Lektura na weekend – Niedosyty i przesyty

Dziś z przyjemnością wracamy do debiutanckiej książki Niny Bylickiej-Karczewskiej – naszej kursantki. O „Papierowej miłości” pisze Basia Sęk. To właśnie ona prowadziła kursy, w których uczestniczyła Nina Bylicka-Karczewska.

„Uzmysłowiła sobie, iż patrzenie na tego chłopca ją uspokaja. Było coś błogiego w tym dziecku, które jeszcze nie wie, że życie je zgnoi, że być może rodzic potraktuje je jak papierową zabawkę, precyzyjnie uformuje, a potem zgniecie, żeby do końca życia musiało prostować linie zagięć w gładki arkusz” – str. 287

Nina Bylicka-Karczewska

Nina Bylicka-Karczewska już nie jest gładkim arkuszem, czystą kartką. Wypełniła stronnice książki i ją wydała. Zyskała osobowość pisarską. Obawiam się jednak, że już wpadła do szuflady: romans, żeby nie powiedzieć „romansidło dla kucharek” (nikogo nie obrażam, powtarzam tylko często słyszane frazesy na rynku literackim). A szkoda. Bardzo niesłusznie się tak stało w przypadku tej autorki, absolwentki kursów Pasji Pisania.

To, co było moją obawą względem okładki Papierowej miłości, w niektórych przypadkach – w tak niedługim czasie po premierze – już zdaje się potwierdzać. Powieść nie trafia do grupy docelowej. Zwolennicy romansów bywają rozczarowani, zaś zwolennicy mocnego obyczaju po tę powieść nie sięgają. Dlatego w tejże recenzji chcę ostrzec wielbicieli lekkich powieści przed mocą tej książki i równocześnie zachęcić tę grupę odbiorców, która naprawdę może być zainteresowana problematyką utworu, aby zweryfikowali twórczość Niny Bylickiej-Karczewskiej, bo mało która polska autorka tworzy powieści z tak mocnymi podwalinami psychologicznymi i wyrazistymi kreacjami postaci o tak realistycznym tle.
Zanim zaczniecie czytać Papierową miłość, odpowiedzcie sobie na kilka poniższych pytań, aby potem nie utyskiwać, że nie takie były Wasze oczekiwania.

Lubicie wakacyjną, sielankową scenerię w książkach? Lubicie, gdy akcja rozgrywa się w kurorcie, którymś z „ustroń morskich”, na pięknej plaży? Lubicie wzruszające historie o paniach w ażurowej bieli z kapeluszami i mężczyznach, którzy są „hirołami” i zawsze stoją za swoimi lubymi, aby zabezpieczyć ich gładką skórę przed takimi błahostkami jak nadmorski wiatr, piach i promienie UV?

Jeśli potwierdziliście, błagam, nie sięgajcie po tę powieść. W niej bowiem zwiedzicie obskurne przestrzenie starej warszawskiej Pragi i „Warszafffkę” – „ą, ę”, z brudkiem pod dywanem. Poznacie parę, w której to kobieta dysponuje odwagą, jest prowodyrem i motorem działań, a mężczyzna ze strachu usuwa się w cień i przyjmuje pasywną postawę, by się nie narazić i nikogo nie rozczarować. Zdarzy się, że zdepczecie karalucha, poczujecie fetor rzygowin, będziecie odganiać meneli, śmierdzących siarą „jabola”, a w dialogach padną wielokrotnie mocne słowa. Będzie rzucanie mięskiem i będzie seks, ostry seks, nie w pozycji misjonarskiej, niekoniecznie w łóżku i nie zawsze pod osłoną nocy. Z kolei to, co z pozoru będzie się przedstawiać nienagannie, zniesmaczy was bardziej niż te wszystkie bodźce, o których wspomniałam. Nie przeczę, otrzymacie tytułową opowieść o miłości, ale w gruncie rzeczy toksycznej, pełnej uzależnienia i manipulacji, i summa summarum wiedzcie, że nie stanowi to głównej problematyki Papierowej – nomen omen – miłości. Romans bohaterów to pretekst do rozważań o tym, czy jesteśmy w stanie uciec od tego, co zostało w nas zaszczepione, zakorzenione w rodzinnym domu. Chodzi więc o tło społeczne i psychologiczne, jakie reprezentują Anka i Piotrek.

