Michał Paweł Urbaniak o śmierci Kaczora Donalda

W czerwcowym numerze „Śląska” znajdziecie kolejne opowiadanie Michała Pawła Urbaniaka, pisarza i nauczyciela Pasji Pisania. „Kaczor Donald też musi umrzeć” to prosta fabularnie, ale przejmująca historia mężczyzny czekającego na badanie w prywatnej przychodni. Poczekalnia staje się miejscem konfrontacji z własnymi lękami.

Michał Paweł Urbaniak – pisarz i nauczyciel Pasji Pisania – niedawno opublikował drugą powieść – Niestandardowi. Znacie już historię Wiktora i Liwii Gawlin? Może zainteresuje was zatem najnowsze opowiadanie Michała – Kaczor Donald też musi umrzeć. Ukazało się na łamach czerwcowego numeru Magazynu Społeczno-Kulturalnego „Śląsk”. To bardzo prosta historia – bohater czeka na USG jamy brzusznej w prywatnej przychodni. Nieoczekiwanie otwiera się na wspomnienia i refleksje. Zobaczcie początek:

„Przeszukują biedny mysi brzuch Micky. Znajdują jedynie niewielkie kawałki gruzu nie było tam nawet metalowego guzika od munduru, wojna nie zna litości, uderza wszędzie milion razy. (…) Po Goofym i Minny nawet ząb nie pozostał!”

Elfriede Jelinek, „jesteśmy przynętą, kochanie!”, przeł. Anna Majkiewicz i Joanna Ziemska

Nauczył się to nazywać „oszustwem Coccolino”. Kochał uśmiechniętego, białego misia z reklamy. Gdy tylko go dostrzegał, rzucającego się z przymkniętymi oczami w kojącą puszystość ręczników i ubrań, podbiegał do ekranu, gotów na przytulenia. Wiedział, ile ma czasu, znał te reklamy na pamięć. Gdzieś musiały być drzwi prowadzące do środka telewizora, do tego obrazu – szukał bez skutku. Wierzył – jak tylko dzieci potrafią – że może wyciągnąć Coccolino spośród telewizyjnych tkanin, a w zamian dać mu całą swoją miłość, równie puszystą i cieplutką. Nie umiał tego wyrazić – dzieci wielu rzeczy nie potrafią – ale czuł, że całe jego życie mogłoby się sprowadzić do uszczęśliwiania misia, do szukania na jego pyszczku tego unikalnego wyrazu błogości. Jednak Coccolino znikał, na ekranie pojawiały się pasty zapobiegające próchnicy, podpaski, płyny do toalet – nic, do czego chciałoby się przytulić. Rodzice się z niego śmiali, kazali mu się odsunąć od telewizora. Dlaczego miś Coccolino go nie chciał?
Potem zrozumiał, do czego służy reklama. Wiedział już, że maskotki są nieme i obojętne, a w pluszowych ciałach zamiast serc mają trociny – i nadal żałował, że w sklepie nie mógł sobie kupić misia Coccolino. Na co mu jakiś tam płyn? Gdy był już prawie dorosły, umiał to powiedzieć bardziej fachowo: specjaliści od reklam pomylili się z adresatem. Termin „oszustwo Coccolino” wymyślił dużo później.

*
Nie miał dzieci. Ta myśl wracała w nieoczekiwanych momentach, zwykle gdy tkwił między jednym a drugim zdarzeniem ze swego życia i zabijał niecierpliwość oczekiwania – tak jak teraz, przed wizytą u lekarza.
Przypominał o tych nieistniejących dzieciach z zaskoczeniem, zupełnie jakby przegapił któryś z deadline’ów. Był project managerem w biurze tłumaczeń. Na studiach marzył o tłumaczeniu literatury, swoim nazwisku na stronach tytułowych. Kiedyś przeczytał, że tłumacz pisze książkę na nowo, tylko innym językiem. Spodobało mu się to. Nie miał cierpliwości do wymyślania fabuł, bohaterów, do tych wszystkich niuansów. Tłumaczenie było drogą na skróty w świat literatury. Nie wyszło.
Ciekawe, że brak potomstwa nie uderzał go w innych momentach, bardziej stosownych – gdy na spacerze widywał tatuśków pchających wózki, gdy czytał w gazetach reportaże o dzieciach katowanych na śmierć przez konkubentów matek, dzieciach molestowanych przez księży w zaciszu plebanii. Nie żałował również, gdy okazjonalnie w weekendy grał ze swoimi bratankami w gry komputerowe. Wówczas to był fakt, którego się nie rozważa. Jeden z wielu faktów – bo nie miał też psa, chomika czy węża. Nie był na Islandii, w Bułgarii, w Szwecji. Nie uprawiał sportów. Nigdy nie piekł chleba, nie zasadził ani jednego drzewa. Nie oglądał „Powrotu do przyszłości”, nie przeczytał Buddenbrooków. Całe życie można sprowadzić do zdarzeń, które w nim nie zaistniały.
Siedział w poczekalni prywatnej przychodni „Med Exclusive”. Mógł sobie pozwolić na ten luksus, przedłużający się na całe życie „project manager” miał swoje dobre strony. Wszystko tu było sterylnie czyste, ale niepozbawione demonstracyjnego ciepła.

