Anioły są wśród nas – KONKURS!

Pora zaprosić was do kolejnego wakacyjnego konkursu na blogu Pasji Pisania. Jak zawsze będziecie mieli okazję, aby przetestować swoje pióro. Tym razem do wygrania najnowsza książka Doroty Wójcik – absolwentki kursów Pasji Pisania – „Bieg Anioła”.

I nadszedł czas kolejnego konkursu na naszym blogu. Tym razem możecie wygrać Bieg Anioła – najnowszą powieść Doroty Wójcik. Warto wspomnieć, że autorka pracowała nad warsztatem m.in. na Internetowym Kursie Podstawowym prowadzonym przez Marcina Ciszewskiego. Dziś może się pochwalić drugą książką w swoim dorobku. A kim jest tytułowy Anioł?

Bohaterka książki, Gertruda, od wielu lat wiedzie życie naznaczone piętnem tragicznych wydarzeń z przeszłości. Ale z chwilą, gdy znajduje w lesie przywiązanego do drzewa psa, w jej codzienność wkraczają nowi ludzie, a ona musi zmierzyć się z nowymi wyzwaniami. A łatwo nie będzie! Bo nie wszyscy mają czyste intencje. Na szczęście Gertruda nie jest już sama – drużyna Anioła da jej wsparcie i razem zawalczą o słuszną sprawę. Nie przeszkodzi im ani sołtys, który szuka zemsty, ani Igor, który szuka swojego psa, ani meksykański kartel narkotykowy, który szuka Igora… Bieg Anioła się odbędzie!

Anioł w tytule i anioł w konkursie! Niech to będzie słowo klucz. Kim dziś jest anioł? Jak działa? I czy działa? Wasze opowieści mogą być dramatyczne, refleksyjne, komediowe, groteskowe – panuje tu pełna dowolność. Pamiętajcie, że prace nie powinny przekroczyć 1700 znaków ze spacjami. Opowiadanie (lub jego fragment) wklejcie w formie komentarza do niniejszego wpisu. Na wasze prace czekamy do 5 września. Spośród nadesłanych tekstów Dorota Wójcik wybierze trzy najlepsze – a ich autorzy/autorki otrzymają egzemplarze Biegu Anioła.

A zatem do pisania!

17 Replies to “Anioły są wśród nas – KONKURS!”

  1. Złożył skrzydła. Nie wiedział, że upadki tak bolą. Po tym jak runął na szutrową drogę przy lesie, poobdzierał sobie kolana. Z niesmakiem spojrzał na pobrudzoną kurzem i trawą szatę. Wstając otrzepał się. Wykrzywił w bólu twarz, gdy poczuł nadwyrężone upadkiem nadgarstki. Na szczęście reszta była cała. „To tu…?” Pomyślał z przyprawionym niesmakiem zdziwieniem. „Szef zawsze wyśle mnie tam, gdzie diabła nie może….ehh”. Stęknął cichutko i ruszył przed siebie. Kolejna misja. Znowu trzeba kogoś ratować. I znowu nie wie, kto to ma być. „Pierwszy, którego ujrzysz” rzekł do niego. „Ciągłe zagadki!!!” Z niecierpliwością machnął ręką i wzniósł znacząco oczy do nieba.
    W dali majaczyły budynki nie za dużej wioski. Było wcześnie, słońce dopiero wstawało, nawet koguty jeszcze nie wpadły na pomysł, by budzić mieszkańców. Czekała go długa droga…Przynajmniej tak myślał. Gołymi stopami dotykał nierównej ziemi, kamienie to tu, to tam wbijały się pomiędzy palce, ale nie zwracał na to uwagi. Gdy tylko wyszedł z lasu, upajał swe oczy tym, co działo się dookoła. Urokliwe pola obsiane kwitnącym rzepakiem rozciągały się aż po horyzont. Właściwie to nawet ucieszył się, że tu jest. Dawno nie widział czegoś takiego. Tam w górze tylko chmury i chmury. No i błękit. A tu tyle kolorów! Zieleni, żółci, chabrowego i …. Coś czarnego, tak, był pewien. Dostrzegł czarną sylwetkę w oddali. Dziwne to było, jakieś takie małe, raczej niskie, bo w sumie to całkiem spore. TO stało, ON szedł. Im bardziej zbliżał się, tym bardziej rozumiał. Stanęli blisko siebie. Dwoje szeroko otwartych oczu wpatrywało się w niego z uwagą. ”Pies?” pomyślał ze zdziwieniem. „Pierwszy, którego ujrzysz! Wolne żarty!” prychnął. Jednak powoli i z czułością schylił swoją głowę do czarnego pyska. Coś między nimi drgnęło…

