiąt kilogramów. Miałaby tak wąską talię, że w brzuchu nie mieściłyby się wątroba i jelita, że szyja byłaby zbyt słaba, aby utrzymać ciężar głowy, i że proporcja długości nóg do reszty ciała jest nieludzko zaburzona. Nie produkowano też „Barbie” lekarek, prawniczek i motocyklistek…
Dzisiaj ogląda się „żywe Barbie” jak okazy w zoo. Takie panie wycinają sobie żebra, podcinają ścięgna w łydkach, korygują biusty i zmniejszają nosy. Na zdjęciach wyglądają tak, jakby nigdy nie mrugały, a uśmiech nie odklejał im się od twarzy. Niby ewenementy, ale były przecież miliony dziewczynek, dzisiaj już kobiet, które dorastały patrząc na ten bierny ideał kobiecości. Marzyły o tym, żeby zbliżyć się do niego choćby o centymetr, choćby o kilogram. Chowały więc kanapki do szafek, albo wyrzucały je z okna, liczyły kalorie, siedząc na krzesłach spinały pośladki, żeby spalić trochę więcej energii, a potem zwracały wszystko, co zjadły w szkolnej toalecie.
Teraz na rynku są „Barbie” z figurą typu „gruszka”, z małym i dużym biustem, chude i pulchne… Tylko co z tego, skoro z bilbordów i okładek magazynów wciąż patrzą na nas photoshopowe lalki, podpisane imionami kobiet, które gdzieś, w czterech ścianach istnieją naprawdę?
I mamy pierwszą pracę – kto następny?:)
Przypatrzył się jej jeszcze raz. Wyglądała tak, jak jego zdaniem wyglądałaby jego wymarzona dziewczyna. Swojego przyjaciela znał przecież od dzieciństwa. Włożył weń dużo starań. Doskonale pamiętał te dziewczyny, które złamały Tomowi serce. Ona nie mogła ich przypominać. I nie przypomniała. Z orzechowymi lokami i błękitnymi oczami wyglądała pięknie. W pastelowym swetrze i spódnicy podobnego koloru wyglądała pięknie. Ułożył ją na sofie w pozycji embrionu, tak jakby spała.
Był dumny ze swego dzieła, mimo że jeszcze go nie ukończył. Brakowało ostatniego elementu. To, co udało mu się do tej pory stworzyć, było jedynie powłoką bez życia. Ostatni element należał do najtrudniejszych. Tchnąć w nią życie, i uczynić taką, jaką pokocha Tom. W trzydzieści dni. Inaczej znów stanie się Lalką.
***
Powoli otworzyła powieki. Widząc go, zerwała się gwałtownie.
-Nie bój się – powiedział tak spokojnie, jak tylko w tamtym momencie mógł i opuszczając dłonie, dał jej odczuć, że skrzywdzić jej nie zamierza.
-Kim jesteś? Kim jestem ja?
-Przyjacielem – odpowiedział. Usiadł ostrożnie na przeciwległym krześle. Nie potrafił nawet wyobrazić sobie, jak to jest być osobą, która nie ma kompletnie wspomnień a jest w punkcie, kiedy większość z nas może spokojnie przywołać z pamięci jedną trzecią swojego życia.
Bardzo ostrożnie żonglując słowami, opowiedział jej o sobie i o projekcie. Z początku trochę się wahał, czy jej wyjawić, po co przywołał ją do życia. I w tej właśnie chwili dotarło do niego, na chwiejnych podstawach zbudował swój plan. Ona był białą kartą. Każdy rówieśnik jego i Toma, każdy prawdziwy człowiek, budował siebie poprzez wszystkie pozytywne i negatywne doświadczenia oraz przez naukę. To nie działało jak w Simsach ani RPG, gdzie budowało się postać, z gotowym pakietem cech i zdolności. Ale jeśli się już poważnie nagięło prawa rzemiosła, trzeba było brnąć w to dalej. W tydzień musiał ją nauczyć by stać się kobietą, w której Tom się zakocha. Inaczej czar się nie utrwali.
-Wtedy umrę?
-Nie umrzesz. Staniesz się ludzką lalką.
Właściwie to nie był pewien, czy to nie znaczy to samo.
***
Przyjaciele na swój widok padli sobie w ramiona. Nie widzieli się już chyba wieki.
-Tom niedźwiedziu! Nareszcie wylazłeś ze swojej jaskini!
– Nie mówiłem Ci, ale już trochę wcześniej wylazłem. I w związku z tym chciałbym Ci kogoś przedstawić.
Janowi zrobiło się na przemian zimno i gorąco.
-Tak? Właściwie to ja Tobie też.
– Zostawiłeś Alinę?
-Gdzież tam! Skądże znowu. Ala to moja miłość życia. Odwiedziła mnie daleka kuzynka. Poszła właśnie przypudrować nosek. O właśnie tu do nas idzie. Mileno, pozwól, mój przyjaciel Tomek.
Delikatnym skinieniem głowy powitał Lenę. Ta odwzajemniła gest, ale szybko spuściła speszona wzrok. Na jej policzki wystąpiły delikatne rumieńce.
-Ja kogoś przyprowadziłem. Wybacz Mileno, ale twój kuzyn nieustannie próbuje mnie z kimś swatać. Tym razem poradziłem sobie sam. Pozwólcie, że Wam przedstawię – moja dziewczyna Kasia.
Spod długich rzęs, gęsto okalających błękitne oczy wyzierał tak ogromny smutek, że Anna gwałtownie odwróciła głowę, aby uciec przed swoim odbiciem. Dziś jest ten dzień, na który czeka każda dziewczynka, niecierpliwie wiercąc się w swoim dzieciństwie, a później każda młoda kobieta, drżąc niekiedy pełna wątpliwości czy to ten.
