Pora zaprosić was do kolejnego blogowego konkursu Pasji Pisania. Tym razem możecie wygrać najnowszą powieść amerykańskiej pisarki Meg Wolitzer – „Ich siła”. No właśnie – kto tu jest silny?
Główną bohaterką Ich siły, najnowszej powieści Meg Wolitzer, jest ambitna, choć nieśmiała studentka, Greer Kadetsky. Pada ona ofiarą napaści ze strony natrętnego i okrutnego chłopaka – taki los zresztą spotkał kilka jej koleżanek. Sprawca pozostaje w zasadzie bezkarny. Dużo zrozumienia okazuje Greer poznana niejako przypadkiem Faith Frank, „silna, charyzmatyczna, dostojna feministka”. Pod jej wpływem Greer stopniowo zacznie zmieniać swoje życie. A jednak Ich siła to nie jest wbrew pozorom powieść o potędze feminizmu, ale raczej o trudnym funkcjonowaniu kobiet pomimo jego osiągnięć. Więcej pisałem o tej książce w niedawnej „Lekturze na weekend”.
Greer stwierdza pod koniec powieści: „Każdy znał takie historie: wściekła kobieta i wzruszający ramionami, obojętny mężczyzna. Historia stara jak świat”. Każdy zna? A więc niech te słowa – te postawy – staną się punktem wyjścia dla waszych literackich miniaturek konkursowych. Oczywiście temat możecie potraktować elastycznie – bo kto wygra w tej walce? Mężczyzna z obojętnością? A może jego przeciwniczka? Czy dojdą do porozumienia? Przedstawcie historię lub jej fragment.
Prace nie powinny przekroczyć 1700 znaków ze spacjami.Wklejcie je w komentarzach do niniejszego wpisu nie później niż 16 lutego 2020 r. Najlepsze teksty zostaną nagrodzone egzemplarzami powieści Ich siła ufundowanymi przez Wydawnictwo W.A.B.
Zbierajcie siły i do piór! Powodzenia!
Źródło cytatów: Meg Wolitzer, Ich siła, tłum. Maria Zawadzka-Strączek, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2020.
„Walentynki”
Trzask rozdeptanej bombonierki odbił się echem po korytarzu. Wiele głów się odwróciło. Część osób się zatrzymało, części oczy wręcz wyskoczyły z orbit. Artur poprawił swoje dzieło, jeszcze bardziej miażdżąc butem pudełko, a na koniec jeszcze porwał kartkę. Dwie połówki uśmiechniętej twarzy misia trzymającego serce, w kończącym jego żywot locie, opadły na podłogę.
– Żałosna jesteś. – Włożył dłonie w kieszenie jeansów i oparł się o ścianę. – Myślisz, że masz u mnie szanse?
Malwina założyła ręce i zanim odpowiedziała, upewniła się, że gapie już powoli się rozchodzili. Jakiś paparazzi zdążył nawet zrobić zdjęcie. Pewnie już jutro pojawi się na Facebooku, okraszone komentarzami – walniętych członkiń fanklubu Artura, jak również odrzuconych dziewczyn, co dalej się z tym nie pogodziły. Malwina skróciła dystans między nią, a jej rozmówcą na tyle, aby nikt ich nie słyszał. Poczuł jej oddech na twarzy. Jego nonszalancka postawa zmieniła się w sztywną jak deska.
– Już możesz przestać. – Spojrzała mu w oczy. – Misja skończona – każda dziewczyna z klasy podała się ci na tacy i wystawiła na ośmieszenie. Twoje ego już chyba wystarczająco napuchło.
– To nie moja wina, że każda na mnie leci. – prychnął i spojrzał w bok.
– Każda leci, bo każdej dajesz nadzieję. Potem każdą z nich traktujesz jak ścierę do podłogi. Dla mnie, oprócz ładnej buźki, nie posiadasz niczego wartego uwagi, ale zaskocz mnie – pokaż, że jesteś czymś więcej. – Złapała chłopaka za policzki i przekręciła jego twarz tak, aby musiał nawiązać z nią kontakt wzrokowy. – Luiza przez ciebie trafiła do szpitala z podciętymi nadgarstkami. Jakie to uczucie być takim ścierwem? Powiedz – zawsze mnie to ciekawiło.
Artur stał dalej scalony ze ścianą, gdy dźwięk obcasów Malwiny niósł się po korytarzu.
Świetnie, mamy pierwszą pracę! Kto następny?:)
Ranek to prawdziwa szkoła przetrwania. Po obudzeniu dzieci, potrzeba miliona próśb, żeby się ubrali, zjedli śniadanie i umyli zęby. Karmię niemowlaka i patrzę na męża, który świeżo ogolony i w garniturze szykuje się do wyjścia.
– Odwieziesz ich dzisiaj? – pytam z nadzieją.
– Nie mam czasu, czeka mnie ważna prezentacja, poradzisz sobie, muszę lecieć – i ucieka zanim zdążę powiedzieć choć słowo.
Na założenie butów marnujemy pół godziny, bo przecież wkoło jest mnóstwo ciekawszych rzeczy do zrobienia. W międzyczasie niemowlę drze się wniebogłosy, bo przecież mu wolno.
Kiedy udaje mi się zapakować całą gromadę do auta, następuje kolejny kataklizm.
– Chce mi się kupę.
– Fuj, ale śmierdzi, chyba Kubuś faktycznie zrobił kupę w majtki.
– Mamo, zapomnieliśmy projektu o fasoli.
