O niestandardowych tego świata – KONKURS!

Pora zaprosić was na majowy konkurs – konkurs dla mnie szczególny, bo związany z premierą mojej drugiej powieści. Kto chciałby mieć „Niestandardowych” w swojej biblioteczce?

Chciałbym was zaprosić na kolejny blogowy konkurs. Tym razem do wygrania moja druga powieść – Niestandardowi, która premierę miała kilka dni temu. Jestem bardzo szczęśliwy, że mogę się z wami podzielić tą historią. Egzemplarze konkursowe ufundowało Wydawnictwo MOVA.

„Przepraszam, czy mogłabym zrobić panu zdjęcie?”
Takie pytanie słyszy Wiktor. Zgadza się, ale jest zaskoczony – przecież nie jest nikim szczególnym. Prowadzi nudne życie rozpięte między schematyczną pracą, sobotnimi wypadami do pubu, niedzielnymi wizytami u rodziców i pustymi wieczorami w znienawidzonym mieszkaniu. Nie ma nic do zaoferowania. Komu potrzebne jest jego zdjęcie? Tak poznaje fascynującą, tajemniczą artystkę. Wkrótce Liwia Gawlin zaprasza go do udziału w swoim rewolucyjnym projekcie. Chce mu pokazać inny świat, lepsze życie. Wiktor jej ulega i angażuje się coraz bardziej. Nie zdaje sobie sprawy, że każda wielka zmiana może nieść ze sobą nieoczekiwane konsekwencje…
Najnowsza książka Michała Pawła Urbaniaka to opowieść o okrucieństwie współczesnego świata, w którym żyją samotni „niestandardowi”. W takim świecie trudno odnaleźć siebie, za to łatwo można stać się ofiarą oczekiwań społecznych i nienawiści.

Proponuję, aby słowem kluczem w tym konkursie było – zgodnie z tytułem – „niestandardowy”. Jaką opowieść przedstawicie? Co napiszecie? Tematyka dowolna. Ważne, aby teksty nie przekraczały 1700 znaków ze spacjami. Wklejcie je w formie komentarza do niniejszego wpisu – nie później niż 6 czerwca. Trzy prace zostaną nagrodzone, a ich autorzy/autorki otrzymają egzemplarze Niestandardowych.

Jestem bardzo ciekaw waszych tekstów!

26 Replies to “O niestandardowych tego świata – KONKURS!”

  1. Temat szeroki jak rzeka! Jestem ciekawa, kim sa ci niestandardowi w twojej ksiazce. Juz robie miejsce w biblioteczce obok « Listy nieobecnosci ».

  2. – No to mamy kolejnego z głowy – stwierdził mężczyzna w białym, sięgającym do kostek kitlu. Na jego piersi i rękawach widniały ślady krwi, a gumowa rękawiczka, którą przetarł czoło, pozostawiła tam czerwoną smugę.
    – I co pan o tym myśli, panie profesorze? Swoją drogą to niebywałe, że to już trzeci w tym tygodniu, nigdy wcześniej tak nie mieliśmy.
    – Najwidoczniej coś idzie nie tak, następny który sobie ubzdurał, że jest cholernym superbohaterem, choć jest tylko zwykłym świrem z urojeniami. Jakaś wadliwa partia czy ktoś nam tu w systemie coś miesza. Trzeba to sprawdzić, Kowalski.
    – Zgadzam się w zupełności a do tego coś podejrzanie szybko im się teraz dyski przepalają i fiksują. Jakbyśmy nie mieli nic innego do roboty tylko ich potem do kupy składać. No ale przynajmniej dobrze za to płacą, no nie panie profesorze?
    – Daj spokój, żadne pieniądze nie wynagrodzą tego syfu, jaki nam tu robią, a do tego to ryzyko i te nieustanne ponaglenia z ministerstwa.
    – A mnie najbardziej dobija myśl, że zamiast naukowców przyszło nam się spełniać w roli …
    Nie dokończył, by w ostatniej sekundzie odskoczyć ku ścianie. Środkiem korytarza przelatywał bowiem człowiek nietoperz ścigany przez kogoś w obcisłym kombinezonie, z którego rękawów wystrzeliwały na wszystkie strony obślizgłe a do tego niezwykle czepliwe liny.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Mamy już pierwsze prace! Kto następny?:)