Anna nie drżała, a przynajmniej nie z niepewności. Poprawiła misternie splecione włosy koloru belgijskiej czekolady, musnęła kości policzkowe odrobiną złota, a usta przeciągnęła pomadką, nadając im kuszący wygląd.
Przejrzała się zadowolona.
Perfekcyjnie. Jak zawsze.
Spojrzała na zdjęcie stojące na toaletce. Uśmiecha się na nim, najprzystojniejszy chłopak, jakiego kiedykolwiek widziała. Chłopak o najbielszym uśmiechu na ziemi.
Innego nie mogła wybrać.
– Moja mała piękna laleczko! – Zwykła mówić matka, przyglądając się krytycznie, swojemu dziełu. Pięknej fryzurze czy niepowtarzalnym sukienkom, które szyły drogie krawcowe. Smutku i tęsknoty w oczach filigranowej dziewczynki zdawała się nie dostrzegać. Liczyły się tylko zachwyty innych.
Gdy Anna dorastała, matka z lekką trwogą, przyglądała się zmianom, jakie zachodziły w jej ciele, na szczęście sprostała wymaganiom i wyrosła na piękną kobietę.
A teraz będzie piękną panną młodą z idealnym mężem u boku, w przyszłości będą mieć cudowne córeczki, cudowne, maleńkie laleczki.
Anna wstała i oparła czoło o chłodne lustro, przyłożyła jeden policzek, potem drugi. Rozpalone policzki przyjemnie chłodziła szklana tafla. Czuła zimno stopniowo przenikające jej skórę, było jej naprawdę przyjemnie. Pierwszy raz od dawna.
Gdy ponownie spojrzała w swoje odbicie, dostrzegła zamazaną plamę pudru, cieni i innych kosmetyków, które przykryły jej twarz piękną maską.
Drzwi trzasnęły z impetem. Na toaletce został pierścionek, zużyte chusteczki do demakijażu i wciąż uśmiechający najbielszym uśmiechem na świecie, najpiękniejszy chłopak.
Kiedy byłam małą dziewczynką, zbierałam małe, porcelanowe lalki, które razem z mamą kupowałyśmy w małym, zielonym kiosku. Uwielbiałam je. Każda była inna, każda wyjątkowa, ale każda tak samo piękna. Każda z lalek miała piękną twarz, namalowane duże oczy, w różnych kolorach, wyraźne rumieńce na policzkach oraz różowe usta. Zazwyczaj dopełnieniem pięknej, porcelanowej buzi, były otaczające ją loki. Niekiedy rozpuszczone, inne przykryte małym słomianym lub materiałowym kapelusikiem, jeszcze inne lekko upięte. Zdarzały się także lalki w warkoczach. Laleczki miały włosy w kolorach od czerni po blond. Idealnie wykonane malutkie, blade ciała pokryte były różnego rodzaju sukienkami, które wykonane były na wzór strojów, z początku XIX wieku. Jedne kreacje miały koronki, inne bufiaste rękawy, niektóre posiadały białe fartuszki. Dodatkowym atutem laleczek były ich ruszające się ręce oraz nogi, które pozwalały mi na swobodną zabawę. Bez problemu zastąpiły mi popularne lalki Barbie, do których nigdy nie byłam przekonana. Porcelanowe zabawki, dzięki swoim strojom, które ukazywały ich delikatne piękno, zaczepiły we mnie miłość do subtelności. Zapragnęłam być jak porcelanowa lalka. Marzyłam o tym, żeby mieć piękne włosy, delikatną, lecz ładną twarz, nosić ponadczasowe sukienki. Jako mała dziewczynka wyobrażałam sobie, jak będę wyglądać, jako dorosła kobieta. Chciałam być damą, jak moje małe lale. Wtedy nie zdawałam sobie spawy, że piękno człowieka, to nie tylko wygląd zewnętrzny. Owszem, to jak wyglądamy, jak się ubieramy, jak malujemy nierzadko ma duże znaczenie na to, jak odbierają nas osoby trzecie. Jednak coraz częściej mam wrażenie, że zapominamy o tym, co jest w życiu ważniejsze. Uroda z biegiem czasu przeminie, ale to jakimi ludźmi będziemy, zostanie z nami do końca. Dzisiaj wiem, że najpiękniejsze jest piękno wewnętrzne. Dzisiaj wiem, że ważne jest to, czy jestem dobrym człowiekiem. Ważne jest to, czy wiem co to miłość, przyjaźń, rodzina, bezinteresowność, szczerość, zrozumienie, a także pokora. Teraz, jako dorosła kobieta, nie chcę być pustą, ale piękną porcelanową lalką. Chcę czegoś więcej.
Patrzę na zabłoconą lalkę, która leży bezwładnie na moich kolanach. Prawe oko trzyma się na jednej nitce, a zielona sukienka w kratkę jest porwana na wysokości lewego biodra. Włosy, jeszcze cztery godziny temu w kolorze miodowych, teraz przypominają raczej przydymioną słomę.
– Co jej się stało ?- pytam panią w białym kitlu.
– Kochanie – mówi miękko – miałaś wypadek. Twoja laleczka ucierpiała w nim tak samo jak ty.
– Jaki wypadek? – nie rozumiałam.
– Samochodowy… Jechałaś z mamą…
Przypominam sobie jak popołudniu jechałyśmy po lalkę. Gdy tylko ją zobaczyłam, musiałam ją mieć.
– Mamo! – krzyczałam – Ona jest najpiękniejsza ze wszystkich! Niczego bardziej nie pragnę!
I chwilę później trzymałam w ramionach upragnioną szmaciankę. Przypominam sobie uśmiech mamy, kiedy mi ją wręczała. Wyglądała jak anioł w tej swojej białej, przewiewnej sukience.
