Wilkie Collins, ceniony dziewiętnastowieczny angielski pisarz, jeden z nieformalnych ojców literatury kryminalnej, staje się coraz popularniejszy w Polsce. Wydawnictwo MG publikuje kolejne jego powieści. Inspiracją dla „Męża i żony” okazało się absurdalne (nawet z ówczesnego punktu widzenia) szkockie prawo.
Wilkie Collins (1824-1889) to jeden z najbardziej cenionych dziewiętnastowiecznych angielskich pisarzy. Za życia osiągnął ogromną popularność. Niebezzasadnie uważa się go za prekursora powieści detektywistycznej. Jego książki nierzadko miały też wymiar, nazwijmy to, społeczny. Zdarzało mu się – w imię obrony pokrzywdzonych – piętnować twarde, niesprawiedliwe prawo. Jedną z takich „oskarżycielskich” powieści jest Mąż i żona, która od niedawna gości w naszych księgarniach.
Dziś brzmi to absurdalnie, ale w dawnej Szkocji obowiązywało prawo, które „scalało” mężczyznę i kobietę z pominięciem urzędowych czy kościelnych procedur. Wystarczyło, że taka para znalazła się na dłuższy czas w Szkocji (na przykład na skutek ucieczki z domu) i oznajmiła osobom postronnym, że są mężem i żoną, aby w świetle prawa tak właśnie się stało. A co, jeśli dana dwójka wcale nie chce być złączona węzłem małżeńskim? Oto wyjaśnienie:
„Co do małżeństw mężczyzn i kobiet, nawet zwykłe wyrażenie obopólnej zgody, które (…) czyni z nich męża i żonę, nie musi być wykazane wprost – wystarczy, że wykaże się je na drodze wnioskowania. Co więcej, bez względu na to, co może domniemywać prawo na temat swojej wewnętrznej logiki, mężczyzn i kobiety w rzeczywistości uważa się za małżeństwa w przypadkach, gdy zgoda nigdy nie została wyrażona i gdy strony nawet nie wiedzą, iż w świetle prawa uchodzą za osoby żonate i zamężne”.
I o tym właśnie traktuje Mąż i żona. Poznajemy dwie przyjaciółki, będące dla siebie jak siostry. Powabnej Blanche Lundie oświadcza się szczerze w niej zakochany, dobroduszny Arnold Brinkworth. Z kolei Anne Silvester, jej guwernantka, wpadła w tarapaty (tak wówczas eufemistycznie nazywano uwiedzenie kończące się ciążą), za które odpowiedzialny jest Geoffrey Delamayn. Dla niego małżeństwo z Anne oznaczałoby wydziedziczenie i ruinę finansową. Przystaje jednak na jej plan – mają osobno zjawić się w gospodzie i podać się za męża i żonę. Geoffrey wie, że gdyby prawda wyszła na jaw (a tym grozi mu Anne, gotowa odebrać sobie życie), byłby skończony. Splot okoliczności sprawia, że Geoffrey nie może stawić się na umówione spotkanie. Wysyła w zastępstwie swojego przyjaciela Arnolda, w całą sprawę zostaje wplątana również Blanche. Konsekwencje dla tej czwórki będą tragiczne.
W najgorszym położeniu jest Anne, samotna, oszukana, potępiana (na marginesie – jej matka została „odesłana” przez swego męża, gdy zaszło podejrzenie, iż małżeństwo jest nieważne. Historia się powtarza). Właściwie nie ma kto jej bronić. Czy przez przypadek uwikłała Arnolda w małżeństwo? „Niejednoznaczne prawo dotyczące małżeństwa jest narodową plagą”, komentuje Collins ustami jednego ze swoich bohaterów i właściwie są to jego własne przekonania.
„- Chcesz powiedzieć, że Anne jest mężatką? – spytała Blanche.
– Nie posuwałbym się aż tak daleko.
– Chcesz powiedzieć, że Anne nie jest mężatką?
– Nie posuwałbym się aż tak daleko.
– Och! Prawo!
– Irytujące, nieprawdaż, moja droga?”
Ta powieść mogłaby być matrymonialną komedią omyłek, gdyby nie to, że te omyłki mają tak dramatyczne skutki. Wydaje się, że – skądinąd bardzo interesująca – fabuła jest tu pretekstem do ukazania trudnej sytuacji, w jakiej znajdują się kobiety względem prawa. Oprócz Anne taką bohaterką (chyba najciekawszą w tej powieści) jest demoniczna niema służąca – Hester Dethridge. Kiedyś padła ofiarą przemocy domowej ze strony męża-alkoholika. Dziś nosi w sobie pewną tajemnicę… ale oddajmy znów głos Collinsowi:
„Co zamężna kobieta może zrobić sama dla siebie? Może ogłosić swoje nieszczęście wszem i wobec, pod warunkiem, że jest to nieszczęście określonego rodzaju, a potem samodzielnie mieć do czynienia ze społeczeństwem. Nic więcej. (…) Istniały akty przemocy, które jej mąż miał przywilej popełniać w glorii prawa za aprobatą małżeństwa, a o których myśl mroziła jej krew w żyłach. (…) Prawo i społeczeństwo uzbroili jej męża w prawa małżeńskie. Gdyby się do nich odwołała, miały one tylko jedną odpowiedź: jesteś jego żoną”.
Mąż i żona to kwintesencja tego, co najlepsze w dziewiętnastowiecznej angielskiej literaturze. Problematyka jest nietuzinkowa i ważna jak na ówczesne czasy. Bohaterowie są niejednoznaczni, ich portrety psychologiczne pogłębione. Zdumiewa świetnie pomyślana fabuła z niespodziewanymi zwrotami akcji (na pewnym etapie mamy do czynienia wręcz z thrillerem!). Znalazło się też trochę cudnego angielskiego humoru. Całość jest utrzymana w eleganckim stylu. To wszystko składa się na prawdziwą ucztę czytelniczą, w której warto uczestniczyć. Polecam!
Źródło cytatów: Wilkie Collins, Mąż i żona, tłum. Joanna Wadas, Wydawnictwo MG, Warszawa 2020.
To trochę jak w naszym prawie traktuje się faktyczne współżycie, oczywiście tylko kobiety i mężczyzny. Konkubinat ma też swoje prawa i dla kobiety i dla mężczyzny.