  3. Chomik z parasolką says: Odpowiedz

    Karzeł dogonił Uczennicę przy obrotowych drzwiach.
    – Masz zgodę rodziców?
    – Ale śmieszne! Zobacz, Aktorka zdąża do toalety!
    – Pewnie chce poprawić makijaż. Ja też muszę? – Przystanął i zadarł głowę.
    Uczennica wydęła usta, lustrując okrągłą staro-młodą twarz.
    – Sam podkład i puder. Przestań wachlować rzęsami, odcisnęły się na górnej powiece. Poczekaj! – Sięgnęła do torebki i wyjęła wacik.
    – Nie tutaj! – syknął Karzeł i pobiegł w kierunku toalety.
    – Jakiś delikatny? – rozchichotała się.
    Z łazienki wyszli jak spod igły, twarze matowe, ubrania wygładzone parą. Karzeł, doktorat z marketingu „Historia Brzydoty”; Aktorka, uśmiercona w drugim odcinku żona barona narkotykowego; Uczennica marzyła o studiach. Wszyscy pracowali dorywczo w firmie „Nasi bliscy”.
    Dziennikarka czekała w loży prasowej.
    – Spóźnienie, czas to pieniądz – zaśmiała się i skinęła operatorowi kamery. – Jak przeżywacie wcielanie się w role cudzych bliskich? – Widząc skrzywione miny, zachęciła – Jeśli chwyci, odpalą płatne odcinki. Kto pierwszy?
    – Odgrywanie ról inspiruje. Jest przeznaczeniem. Wystarczy podobieństwo do żony lub córki, żywej czy zmarłej…
    – Ujdzie! Opisz jedną robotę i prześlij. Następny?
    Karzeł zawsze celował w pozycję środkową.
    – Gramy specyficzne role. Pomaga mi wzrost i atrybuty…
    – Daj historię z dzieciństwa. Czuję, że chwyci! – Dziennikarka spojrzała na Uczennicę. – Ostatnia?
    – Jaaa…
    – Dasz radę – szepnął Karzeł.
    – Muszę… dobre dla tych ludzi… oszczędzam na naukę.
    – Oklepane! Molestowanie w dzieciństwie?
    – Musi być?
    – Cóż, Karle, zamieniam odczucia w złoto, lecz muszę mieć z czego ukręcić bat. Podkolorujcie i prześlijcie relacje wideo.

    Siedzieli przed dużym telewizorem Aktorki. Pojawiły się kolorowe manekiny, sznurki i tytuł:
    „Lalki do wynajęcia”.

  4. „Kosmita”
    Maciek pchnął drzwi, a nad jego głową rozpętała się burza kolorowych kulek i innych brył z papieru i styropianu uczepionych nitkami do sufitu. Szybko zamknął okno by przewiew nie niepokoił jego kolekcji modeli naturalnych i sztucznych obiektów kosmicznych. Rzucił w kąt szkolny plecak i podszedł do komputera.
    – Drogi amatorze astronomii – z zaciekawieniem czytał e-maila w języku angielskim – Przyjęliśmy twoje zgłoszenie nowej planety pozasłonecznej wokół gwiazdy HD 129521. Przez najbliższe miesiące będziemy weryfikować twoje odkrycie. Prosimy o cierpliwość – uśmiechnął się gorzko, bo podobny tekst czytał już pół roku temu.
    Postanowił zacząć popołudnie od fizyki, gdyż zadanie było bliskie astronomii.
    – Z drugiej zasady dynamiki Newtona wyliczyć wysokość orbity geostacjonarnej Marsa. Dane są masa, promień i okres obrotu Marsa oraz stała grawitacyjna – odczytał uważnie.
    Rozwiązanie zadania zajęło mu pół godziny i był z tego dumny. Napisał jeszcze wypracowanie z polskiego na temat swojego ulubionego hobby.
    ***
    Następnego dnia na fizyce prezentował na tablicy jak znalazł wysokość orbity stacjonarnej Marsa. Klasa wydawała się być znudzona wyprowadzaniem odpowiedniego wzoru i obliczeniami, bo słyszał szepty i śmiechy, które próbował uciszyć fizyk.
    – Satelita stacjonarny będzie wisiał nad marsjańskim równikiem na wysokości około siedemnastu tysięcy kilometrów, a więc nieco ponad dwa razy niżej niż ziemski odpowiednik.
    – Dziękuję. Bardzo dobrze – ocenił nauczyciel fizyki.
    Był niewielkiego wzrostu z krótko przyciętymi ciemnymi włosami. Ubrany w sprany garnitur.
    – I co Kosmito? – wracając na miejsce Maciek usłyszał złośliwe szepty – Wydało się! Ty pewnie z Marsa jesteś.

  5. A czy książki będą z autografem autora? 🙂

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Obawiam się, że bez, ale to da się nadrobić:)

  6. Szczęśliwy dom to pełny dom. Dom w którym dzieci brudzą ściany, rozrzucają zabawki i jedzą lody na welurowej kanapie.
    Dom w którym mieszka pies od dziesięciu lat i trzy kociaki które potrzebowały miłości.
    Sąsiedzi mają piękne okna, udekorowane kwiatami, czyste szyby..
    Piękne firany, zadbane trawniki.
    Żadnych zobowiązań, żadnych czekających miałcząco-szczekających powitaczy po pracy o północy.
    Dla nikogo nie muszą planować swojego dnia żeby złapać krótki oddech na kawę w samotności.
    Oni mają to na co dzień, a ja..?
    Na moich szybach wszędzie widać dziecięce łapki tworzące mozaikę lodowo-ślinową
    (nie jest tak źle ), na parapetach nie ma żadnych kwiatów, bo większość jest trująca dla kotów, moje firany są w strzępach, dlatego że instynkty łowieckie nie uznają ofiar w gipiurze..
    Ale za nic nie zamieniłabym tych pięknych „sąsiedzkich” storczyków czy innych pelargonii zdobiące ICH okna, za trzy kociaki w moim zakratowanym mini tarasie. Za nic nie oddam ubrudzonych ścian bo to jest czysta miłość moich wnuczek i nikomu nie pozwolę mówić że szczęśliwy dom to czysty i cichy dom.
    -Dla mnie odwiedziny w schronisku są czymś ponad przeciętność, dla innych czasem zmarnowanym.
    -Dla mnie karmnik na parapecie zimą nie oznacza brudnego parapetu, tylko pomoc w tych trudnych miesiącach małym lataczom.
    – Mi nie przeszkadza sierść na kanapie…

    Każde z moich zwierząt ma swoją historię i każdy z nich z potrzebował pomocy.
    Czy to jest naprawdę aż tak NIESTANDARDOWE żeby z tego szydzić?
    Jestem dumna że ich mam, bo są ze mną przez cały rok a nie tylko latem..
    – /przepraszam, musiałam się wygadać
    Iwona.