– A gdzie jest moja mamusia? – pytam miłą panią, która usiadła właśnie na krześle obok mnie.
– Skarbeczku… – zaczęła niepewnie – twoja mamusia nie przeżyła…
Przypominam sobie oślepiające światła, głośny huk i przeszywający odgłos miażdżonej stali, a potem krew, która spływa z czoła mamy zalewając jej oczy i plamiąc tę piękną, białą sukienkę.
Teraz najbardziej na świecie chcę, żeby mama była obok mnie. Zaciskam ręce na talii brudnej lalki i ze złością wyrzucam ją do kosza.
– To wszystko przez ciebie – szepczę do niej jakby mogła mnie usłyszeć.
Nigdy nie lubiłam lalek. Bałam się ich od dzieciństwa, a dokładnie od dnia pamiętnej wizyty u ciotki Stefanii. Tego dnia pojechałyśmy do niej obie z mamą. Ciotka zaprosiła nas do salonu, podała kawę, a sama zaciągnęła się papierosem osadzonym na długiej lufce. Pamiętam, że nie mogłam usiedzieć spokojnie, jakaś dziwna siła ciągnęła mnie do małego pokoju, który znajdował się na końcu korytarza. Bez pytania wstałam i poszłam w jego kierunku. Powoli otworzyłam drzwi i nieśmiało rozejrzałam się wokół, po czym usiadłam na wielkim łóżku przykrytym narzutą w dębowe liście. Przy każdym ruchu łóżko skrzypiało, wydając z siebie dźwięk zbliżony do szelestu liści. Dotknęłam narzuty, była szorstka i naprawdę miałam wrażenie, że siedzę wśród suchych liści. Po prawej stronie stała wielka dębowa szafa, po lewej olbrzymi kwiat, którego liście pochylały się w moją stronę, jakby starały się mnie dotknąć. Po chwili drzwi się zamknęły i na wprost moich oczu pojawiło się nieruchome czarne futro, które hipnotyzowało swoją głęboką czernią. Wpatrywałam się w nie bez zmrużenia oka i po chwili zobaczyłam głowę, która wyłaniała się znad kołnierza, zaraz za nią z rękawów wysunęły się dłonie z długimi czerwonymi paznokciami. Milcząca postać powoli podniosła głowę i zdałam sobie sprawę, że to Czarownica, która wpatrywała się we mnie, marszcząc krzywy nos.
– Dobrze, że już jesteś – usłyszałam jej szept. – Zaraz pójdziesz ze mną, by opiekować się moją córeczką. Siedzi tam – wskazała dłonią na lalkę siedzącą w kącie pokoju, a której wcześniej nie zauważyłam, a która teraz wstała i szła powoli w stronę łóżka. Czarownica wyciągnęła do mnie dłoń, a ja zaczęłam się odsuwać się na łóżku jak najdalej. Czułam, że łóżko powoli znika, a ja zapadam się coraz niżej i za chwilę utonę wśród morza liści. Wiedziałam, że albo złapię Czarownicę za rękę, albo zostanę wchłonięta w przepaść. Serce waliło mi jak oszalałe, z przerażenia nie potrafiłam wykrztusić słowa. Nagle drzwi się otworzyły i pojawiła się w nich mama.
– Chodź moja kochana, wracamy do domu.
Jak wystrzelona z rakiety pobiegłam w jej stronę. Wzięła mnie na ręce i spokojnie wyszłyśmy żegnane przez ciotkę. W drodze do domu w kółko powtarzałam, że już nigdy do ciotki nie pojadę. Mama głaskała mnie po głowie, ale nie zapytała, dlaczego. Do dziś nie mam w domu żadnej lalki, ani też nie noszę futer…
(fragment)
– Dobrze, a teraz krótka przerwa na papierosa – wypalił nagle po raptem trzydziestu minutach wykładu i wyszedł na klatkę schodową Instytutu, zostawiając w sali – osłupiałą i mało jeszcze zaznajomioną z jego zwyczajami – nową grupę studentów.
Na klatce znalazł się po dosłownie dziesięciu niecierpliwych krokach. Stanął jak zawsze w tym samym rogu, opierając się o sraczkowatą, olejowaną lamperię ściany i trzęsącą dłonią odszukał w kieszeni wyświechtanej kurtki paczkę papierosów – Sobieskich czerwonych. Zaciągnął się po raz pierwszy. Niespiesznie, a jednak łapczywie wciągał dym do płuc, mrużąc przy tym oczy schowane za oprawkami ciężkich, kwadratowych i bardzo niemodnych okularów.
Nie zdążył jeszcze wypuścić do końca pierwszego kłębu, gdy ciężkie drewniane drzwi skrzypiąco otwarły się na wpół, a z prześwitu wyłoniła się jędrna damska noga ubrana w grube czerwone rajstopy i czarne zamszowe kozaki zaciągnięte aż pod kolano. Ułamek sekundy później do nogi dołączyła druga bliźniacza oraz damskie biodra w dość krótkiej dżinsowej spódnicy, tors w puchatym łososiowym swetrze i przede wszystkim ukazała się blond głowa z końskim ogonem.
– O super, to ja też zapalę – blond głowa dziarsko rzuciła w jego stronę. Posłała mu przy tym trochę bezczelny uśmiech, ukazując zdrową biel zębów dwudziestolatki.
Wcale nie chciał, bo przecież miał to gdzieś, ale nie mógł nie zauważyć, że głowa miała również twarz – piękną twarz. Był to typ twarzy kobiety, o którym jego ulubieni bardowie z lat osiemdziesiątych układali rzewne, pijackie ballady. Ta twarz miała w sobie coś bardzo kobiecego i bardzo dziecięcego jednocześnie.