  2. – No weź pomóż mi jeszcze ten jeden raz.
    Mówiłeś tak samo ostatnim razem.
    – Oj przestań. Co ci szkodzi? Stracisz coś, jak mi pomożesz?
    Ty stracisz.
    – Stracę, jeśli mi nie pomożesz.
    Nie możesz myśleć, że zawsze ogarnę bajzel, który zrobisz.
    – Jak mi teraz pomożesz, to…
    Nie licytuj się ze mną.
    – I co będziesz się tak przyglądał, jak wpadam w szambo?
    Tak. Chcę zobaczyć, co zrobisz.
    – Proszę cię, stary, nie rób mi tego.
    Przykro mi, ale nie mogę ci pomóc.
    – Obaj wiemy, że możesz. Nawaliłem. Przyznaję. Postaram się następnym razem, ale teraz kompletnie nie wiem, co robić.
    Wiem. To moja wina. Już dawno powinienem coś zmienić. Wyciąganie z kłopotów niczego cię nie nauczyło. Poczułeś się bezkarny. Muszę podjąć radykalne kroki.
    – Że niby co?
    Odchodzę.
    – Jak odchodzisz?! Nie możesz! Przecież to tak nie działa. Nie możesz sobie mnie tak porzucić.
    Owszem mogę. I dziś właśnie to zrobię. Jestem tu właściwie tylko po to, by się pożegnać. Zrobiłeś coś bardzo złego i jeślibym ci pomógł, znów niczego byś się nie nauczył.
    – Wal się. Jesteś taki jak wszyscy.
    Ja miałem nadzieję, że ty jesteś inny niż wszyscy. To moja wina. Przepraszam.
    – Nie chcę twoich cholernych przeprosin. Pomóż mi jeszcze ten jeden raz, a potem odejdź.
    Przykro mi. Żegnaj.
    – Hej, czekaj! Jesteś? Wróć! Nie mam nikogo poza tobą. Przecież wiesz. Proszę jeszcze ten jeden, jedyny raz…

    1. Oj, fajne!

  3. Nigdy nie myślałam o Aniołach aż pewnego dnia coś się wydarzyło. Moja praca polega na pomaganiu Małym Aniołkom w szpitalu. Od dzieciństwa chciałam pomagać, ratowałam małe ptaszki i kotki. Później przyszedł wybór drogi życiowej, już wiedziałam co jest moim celem w życiu. Skończyłam medycynę, zostałam pediatrą. Pomagałam moim Małym Aniołkom żeby za wcześnie nas nie opuszczały. Pewnego razu przy jednej z moich pacjentek która była bardzo chora zauważyłam pewnego młodzieńca. Z początku nie wiedziałam kim on jest, ale z biegiem czasu zaczął pojawiać się regularnie. Pytałam inny personel szpitala, ale nikt poza mną go nigdy nie widział. Pewnego wieczoru postanowiłam porozmawiać z Wiktorią. Ona była bardzo zdziwiona że ja go również widzę bo ja mi wytłumaczyła był to jej Anioł Stróż. Wieczorami w trójkę długo rozmawialiśmy śmialiśmy się, aż pewnego dnia kiedy byłam na urlopie dostałam niepokojący telefon Wiktoria umierała i chciał żebym do niej przyjechała. Zostawiłam męża i ruszyłam do szpitala. Była bardzo słaba ale oczywiście nie sama tylko w towarzystwie swego Anioła. Była pogodzona z losem, Umarła kilka minut później widziałam ja ze swym Aniołem wkracza w jasność. Parę tygodni później Wiktoria mi się przyśniła, miała zatroskaną minkę, powiedział żebym o siebie zadbała bo bedzie nas więcej, okazała się że jestem w ciąży. Kiedy po bardzo ryzykownej ciązy urodziła moją wyczekiwaną córeczkę bylam szczęśliwa, dałam jej imię Wiktoria. Po kilku dniach zauważyła coś co mnie ucieszyło, moja pacjentka została Aniołem stróżem mojej córeczki. Wiedziałam teraz że moje dziecko jest w dobrych rękach.