  7. Ludzie na plaży smażyli swoje ciała. Na deptaku panie pokazywały opalone ramiona, czerwone i naoliwione. Jedna na drugą łypały spod ciemnych okularów i z zadowoleniem stwierdzały: „no, moja skóra ładniejsza” albo „ta, to ma” piegi!. Tylko Ona na wszystkie patrzyła z uczuciem wstydu. Krępował ją wszelki negliż. Szczególnie odkryte ramiona i pacha. Nosiła zawsze małe kimono lub krótki mały rękaw. Miała swój sekret, gdy tylko nikt nie patrzył, odsłaniała szal wystawiając na słońce ramię. Smarowała je wszystkim co podpowiadał jej błysk inteligencji. Najlepszy był samoopalacz, po którym purpura nabierała łagodniejszej barwy, lekko rdzawej. Zdarzało się, że ktoś dostrzegł rozległą bliznę. Pytania raniły niczym dźgnięcia nożem.
    A co ci stało? – dlaczego to masz? Kto ci to zrobił? Oj, biedna jesteś, boli cię jeszcze bardzo? Możesz ruszać ręką? Nie możesz zrobić plastyki?
    O wiele łatwiej było by być rudą i piegowatą niż mieć bliznę po herbacie. Na plaży wpadł jej w oko chłopak. Taki „amerykański blondyn” z plakatu. Był inny niż gromada ferajny plażowej z domków wczasowych. Nie klął, nie używał wulgaryzmów. Na plażowy turniej brydżowy zgłosiło się ledwie kilka osób. Teraz mogli ze sobą rozmawiać, a nawet zagrać razem robra. Postanowiła go wystawić na próbę. Umówili się na spacer po plaży. Włożyła top i okryła ramiona plażową chustą. Jeden podmuch od morza i purpurowa blizna sama weszła w jego oczy. Szli dalej a on nie przerwał wykładu o zaśmieconym morzu. „To ten i tylko ten” mocno zabiło jej serce!

  8. Nie mogłam oderwać wzroku od łagodnego łuku biegnącego od płatka ucha do zagłębienia drobnych ramion. Chciała wtulić tam policzek, pozwolić porwać się kwiatowej, słodkiej woni. Zatopić w zapachu miękkości. Dla niej Karo pachniała miękkością. Bezpieczeństwem, delikatnością, szczęściem, choć ulotnym. Pragnęła napełniać się nią zachłannie z każdym wdechem, bez wydechu.
    Niezdarność kelnera, która zaowocowała dźwiękiem tłuczonego szkła, wyrwała ją marzeniom. Na szczęście. Karo wierciła się już niespokojnie na krześle, chcąc uciec przed nachalnymi spojrzeniami. Rebeka spuściła wzrok, przygryzła wargę. Odruchowo złapała dłoń obok, dużą, mocną, nieco szorstką. Zacisnęła na niej palce, tak jakby chciała wycisnąć i wchłonąć z niej normalność.
    Odwróciła głowę, wiedziała, że spotka zaniepokojone spojrzenie męża.
    – Wszystko ok? – wyszeptał, rzucając ukradkowe spojrzenia na współbiesiadników. Pobrzmiewająca troska w jego głosie, skażona była niepewnością i strachem. Rebeka wiedziała, że pod nimi kiełkuje już wstyd. W jego szybkim oddechu, rozbijającym się o jej ucho czuła napięcie.
    Świat nagle skurczył się do wymiarów sali bankietowej. Muzyka, gwar rozmów, pobrzękiwania sztućców to wszystko stało się kakofonią wlewająca się do jej uszu niczym rzeka, która przerwała tamę. Wstała gwałtownie, potrącając pechowego kelnera. Znów rozległ się odgłos tłuczonego szkła. Wraz z kieliszkami rozpadała się jej misternie tkana przez lata atrapa normalnego życia.
    Prawie biegnąc, starała się odnaleźć drogę do łazienki. Przedzierając się przez tłum gości czuła, że każde szturchnięcie jest celowane w nią i jej oszustwo.
    Pragnęła tego, pragnęła równie mocno, jak Kory.

  9. Miarka się przebrała. Karim, słuchając z roztargnieniem rubasznie dyskutujących podwładnych, przebiegł w myślach składane przez sąsiadów kobiety skargi: „mieszka sama”, „bywają u niej mężczyźni”, „nieprzyzwoicie ubrana”, „wiecznie ta szminka na ustach”.
    Jak na strażnika moralności w dzielnicy przystało, Karim miał oczy i uszy szeroko otwarte, a okoliczni mieszkańcy wiedzieli, że zawsze mogą się do niego zwrócić z sąsiedzkimi kłopotami.
    – Gotowi? – podniesionym głosem zapanował nad harmiderem.
    Odpowiedziały mu gromkie pomruki.
    – To idziemy! – zdecydowanym krokiem ruszył do wyjścia, a pozostali mężczyźni poszli w jego ślady. Ulice tętniły codziennym życiem: sklepikarze składali przed nocą kramy, klienci przy kawiarnianych stolikach spierali się o coś, a za chwilę wybuchali głośnym śmiechem.
    Budynek, który do którego zmierzali, był niepozorny i miał ledwie dwa piętra. Siedzący w bramie starzec na ich widok zmrużył oczy w świetle blednącego słońca.
    – Czy to tu mieszka ta bezwstydnica? – któryś z nich spytał dla porządku.
    Starzec, niewzruszony, bezgłośnie przytaknął.
    Bez pośpiechu pokonali schody, wypełniając korytarz stukotem butów, dotarli pod wskazane drzwi i bez trudu je wyważyli.
    Mieszkanie składało się z jednej izby. Przy oknie stała spłoszona kobieta okryta od stóp do głów czadorem.
    „Trochę spóźniona skromność!” zadrwił w duchu Karim.
    Czarny materiał okalał jej twarz – zastygłą z przerażenia maskę z rozmazaną szminką.
    – Zabierzcie ją! – machnął niedbale ręką. Tej nocy zasnął z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.