Następuje zwolnienie blokady i powrót do domu. Toaleta i zmiana pieluchy.
– Mamo, mogę zabrać autko do przedszkola?
– A on nie spuścił wody w toalecie.
– Spuściłem. – I kłótnia gotowa. Kolejna próba wyjścia z mieszkania.
Odwożę syna do przedszkola, po czym biegnę do szkoły, aby odprowadzić córkę.
Pora na zakupy. Staję pod supermarketem, potem idę do mięsnego i piekarni, za każdym razem łapiąc za fotelik i zabierając słodki ciężar ze sobą.
Wszystko załatwione, więc wracam do domu. Patrzę na skutki tornada, które rano tędy przeszło i biorę się za sprzątanie. Mimochodem spoglądam w lustro, widzę worki pod oczami i rozczochrane włosy. Dziecko zaczyna płakać, karmię go i przewijam. Czas przecieka przez palce. Robię obiad. Pora odebrać dzieci. Pakuję niemowlę do wózka i idę na spacer.
Jestem wykończona, gdy już wszyscy znajdujemy się w domu. Witam męża i podaję obiad.
– Znowu schabowy? Nie mogłaś zrobić lasagne? I jak ty wyglądasz? Miałaś cały dzień dla siebie, mogłaś chociaż pójść do fryzjera.
Marta siedziała wyprężona jak struna. Tylko zdrowy rozsądek powstrzymywał ją przed walnięciem w stół. Ręce zaciśnięte w pięści trzymała na kolanach, a spod zmarszczonego czoła rzucała gniewne błyski.
– Chyba pan żartuje! Ciekawe, jakim cudem znalazłam się jednocześnie w domu i w sklepie! – ze złości nie mogła się nawet zdobyć na ironię.
– Proszę się uspokoić – głos policjanta zdradzał znużenie. – Proszę odpowiedzieć i kończymy tę zabawę, chyba że chce tu pani siedzieć do jutra. Nocleg możemy zapewnić.
– Proszę pana – tym razem ręka powędrowała na stół z wyprężonym palcem wskazującym – ja nie mam czasu na takie zabawy. Za chwilę muszę odebrać dzieci ze szkoły, a obiad to nie wiem, kto dzisiaj zrobi, bo niech pan sobie wyobrazi, to nie zajmuje dwóch minut. W sklepie byłam, ale po siódmej, wszystko uczciwie kupiłam, nic nie ukradłam i nikomu krzywdy nie zrobiłam. Tyle mam do powiedzenia.
Miała tak napięte mięśnie, że już zaczynało ją kłuć między łopatkami.
– To trochę mało. Proszę mi po…
– Wszystko już powiedziałam! Proszę mnie zostawić w spokoju! Ciekawe, czy gdybym była napakowanym facetem z tatuażami, to też by mnie pan tak nękał! Pewnie nie! Ale małą blondynkę to już można.
Policjant westchnął ciężko.
– Pani kompleksy nie mają w tej chwili znaczenia. Ale – ze stęknięciem podniósł się z krzesła i uchylił drzwi. – Iga, pozwól proszę.
Po chwili do pokoju weszła ruda policjantka.
– O! – Marta poprawiła się na krześle. – Pani na pewno zrozumie, ja nic nie ukradłam i nikomu nic nie zrobiłam. Muszę zaraz odebrać dzieci, zrobić obiad, a siedzę nie wiadomo po co…
Gdy ona mówiła, policjant wyszedł, a jego miejsce zajęła kobieta.
– Co pani robiła o godzinie dwunastej? – spytała beznamiętnie.
Urodzinowe fotografie, reportaż
Mikołaj i Bożena. Osiemdziesiąte urodziny Mikołaja. Organizator – żona.
Bożena zadbała o wszystko (jak zwykle), od menu po garderobę męża.
Ich pierwszy taniec rozpoczął uroczystość. Najbliżsi otoczyli parę życzliwym wianuszkiem. Potem rodzina i przyjaciele składali Mikołajowi życzenia, te cicho szeptane i te głośniejsze. Do głosu doszła przyjaciółka Bożeny – Basia:
– Kochani ale nie zapominajmy o jednym. To w jakiej kondycji Mikołaj jest obecnie zawdzięcza swojej żonie i temu jak o niego dba. To również na cześć Bożenki zaśpiewajmy „Sto lat”!
Arkadiusz i Małgorzata. Czterdzieste piąte urodziny Arka. Organizator – syn Leon.
Odczuwający na co dzień deficyt ojca, Leoś zaplanował gry planszowe, rysowanie oraz zabawy na dywanie. Żona Małgorzata kupiła tort i z głębi serca oświadczyła:
– Cóż, życzę ci byś umiał w życiu ustawiać priorytety. Gdyby nie Lulek dostałbyś dziś kopa w dupę w prezencie ode mnie.
Oleś i Tosia. Piąte urodziny obojga. Mama Olesia zaproponowała mamie Tosi, że zorganizuje wspólne urodziny dzieciom i zaprosi kolegów i koleżanki z przedszkola. To takie ważne by uczyć dzieci dzielenia się. Wszystkim. Urodziny zorganizowano w klubie sportowym w formie zawodów. Mama Olesia wytłumaczyła skutecznie Tosi, że zabawa w księżniczki nie spodoba się chłopcom. Oleś byłby niezadowolony z takich urodzin, a zabawy ruchowe za to rozbawią wszystkie dzieci. Mama Olesia obiecywała, że oboje dostaną duuużo prezentów. Mała Tosia bała się upierać przy swoim, w jej oczach pojawiło się nieuświadomione rozczarowanie. Nieuświadomione. Jeszcze.