  4. Wszedłem do pokoju dziecinnego. Stała w nim wielka szafa ze środkowymi drzwiami w postaci szyby, za którą wisiała zasłonka. Zacząłem się bawić klockami. Nagle poczułem, że w pokoju jest ktoś jeszcze. Odwróciłem się i zobaczyłem, że para, kobieta i mężczyzna przenika przez szybę wielkiej szafy wprost do pokoju. Przestraszyłem się nie na żarty.
    – Spokojnie mały. Przybywamy w pokojowych zamiarach – usłyszałem z ust kobiety.
    – Skąd wy jesteście? – zapytałem.
    – Normalnie żyjemy w roku 2066. A wiesz, który teraz mamy rok?
    – No pewnie! 1966, a więc wy dopiero będziecie żyć za sto lat?
    – Tak właśnie!
    – Ale jak to możliwe?
    – Potrafimy przenosić się w czasie. W ten sposób poznaliśmy twego dziadka.
    – Przecież on dawno umarł.
    – Trafiliśmy w czas kiedy jeszcze żył.
    – A po co przybywacie?
    – Chcielibyśmy cię ostrzec, bo ktoś będzie chciał cię zamordować. Musisz więc unikać sytuacji, w której mógłby to zrobić.
    – Dobrze.
    – Powiemy ci wszystko, ale spowodujemy, że zapomnisz i tylko twoja podświadomość będzie słuchała naszych poleceń.
    ***
    Od rana wybierałem się do szkoły. Kiedy już miałem wsiąść do tramwaju zamiast tego poszedłem do parku. O tej porze był pusty. Położyłem się na ławce. Chyba przysnąłem w prawie letnim już słońcu, gdy nagle poczułem szturchnięcie a nade mną rozbrzmiał szorstki głos.
    – A co ty tutaj robisz? Nie powinieneś być w szkole?
    Zawstydziłem się i zaczerwieniłem. Policjanci zadzwonili po rodziców. Przybyli z czerwonymi oczyma.
    – Synku! Szczęście, że żyjesz. W twojej szkole była masakra.
    Opowiedziałem im historię sprzed lat.
    – To chyba byli aniołowie stróże – orzekli.

    1. Nie wierzę w zjawiska nadprzyrodzone, więc temat „anieli” był dla mnie trudny. Wybrnąłem z tego adaptując jedno z moich opowiadań fantastyczno-naukowych. Swoje przekonania zaszczepiłem chłopcu – narratorowi opowiadania. Natomiast rodzice zwrócili się ku nadprzyrodzonemu wyjaśnieniu zjawiska.
      Swoją drogą wielu współczesnych pisarzy s-f uważa podróże w czasie za nierealne nawet w dalekiej przyszłości. Tym niemniej opowiadania o podóżach w czasie są nadal klasyfikowane jako fantastyka naukowa, a nie fantasy. Inne moje o tym opowiadanie znajdziecie na moim blogu https://doktorb.it/rada-starszego-ja/