  10. Z napięciem patrzyli w kozi zad. Koza za chwilę miała rodzić. W koziarni było ciemnawo i ciasno.
    – Maryna nastąp się – usłyszała.
    – Ty do mnie czy do kozy, chamie?
    Marek – pediatra wyciągnął z koziej dupy coś malutkiego, biało – brązowego z kępkami dłuższej sierści, pyszczkiem pekińczyka i uszami nietoperza. Miało psie łapy.
    – Jak to się stało? – zapytała Maryna.
    Wszyscy popatrzyli na Zacharego, to on miał pobrać komórkę jajową od suki.
    – Myślałem, że może być nietoperzycy.
    Wszyscy zaczęli wrzeszczeć. Marek zwariował i usiłował karmić Tocosia piersią. Nie wyszło.
    – Maryna, może ty ? – powiedział.
    Maryśka popukała go po głowie – hej jest tam kto?
    Zachary, który był chirurgiem, skrzyknął ich, żeby sklonować pekińczyka. Maryna miała opory, ale ją namówili. Dwóch chirurgów :Wojtek i Zachary, Marek i Maryna – zakaźnik.
    – Jesteś nam potrzebna, masz dostęp do laboratorium i bakteriologii. Do kóz wejdziemy, jak ululamy chłopa z prosektorium. Widzi pawie na parapecie. Wystarczy mu dykta. Zarodek zaimlantowali kozie. Urodziła Tocosia i nie wiedzieli, co z nim zrobić.
    – Niech was szlag chirurdzy, a ty Marek nie lepszy! – piekliła się Maryśka.
    Znowu zaczęli wrzeszczeć. Obwiniali siebie nawzajem. Nikt w tym hałasie nie zorientował się, kiedy otworzyły się drzwi do koziarni i wszedł Franek z prosektorium. Popatrzył na Tocosia. Oczy wyszły mu na czułkach!
    – Mam w dupie waszą wódkę, dranie – zawył. Wolę pawie!
    Przytulił się do kozy i zapłakał.
    – To coś jest prawdziwe? – zapytał po chwili. Prawdziwe panie Franku, jak cholera prawdziwe.
    – Aleście narobiły! Doktory, a głupie jak moja Hanka. Dajcie wezne do domu, moja stara je wykarmi.

  11. Niestandardowa decyzja

    Stoję zamyślona w zapełnionym autobusie. Otwarte okno wprowadza trochę świeżości do dusznego pojazdu, w którym pot miesza się z intensywnymi, kwiatowymi perfumami tegorocznych maturzystek. Śmiech dziewczyn zagłusza moje myśli, dlatego dopiero, gdy czuję czyjąś dłoń na ramieniu, wzdrygam się ze strachu.
    – Cześć Basiu – oddycham z ulgą, witając koleżankę z liceum. – Ile to już się nie widziałyśmy?
    – Chyba z pięć lat. Co u ciebie, kochana?
    – Znałaś moją siostrę, prawda?
    – Pewnie, co u niej?
    – Nie żyje.
    – O Boże, mała Ania nie żyje? Ile miała lat? Dwadzieścia osiem?
    – Tak i zostawiła dwójkę dzieci.
    – Potworne, covid ją dopadł, straszna tragedia. Dlatego wszyscy powinniśmy się szczepić.
    – Zmarła właśnie po szczepieniu.
    – Co ty za głupoty opowiadasz, szczepienie ma nas chronić, a nie zabijać.
    Widzę jak starsze panie kiwają z aprobatą głowami słysząc słowa Basi, a ja myślę tylko o mamie, która dwa dni temu przyjęła drugą dawkę szczepionki.
    – Koniecznie się zaszczepcie – Baśka dalej swoje – żeby uniknąć losu siostry.
    – Nie będziemy się szczepić – mówię zdecydowanie.
    – Co ty gadasz, nie możecie się nie szczepić, przez takich jak ty pandemia nigdy się nie skończy – coraz głośnie wypowiada swoje racje.
    Patrzę na nią oniemiała. Już mnie osądziła. Telefon dzwoni w mojej kieszeni. Odbieram.
    – Informuję, że właśnie zmarła Janina Kopacka, bardzo mi przykro.
    Basia dalej opowiada jak to szczepienia ratują życie, jakie to nieodpowiedzialne z mojej strony, że nie chcę jej przyjąć. Telefon wylatuje mi z ręki, a po moim policzku spływa łza, która nagle ucisza jej słowa.