Marta wiedziała jak wyglądał Andrzej. Od roku przysyłał jej maile ze zdjęciami. Najbardziej bolały ją fotografie jego córki w ciąży, którą przygarniał ramieniem i zdjęcia jej domu, w którym z precyzją układał płytki łazienkowe. Na wielu fotkach z ich remontu powtarzający się motyw: muszla-kafelka, muszla-dekor na głównej ścianie salonu niczym podpis, pełen czułości rozpoznawalny znak ojcowskiej obecności. Roześmiane oczy, szczęśliwe twarze, dużo objęć i czas. Jeśli można sfotografować życie klatka po klatce, to wspomnienia Marty przypominały negatywy tamtych jaśniejących fotosów: kafle niedbale odstające od podłogi, położone trzęsącą się od alkoholu ręką człowieka, o którym przez 35 lat myślała „mój ojciec”. Poplątane kable biegnące nie wiadomo skąd i dokąd, które później każdy elektryk podsumowywał siarczyście „k…. jego mać, kto to zrobił?”. Jednak te szarpane głodem alkoholowym dłonie ojca Marty, które niczego nie potrafiły doprowadzić do końca, schwyciły ponad 35 lat temu jej ciężarną, przerażoną matkę. Były jak kotwica , która dawała nadzieję zmęczonym statkom w porcie po burzy. Port Heleny nie był jej wymarzonym. Znalazła się tam zdezorientowana i pełna żalu za utraconą przyszłością. Andrzej stchórzył na wiadomość o ciąży. Potem ulotnił się i nigdy nie pytał o ich córkę Martę. Swoisty trójkąt Bermudzki: Helena, Andrzej i Marek zakochany obsesyjnie w Helenie. Może gdyby nie ta nieszczęsna, przypadkowa ciąża, Helena nigdy by na Marka nie spojrzała? Cieszył się więc, że mu się takie podwójne szczęście trafiło.
Głos megafonu wyrwał Martę z tego niezwykłego albumu rodzinnego. Wiedziała jak wyglądał Andrzej. Czekał na peronie. Wzięła głęboki oddech i wysiadła z pociągu.
Pani Helena otworzyła drzwi kiosku. Za progiem stał chłopiec, na oko pięcioletni.
– Chciałem kupić gazetę – powiedział.
– Tutaj nie sprzedaję. Podejdź od przodu. – Pokazała palcem miejsce, gdzie należy robić zakupy.
– Byłem tam, ale nie dosięgam do deski.
– Jakiej deski?
– Tej przed okienkiem. I pani mnie nie widziała.
Wpiła w chłopca zimny wzrok i się skrzywiła. Uznała, że rozmowa trwa już zbyt długo i najwyższy czas ją zakończyć, mimo to zapytała:
– Jaką chcesz gazetę? – Pokręciła z dezaprobatą głową i westchnęła.
– Nie wiem. – Głowa chłopca schowała się w podniesionych do góry ramionach.
– To co mi zawracasz gitarę? – podniosła głos i zmarszczyła brwi.
– Bo ja chciałem poczytać. Coś dla dzieci.
– Masz pieniądze?
Chłopiec wyciągnął z kieszeni banknot. Pani Helena podeszła do lady i przyniosła gazetę. Zlustrował okładkę. Nie znał pierwszej litery, próbował przeczytać tytuł. Nie zdążył, kioskarka wcisnęła mu resztę do ręki i zamknęła drzwi. Przysiadł na piętach na chodniku. Literka po literce poskładał napis pod obrazkiem: „Tatku, zróbmy sobie zdjęcie!”.
Następnego dnia, mniej więcej o tej samej porze znowu rozległo się pukanie. Otworzyła drzwi.
– Czego? – zapytała.
– Bo ja już przeczytałem.
– I co z tego?
– Da mi pani nową. Mogę oddać starą. – Wyciągnął rękę z czasopismem.
– Tu nie czytelnia. Przyniesiesz pieniądze, to dostaniesz gazetę. A nowy „Świerszczyk” będzie za trzy dni.
– Ale ja nie mam już pieniędzy.
– To poproś mamę.
Pół godziny później widziała, jak dźwigał dwie pełne reklamówki pustych butelek do pobliskiego sklepu. Za pięć minut zapukał do kiosku.
– Mam pieniądze – oznajmił triumfalnie.
Do okienka podeszła klientka.
– Wiesz co? Wejdź do kiosku i sam sobie wybierz coś do czytania.
Lulu z ciężkim stęknięciem odsunęła głaz zasłaniający wejście do jaskini.
– Ej! – zawołała.
Momo wyszedł drapiąc się po tyłku. Na ziemi tuż przed wejściem leżał wielki martwy tur. Momo z szacunkiem spojrzał na Lulu.
– Niezły, co? – Lulu dumnie wyprężyła biust. – A miotał się jak szalony, namęczyłam się strasznie, zanim go pokonałam.
– Ma piękne futro – Momo pogłaskał zwierzaka po boku.
– Futro, futro…- przedrzeźniła go Lulu. – Jak zrobisz porządek z mięsem, to możesz sobie wziąć to futro. He he, zrobisz sobie coś do ubrania, będziesz się podobał małpom.
Lulu weszła do jaskini.
– A co tu tak zimno? Nie zrobiłeś ognia?
Momo zwiesił głowę.