Intruzka pogrzebała chwilę w swojej torbie typu listonoszka i wyciągnęła paczkę – za drogich jak na jego uczelnianą pensję – Marlboro zielonych. Raptem skrzywiła się , kucnęła w rozkroku tuż przed nim – odsłaniając sporą część wewnętrznej strony swoich ud – i wysypała całą zawartość torby na podłogę. Po czym skapitulowała i nie podnosząc się wcale zadarła ku niemu głowę:
– Użyczy pan ognia, doktorze? – spytała spod długich, farbowanych rzęs.
„Lalka. Zapewne również idiotka – pomyślał trochę zbity z pantałyku jej bezczelnością. – Zobaczymy czy będziesz taka harda na egzaminie, laluniu”.
– Ależ oczywiście, droga pani – podpalił jej Marlboro.
– Włosy jej urosły, trzeba przyciąć grzywkę.
– Ale ty głupia! To plastik jest!
– Właśnie że urosły. Widzę przecież.
– No weź, Jezuuu, litości! – Kinga podniosła oczy do nieba.
– Co.
– Gówno psie.
– Mamooo! Ona brzydko mówi! – Lena krzyknęła w kierunku drzwi.
– Cicho bądź, kretynko. Co się drzesz?!
– Nie mów tak, bo powiem mamie.
– Blablabla! Powiem mamie powiem mamie, czy ty czasem potrafisz pomyśleć? Skarżypyta. Matka ma lepsze zajęcia niż latać na każde twoje zawołanie. A zresztą, gadaj sobie co chcesz. Daj mi czytać.
– No co. Ja tylko mówię, że jej urosły.
– Nie.
– Urosły.
– Acha. Mhm.
– Zobacz, ubiorę ją na bal, będzie wyglądała pięknie. W najpiękniejszą sukienkę. Ma teraz modną fryzurę, jak mama.
Kinga odwróciła się do ściany. Lena na środku dywanu mocowała się z obcisłą sukienką.
– Ale ta sukienka za długa i za mało błyszczy.
– Taaa…
– Utnę ją.
– Ani mi się waż!
Kinga skoczyła na równe nogi chwytając nożyczki zanim mała rączka siostry zdążyła do nich sięgnąć.
– Posłuchaj – powiedziała odkładając nożyczki na szafkę. – Twoja mama jest teraz w kuchni i gotuje obiad. Jest piękna teraz, kiedy ma dżinsy i podkoszulek. Kiedy zakłada tamte sukienki z szafy, wysokie buty i kolczyki, nie jest ładna. – Patrzyła z napięciem w błękitne szeroko otwarte oczy. – No pomyśl. Jak się wtedy obudziłaś to przytuliła cię albo była miła jak zawsze?
Lena niezmiennie zdumiona patrzyła na siostrę klęczącą tuż przed nią. Po chwili namysłu ruszyła przecząco głową.
– Ale ten pan był miły.
– Nie słuchaj obcych. Nawet jak są z mamą. Rozumiesz? To nie był miły pan.
– Nie?
Kinga wyciągnęła rękę i odgarnęła z małej buzi siostry kosmyk włosów.
– Jeśli obudzisz się w nocy następnym razem – obudź też mnie. Opowiem ci bajkę.
Opowieść zaczyna się w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Mała Zosia drżącymi rączkami otwiera różową, tekturową walizkę z prezentem od dziadka Franciszka. Czekała na ten dzień parę miesięcy. Paczka płynęła z za wielkiej wody. Pomiędzy ładnymi sukienkami leży upragniona lalka. Lalka, o jakiej w tamtych siermiężnych czasach marzyły tysiące małych dziewczynek z za żelaznej kurtyny. Och, jaka cudna! Jaka śliczna! – Szczebiotała dziewczynka, a jej usteczka pokazały w zachwycie rząd mlecznych perełek. Lalka ubrana w ślubną sukienkę i welon, z burzą loczków na głowie, miała chabrowe oczy i długie plastikowe rzęsy, a wzięta za ręce kręciła głową i stawiała małe kroczki , zamykając i otwierając na przemian oczy. Będzie już zawsze ze mną – powiedziała Zosia. Będę zabierać ją na spacery i dam jej na imię Kamila. Dlaczego akurat Kamila? – zapytała mama Zosi. Kamila, bo przypomina mi ciocię ze zdjęcia, twoją siostrzyczkę – odpowiedziała biorąc lalkę na ręce i poczuła się w tym momencie najszczęśliwszą dziewczynką na ziemi.
Po latach Zosia sama została mamą, a ponieważ kochała lalki, zaszczepiła tą miłość do nich swojej córeczce już od kołyski. I tak zaczęła kupować Julii, bo tak miała na imię jej córka najpierw lalki gumowe, następnie z gałganków, kolejno lalki Barbie i lalki porcelanowe. Zosia wyrosła na piękną dziewczynę i zaczęła kolekcjonować lalki Dollfie , szyjąc dla nich sukienki. Któregoś dnia powiedziała twierdząc zarazem – mamo, szkoda, że dziadek nie kupił ci przed laty lalki Barbie, przecież ona powstała równo z tobą. Byłoby super odpowiedziałam. Cóż, po pierwsze to się na tym nie znał, a po drugie skąd mógł wiedzieć, że będzie pradziadkiem kolekcjonerki lalek.