  5. We moich wspomnieniach z dzieciństwa nie ma lalek, kokardek we włosach i różowych sukienek, to czas piasku w butach, strupów na kolanach i westchnień dorosłych, którzy zwrotu „z piekła rodem” używali częściej niż mojego imienia. Miejsce, skąd rzekomo wywodził się mój ród, nader często wymieniali zarówno nauczyciele jak i chłopcy, którzy najpierw mieli być tymi jedynymi i na zawsze, a potem umawiali się z innymi, rozbijając w kawałki mój świat łaknący coraz to nowej pierwszej miłości.
    A ona wciąż była przy mnie, całowała odrapane kolana, machnięciem ręki odsyłała w niebyt całe zło, ocierała strumienie łez, smarowała herbatniki malinowymi konfiturami i przekonywała, że to wyleczy złamane serce.
    Gdy znaczyłam swoją przestrzeń wiecznym buntem i trzaskaniem drzwiami, gdy szukając swego miejsca na ziemi zdobywałam niepotrzebne szczyty tylko po to, by natychmiast runąć w przepaść własnych błędów, gdy byłam zbyt ślepa, by zauważyć, że niezmienne podtrzymuje mnie jej wiara, nadzieja i miłość, ona po prostu była. Nie karciła, nie poprawiała, akceptowała tu i teraz, od początku do końca, prostotą oddechu, ciepłem rąk, blaskiem słońca, przed którym mruży się oczy, ale bez którego nie ma ani zieleni liści, ani czerwieni maków.
    Życie rozdzieliło nasze drogi. Ja, niczym lawina kamieni, parłam naprzód zachłystując się własnym pędem, nie patrząc na boki, gdzie na rozstajach dróg jej wielki głaz obrastał miękkim mchem nieskończonej cierpliwości.
    Starość wplotła srebrny smutek w jej włosy, nogi stały się ciężkie, ręce drżące, ale oczy wciąż mówiły więcej niż słowa. Jej bliskość była ziemią, słońcem i wodą, dzięki którym wyrosłam, dojrzałam i wreszcie zwolniłam, by rozłożyć własne skrzydła i w ich cieniu zadumać się nad rzeką czasu, w której słowa miłości szemrał mój wieczny Anioł Stróż. Moja Mama.
    (Pamięci E.E.)

    1. Piękne. Tyle miłości i ciepła zawrzeć w niedługim tekście to wielka sztuka. Dziekuje.

  6. – No i patrz pan, panie Zenku jakie to wszystko popieprzone. Dziś znów przyszło zamówienie na mały dołek. Trzecie w tym miesiącu. Roboty się odechciewa. Coś panu powiem… Ja tam w Boga zbytnio nie wierzę, ale Bóg mi świadkiem, jak kiedyś stanę przed jego obliczem, to mu powiem prosto z mostu, że to po prostu trzeba Boga w sercu nie mieć, by takim małym istotom życie zabierać. Trzydzieści lat w tym fachu robię i różne rzeczy się wdziało, ale do dzieci nijak nie mogę się przyzwyczaić. Dobrze, że pan masz jutro zmianę, bo mnie zawsze w gardle ściska jak na to muszę patrzeć. Matek najbardziej szkoda. No, co pan powiesz, panie Zenku?
    Ale pan Zenek nic nie odpowiedział. Zaciągnął się papierosem i pomyślał o tym, co wie, a czego mówić mu nie wolno. A nawet gdyby było wolno, to i tak by nikt nie zrozumiał. Jeszcze nie. Jutro stanie sobie jak zawsze, tu pod lipą i z daleka będzie obserwować kondukt żałobników. Oparty o łopatę, z beretem zasuniętym na czoło nie zwróci na siebie niczyjej uwagi. Będzie słuchać ciężkiego szurania butów o chodnik, westchnień, szlochów i ponurych myśli. Kiedy czarny tłum pochyli się nad mała trumienką, by po raz ostatni pożegnać dziecinę, zdejmie roboczy płaszcz, by wydobyć spod niego swoje skrzydła. Rozpostrze je na całą szerokość nakrywając płaczący tłum. Wtedy przez moment ludziom zda się, że chyba słońce wyszło spoza chmur, bo jakby cieplej się zrobiło. Koniuszkami skrzydeł obejmie matkę. Najpierw muśnie ją po policzkach przecierając łzy. Poprzez opary rozpaczy dotknie się do jej serca i rozpalając w nim iskierkę. „To nadzieja” – szepnie jej do ucha. „ Mimo wszystko żyj, mimo wszystko kochaj. Jestem przy tobie. Nie pozwolę ci upaść. Możesz się zawsze wesprzeć na moim skrzydle, gdy będziesz tego potrzebować”.