– To nie jest aż taki wielki wynalazek, wystarczy zrobić o tak – Lulu podniosła dwa kamienie i wykrzesała iskrę tuż pod nosem Momo. – Co ty w ogóle robiłeś, gdy polowałam?
Momo nie odpowiedział.
Uwagę Lulu przykuła wielka mucha, która usiadła na brzegu glinianej butelki. Lulu odegnała muchę, chwyciła butelkę i pociągnęła tęgi łyk.
– Fuj! – splunęła. – Co to jest?
Momo zmarszczył brwi.
– Tam są chyba te…, no … , takie ciemne.
– Winogrona? Te które przyniosłam przed deszczem?
Momo skinął głową.
– Odłożyłem je do malowania, dają taki ładny sok.
Lulu rozejrzała się po jaskini i dostrzegła rysunki na ścianie.
– Beznadzieja, jak słowo daję – prychnęła z pogardą. – Ślepy mamut na to nie spojrzy. Idę spać – machnęła ręką.
Już po chwili donośne chrapanie odbiło się echem od ścian jaskini.
Momo westchnął, wziął do ręki butelkę, odegnał natrętną muchę i popił. Sok miał rzeczywiście dziwny smak, ale szybko rozgrzał wnętrzności. Kolejny łyk przyniósł nową falę przyjemnego ciepła. Ściany jaskini zaczęły się rozjeżdżać, a trzewia Momo wypełniła nieznana mu dotąd odwaga. Wypił resztę i zerknął na Lulu.
– Śpij sobie, śpij – mruknął pod nosem. – A jak się obudzisz, to ci pokażę kto tu rządzi.
Izabella wypalała piątego papierosa tego dnia. Była roztrzęsiona. Dość rzadko zdarzały się, takie dni jak dziś. Z reguły to ona w domu nosiła spodnie. Gdyby można było przypisać jej zawód, który idealnie określałby jej charakter, to z pewnością byłoby stanowisko w wojsku. Idealnie wcieliłaby się w rolę sierżanta lub nawet generała. Po kilku tygodniowej kłótni, ze swoim mężem Piotrem, w końcu nie wytrzymała.
-Czy ty możesz mnie w końcu posłuchać?! – warknęła Iza.
-O co ci znowu chodzi? – odpowiedział Piotr, dalej leżąc na kanapie niewzruszonym tym, co miało zaraz nadejść.
-Piotrek ja naprawdę już nie mam siły. Musimy się przeprowadzić. Mam dość wchodzenia na czwarte piętro kilka razy dziennie! Ty mi w niczym nie pomagasz! Masz wszystko w nosie! Jeszcze raz będę musiała wejść po tych cholernych schodach i padnę! Gwarantuje ci to!
-Mi tu jest dobrze, jak zwykle wyolbrzymiasz. A na nowe mieszkanie pieniędzy nie mam.
-Ty chyba jesteś niepoważny?! Czy ty się słyszysz?! Kto tu mówi o nowym mieszkaniu, człowieku! Kala spod trzydziestki mówiła, że może się z nami zamienić. Jej mieszkanie na piętrze nie przeszkadza, jedynie chce mniejsze mieszkanie dla siebie i córki. Dla nas jak znalazł! Byśmy mieszkali na parterze, mieli trzy pokoje, tylko trzeba wyremontować.
-Wyremontować, a potem płacić większy czynsz. – odparł niezadowolony Piotr.
-O całe sto dwadzieścia złotych! To nie majątek! A zdrowia sobie nie kupisz. Pamiętaj, że nie jesteśmy młodsi. A zwłaszcza ty!
-Przemyślę to.
-Ty całe życie myślisz i nic z tego nie wychodzi! Ja ci tak łatwo nie odpuszczę – dodała Izabella. Dokończyła palić papierosa i uznała, że dalsza dyskusja z idiotą, jakim był jej mąż Piotr, nie ma sensu. Odwróciła się na pięcie i postanowiła, że poprawi sobie humor na zakupach.
Cześć, chciałam ugryźć tę historię nieco inaczej, może trochę „od początku”. Temat jest trudny sam w sobie, więc przebrałam go odrobinę. Miłego czytania 🙂
– Adaś litości! – zagrzmiał Bóg, krążąc nerwowo po niebie – Nie mogłeś choć raz powiedzieć nie?! – po czym przysiadł na oparciu tronu, wbijając zrezygnowane spojrzenie w Adama.
– Boże… – jęknął Adam.
– Teraz to Boże, trzeba było wołać wcześniej?!
– Wołać wcześniej?! – Adam poczuł nagle wzbierająca złość. Miał już dosyć trwającej od dłuższej chwili tyrady – Kombinowałem jak mogłem, kwiatki, prezenty, klatę wydepilowałem, nawet na dziecko się zgodziłem, a ty się tylko przyglądałeś. Wiedziałeś, że się uparła! Dlaczego nie pomogłeś? No powiedz, dlaczego wtedy nie byłeś taki mądry?!
Bóg zasępił się. Cóż mógł odpowiedzieć Adamowi, że on Bóg schował głowę w piasek?
Trwali tak w ciszy, przerywanej ciężkim westchnieniem raz jednego, raz drugiego.
– No nic Adaś, muszę podjąć odpowiednie kroki, umowa to umowa – Bóg unikał przerażonego wzroku Adama jak ognia.
– Nie proszę, nie wyrzucaj nas! To się już nie powtórzy więcej! Obiecuję następnym razem dam radę. Udowodnię Ci tylko daj mi szansę.