…A Kamila, jak to bywa w opowieściach leżąc od lat w szafie, zamrugała oczami obracając głowę w kierunku głosu, który dobiegał z głębi pokoju. Już nie była w ślubnej sukience, tylko w jakimś śmiesznym łaszku i nikt też od wielu lat nie brał jej na ręce. Brakowało jej tego, pomyślała w tym momencie o Zosi, tylko pomyślała bo nikt nie nauczył jej mówić . Miała ochotę krzyczeć z tej szafy. Może kiedyś byłam najpiękniejsza, teraz prym wiodą Barbie i Dollfie, lecz nic to, zawsze mogłam skończyć na śmietniku jak pluszowy miś Zosi w śmiesznym seledynowym sweterku. Nikt nie chce być wyrzucony na śmietnik historii…
Nie wierzycie? To posłuchajcie, o czym rozmawiają lalki z waszych kolekcji, a najbardziej cierpią te, które są porozbierane z ubrań i rozmontowane na części…
Od godziny siedzę i patrzę na dwa kartony, w które w końcu udało mi się spakować to, co zostało, gdy kilkanaście ostatnich lat mojego życia wydało ostanie tchnienie. To miało być takie proste. Miły dziewczęcy głos obiecał: „Po wszystko przyjedziemy, proszę tylko zadzwonić, gdy będzie pani gotowa.”
Czy jestem gotowa? Czy byłam gotowa, gdy kilka dni temu spojrzałam w bursztynowe oczy i zrozumiałam zaklęte w nich rozstanie? Nie byłam, ale wzięłam na siebie ciężar słowa „już”.
To przecież tylko przedmioty, miski, worki z psią karmą, pudełka ze smakołykami, kilka zabawek. Malarz powiedziałaby na to: martwa natura. Ja nic nie mówię.
Ściskam szmacianą lalkę. Zawsze to robiłam, gdy było mi źle. A on to rozumiał. Wiedział, że gdy sięgam po lalkę, to stawiam dookoła kolczaste zasieki z rozczarowań i nie wolno ich przekraczać. Więc tylko czekał.
To był taki dziwny układ – gdy byłam z nim, byliśmy razem. Były szalone wygłupy w parku, nieskończone rzucanie patyka, był wilgotny nos, usmarowane błotem cztery łapy, ogon który w równym rytmie tłukł mnie po łydkach aż do bólu, dzięki czemu i ja fizycznie czułam jego radość. Ale gdy sięgałam po lalkę, byłam sama. Tak jak teraz.
Czasem zastanawiałam się dlaczego nigdy jej nie pogryzł, dlaczego lalka nie podzieliła losu niezliczonych pluszaków, które w kilku szarpnięciach przechodziły od dekapitacji do całkowitego wybebeszenia i rozsypania białawych kłaków wnętrzności po całym mieszkaniu. Lalkę zawsze chwytał ostrożnie, tak jakby do niej mówił: „Ok, ty byłaś tu przede mną, muszę cię szanować, bo też masz tu czasem coś do roboty. ”
Głęboki wdech, kilka cyferek na ekranie, sygnał wybierania. „Tak, proszę przyjechać, wszystko jest przygotowane”.
Znów ściskam lalkę. Słowo „przygotowane” to ewidentny eufemizm, na szczęście jej niczego nie muszę tłumaczyć.
Widziałam lalkę w teatrze cieni. Papierową, jednowymiarową marionetkę, zastygłą w formie jaką nadano jej wiele lat temu ostrymi nożyczkami. Ożywała pod wpływem światła. Jej cień tańczył na białym ekranie wywołując uśmiech patrzących. Widzieli podobny do niej ciemny kształt, który wypełniali swoją prawdą. Lalki nie widzieli.
*
Patrząc na nią uświadomiłam sobie bolesny fakt.
*
Byłam lalką w teatrze cieni. Kobietą ukształtowaną przez wygórowane oczekiwania innych. Ożywałam pod wpływem okrucha uwagi, czyimś spojrzeniem. Mój cień współgrał z cieniami innych lalek wyciętych według tej samej matrycy, maszerujących równo w jednym kierunku ku zadowoleniu widowni. Widzieli kształt podobny do mnie odgrywający rolę według ich scenariusza. Mnie nie widzieli.
*
Miałam dość tej gry światła i ciemności.
*
Nie jestem już lalką w tetrze cieni. Jestem reżyserem mojego spektaklu. Świecę swoim światłem. Teraz widzą mnie, a nie mój cień. Nie wszystkim się to podoba. Trudno. Wreszcie jestem sobą, a nie lalką w teatrze cieni.
– Ej mała, a tobie tak młodości na abstynencję nie szkoda? Zamiast jak wszyscy, zimne piwko czy inne procentowe przyjemności sobie tu sączyć, to ty tak o suchym pyszczku siedzisz? Choć pewnie powinienem się zamknąć i cieszyć się, bo jesteś ewidentnym dowodem, że ludzkość jeszcze tak nisko nie upadła i w razie, gdyby w tą piękną, sobotnią noc nastąpiła inwazja obcych, to zawsze się znajdzie ktoś na tyle przytomny by nas, pijusów starych, uratować. No tak. A może ty przegrałaś jakiś zakład i za kare na tej imprezie robisz za tego, kto nad ranem do taksówek ma nas powkładać? W najgorszym scenariuszu ty po prostu czekasz, aż nam tu zacznie żyłami płynąć czysty etanol, a ty sobie wtedy ciekawe fotki pocykasz i będziesz miała w sam raz, gdy przyjdzie ci potrzeba kogoś z was poszantażować? Oj dziewczyno, ja ci mówię, z takim pomysłem na karierę to wy awans szybko tu zrobisz. I widzę, że charakterek to ty masz i coraz bardziej mi się nawet podobasz. Więc musze cię tutaj ostrzec, póki jeszcze się we mnie tli ogarek przyzwoitości, że pewnie za kilka drinków zacznę ci się nawet oświadczać. Ale ty pamiętaj, ty daj mi wtedy od razu kosza, bo ja w takie korporacyjne związki to nie wierzę. Ale pewnie ty masz już chłopaka, co? Bo z taką urodą, to w swoim dziale gwiazda na pewno jesteś i w ofertach przebierasz, jak ja w CV, w dniu rekrutacji. Więc raczej serca ci nie złamię, jak cię teraz opuszczę, bo jak na mój gust to taka trochę małomówna jesteś. A tak na pożegnanie, powiedz mi piękności ty moja , jak masz na imię:
– Witam serdecznie pana prezesa, mam na imię Pałuba, numer seryjny 1209……
Torba z prezentem obijała się raz po raz o przechodniów. Anna nie miała ochoty, mówić przepraszam. Sunęła nerwowym szybkim krokiem, by jak najszybciej dojść do celu. Pięć schodów przed szpitalnym wejściem, zdawało się być wielką górą, która jest nieprzychylna dla intruza wspinającego się na jej szczyt.