Nie sposób nie zacząć od bohaterów, bo wydaje się, że to na ich kreacji Bylicka-Karczewska opiera planowanie powieści. Często jako czytelnicy zadajemy sobie pytanie – co było pierwsze: jajko czy kura. Jeśli podstawimy pod jajko postać, a pod fabułę kurę i weźmiemy pod uwagę Papierową miłość sprawa wydaje się jasna. Prawidłowa odpowiedź: jajko. Rzadka to sytuacja, ale postacie nie są tu pionkami w grze, nie wrzucono ich w wir zdarzeń, oni je wygenerowali – poprzez swoje możliwości, ograniczenia i otoczenie. To ich osobowość jest tu motorem napędowym dla konfliktu, a przy tym często – jak w powieściach z tłem psychologicznym bywa – nie tylko warunki zewnętrzne utrudniają im osiągnięcie celu i odkrycie tajemnic rodzinnych, lecz także własne słabości. Kreacje są tu spójne, logiczne, a równocześnie niestereotypowe. To indywidualności, których grzechem byłoby nie przedstawić.

Anka – (ważne: nie Anna, Ania) mając trzynaście lat, podejmuje decyzję o odejściu od niewydolnej wychowawczo matki i wyprowadzce do – także niewydolnego – ojca, alkoholika. Zmienia szkołę, choć nie radząc sobie z matematyką, często wagaruje. Czas spędza w hipermarkecie HIT, gdzie otwiera opakowania produktów i podjada, bo często w domu, w którym są potrzebne przede wszystkim małpki, doskwiera jej głód. Robi za dorosłą – przyrządza ojcu kolację i niczym wprawna ekonomistka smaży jajka na oleju, gdyż ten jest bardziej wydajny niż masło. Choć dobrze kalkuluje finansowo, jest raczej humanistką. Zaczytuje się w skradzionym z biblioteki egzemplarzu Przeminęło z wiatrem, niczego nie planuje i jak Scarlett O’Hara wyznaje dewizę: pomyślę o tym jutro. Fanka Guns N’ Roses, nosząca glany, obrazoburcze bluzki i flanelowe koszule. Spontaniczna, komunikatywna i towarzyska. Nauczona przez życie samodzielności, jest zaradna, zbuntowana, ma odwagę wyrażać swoje poglądy i czuje, co naprawdę ważne w życiu.
Piotr – (ważne: nie Piotruś, nie Piotrek) pochodzi z pełnej, dobrze sytuowanej rodziny, gdzie ojciec zarabia na dom, a mama gotuje codziennie posiłki – obiad z kompotem i deserem, które zawsze zjadają w pełnym gronie. Piotr nie sprawia problemów wychowawczych, jest pokorny, pilny, sumiennie wykonuje obowiązki i nie pyskuje. Kocha matematykę i osiąga w niej świetne wyniki. Ma wielkie ambicje. Czas wolny spędza na kółkach przedmiotowych, przygotowaniach do olimpiad, dodatkowych doszkalających lekcjach. Relaksuje się jedynie, grając w „Mortal Kombat”. Zabijając wrogów, wyzwala skumulowane i ukrywane uczucia i tylko przebieg tej fabuły może być dla niego zaskoczeniem. Schludny esteta, wychowany w porządku, zawsze kasuje bilety. Nie znosi grunge’u. Pełen zdrowego rozsądku sztywny odludek, nieznajdujący przyjemności w nawiązywaniu kontaktów.