  12. Niestandardowy dom, który okazał się być przepustką do przeszłości oraz przyszłości. Wchodzisz jak do każdego domu jednorodzinnego, ale za jego drzwiami wszystko się zmienia. Stajesz przed wyborem, czy chcesz udać się w przeszłość i przeżyć któreś chwile raz jeszcze, a może nawet zmienić bieg pewnych wydarzeń. Możesz również wybrać się w przyszłość i zobaczyć jak ułoży się Twoje życie. Niestandardowy dom taką ma właśnie moc, niby dom jak każdy, a jakże niestandardowy inny i ciekawy. A warunek był tylko jeden z wejścia do domku możesz skorzystać wyłącznie raz, raz w całym swoim życiu, dlatego wejście należy odpowiednio przemyśleć.
    Wchodząc do takiego domu wypada mieć jasno ułożony plan i stanowczo wiedzieć czego się oczekuje, aby nie było później niejasności.
    Przed takim właśnie wyborem stanął Tom przekraczając drzwi niestandardowego domu. Właśnie wtedy mógł podjąć decyzję o powrocie do przeszłości i ponownym przeżyciu dnia, który totalnie odmienił jego życie. Mógł wrócić do dnia, gdy nieświadomie spotkał na swojej drodze wymarzoną dziewczynę, dosłownie kobietę z marzeń, która okazała się być jego największym przekleństwem. To właśnie ona uaktywniła w nim ciemne strony mocy.

  13. Pisarczyk Amantor says: Odpowiedz

    Na metalowej szafce z podręcznymi lekami leżała odrobina luksusu czyli audiofilskie słuchawki Denona oraz iPhone z kolekcją noworoczną Berliner Philharmoniker. Jej własna sylwestrowa orkiestra. Fajnie jest! Taki niestandardowy samotny Sylwester to zajebista rzecz. Przynajmniej nie będzie musiała słuchać tego tępego dyskotekowego łupu-cupu. Anna nigdy nie przepadała za prostymi dźwiękami, a po zdradzie Maćka wręcz ich nienawidzi. W tym roku pani ordynator Anna Porębska jest na ekskluzywnym private party! W tym roku ma być wyrafinowana elegancja i kultura wysoka! Anna już cieszy się na ten moment, gdy za chwilę nałoży słuchawki, obejmie Jadźkę i zanurzy się w fali dystyngowanych dźwięków, otulających ją miękkimi sopranami i kołyszącym basem.

    „Królowa Jadwiga” czekała na nią cierpliwie w szufladzie. Ona jedna nie zadawała głupich pytań, nie próbowała wmówić jej że nic się nie stało i była zawsze blisko Anny, gdy tę zalewała zimna fala depresji. Jadwiga była jak w sam raz. Nie za słodka. Nie za mocna, ale zdecydowana. Ekskluzywna, ale nie na tyle, żeby pani doktor nie było stać na jej towarzystwo.

    Już ją miała wyjąć z szuflady, przytulić do siebie, objąć za smukłą szyjkę i przywrzeć do niej w długim namiętnym pocałunku, w trakcie którego cała słodycz Jadzi z lekkim bulgotem zaleje jej język i niczym fala ciepłej lawy rozleje się po jej żołądku i krwi, by dotrzeć – tam gdzie jej najbardziej potrzeba – do skołatanego serca i udręczonego mózgu. Ale coś usłyszała…Terkot interkomu i ochrypły głos sanitariusza Zenka.

    – Pan doktor, mamy poważny wypadek. Czy może Pani zejść?

    Z nostalgią spojrzała na Jadwigę i na filharmoników. Będą musieli na nią chwilkę poczekać.

  14. Słyszę skrzypienie drzwi do łazienki. Nie domykają się, ale uparcie poruszają w jedną i drugą stronę, a ja spoglądam co chwilę przez ramię jakby ktoś czaił się w mroku. Siadam na fotelu i czekam na dzwonek do drzwi. Zostało kilka minut. Rozmyślam o tym, jak dobrze on ją zna. Czy wie, że pisała dla mnie wiersze? Czy wie, że do dwunastego roku życia obcinałem jej paznokcie? Czy wie, że w wieku dziesięciu lat dostała okres i od tego czasu walczy z nadwagą, ale nigdy nie odmawia, kiedy mam dla niej jagodzianki? Czy wie, że ma taką samą wadę wzroku jak ja? Czy wie, że w podstawówce śmieli się z niej, że jest bobrem, bo miała za duże jedynki do swojej twarzy? Czy on umie kochać tę pulchną okularnicę, nie pasującą do współczesnych czasów i widzieć w niej tę mądrą kobietę, na jaką wyrosła?
    Przychodzą. Rozmawiamy, a właściwie on mówi. Dociera do mnie jedna trzecia jego słów, nie nadążam. Patrzę na uśmiechniętą z lekko zaróżowionymi policzkami, swobodną Karolinę. Córkę, jakiej nie znam. Chłopak tłumaczy mi, że osiąga wszystko, co sobie zaplanował. Chciał wyjechać z podlaskiej wsi do Warszawy i wyjechał. Chciał założyć sklep z komputerami i go ma. Kocha Karolinę i się z nią ożeni, będą mieli trójkę dzieci. Chcą pojechać na wakacje na Bali i już odkłada pieniądze. Zaczyna mnie przerażać. Już nie ma mnie i jej i nigdy nie będzie. Siedzimy jak w złowieszczym triumwiracie. Jako świadek mojego dramatu – drzwi znowu się otwierają ze skrzypieniem, spoglądam na nie, z nieokreśloną nadzieją. On podrywa się i mam wrażenie z udawanym zdziwieniem mówi: „A co tu się stało?” Nie czeka na moją odpowiedź, już naprawia. Nagle rozluźniam się, przy nim wszystko wydaje się proste, jakby rozplątywał każdy węzeł. Ona już jest jego. A ja nie będę walczył.
    Patrzę na drzwi od łazienki, idealnie zamknięte nie wydają żadnych dźwięków, zaakceptowaliśmy razem ten nowy rozdział.