Błądził błagalnym wzrokiem po boskiej twarzy w poszukiwaniu choć cienia przychylności. Bóg jednak przybrał surowy, niewzruszony wyraz twarzy.
– Niestety umowa to umowa – powtórzył – ale będziesz miał kilkadziesiąt lat aby wymyślić jakiś fortel, z którego będzie płynęła nauka dla przyszłych pokoleń.
– Fortel w stosunku do kobiety? – jęknął Adam całkowicie zrozpaczony.
Odchodząc obejrzał się jeszcze i rzucił zaczepnie.
– Ciekawe dlaczego to nie ona została wezwana tylko ja?
Pytanie pozostało jednak bez odpowiedzi.
Na progu domu przywitała go Ewa nerwowo przestępując z nogi na nogę.
– I? – Ponagliła go pytaniem.
W odpowiedzi tylko wzruszył ramionami.
I tak mijały tysiąclecia, Bóg kibicował każdemu pokoleniu, wierząc głęboko w to, że ta dwójka, tak idealnych na pierwszy rzut oka istot, w końcu znajdzie wspólny język. Język pełen szacunku i zrozumienia, któremu niestraszny będzie żaden zakazany owoc, żadna pokusa, choćby najsprytniej przebrana.
Wzdryga się w swym niebie na każde wzruszenie ramion i kobiecą bezsilność zmieniająca się w szalejąca furię. I choć nie ustaje w wierze w powodzenie adamowej misji, czasem dopada go wątpliwość, że może trzeba było postawić na Ewę.
Odłożę na chwilę tę szczotkę. Brakuje mi ciebie. Pewnie chciałabyś, żebym przestał tu przychodzić? A co mam lepszego do roboty? Ślęczeć nie wiem po co w domu, albo przed nim i próbować pasjonować się życiem sąsiadów? To nie dla mnie. Ty przynajmniej miałaś te swoje kwiatki, warzywa, grządki. Naprawdę wolę spędzać czas tutaj.
Pamiętasz, jak się poznaliśmy? W czwartej klasie przyszłaś do naszej szkoły. Miałaś takie długie włosy. Ganiałem za tobą i krzyczałem: Agata, ogonem zamiata. Ty tylko patrzyłaś na mnie z pożałowaniem i kiwałaś głową, jakbyś już wiedziała, co nas czeka.
Albo jak przewróciłem cię w zaspę, gdy zmiatałaś śnieg z chodnika przed waszym domem? Ale wtedy byłaś ode mnie o wiele większa, więc dopadłaś mnie, rzuciłaś w tę samą zaspę i wcierałaś mi śnieg w twarz. Myślałem, że skóra mi popęka, tak zmarzłem.
A dzień naszego ślubu? Te małe dziewczynki sypały nam pod nogi kwiatki i mówiłaś, żeby tylko wiatr ich nie zmiótł, bo chwilami wiało naprawdę mocno. Twoja matka twierdziła, że jak wieje w dniu ślubu, znaczy, że związek będzie burzliwy, ale szczęśliwy.
Sam nie wiem, co ja sobie myślałem, gdy wielokrotnie zamiatałaś podłogę, a ja tylko siedziałem przed telewizorem i czytałem gazetę. Wściekałaś się, co i mnie złościło, ale teraz wiem, że to było moje lenistwo, a nie prawdziwy ja. Tak to jest, że kobieta dba o dom, a facetowi wystarczy, aby miał którędy przejść do kuchni i łazienki.
Dobrze, dokończę teraz zamiatać, bo przez te wspominki to będę tutaj nocował. Zobacz, całe nasze życie kręciło się wokół zamiatania i teraz też to pozostało niezmienione. Codziennie zamiatam twój grób, bo co mam lepszego do roboty?…
Nie, zamiatam, bo wciąż cię kocham.
Znów stoją po dwóch stronach ruchliwej ulicy.
Czerwone światło odbija się we łzach, wnika w serca, odbiera siły.
ONA patrzy na niego zmęczonymi oczyma. Serce mówi, odpuść, duma podpowiada , nie możesz, bo nigdy nie zrozumie.
ON stoi zamyślony. Pozornie zimna twarz skrywa rozczarowanie i ból.
Nie warto krzyczeć. Nie warto nawoływać, prosić. Słowa rozbiją się o rozpędzone karoserie. Pochłonie je zagęszczone spalinami powietrze. Zamilkną w hałasie ulicy. Ich cudem ocalałe okruchy rozpłyną się na asfalcie porwane przez rzęsisty deszcz. Za dużo tu zamieszania. Za dużo obcości. Za dużo barier. I to uporczywe czerwone światło. Żeby przejść, trzeba nacisnąć guzik. Zrobić ten drobny, ale jakże znaczący ruch.
„Dlaczego ON tego nie robi?”
„Na co ONA czeka?”
Jest!
Zielone!
Kto nacisnął?
ONA.
Idzie powolnym krokiem. Zatrzymuje się na wysepce oddzielającej pasy. Po chwili odwraca się i w migotliwych ostatkach zieleni wraca do punktu wyjścia. Boi się odwrócić. Boi się spojrzeć. Czy ON nadal tam jest? Dlaczego nie zareagował? Dlaczego nie ruszył w jej kierunku? Czyżby czekał na nią? Chciał, by spotkali się po jednej stronie, a nie w pół drogi?
ONA tak bardzo pragnie, by podszedł, przytulił ją. Zatem dlaczego ucieka? Z przekory? Głupoty? Chorej kokieterii?