Zapach szpitalnych korytarzy powodował u Anny słabość i obrzydzenie, a przecież była tu codziennie. Nie mogła się przyzwyczaić i mdłości były częścią jej wizyt, każdego dnia. Wąski korytarz zdawał się nie mieć końca, wyczuwało się smutek i ból. Mimo że ściany pomalowane w wesołe kwiaty, a bohaterowie z bajek uśmiechali się ciągle, to dziecięcy oddział bardzo przygnębiał.
W sali nie było lepiej. Metalowe łóżka równo ustawione i blade twarze chorych dzieci. Pod oknem dziewczynka o blond włoskach, wtulona w poduszkę z białymi kotkami. Rehabilitant wykonywał swoje rutynowe zabiegi. Jedna noga w górę, a potem w dół. Masowanie kończyn, zginanie kolan, wszystko odbywało się mechanicznie, jak w ustalonym harmonogramie. Anna, stojąc w progu, patrzyła to na córkę, to na prezent, który kupiła. Jej bezwładne nogi i ręce, jej ciało nieruchome przypominało lalkę, którą się ustawia, bo inaczej nic sama nie zrobi.
Z kolorowej torby patrzyła niebieskimi oczami księżniczka w balowej sukni z różowymi cekinami, która na wystawie wydawała się idealnym prezentem, a teraz… Teraz, wydaje jej się najgorszym prezentem, który kupiła swojemu dziecku. Wchodząc w głąb sali, ocierała łzy, a kolorową torbę z obrzydzeniem pozostawiła na korytarzu.
Tego dnia Zbyszek urządzał w firmie urodziny. Potem wsiadłem do firmowego dostawczaka i ruszyłem do domu. Wjeżdżając na posesję – jak zawsze tyłem – zobaczyłem dzieciaki, bawiły się jak zwykle w dom. Najczęściej Hela wsadzała dwuletniego Tomka do wózka, karmiła go, usypiała, spacerowała z nim po podwórku. Czasami rolę dziecka grała jedna z lalek Helenki. Uśmiechnąłem się na widok wystających z wózka stóp synka. Hela pomachała do mnie, właściwie machały dwie Hele, migoczące jak hologramy. Cztery nóżki w białych rajstopkach i czerwonych bucikach na rzepy. Wsunąłem się z powrotem do auta i porządnie mrugnąłem, na te kilka metrów musiałem się bardziej skupić. Nagle usłyszałem przeraźliwy trzask, auto stanęło, silnik zgasł. Poczułem, jakby ktoś zanurzył mnie we wrzątku.
Siedziałem nieruchomo. W końcu znalazłem w sobie odwagę, by spojrzeć w prawe lusterko – była tam tylko Hela, stała bez ruchu. Przesunąłem wzrok na lewe lusterko – ani śladu wózka. Raz, dwa, trzy – pamiętam, ile wysiłku kosztował mnie każdy krok. Po pierwszym dostrzegłem fragmenty wózka pod kołami auta, dlatego drugi krok był trudniejszy. Pod podwoziem leżał przybrudzony kocyk w niebieskie króliczki. Wokół cisza. Ciężki rytm mojego oddechu. W połowie trzeciego kroku ujrzałem pukiel czarnych, sztucznych włosów pod lewym tylnym kołem. Lalka, w wózku była lalka!
– Gdzie Tomuś? – zapytałem. Hela pokazała ręką na dom. Zauważyłem, że drży.
– To tylko lalka, Heluś – powiedziałem, przytulając ją – Lalka miała wypadek.
Powtórzyłem to kilkukrotnie, gładząc ją po włosach, mała wczepiła się we mnie mocno. W końcu uspokoiła się, spojrzała na mnie i powiedziała:
– Nie płacz, tato, jutro kupimy nową.
Mama zadzwoniła późnym popołudniem. – Już czas – powiedziała tylko. Kupiłam bilet na najbliższy pociąg do Poznania. Spakowałam się pospiesznie, myśląc, ilu rzeczy nie zdążyłam mu powiedzieć i że muszę to teraz zrobić, to ostatni moment. Nie rozmawialiśmy od kilku lat, od kiedy ojciec prowadząc po alkoholu spowodował wypadek, na szczęście bez ofiar. Zawsze byłam jego ulubienicą, ale ceną tej miłości było udawanie, że ojciec nie ma problemu z piciem. Długo przychodziło mi to łatwo, bo gdy nie pił, był cudowny. Wtedy jednak coś się we mnie wyczerpało i nie potrafiąc się z nim skonfrontować, zerwałam kontakt.
Podróż dłużyła się niemiłosiernie, na dodatek w przedziale czas umilała mi dwulatka ze swoją lalką. Szybko pochwaliła się, że lalka mówi – wystarczyło nacisnąć na jej brzuszek. Naciskała tak do znudzenia, a z plastikowego ludzika wydobywały się wtedy słowa piosenki o słoneczku, które wstało późno. Lalka śpiewała ją, gdy zagniewane dziecko ze złości waliło w brzuszek lalki, i wtedy, gdy senna dziewczynka nieopatrznie położyła na zabawce główkę. Z wnętrza dobywał się zawsze ten sam radosny, choć monotonny, dźwięk. Byłam tym zmęczona, wyobraziłam sobie, że lalce wyczerpują się baterie i wreszcie może być sobą, zamiast uśmiechać się bez względu na okoliczności.