  15. Z daleka widać rudą plamę, taką ogniście rudą. Przypominam dwa pionowe, czarne patyki z rudą plamą na górze. Tak by mnie w każdym razie namalował impresjonista, bo zwykle chodzę ze spuszczoną głową. Z bliska widać więcej szczegółów, ale nie ma na nie wyrazu. Czasem się mówi, że ktoś jest przezroczysty. To nie całkiem prawda w moim przypadku. Trzeba spoglądać pod odpowiednim kątem, wtedy można cos zobaczyć, na przykład jasnoniebieską od dzwonków polanę, chmury pociemniałe poprzez szkła okularów, szklaną kulkę z zatopionym okruszkiem lazurytu.
    Rude na górze widzi każdy. Ale nie każdy wie, że to prawdziwe sprężynki, są ciągliwe jak druciki, ale też bardzo sprężyste. A już zupełnie nikt nie wie, że gdyby je maksymalnie rozciągnąć miałyby razem tyle metrów ile jest od mojego domu do Stolicy Apostolskiej. Można by je wtedy rozżarzyć i gorąco ukłuło by w dupę samego Papieża.
    Z prawej strony mam całkiem płaski rysunek cienkiego ramienia z pięcioma serdelkowatymi palcami równej długości. Pochodzi z dawnych czasów i jest ocalałym fragmentem większej całości, która została odcięta, porwana na drobne kawałeczki i przeżuta. Niewiele da się zrobić taką ręką. Gdy ją podnoszę, z łatwością wygina się i załamuje, szczególnie, gdy wiatr jest mocniejszy. Nie mogę też wychodzić na deszcz, a co dopiero stanąć pod wodospadem. Lewa ręka, żelazna, także na nic się nie przydaje, choć mogłaby to i owo zmiażdżyć, obtłuc czy pokruszyć.
    W środku mam morską śledzionę, wilczura wątrobianej maści, małe, zwłókniałe półdupki z gorącym jądrem i wielki, białawo połyskujący, odarty ze świeżej skórki włoski orzech, który wypełnia moją czaszkę.
    Jestem, czuję, pragnę.

    1. świetne!

  16. W wielkim, szarym budynku długie, szare korytarze łączą dziesiątki szarych biur. Małe okienka, gdyby nie bezustanny deszcz, wpuszczałoby pewnie odrobinę światła. Ten, kto by pomyślał, że to najbardziej ponure pomieszczenia na świecie, byłby jednak w błędzie. Jest przecież jeszcze miejsce, gdzie wnętrze szarego labiryntu rozszerza się, tworząc sporą norę o niskim suficie, pokrytym jarzeniówkami – tymi agresywnymi substytutami promieni słonecznych.

    To tu odbywało się rutynowe pożegnanie niczym niewyróżniającego się szefa, który, po czterdziestu pięciu latach przeciętnej pracy, odchodził na całkiem zwyczajną emeryturę. Przyszliśmy tłumnie, bo inaczej nie wypadało. Impreza, jak się można było spodziewać, rozpoczęła się od przemówienia. Znudzeni, szybko zaczęliśmy chyłkiem spoglądać na stoły zastawione słonymi paluszkami i wodą gazowaną.

    – Dziękuję wam, moi drodzy – głos przełożonego drżał ze wzruszenia. – Spędziłem tu najlepsze lata. Gdy mój pierwszy syn przychodził na świat, kończyłem akurat opracowywać Wielką Strategię i nie mogłem sobie pozwolić na ani chwilę przerwy. Nocowałem na podłodze koło biurka. Kiedy rodziła się moja córka, prezentowałem osiągnięcia Planu Ramowego. To był wielki sukces całej firmy. Zawsze wiedziałem, że nie da się go osiągnąć bez wyrzeczeń…

    Mówił jeszcze przez pół godziny, ale, podobnie jak pozostała setka zebranych, szybko straciłam wątek. Ocknęliśmy się dopiero, gdy przekazał mikrofon swojej następczyni.

    – Niestety, nie mogę się pochwalić podobnym oddaniem firmie. Zawsze byłam obecna przy narodzinach moich dzieci – rozpoczęła, a po sali poniósł się szmer niedowierzania. Kilka osób parsknęło, usiłując powstrzymać śmiech. Spojrzałam na nią z sympatią. Tak, nowa szefowa będzie z pewnością niestandardowa.

  17. Jakoś tak się stało, że zamiast jednego tekstu napisałam dwa… Pewnie dlatego, że miałam kilka miesiecy przerwy w uczestniczeniu w tych konkursach. Mam nadzieję, że opublikowanie tu dwóch tekstów, nie stanowi poważnego wykroczenia, a jeśli tak jest, to obiecuję poprawę w przyszłości i proszę o zignorowanie dowolnego z nich. Pozdrawiam serdecznie

  18. Samira Szczepkowska była ślicznym dzieckiem. Błękitne oczy i złote loki w połączeniu z arabskimi rysami przyciągały niejeden wzrok. Ta oryginalna uroda najbardziej rozczulała starszych państwa Szczepkowskich, tych, co zostali w Siemiatyczach, głusi na namowy syna, by dołączyć do niego i Aiszy w Brukseli. Dziewczynka całym sercem odwzajemniała bezgraniczną miłość dziadków. A trzeba przyznać, że uczucie na odległość to niełatwa sprawa, zwłaszcza dla ośmiolatki. Malowała dla nich serca i kwiaty, kleiła wycinanki i prosiła tatę, żeby nie zapomniał napisać, że kocha, tęskni i mocno całuje.