  7. Siedziała na ławce. Zdruzgotana przeżuwała porażkę. Zwolnili ją z pracy za to, że przyszła „pod wpływem”.

    – Haneczko, nie dzwoń, nie wysyłaj mnie tam, błagam! Jutro będę trzeźwy, a ty będziesz miała skopane życie – skamlał rano pijak leżący obok ławki w parku.
    Dzwoniła do Straży Miejskiej.
    – Nie strasz, skąd wiesz, jak mam na imię? Do mnie mówi się: „pani Haniu”. Ręce jej się trzęsły. – Popatrz na siebie: włosy tłuste, spodnie posikane, twarz nalana. Jedziesz gorzelnią.
    Pociągnęła nosem, nutka wiśniówki? Chleje od wczoraj, a dzisiaj skądś miał nalewkę. Może potrzebuje lekarza?
    – Czy tak wygląda człowiek?
    – Nie kochanieńka, jestem Aniołem, Aniołem z Aniołowa.
    – Anioł to był cieć w serialu, w inne nie wierzę, nie rób sobie jaj!
    – Ale gdzieżbym, przecież ja jestem twoim Aniołem.
    Takie coś moim…?!
    – Jak mnie wezmą, zostaniesz bez opieki, Haniu!
    Przyjechała Straż. Pijak wyrywał się, spodnie mu się zsunęły, pokazując pryszczate pośladki.
    Spojrzała na zegarek – była spóźniona. Wszystko przez tego gnojka. Anioł, psia krew! Strzęp człowieka!
    Pasażerowie windy biurowca, którą jechała, odwracali głowy, albo przytykali chusteczki do nosa. Wysiadła i popędziła do boksu. Rzuciła torebkę i usiadła. Zza ścianki z plexi wychynęła Aśka.
    – O matko, aleś zapiła, jedziesz wódą!
    – Czy tobie się coś nie popieprzyło? – wrzasnęła. Z wściekłością popatrzyła na koleżankę. Przecież nie dotykałam tego degenerata!
    – Hanka do dyrektora!
    Po dziesięciu latach pracy wylądowała na ławce.
    Popatrzyła do góry. Wśród liści zobaczyła znajomą twarz.
    – Tak się kończy, kiedy przepędzi się Anioła! Ja się łajdaczyłem i piłem za ciebie, oszukiwałem, kradłem, kłamałem, żeby uchronić cię od złego. Ja –twój Anioł nierozpoznany.

  8. Zlatywał ze sfer niebieskich wzywany modlitwą, szeptaną ustami umierającego.
    Całe szczęście zjawił się w ostatniej chwili. Drżąca dusza z niechęcią opuściła ciało pozbawione życia. Została schwytana i obwiązana piekielnymi łańcuchami. ciągnionymi przez czarta niczym byk na rodeo. Wszelakie próby uwolnienia się nic jej nie dały. Droga obrana została tylko w jednym kierunku. W dół, ku czeluści.
    Zatrzymał się gwałtownie wytracając prędkość kilkoma uderzeniami majestatycznych, śnieżnobiałych skrzydeł i tym samym zaskakując diabła na gorącym uczynku.
    – Stój! – krzyknął donośnym tubalnym głosem – Znasz doskonale reguły, a mimo to bezczelnie je łamiesz.
    – Znasz mnie równie dobrze i powinieneś się już nauczyć, że to nasza specjalność – odrzekł bezceremonialnie czart
    – Puść wolno tę duszę! Nie zasługuje na los jaki chcesz jej zgotować
    – Byłem tu pierwszy więc dusza jest moja! Może pohandlujmy? – odparł chytrze diabeł – Puszczę duszę ale ty oddasz mi oba skrzydła.
    – Nie ma mowy. Dusza i oba twoje rogi za jedno moje skrzydło
    – Wybij to sobie z głowy. Dusza i jeden mój róg za oba twoje skrzydła
    – Dwa rogi i dusza za jedno skrzydło – nie ustępował anioł.
    – Dwa rogi i dusza za oba skrzydła – targował się nadal czart
    – Dwa rogi i dusza za jedno skrzydło
    Diabeł zamyślił się. Pogładził się po brodzie coś niewyraźnie mamrocząc do siebie i kalkulował
    – Zgoda – odparł po chwili.
    Wymiana dobiegła końca. Anioł z trudem pogodził się z utratą skrzydła, ale był dobrej myśli. Uratował duszę i pozbawił czarta obu rogów. W triumfie na odchodne zagadał do piekielnej istoty.
    – Z tobą to trzeba twardo postępować. Trzy za jeden!
    – To spróbuj teraz wzlecieć – zripostował bezrogi diabeł

