Eliza Orzeszkowa niezbyt chętnie pisała o sobie, unikała zwierzeń. A jednak poproszona o takie pisemne zwierzenia, postanawia: „opowiem parę chwil szczęścia”. Jedna z takich chwil odsyła do roku 1864, kiedy przyszła autorka „Nad Niemnem” podejmowała pierwsze pisarskie próby.
Dziś chciałbym was zabrać w podróż wehikułem czasu. Udamy się w lata sześćdziesiąte XIX wieku. Kartą pokładową jest książka – tym razem O sobie… To właśnie tam Eliza Orzeszkowa poczyniła pewne twórcze zwierzenia. W jednej z autobiograficznych opowieści skarżyła się na nauki przyrodnicze („Śmiało powiedzieć mogę, że były one podówczas naturalnymi mymi wrogami, którzy mi ufność we własne siły, sen i apetyt odbierali”). Szukając wytchnienia, Eliza Orzeszkowa sięgała po pióro. Pisanie było dla niej czymś naturalnym, twórcza wyobraźnia nie ustawała w wysiłkach. Zobaczcie, jak pięknie o tym pisze Orzeszkowa:
„Więc w każdej chwili niezajętej zbiegały do mnie tłumy istot i rzeczy znanych i nieznanych. Widzianych kiedyś i wyimaginowanych: ludzi, ich twarzy, gestów, ruchów, głosów, obrazów natury, jej świateł, tonów, cała mozaika pstra, ruchliwa, jeszcze bezładna, wśród której jak figlarze wciąż jedno powtarzający, kręciły się i w pary usiłowały dobierać rymy, jak kaznodzieje, pełni powagi, roztaczały się starannie budowane i przebudowane okresy. Gwar tam był, ścisk, tłum linii, kształtów, myśli: szatanki krytyczne śmiały się, sentymenty płakały, potajemni rzeźbiarze i malarze stukali dłutkami i pędzlami rozmachiwali, a najgłębiej, na samym spodzie wszystkiego, potajemna iskra rosła, zwiększała się, aż powstawał z niej żar zapału. Czy miał dla czego powstawać?
Któż o to w dwudziestym trzecim roku życia zapytuje? Na pewno wierzyłam, że tak, i ze wzruszeniem, którego jeszcze nie mącił cień zwątpienia, myślałam, roiłam, a naprzeciw mnie za oszklonymi drzwiami w gęstniejącym zmroku zupełnie czarne gałęzie lipy kołysały się powoli, równo, jak ramiona podnoszące się ku górze z błogosławieństwem uroczystym i w dół opadające z przepowiednią smutną. Kołysały się one w takt przeciągły, szeroki przy głębokiej, przeciągłej gamie, którą szumiał ogród.
Oprócz tych ramion starego drzewa, uroczystych i smutnych, i tej nieskończonej gamy szumu, nic w gęstym zmroku i ogrodu słychać nie było długo, aż nagle odzywało się za oszklonymi drzwiami to głośniejsze, to cichsze pukanie. »Co tam?« – »To, że pora już pić herbatę!« – »A, prawda!«.
Za otwartymi drzwiami rozlewało się białe światło lampy, szumiał samowar i lekko zadzwoniło szkło. Zrywałam się, wbiegałam do większego jeszcze niż tamten, również niskiego pokoju, w którym na stole, w świetle lampy, przy koszyku z ciastem, siedział i szumowi samowaru głośnym mruczeniem wtórował kot, (…) szary, bardzo miły, mający stały zwyczaj siedzenia przy samym papierze, gdy pisałam i łowienia łapką pióra, jak myszy.
Zdarzało się nierzadko, że znudzony czy znużony Mruś zaprzestawał przyjemnej zabawy, tam gdzie siedział, zwijał się w kłębek i usypiał, a pióro latało po papierze, jak nigdy już potem, bez chwili wahania, omdlenia czy zniechęcenia, aż w głębi domu stary zegar basowym głosem wybijał późną godzinę: raz, dwa! Albo: raz, dwa, trzy! A u drzwi oszklonych zaraz pukanie w szybę: »Co tam?« – »A to, że spać pora! Spać pora!« – »Prawda!«.
Zamykałam kałamarz, składałam papiery, obudzony szelestem Mruś leniwie na cztery łapy powstawał, grzbiet w garb ogromny wyginał, a gdy odchodziłam, zeskakiwał ze stołu i szedł za mną, z lenistwa czy rozespania, daleko przed siebie wyciągając przednie łapy. Oprócz niego, gdy ze świecą w ręce przebywałam ciemne, milczące pokoje, przede mną i wkoło mnie leciał chór niewyraźnych i nienazwanych nadziei, napełniając ciemność migotaniem tęcz i gwiazd, a ciszę śpiewem zaklętych w niej lutni”.
Jak wam się podobała ta podróż? Może i wy spędzicie dziś część nocy na pisaniu? I może kiedyś wspomnicie tę dzisiejszą noc jako wielką chwilę szczęścia! Tego wam życzę!
Źródło cytatów: Eliza Orzeszkowa, O sobie…, wyd. Czytelnik, Warszawa, 1974.
Źródło grafiki: https://pl.wikipedia.org/wiki/Eliza_Orzeszkowa
Jednak Orzeszkowa mnie oczarowuje. Musze znów cos jej wyszperać i przeczytać. „Mruś” – rozkoszny przydomek 🙂
Świetnie to opisała. Oddała niesamowity klimat tamtej nocy …