    Pewnego razu postanowiła się usamodzielnić. Z bardzo poważną miną oznajmiła rodzicom, że skoro skończyła już drugą klasę, najwyższy czas, żeby własnoręcznie napisać pierwszy list. Niech więc jej nikt nie przeszkadza, dodała, zanim zamknęła się na kilka godzin w swoim pokoju. Język arabski zawsze był jej bliższy, pisanie od prawa do lewa opanowała zaskakująco dobrze, jak na swój wiek. Jednak także polskie litery, gdy tylko się postarała, wychodziły spod jej pióra wyjątkowo schludnie, o ładnie zaokrąglonych ogonkach. Całość przepisała trzy razy, żeby było bezbłędnie i bez skreśleń. Gdy skończyła, starannie złożyła kartkę i zakleiła w kopercie, nie pokazując nikomu. Uśmiechnęła się z satysfakcją. Tak jest dobrze, na pewno nie trzeba nic poprawiać. A to się babunia z dziadziusiem ucieszą!

    Rzeczywiście, byli zachwyceni. Nie mogli się nadziwić, że do nienagannej polszczyzny nie wkradło się ani jedno słowo arabskie ani francuskie. Nie brakowało żadnego znaku interpunkcyjnego. Ortografia i gramatyka też okazały się bez zarzutu.  Tylko jeden szczegół sprawiał, że tekst czytało się wyjątkowo trudno.

    .uicyż w ilatsod ycswokpezczS owtsńap israts ikaj, tsil ywodradnatsein jeizdrabjan łyb oT

  19. Nic nie widzę. Moje Ja krąży w tej nieskończonej martwej czerni w stanie nieważkości. Jestem jedynie myślą albo w myśl próbuję ubrać swoją duszę. Czasami słyszę głosy, często płacz. To zrozpaczona mama, a ja nie mogę jej pomóc, uspokoić i powiedzieć, że będzie dobrze. Bezsilność. Pierwszy raz doświadczam takiego uczucia. Słyszę szpitalny jazgot i głos lekarza „Nic nie możemy dla niej zrobić”. Jest smutny. Jak często musi mówić takie słowa? „Przykro mi”. Dodaje jeszcze ciszej. „Nawet niestandardowe metody zawiodły, trzeba podjąć trudne decyzje, to już trzy lata, może trzeba pomyśleć o odłączeniu. Już o tym rozmawialiśmy. Proszę to rozważyć”. Zaraz, jak z tym skończyć? To znaczy skończyć ze mną? Skreślić mnie, wymazać na zawsze? Ale ja tu jestem, słyszycie mnie, jestem!!! Dajcie mi jeszcze trochę czasu, na odnalezienie siebie, przecież już odnalazłam swoje serce, ono bije, nie słyszycie? Miliardy neuronowych iskier w końcu się połączy i uda mi się podnieść powieki. Nie zabierajcie mi tego. Chcę jeszcze poczuć na twarzy ciepłe promienie słońca. Pobiec leśną ścieżką wsłuchana w świergot ptaków. Moje usta pragną więcej pocałunków, szeptów i miłosnych zaklęć. Mój głos chce powiedzieć kocham cię. Tego kocham było za mało, ale to się zmieni, tylko dajcie mi szansę. Błagam was!!! Straciłam swoje ciało, nie chcę tracić życia. Jeszcze nie. Kiedy niemy płacz rozrywał odnalezione serce, po raz pierwszy zapragnęłam walczyć. O nie, ja wam pokażę niestandardowe metody. Spięłam ciało naciskając każdą cząstkę do granic możliwości, aż ciemność, niczym supernowa eksplodowała i z siłą wezbranej rzeki, rozlała nowe życie w każdym najmniejszym zakamarku mojego ciała. Poczułam jak gorące miłością łzy, jedna po drugiej uderzały w skórę mojej mocno ściskanej dłoni.

  20. Woda jest wszędzie. Wylewa się z pękniętego dzbanka, zalewa wynajęty blat, kapie do nie naszej szuflady i spływa po grzbietach książek. W kałuży dryfują okruchy chleba i odłożony na nie-miejsce pisak.
    – Ile wody. Jak w moim śnie – mówi.

    Mówi też, że ją widzą. Dlatego roleta musi być opuszczona do połowy okna. Kiedy pytam kto patrzy, ucieka spojrzeniem w bok, a spadająca na oczy grzywka wyznacza koniec widzenia.
    Szkoda; ma ładne oczy. I kolor niestandardowy – trochę zagubienia, trochę bólu, odblask czegoś, czego nie umiem określić, smuga zielonego i długie rzęsy.

    Śpi czujnie jak ptak. Budzi się, kiedy tylko wyłączam światło na korytarzu. Od dziecka bała się ciemności i stojącej przy szafie „Samary”.
    Kiedy znikają znajome kształty, zaczyna widzieć różne rzeczy.