  9. Anioły są w śród nas
    Kiedyś przeczytałam takie zdanie: „Czasami anioły schodzą na ziemię, chowają skrzydła i udają, że są ludźmi”. Zgadzam się z tymi słowami i dla mnie takimi aniołami w ludzkiej postaci są wolontariusze. Wszyscy bez wyjątku, bez względu na to komu i na jaką skalę pomagają. Mówią, że nie ma bezinteresownej pomocy i wszystko co robimy jest dla zaspokojenia własnych potrzeb. Być może tak jest, lecz mimo to uważam, że tacy ludzie zasługują na miano Anioła. Oczywiście jeśli zaspakajając swoje potrzeby poprzez pomaganie innym mają dobre intencje i nie krzywdzą.
    Lista takich anioł jest zbiorem nieskończonym. Każdy z nas z pewnością wymieniłby ich przynajmniej kilku. Są to znane nazwiska takie jak: Matka Teresa czy Janina Ochojska, Jurek Owsiak i Anna Dymna. Jest też całe grono mało znanych aniołów, którzy pomagają lokalnie tworząc fundacje na rzecz dzieci, osób z niepełnosprawnościami czy zwierząt. Oczywiście aniołami są także ludzie i organizacje, które te fundacje wspierają zarówno działaniem jak i datkiem.
    Największe ukryte skrzydła mają anioły, które działają tam, gdzie codziennością jest ból, strach i łzy. W miejscach takich jak szpitale, hospicja, domy pomocy społecznej a także w regionach wojennych. Gdzie choroba, śmierć i inne tragedie są chlebem powszednim. Niezwykłych mocy wymaga podejmowanie tego od czego „cała reszta” odwraca głowę. Czynem anielskim wykazując się kopiąc studnię w Afryce czy próbując rozśmieszyć dzieciaki z łysymi główkami i bladymi twarzami. Wytrwałością i zaangażowaniem cechują się także Ci, którzy kwestują dzierżąc w ręce puszkę i proszą o datek na szczytny cel. Podziwiam ukrytych aniołów i dziękuję im za pomoc zwykłym ludziom.

  10. Nikt nie zbliżał się do miejsca, w którym stary mężczyzna rozłożył swoje skarby.
    Nie było to dziwne, bo nie pachniał dobrze, a stos pudełek, który piętrzył się na straganie, był wyświechtany od ciągłego przekładania.
    Stary człowiek wyglądał na zrezygnowanego. Nie patrzył na ludzi. Sprawiał wrażenie jak gdyby drzemał.
    Blanka mijała go w każdy wtorek, gdy szła na targ po produkty dla syna.
    Dawało jej to nadzieję, że dba o chłopaka bardziej. Że matczyną miłością zatrzyma postępującą chorobę.
    Tego dnia poczuła, że nie ma wyboru. To było w żołądku. Jak ciepła włochata kulka. Przeczucie i nakaz.
    Wolno podeszła do straganu.
    Pudełka nie były tak zniszczone, jak wydawało się z oddali. Pokrywał je kurz, ale jak to możliwe? Przecież stary człowiek musiał zabierać je codziennie do domu, tam i z powrotem.
    – Nie są ładne – głos człowieka był równie stary jak on sam, lecz kiedy Blanka zobaczyła jego jasne oczy, zrozumiała, że wiek nie miał znaczenia.
    – Mogę? – delikatnie przeciągnęła opuszką wskazującego palca po pudełku, które z jakiegoś powodu wydawało się najwłaściwsze. To było dobre słowo – najwłaściwsze.
    – Nawet powinnaś – uśmiech miał delikatny i pełen smutku – Masz mało czasu. Śpiesz się.
    Zaczęła szukać portfela, ale stary człowiek machnął ręką – Idź. To jest za darmo. Dla syna. Już czas.
    Gdyby potrafiła, pofrunęłaby, ale mogła tylko biec.
    Kiedy wpadła do domu, Kajtek umierał. Tak mówiła linia życia na monitorze posapującej maszyny, która przeliczała jego życie na piksele.
    Pudełko otworzyło się samo, a skrzydła wysunęły się z niego i delikatnie przylgnęły do Kajtka.
    Był gotowy do drogi.
    Zdążyła.
    Na targu, stary człowiek spokojnie wsiadł do furgonetki z napisem „Anioły”. Mógł już wracać.