Michał Paweł Urbaniak

Dobrze pamiętał przychodnie ze swojego dzieciństwa, zimne poczekalnie, brudne, wstrętnie zielone ściany. Siedziało się wśród innych czekających jak na balu, na którym zabrakło muzyki, a zgromadzeni i tak musieli udać, że się dobrze bawią. Każda wyszeptana próba rozmowy unosiła się w tej gęstej ciszy. Kiedy dołączał ktoś nowy, reszta prześlizgiwała się po nim pozbawionym zaciekawienia wzrokiem. Człowiek składał się tylko z choroby, z którą przyszedł, obnażony, i nie zostało w nim nic do odkrycia. Najgorsze było sakramentalne pytanie: „przepraszam, kto z państwa ostatni?”, tak samo upokarzające jak minutogodziny czekania.
Wiedział, że w „Med Exclusive” minuty łączą się co najwyżej w akceptowalne kwadranse, ale to go nie pocieszyło. Czekanie bywa tak samo ciążące, niezależnie od epoki i koloru zamykających się wokół człowieka ścian.
Mama – zawsze serdeczna dla ludzi – bywała skrępowana i spięta w poczekalniach, jej uśmiech stawał się swoją własną parodią. Nie doczekała luksusowych prywatnych przychodni. Potrącił ją samochód. Wracała z zakupów, miała czterdzieści dwa lata. Szła przez pasy. Lubiła jasne zasady, ułatwiły życie, chroniły jak modlitwa. Pewnie wcześniej spojrzała w lewo, w prawo i ponownie w lewo, jak wtedy, gdy była małą dziewczynką, dojrzałą kobietą, mężatką coraz mniej młodą, coraz bardziej świadomą, że ma za sobą najpewniej połowę życia i to, co ją czeka, stanowi już zaledwie jego gorszy wariant. Uderzyła głową o nowy, dobry asfalt. Kierowca był tylko rozkojarzony, nie pijany, a szkoda, łatwiej by przyszło zrozumieć to, co się stało.
Gdy mama umierała, przy niej leżały mokre ruiny jajek, dojrzałe renety, nieuszkodzone ziemniaki i kurczak – kawał nagiego, lodowatego mięsa, który miał stać się niedzielnym obiadem, a wcześniej był grzebiącym w ziemi głodnym lub znudzonym kurczakiem.

Michał Paweł Urbaniak wkrótce będzie prowadził następujące kursy:

Kurs Pasja Pisania II – od 22 września:

https://www.pasjapisania.pl/kurs-pasja-pisania-ii-2.html

Kurs Inspiracje – od 25 września:

https://www.pasjapisania.pl/kurs-inspiracje.html

Michał, serdecznie gratulujemy kolejnej publikacji! Bardzo nas cieszą twoje pisarskie sukcesy!

Źródło cytatu: Michał Paweł Urbaniak, Kaczor Donald też musi umrzeć, [w:] „Miesięcznik społeczno-kulturalny Śląsk”, nr. 6/2021.
Źródło grafiki: https://pl.wikipedia.org/wiki/Kaczor_Donald
Fotografia Michała Pawła Urbaniaka – Michał Lichtański

2 Replies to “Michał Paweł Urbaniak o śmierci Kaczora Donalda”

  1. Czarna orchidea says: Odpowiedz

    Gratuluję, Michał! Jak zawsze zajmująco i intrygująco. Brawo!

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Dzięki, Beatko!

Dodaj komentarz