Nagły pisk hamulców.
Uderzenie.
Jedno. Drugie. Trzecie.
Krzyki .
Odwraca się. Już nie potrzebuje światła. Nie zważa na to, co wokół. Biegnie. Obejmuje bezwładne ciało. Ktoś odpycha ją. Każe odejść. Woła, by nie przeszkadzała ratować.
Przeszkadza? ONA? Jak to?! Odchodzi odrętwiała. Zastyga w przerażeniu. Czeka.
Tylko na co?
Wiesz, naprawdę jesteś świetna. Rzadko ci to mówię, ale to prawda, a dzisiaj ta nagroda i jeszcze stypendium w Stanach, fiu fiu! Dziewczyno, ty się ze mną marnujesz, ale, co ja ci będę mówił, ty zasługujesz na wszystko co najlepsze. No, nie patrz tak na mnie, to sama prawda! Mało która kobieta osiągnęła tyle co ty, no może jakaś Skłodowska, czy Curie, ale to było dawno i w sumie nieprawda, bo one jechały na mężach, a ty zupełnie sama. I jeszcze zarabiasz. Normalnie w ogóle nie musiałbym nawet pracować, a i tak żylibyśmy jak pączki w maśle. No fakt, nie pracuję, ale to tylko chwilowe, wiesz przecież, jako twój mąż nie mogę się zniżyć do kasy w Biedronce, zresztą to nie jest praca dla faceta. Inna sprawa, że dziesięć godzin dziennie to za dużo. Nie, ty mnie nie rozumiesz, wiem, że na kasie nie pracuje się dziesięć godzin, mówiłem o tobie, świt cie wygania, noc przygania. Harujesz jak jakiś wół roboczy. Masz cienie pod oczami. Nie myśl, że tego nie widzę, ja wszystko widzę.
Nawet w weekendy zajęte przez ten doktorat, nie rozumiem tej twojej potrzeby douczania się, ale doceniam, choć uważam, że przesadzasz. Po co to komu? Ja mam zawodówkę i jakoś żyję! Wiem, wiem jesteś ambitna. Ambicje są ważne, ale trzeba też coś mieć z tego życia. No to posprzątaj mieszkanie, bo się nasyfiło przez cały dzień, zrób jakąś kolację i podaj mi piwo. Miałem paskudny dzień. Jak to? Nie, owszem, mogę, wszystko mogę, ale od czegoś jesteś moją żoną, prawda? No i w sumie szkoda tego stypendium.
Jak to pojedziesz? Oszalałaś? A co z domem? Co ze mną?
Nie, no baby są takie wredne! Dobrze mama mówiła, żeby bić i patrzeć czy równo puchnie! Za dobrze cię traktowałem… I taką mam z tego wdzięczność…
– … No to, Krystynko, już byśmy mogli dawać na zapowiedzi. Dasz wymówienie w tej swojej księgarni…
– Mundek, co ty? Ja uwielbiam sprzedawać książki! Pan Józef tylko powie: „Krystynko, podaj pani mecenasowej najnowszą Rodziewiczównę”, a mnie nawet tytułu nie trzeba, bo wszystko znam na pamięć…
– Stać mnie będzie na utrzymanie żony. Już mam prawie w kieszeni awans. A która pracuje, jak nie musi? Popatrz tylko na swoje siostry i bratowe. Regina? Kazia? Stacha? Pela, choć ten jej Heniek to taka bida, ledwie na chleb ze smalcem zarobi?
– A właśnie, że pracuje. Ziuta.
– Ta Stachy siostra? To jakaś… sufi… sufle.. sufrażystka, o! Nabiła ci głowę tymi książkami, ale u mnie w domu takich fanaberyj nie będzie!
– Nie będzie? To i mnie nie będzie!
Krysia zerwała się z ławki i popędziła przez park…
*
– …no i wybrałam Gienka. Zwykły szklarz, ale przynajmniej nie miał nic przeciwko mojej pracy ani książkom – mówiła Krystyna wiele lat później.
Ta rozmowa wypłynęła z zakamarków pamięci Miśki akurat wtedy, gdy Artur pewnym siebie głosem oznajmił:
– … chyba rozumiesz, że ja, mając tak odpowiedzialny zawód, będę potrzebował stabilnego domowego zaplecza. Zresztą przecież z tej twojej pisaninki wiele byś do kasy nie dorzuciła…
– Może i nie… ale wolę to, niż spędzić całe życie z kimś, kto nie zna Józefa!
– No jak to, nie znam? Tego staruszka z antykwariatu, co ci jakieś ramoty przedwojenne wciska? To on cię tak buntuje?
Miśka trzasnęła drzwiami i zbiegła po schodach…
*
– … no a Maciek, kiedy przy nim wspomniałam o ludziach znających Józefa, zaśmiał się i powiedział: „Wolę Anię od panny Kornelii!”. Też miał odpowiedzialną pracę, ale stworzył mi warunki i… – Miśka podała siostrzenicy kolejną książkę ze swoim nazwiskiem na okładce.
– Piszesz?
– Tak.
– Coś pożytecznego czy to, co zawsze?
Beata podniosła wzrok znad laptopa. Darek, ubrany w koszulkę, przez którą przebijały się starannie wyrzeźbione mięśnie, stał bokiem do lustra i z dumą napinał lewy biceps. Jak to możliwe, że dała się wtedy zaprowadzić przed ołtarz – w miejsce, w którym dwoje tak różnych ludzi nigdy nie powinno się spotkać?