Zbliżyłam się do szpitalnego łóżka powoli, z trudem łapiąc równowagę, jakbyśmy wszyscy byli na płynącym okręcie. W mojej głowie kłębiło się tyle złości, żalu – zrozumiałam jednak, że teraz są już bez znaczenia. Cały ten bagaż, który przywiozłam ze sobą, by cisnąć go ojcu w twarz, nagle roztrzaskał się o podłogę. Dotknęłam jego zimnej ręki i spojrzałam mu w oczy – były figlarne jak zawsze, pełne radości na mój widok. Uśmiechnęliśmy się do siebie.
Bawiła się lalkami, ta jedna była jej ulubioną. Miała nawet wózek dla niej i dużo ubranek. To była jej lalka. Przy niej była spokojna, uśmiechała się do niej, czasem płakała. Dużo do niej mówiła, ona na pewno mnie słyszy. To była piękna lalka miała orzechowe oczy i brązowe włosy, usta miała zamknięte. Lalka nic nie mówiła. Przytuliła się do lalki i zasnęła, a gdy się obudziła była już kobietą. Już nie bawiła się lalkami. Patrząc w swoje odbicie w lustrze widziała lalkę, która się zmienia. Czasami była to brzydka lalka, nie lubię ciebie. W tym urojonym obrazie siebie samej nie łatwo było żyć. Mówiła a nie slyszano jej, płakała nikt nie zwracał uwagi. Była smutna i taka nieobecna była a tak jakby jej nie było. Była jak lalka, którą już nikt się nie bawi. Kolejny dzień obudził ją ze snu a ona, a ona nadal chciała spać jak ta lalka, którą układała do snu. Leniwie uniosła głowę, pomału usiadła i znów pojawiła się myśl nikogo przy niej nie było by się o nią zatroszczyć, a ona przecież tak dbała o swoją lalkę. Ból towarzyszyl prawie każdego dnia zapomniała jak się uśmiecha Smutek był oznaką niezadowolenia. Bajkowy świat jej marzeń namalował ciemność w której istniała bo ktoś lub coś pozwalało jej żyć. Kolejny dzień sama zmagała się z życiem zatracajac już nadzieję na lepsze jutro. Jesteś śliczna – co on mówi, ja śliczna? Tak mówi się do lalek, które mają orzechowe oczy i brązowe włosy i można ułożyć je do snu. Spojrzała w lustro tym razem długo się przyglądałai uśmiechnęła się wreszcie. Jej piękne usta zaczęły się śmiać. Jesteś śliczna. Może tak, może nie. Promyk nadziei wydostal się z głębi, która była uspiona. Jesteś śliczna zapamiętała to na jakiś czas. Czas, który pomału budził lalkę. Orzechowe oczy zaczęły lsnic. Radość. Na ustach malował się uśmiech. Obudziła się, obudziła się jesteś śliczna. Jakieś magiczne dwa słowa sprawiły że jest śliczna. Dzień dobry jaki piękny dzień. Lalka, która spała obudziła się. Otworzyła okno promienie słońca rozjasnily pomieszczenie,spiew ptaka był cudowną muzyką, a zapach skoszonej trawy roztacza się wszędzie i te kwiaty, kolorowe kwiaty są śliczne. Jej oczy zaczęły patrzeć inaczej, widziała coś czego kiedyś nie umiała zobaczyć. Dzień dobry dzień dobry. Kawkę pijemy, wstajemy szkoda dnia. Popijając poranną kawę pomyślała, że już nie chce być jak lalka, która śpi Kobieta usmiechem już witala każdy dzień a życie oddawało jej więcej.
Choć lalkami nie bawiła się od lat, od tej jednej nie mogła oderwać dłoni. Wdzięcznie czesała jej wełniane włosy, przywiązywała wstążki, by na koniec poprzyszywać łaty. Przedpołudnie spędziły na spacerze, krocząc ścieżką usłaną wrzosami. To tam wspomnienia stawały się żywe niczym dziecięce odbicie zaklęte w polikach lalki. Przed wyjazdem przyszedł czas na herbatę w pluszowym gronie przykładem wystawnych imprez organizowanych w ogrodzie. Ile uciechy! Łapała lalkę za szmaciane łapki, prostowała nóżki, nawet tańce odprawiała i sceny z podziałem na akty.
Przypomniały się czasy, gdy śmiech wypełniał pokoje, a lalki nie zabrakło przy rodzinnym stole. Wszyscyśmy się postarzeli tylko nie Julcia, której uroda zachowała się w niezmienionej formie. Chociaż zakurzona trochę, a końcówki posowiałe, oczy czernią korali pozostały jednakowo młode. Niestety zegar, jak tykał, tak nie przestał, aż w końcu się zatrzymał. Zabawy ustały na dobre i nie było już mamy, a jedynie ciemności i poddasze. Od tamtej pory, sunąc przez zakurzone pustkowia, zmierzała wprost do oazy, gdzie w spokoju mogłaby zasnąć, aby już więcej się nie budzić.
Wysiadłszy z samochodu jako pierwsza, sięgnęła do bagażnika po pamiątki, lalkę schowała za pazuchą, a następnie przygarbiona rozpłynęła się we mgle. Pośród pni obrośniętych bluszczem znalazła to jedyne miejsce, do którego wciąż wracała myślami. Stanęła przed marmurowym łożem, odgarnęła liście, po czym rozpaliła znicze. Pod zdjęciem ułożyła kwiaty, chryzantemy, te same, które lubiły oglądać w drodze do przedszkola. Otarła łzy, wyciągnęła lalkę i obdarowawszy ją ostatnim spojrzeniem, posadziła na malutkim grobie. Lalkami nie bawiła się od dawna i już nigdy potem.