    Każdego dnia rano próbuje. Jej wychodzenie składa się z wielu dźwięków: poprzedza je szelest kurtki, poprawianie pasków plecaka, szuranie butów, brzęczenie kluczy, trzaśnięcie drzwi.
    Zapadła cisza zastyga w przedpokoju jak znak zapytania i – wraz z powolnymi krokami, które słychać na schodach i z powrotem, coraz bliżej, na wycieraczce – zaraz znika.

    Powinna chodzić do szkoły jak inne dzieci. Tymczasem to właśnie one są normalne.

    Codziennie sprząta w pokoju. Ma w nim swoje obrazy. Kolekcjonuje plakaty, albumy, butelki po „mullerach”, które pije litrami, bo leki odbierają jej ochotę na jedzenie i – od niemal roku – blistry po Miravilu.

    Woda jest wszędzie. Wylewa się z pękniętego dzbanka, zalewa blat, kapie do szuflady i spływa po grzbietach ustawionych na półce książek.
    – Ile wody. Jak w moim śnie – mówi.
    – Jak we śnie? – pytam.
    – Tak, kiedy tata się wyprowadził śniło mi się, że nasz dom zatonął – wzrusza ramionami.

  21. Dzieci nazywały ją Babcią Zio, bo znała tajemnice ziół. Gadała z roślinami, zbierała nasiona, a potem siała je w ogródku i w ceramicznych donicach, ustawionych w rogach chaty jak wartownicy. Może bez nich drewniana konstrukcja domu uleciałaby w powietrze? A już dosyć nieszczęść się wydarzyło!
    Babcia Zio wiedziała, że nitka jej czasu się kończy. Przeczuwała to, zostawiając coraz więcej włosów w kolcach grzebienia i gubiąc ciało w sukni. Jednak dzieci niczego się nie domyślały. Beztrosko dokazywały na dywanie. Stanęła na ganku, objęła wzrokiem ogród, a potem złocące się niebo. Zaraz słońce zmieni się w czerwony koralik i zniknie, ustępując miejsca nocy. Delikatnie zasalutowała i wróciła do chaty.
    – Dzieci, doczekałyście się! – Próbowała nadać głosowi uroczyste brzmienie. – Nadchodzi Noc Przemian, do której tak długo was przygotowywałam. Gdy się obudzicie, poznacie nowe rodziny.
    – Czy to będą Standardrodziny? – spytał Andi, chłopiec o twarzy mędrca.
    Zio parsknęła śmiechem, no tak Andi uwielbia pytania. Przytuliła go. Pozostałe dzieci też podeszły, zanurzyły twarze w fałdach fartucha Zio, chłonąc zapach ziół.
    – Tak, to będą Standardrodziny, które żyją w Standardświecie, a… – tu jej twarz na chwilę stężała – … to nie jest dobry świat. Uczyliśmy się o tym.
    Dzieci pokiwały głowami.
    – Pamiętacie hasło?
    – „INWAZJA NIESTANDARNIĄTEK PRZYWRÓCI ŚWIATA PORZĄDEK” – wyrecytowały bez zająknięcia.
    – Otóż to. – Uśmiechnęła się i klasnęła w dłonie. – A teraz biegem do Niestandardłóżek! Tylko bez żadnych sztuczek! Każdy wie, co wylosował.
    – Babciu Zio, a mogę zmienić na…?
    – Nie, kochanie, już niczego nie zmieniamy. Każdy ma swoją Niestandardrolę do spełnienia w Standardświecie.

  22. WYZNANIE
    Wiesz kiedy cię pokochałam? Kiedy tak po prostu zaakceptowałeś, uznałeś za naturalne, że nie lubię obchodzić urodzin. Owszem, najpierw, tak jak inni, byłeś zaskoczony widząc jak tego dnia ociągam się z odbieraniem telefonu, jak wiję się przy słuchawce powtarzając uprzejmie „dziękuję za pamięć i życzenia” i z westchnieniem ulgi kończę rozmowę. Było mi strasznie wstyd, że mnie widzisz taką – zakłopotaną, niezdarną, złapaną w potrzask dobrego wychowania i towarzyskich oczekiwań. Jesteś mi bliski, bo nie unosisz w nieprzyjemnym zdziwieniu brwi i po prostu przyjmujesz, że nie lubię przyjęć niespodzianek na moją cześć, uroczystości, imprez i fetowania. Przy tobie mogę zdjąć gorset socjalizacji i w urodziny wziąć wolny dzień w pracy. Pozwolić sobie na otulenie się kocem i melancholijne patrzenie w sufit, zamiast przyjmowania gości i słuchania skądinąd oczywiście miłego „sto lat” i „niech ci gwiazdka pomyślności”. Wiem wreszcie czym jest zażyłość. Tym, że nie muszę przed tobą ukrywać jakim wytchnieniem były dla mnie pierwsze miesiące pandemii, gdy wyludniony świat zewnętrzny stał się podobny do mojego melancholijnego wnętrza, łaknącego ciszy i odosobnienia. Nie zdumiewa cię moje nielubienie świąt, niechcenie awansu i egzotycznych wakacji. Nie łapiesz się z niedowierzaniem za głowę, gdy wstydzę się przed ludźmi naszego dobrego życia i szczęśliwej miłości. Nawet nie wiesz jakim balsamem i odprężeniem jest, że się temu wszystkiemu nie dziwisz. Wystarczy powiedzieć „tak czuję” i nie trzeba więcej uzasadnień. Dla ciebie jestem bliska i zrozumiała. To mi wystarczy.

Dodaj komentarz