– Coś pożytecznego to, według ciebie, co?
– Lista zakupów, na przykład. Lodówka jest pusta.
– Lista zakupów jest na tyle prosta, że sam możesz spróbować.
Beata wróciła do pisania, a Darek zdjął koszulkę i usiadł na łóżku.
– Może porobimy coś?
– Coś pożytecznego czy to, co zawsze?
– Seks jest pożyteczny.
– W naszym przypadku tylko dla ciebie.
– Jak chcesz mieć dzieciaka, to trzeba zacząć już. Za niedługo stuknie ci trzydziestka, a potem już poleci z górki.
– Jest jeszcze mój doktorat. – Darek podszedł bliżej. Zdołała odsunąć się, zanim włożył rękę pod bluzkę, ale przed zapachem ordynarnych perfum nie było jak uciec. – Nie chcę mieć z tobą dzieci i nie chcę, żebyś mnie dotykał.
– Ciężka w obsłudze jesteś – westchnął i podniósł z biurka magazyn motoryzacyjny. – Nie wiem, po co był ten cały cyrk ze ślubem.
– Wpadliśmy.
– No, ale skoro i tak zamierzałaś się wyskrobać…
Beata znieruchomiała, a obraz przed oczyma rozmyły napływające łzy.
– Co powiedziałeś?
– Nie ściemniaj znowu, że poroniłaś. W mojej rodzinie wszyscy mamy dobre geny. Staszek ma trójkę, Jurek czwórkę i piąte w drodze. – Beata prawą ręką zaczęła zbierać papiery rozrzucone na biurku, a lewą ocierała łzy. Kilka spadło na zadrukowaną kartkę i rozpuściło tusz. – Albo to było dziecko tego frajera, który się wtedy koło ciebie kręcił, albo z jajnikami masz coś nie teges.
– Wiesz, co to jest?! – Beata rzuciła w Darka plikiem papierów. – Pozew rozwodowy! Piszę w nim o tym, jakim jesteś pieprzonym chamem!
Darek z niedowierzaniem pokręcił głową i przewrócił stronę magazynu.
– Z głową też masz coś nie teges…
…miłość już umarła w nas
widać się dopełnił czas…
K… i znów katastrofa! On może sobie iść poćwiczyć i w ogóle. Ona mu się nie będzie naprzykrzać… I wszystko jest okej, ale k… a nie jest okej! Dwa tysiące słów na godzinę, o wszystkim, o niczym, o miłości, wakacjach, o koncercie, na którym byli przedwczoraj skurczyło się do jednego komunikatu „wynieś śmieci proszę”.
Skąd miał wiedzieć, że Olga (normalnie Oleńka, Olusia, Oluś) chciała, by z nią poszedł na zakupy? Uwielbia z nią spędzać czas, ale tym razem jemu też na czymś zależało…
I nastała martwa cisza… I to już drugi raz w tym miesiącu…
Poprzednio uratował ich „5-Star Dream Hotel” na Malediwach.
Oglądali ostatnio kilka filmów z tej serii. Rajskie plaże, fabuła z heppyendem i ta łatwość życia, którą nasiąkali, czasami na dzień, a niekiedy na dłużej. I on taki przesiąknięty tym, że życie jest łatwe, że jest po to, by się nim cieszyć, a wszystko inne to pierdoły i carpe diem walczył nie w obronie kobiety, ale by się do niej dobić.
Osiąga cel. Znowu był przepływ między nimi. Poszli do łóżka. Kochali się jakby to był pierwszy raz…
A dziś „Dream Hotel” mówi mu: „żegnaj kotku”…
Wychodzi na razie pozbierać myśli, bo już wie, że niebawem pozbiera swoje rzeczy.
W szybkim kroku szuka zapomnienia, a wujek „youtube” dziś tendencyjnie lansuje „nigdy więcej mnie już nie karz martwą ciszą”…
To był pierwszy, ciepły dzień tamtej wiosny.
W okolicy placu Concorde dziewczyna z walizką, niepewnie rozglądała się po okolicy. Adres hotelu zapisany na kartce wyrwanej ze szkolnego zeszytu, trochę się rozmazał, dlatego wysiadła z taksówki za wcześnie. Jakby los chciał stanąć na poprzek jej planom.
Była zbyt zakochana, by myśleć o konsekwencjach, decyzji, którą podjęła pod dyktando młodzieńczego uczucia, lecz u celu podróży, dopadły ją wątpliwości.
Prawie go nie znasz – ostrzegał rozum.
Miłość ma swoje prawa — uspakajało serce.
Szła Avenue des Champs-Élysées, niosąc bagaż i nadzieję, że miłość człowieka, któremu zawierzyła, jest prawdziwa. Kilka razy chciała zawrócić, to znowu niesiona tęsknotą przyspieszała kroku. I tak bijąc się z myślami znalazła w końcu zaułek, w którym mieścił się hotelik i znalazła pokój z widokiem na Sekwanę.
– Bon saur, ma cherie- ukochany przywitał ją bukietem róż.
– Bon suar, mon amur – odpowiedziała, zostawiając za drzwiami wątpliwości.
Kiedy dzwony Notre Dame wybiły północ, była najszczęśliwszą kobietą na świecie, lecz kiedy słońce rozświetliło mroki nocy, po kochanku zostały przywiędnięte róże, kieliszek z niedopitym winem i niepokój kiełkujący pod sercem.
-Mademoiselle! – zawołał, recepcjonista, kiedy chciała wymknąć się z hotelu – list.