  11. Na północnym skraju lasku powinno być dobrze. Teren jest tam wyższy niż tu, będzie sucho, a gęste korony lip i buków dadzą ochronę przed deszczem. Pójdę dróżką przez polankę, postanawia, dwie godziny i będę na miejscu.
    Ścieżka jest nierówna, wózek giba się na wykrotach. Jest zdezelowany, rozklekotany, po przejściach, zapewne w ciągu kilkudziesięciu lat woził dzieci w niejednej rodzinie. Koła ma duże, szprychowe, z pełnym ogumieniem, co ważne, bo nie złapią kapcia. A to kłopot, bo gdzie go naprawić? I za ile? Niska podłoga daje niski środek ciężkości, a to nie raz i nie dwa ratowało wózek przed wywrotką, kiedy wiózł nim stertę kartonów, szmat albo złomu. Kiedyś Danielak, ten ze skupu, strzyknął oliwiarką w piasty, to i skrzypieć przestał; trzeba tam znowu zajechać. W czasie swojej świetności miał ruchomą część podłogi, żeby bobaskowi, kiedy już się wyspał, wygodniej było patrzeć na świat. Teraz podłoga się nie podnosi, zresztą nie ma potrzeby, bo od lat nie jechał nim żaden dzieciak. Kiedyś – Okoń, ale tylko dlatego, że skręcił kostkę, a był drobny i lekki. Boczne ściany wózka były śliczno-niebieskie, ze zdobieniami w kształcie skrzydeł, których końce wystawały poza obrys tych ścianek. Dzisiaj po kolorze zostało wspomnienie, co prawda wyraźne, ale zdobienia trzymają się dzielnie.
    W połowie drogi zbacza ze ścieżki w lewo. Niedaleko jest spory śmietnik, taki na sześć kontenerów. Warto tam zajrzeć. Ostatni połów to składany zydelek wędkarski. Może trafi się jakiś parasol, marzy, albo chociaż szeroki kapelusz. Niestety, mały wózek na zakupy stojący przed wejściem, rozwiewa te marzenia. Kormoran już tu jest, nie będzie dobrze, oj nie będzie.
    – Te, Aniołek! – słyszy. – Fruwaj stąd!

  12. Gdy oczy robią się szare, przysłania je mgła i czuć woń wszechobecnej zgnilizny to pewne, że moja dusza cierpi. Wnętrze rozdziera to, czego z zewnątrz nie widać. Dziś też musiałam się skulić w sobie, usiąść w kącie narożnika, przyciągnąć kolana pod brodę i tulić je ramionami jak swoje dziecko. Mogłam nachylić się i podstawić wiadro, miskę, cokolwiek. Ale tego nie zrobiłam i spodnie łącznie ze skarpetkami miałam mokre. Nie, nie posikałam się, po prostu wyłam jak bóbr (choć nie wiem czy to prawda z tymi bobrami, coś tu nie pasuje, ale nie wnikam). Łzy płynęły nieprzerwanym strumieniem. Ale po dłuższej chwili uspokoiłam się. Otworzyłam skrzynię, a tam same kosztowności. Uśmiech, dobre słowo, oczy z głębia oceanu,w które można wskoczyć i wcale nie chcieć powrotu.
    Zainteresowanie, pociesznie. Czułe, delikatne głaskanie mej duszy. Wystarczy na dziś, zostawiam resztę na inne, trudne dni.
    Ale coś na plecach mnie uwiera, łaskocze i nagle czuję orzeźwiający powiew. Są, pojawiły się wreszcie , znów mogę latać…
    W krainę dobra, uśmiechu, braku pośpiechu. Tam gdzie jedna postać dostrzega drugą i na jej widok robi się ciepło. Tam, gdzie słońce otula mnie jak pierzynką i rano nie budzę się zmarznięta. Gdzie stopą maluje obrazy w powietrzu, a oczy widzą to, co było niegdyś widoczne tylko dla duszy.
    – Jestem bogata, bo mam moją skrzynkę pełną skarbów i mogę ją otworzyć, gdy tylko poczuję, że właśnie tego w danym momencie potrzebuję. Dziękuję, że podarowałeś mi do niej klucz. Jesteś moim aniołem, choć to ja dostaję skrzydeł – szepczę Krzyśkowi do ucha.