Uwielbiała się mną bawić, zawsze zabierała mnie na spacery, odpowiednio ubierając. Czasem byłam prowadzona w wózku, innym razem noszona na rękach. Byłam ważną i ukochaną lalką Zosi, z którą nigdy się nie rozstawała. Byłyśmy dosłownie jak najlepsze przyjaciółki, albo matka z córką. Bo ja kochałam ją jak matkę, a ona dbała o mnie jak o córkę.
Wiedziałam, że ta idylla nie będzie trwała wiecznie, ale nie spodziewałam się zostać porzucona w tak okrutny sposób. To były Święta Bożego Narodzenia, wyjątkowy czas radości. Właśnie po Wigilijnej wieczerzy Zosia odpakowywała prezent, który był dla niej cudownie zapakowany pod choinką. Ja jak zawsze, w każdej chwili jej towarzyszyłam. I gdy otworzyła pudełko moim oczom ukazała się nowa, piękna lalka, która jak się okazuje potrafi robić siku i pić z butelki. Od jakiegoś czasu Zosia o takiej właśnie mówiła. Nie chciało mi się wierzyć, że kiedyś ją dostanie i zapomni o mnie. A niestety tak właśnie się stało. Zosia była w siódmym niebie. Już tego dnia zapomniała o mnie, do łóżka zabrała swoją nową lalkę, a ja po raz pierwszy nie spałam z Zosią, a zostałam osamotniona i zapomniana na kanapie przy blasku choinki. Kolejnego dnia wylądowałam na półce z innymi zabawkami i tak trwam po dziś dzień.
– Opowiedz mi bajkę.
Prośba dziewczynki zaskoczyła go. Bajki nie leżały w zakresie jego kompetencji.
Rozejrzał się po pokoju, jakby wśród znajomych ścian chciał znaleźć potrzebne słowa.
Minimalizm w stylu lat trzydziestych XXI wieku – kilka mebli o samomodyfikujących się kształtach.
Dłuższą ścianę zamykało pofalowane przeszklenie – sześć trzymetrowych modułów – to było coś!
Takie lokum w blokhauzie przysługiwało jedynie obywatelom klasy co najmniej drugiej, z poziomem zasług C2 lub wyższym.
Dziewczynka patrzyła na niego z wyczekiwaniem. Opowiedzieć bajkę! Bajek nie lubił. Nie pamiętał czy kiedykolwiek ktoś mu jakąś opowiedział.
Nie – z pewnością nie. Dzieciństwo miał dostatnie, ale samotne – a potem…
Czasami jakieś słowo, czy też obraz ściągały go w odmęty przeszłości. Ta mała była więcej niż pojedynczym słowem…
Koszmary czasu unicestwienia zaczęły go dopadać. Przeszedł go zimny dreszcz. Zaczął się trząść…
Wracaj! Jesteś dorosły! Tamto minęło; mała ciebie potrzebuje. Skupił uwagę na teraźniejszości (nogi, tułów, ręce, meblokształt, dziewczynka…)
Poczuł zmęczenie. Oczy mu się zamykały. Myślał, że jedynie przeprogramuje sofę na coś co będzie bardziej przypominało łóżko, położy małą, a potem naleje sobie szklaneczkę syntatolu…
– Jak masz na imię?
– Maja.
– A twoja… – Wskazał palcem na materiałowy kształt, który dziewczynka przytulała do policzka.
– Mija. Opowiesz mi bajkę?
– Była sobie lalka…
Basia, nachylona nad talerzykiem, gryzła ciasteczko małymi kęsami. Amelka podniosła filiżankę do ust, upiła łyczek herbaty i odstawiła ją na spodek. Szepcząc i chichocząc naśladowały nasze gesty.
-Kochanie, zagraj coś dla gości. – Matka Basi przerwała im zabawę.
Dziewczynka podeszła do pianina, zostawiając na talerzyku niedojedzone ciastko. Delikatne paluszki – niczym motylki-sfrunęły na klawisze, wydobywając z nich łagodną melodię, budzącą nostalgię i podziw dla kunsztu grającej.
Gwałtowne forte kończące utwór, zaskoczyło Amelkę; wzdrygnęła się z filiżanką przy ustach, bursztynowy płyn stoczył się z jej brody i spadł na bluzkę. W tym samym momencie, mały paluszek nie trafił we właściwy klawisz, wiec nie wiem, który incydent bardziej rozzłościł tę kobietę.
-Przepraszam mamo – powiedziała Basia, wracając na miejsce.
-Jeszcze dzisiaj wyćwiczysz ten fragment!
-Zagrałaś wspaniale.- Uśmiechnęłam się do małej pianistki.
-Utwór musi być opanowany do perfekcji, wtedy przyjdzie czas na pochwały. Muszę dopilnować, żeby Basia nie zmarnowała talentu.
Zamilkłam, nie widząc związku między pochwałami a zmarnowanym talentem.
-Basiu, zapraszam cię na urodziny –moja córka przerwała ciszę. – Będą lody i czekoladowa fontanna.
Basia spojrzała z nadzieją na matkę.
-Wykluczone, niedługo egzamin. Chyba rozumiesz, że to nie czas na zabawę?
Dziewczynka pokiwała głową, patrząc na swoje dłonie, leżące bezczynnie na podołku sukienki; dziecko przytłoczone lawiną wygórowanych oczekiwań, marionetka sterowna sznurkami chorych ambicji.
-Ja jednak mam nadzieję, że Basia będzie na przyjęciu. – Postanowiłam wywalczyć dla niej kilka chwil radości – Cóż wart jest wielki talent, jeśli nie można cieszyć się z małych rzeczy?
Witam, kiedy mozemy spodziewac sie rozwiazania tego konkursu?
Dziś wieczorem:)