Adieu ma bell. W życiu piękne są tylko chwile. – napisał na skrawku pomiętej kartki, a ona ze złamanym sercem, odeszła w kierunku rzeki.
Ta historia nie kończy się szczęśliwie. Na dnie Sekwany, skończyła nie tylko walizka z białą sukienką; w niedługim czasie jej los podzielił niewierny kochanek.
Trzeba uważać, na czym pisze się listy pożegnalne.
Zakochana kobieta jest bezbronna.
Zraniona kobieta jest śmiertelnie niebezpieczna.
Drzwi trzasnęły i w korytarzu rozbrzmiał krzyk.
‒ To jest nie do pomyślenia!
Przepełnione furią kroki zwiastowały rychłe nadejście jeźdźca apokalipsy. Kuba i tata spojrzeli po sobie, zrobili szybkie rachunki sumienia, po czym osłonili twarze prowizorycznymi tarczami ‒ jedną z komiksu, drugą z gazety.
‒ Czy ty zawsze musisz mi to robić?! ‒ Mama stanęła w salonie.
Panowie łypnęli nieśmiało zza fortyfikacji. Obaj byli gotowi gorąco zaprzeczać i obiecywać poprawę, jednak nie wiedzieli, który powinien się kajać.
‒ Żyły sobie dla ciebie wypruwam! Brakowało ci kiedyś czegoś?! Nie! Wszystko podtykam ci pod nos! Ciebie prosiłam tylko o jedną jedyną rzecz!
Kuba i tata z niepokojem patrzyli jak palec bożej sprawiedliwości idzie w ruch.
‒ Żebyś się uczył! ‒ Palec wytypował Kubę.
Tata nie był tak głupi, by afiszować się ze swoją ulgą – przeciwnie, zamarł w bezruchu, usiłując przekonać otocznie, że stanowi jedność z fotelem. Nie mógł tylko powstrzymać kichnięcia.
‒ A ty pomógłbyś mi czasem! – Wzrok bazyliszka powędrował ku mężowi. ‒ Syn potrzebuje wzorca!
Ku zdumieniu Kuby, tata odłożył gazetę, wstał i powiedział dwa słowa, które każda kobieta pragnie usłyszeć:
‒ Masz rację.
Mama aż zaniemówiła, widząc takie zdyscyplinowanie.
‒ Czas, żebym z młodym poważnie porozmawiał. A ty, kotku, idź do fryzjera. – Tata wyjął z portfela kilka banknotów. ‒ Zasłużyłaś, tak dużo dla nas robisz.
Mama nie miała pojęcia, co opętało jej męża, ale nie zamierzała tego egzorcyzmować. Po kilku minutach Kuba został sam na sam z tatą niepewny, czy ten tylko spławił mamę, czy faktycznie planuje go nawracać. Tata jednak osunął się na fotel z westchnieniem ulgi.
‒ Śmieci nie wyniosłem – wyjaśnił. – Myślałem, że zauważyła…
W jarzyniaku stoję za spoconą kobietą – na oko, sześćdziesięcioletnią. Nieświeża brązowa farba nie pokrywa srebrnej ścieżki, która przecina jej głowę na pół.
Kobieta prosi ekspedientkę o jarzyny. Zwyczajne zakupy, tak samo jak zwyczajna jest ona. Wkłada marchewki i ziemniaki do siatki, wychodzi. Podążam za nią wzrokiem. Czy ja też tak skończę? Z zamarzniętą ścieżką na głowie i ciężarem niezrobionego obiadu?
Skończyłam kierunek zarządzania, powinnam zarządzać małą lub średnią firmą, a nie trzyosobowym zespołem, zwanym Rodziną.
— Czy pani mnie słyszy? — odzywa się młoda dziewczyna. Poprawia brązowe kosmyki włosów, które wydostały się z upięcia. Jej palce pozostawiają na skroniach ziemisty pył. Powinnam jej powiedzieć, że się ubrudziła? — Co podać?
— Proszę… — milknę, ale już po chwili mówię codzienną litanię, która wypowiadana latami, nie robi na mnie wrażenia.
,,Dwa kilogramy ziemniaków, trzy marchewki, dwie pietruszki, trzy cebule, główkę kapusty, kalafior… proszę”.
Czy ktoś, kto za mną stoi, mi współczuje?
Pakuję zakupy i wychodzę. Rączki siatki wrzynają mi się w dłonie i tną niczym płozy, lód. Na szczęście przyjechałam autem. Z miejscem do parkowania było trudno, ale niewielkim seicento, udało mi się ,,przycupnąć” koło krawężnika – trochę na zakręcie, ale tamtędy i tak nikt nie jeździ. Tak myślę.
Dochodzę do auta i widzę kartkę za wycieraczką. Wyciągam ją i czytam: ,,Naucz się parkować chuju”.
Dlaczego ktoś założył, że jestem mężczyzną? Zaczyna się we mnie gotować. Coś takiego mógł napisać tylko facet! Nie wierzę, że zrobiłaby to kobieta, one nie mają czasu na takie głupoty. Gniotę kartkę i ciskam nią w krzaki. Wchodzę do auta, włączam silnik i ruszam. Pas białej farby, dzieli drogę na pół. Wyznacza kierunek. Tylko, który jest odpowiedni?
Lucy fajnie napisane, dobrze się czyta i tak wiele się dzieje na tych zakupach 🙂
Dziękuję, za te miłe słowa:)
Pozdrawiam serdecznie 🙂