  13. Wyschnięta ziemia ciągnęła się po horyzont, za którym zachodziło krwawe słońce. Jedynie samotny baobab w dali zaburzał symfonię pomarańczu, różu i czerwieni. Ten widok zawsze robił wrażenie na nowoprzybyłych na kontynent, lecz dla siedzących dookoła wygasającego ogniska był to tylko jeden z wielu podobnych wieczorów, o tyle przyjemniejszy od innych, że spędzony razem. Niemało wspólnie przeżyli z dala od bliskich. Kontakty ze światem skąpo wyznaczał generator prądu. Siłą rzeczy więc, z czasem, zrośli się w jeden organizm, którego sercem stała się doktor Janina. Gdy toczyła swoją opowieść, słuchającym wydawało się, że przenika ich życiodajne ciepło.   

    – Czy żałuję? – powtórzyła pytanie. – Nie, ani trochę. Gdybym założyła rodzinę, to wszystko nie byłoby możliwe. A tak, zamiast kilkorga, setki dzieci wołają na mnie „mama”. Mało tego, mówią tak do mnie ich rodzice, a nawet dziadkowie. Początkowo wydawało mi się to dziwne, zwłaszcza że niektórzy mieli więcej lat ode mnie. Ale teraz rozumiem, że to z szacunku i miłości, więc nie chciałabym, żeby nazywali mnie w żaden inny sposób.

    Po chwili uśmiech kobiety zastąpił wyraz zatroskania.

    – Żałuję czegoś innego. Nie wiadomo, czy szpital przetrwa. Od czterdziestu lat jestem tu jedynym stałym lekarzem. Ochotnicy, tacy jak wy, przyjeżdżają na kilka miesięcy, czasem na rok lub dwa. Podczas wojny domowej, epidemii eboli czy ostatniego zamachu stanu pozostała ze mną tylko garstka lokalnych pomocników. Biedni, odważni ludzie, tylu z nich wówczas straciliśmy… – Ukradkiem ociera kącik oka, zanim nagły przypływ tkliwości zauważą także ci mniej spostrzegawczy. – Cóż, nie udało się znaleźć osoby gotowej przejąć ster, a w moim wieku, wiadomo, oczy już nie te, ręce już nie te. Może któreś z was zdecyduje się mnie zastąpić? Pomyślcie tylko, ile dobrego można tu jeszcze zrobić…

  14. Teresa nienawidziła pluchy. Dlaczego akurat w taki dzień wypadła inwentaryzacja zbiorów? Bardzo żałowała, że kilka tygodni temu pochopnie zgodziła się tym zająć, a teraz, gdy zaczęły się roztopy, musiała wywiązać się z obietnicy. Otuliła się ściślej kurtką przeciwdeszczową i pomaszerowała pustymi ulicami, by jak najszybciej dotrzeć na miejsce.
    Przed wejściem do muzeum, wspinając się po reprezentacyjnych schodach, usłyszała czyjeś pochlipywanie. Uznając, że to nie jej sprawa, ruszyła ku potężnym drzwiom i włożyła klucz do zamka. Wtedy coś zafurkotało i zawisło w powietrzu tuż nad jej głową. Coś różowego i pucułowatego, co trzymało pod pachą trąbkę. Gdy tylko drzwi stanęły otworem, wleciało do środka, szczękając zębami i potrząsając mokrymi lokami. Teresa doskonale umiała rozpoznać putto, ale zazwyczaj widywała je wyrzeźbione w drewnie lub wyobrażone na siedemnastowiecznych malowidłach.
    – Można wiedzieć, co tu robisz? – zapytała sucho.
    – Wczoraj uciekłem z transportu. Nie chciałem opuszczać pałacu, tu jest mój dom – wyjąkał płaczliwie.
    – I teraz nie masz się gdzie podziać w tym deszczu? Trzeba się było trzymać reszty – choć Teresie było go trochę żal (w końcu nie miała serca z kamienia), przede wszystkim martwiło ją to, że wypożyczona na wystawę zabytkowa rokokowa ambona dotrze do celu zdekompletowana. Już sobie wyobrażała przerażenie kustosza na widok uszkodzonego eksponatu. Poza tym uważała, że dzieci należy trzymać krótko.
    Tymczasem aniołek niespodziewanie podleciał do niej i przywarł do jej nogi, obejmując tłustymi raczkami za udo. Spojrzał Teresie w oczy, unosząc ku niej zasmarkaną wciąż buzię, i zapytał szelmowsko:
    – Pobawisz się ze mną w chowanego?

Dodaj komentarz