Zdecydowanie te kreacje stanowią o największej sile tej powieści, wyróżniają ją na tle innych. Jest tu wiarygodność w ułomnościach bohaterów. To właśnie dzięki temu Anka i Piotr budzą emocje i to sprzeczne, bo czynią tyle samo dobra, co zła, ich konflikt wartości trudno rozstrzygnąć, gdyż wyważona racja jest pośrodku – między dwoma brzegami Wisły. Jako duet tworzą harmonię i to powoduje, że czytelnik staje się ich sprzymierzeńcem. Warto zauważyć, że Anka i Piotr poznają się w rozwojowym momencie życia, mając trzynaście lat, gdy powoli odchodzą od wpływu rodziców i chcą zbudować własne wzorce. Kiedy dziewczyna, po zmianie szkoły, trafia do klasy z Piotrem, ten zostaje zobligowany do wprowadzenia ją w życie podstawówki. Prawdopodobnie gdyby nie nakaz nauczycielki i zadaniowość Piotra, ta historia nie miałaby szans się wydarzyć – tych dwoje nie zorientowałoby się, że tyle samo ich dzieli co łączy. A więc znowu mamy wiarygodną podbudowę, a nie pretekstową fabułę. Piotrek oprowadza Ankę nie tylko po szkolnych klasach. Z czasem wprowadza ją w lepszy świat – w świat przestronnych mieszkań, pełnej lodówki, egzotycznych dla niej owoców i własnego komputera. Ona z kolei pokazuje mu to, o czego istnieniu nie miał pojęcia – bałagan, biedę, alkoholizm, patologię, siłę, by przetrwać, wreszcie przemoc, którą w końcu dostrzega także w jego własnym domu, choć ten zdawał mu się funkcjonować prawidłowo.

Mimo, że nie mają tego świadomości i nie patrzą na tę znajomość w sposób interesowny, wiele od siebie czerpią. Piotr może nakarmić Ankę, pouczyć ją matematyki, pomóc skończyć szkołę, uchronić przed popadnięciem w nałogi albo konflikt z prawem, wreszcie wszczepić w nią ambicje. Ona może mu pokazać, że ludzkie relacje są bardziej skomplikowane niż wzory matematyczne, nauczyć rozróżniać prawdę od pozorów, otworzyć, pokazać sztukę, dodać przy surowym ojcu siły, odwagi, pewności siebie, wskazać prawdziwe wartości, pozwolić się dać ponieść chwili i prawdziwym nieskrywanym uczuciom, by poznał swoje potrzeby, a nie spełniał oczekiwań starego Zamojskiego.

Przedstawiłam bohaterów jako nastolatków, ale główna akcja powieści rozgrywa się we współczesności. Mimo to Nina Bylicka-Karczewska nie zapomniała o tym, jak ważny jest kontekst i przedstawiła dogłębnie niuanse motywacji bohaterów oraz ich uczucia wynikające z doświadczeń. Krótkie rozdziały „teraz, kiedyś” pozwalają czytelnikowi poznać środowisko wychowawcze postaci, pojąć, skąd wzięły się u nich dysfunkcje i dziwaczne postawy, a naprzemienność torów czasowych podtrzymuje napięcie podczas lektury i pozwala zrozumieć impas bohaterów w dorosłości. Gdybyśmy zobaczyli Ankę i Piotrka wyłącznie jako trzydziestolatków, nie wzbudziliby współczucia bez tej podbudowy o ich korzeniach i dorastaniu. To stanowi tu fundament.

Bo to również powieść o dojrzewaniu. Stawka postaci jest wysoka, toteż mimo wad kibicujemy im, bo próbują odmienić los i zacząć żyć na własnych warunkach i zasadach, choć kapitał otrzymali marny. Zanim jednak zrozumieją, czego pragną, wiele lat będą się spotykali w epoce lat dziewięćdziesiątych – będą grali w Nintendo, w radiu słuchać Coolio i spacerować z walkmenami. Nina Bylicka-Karczewska doskonale oddała klimat epoki, dodatkowo zyskując na wiarygodności. Dochodzi tu także do wyjątkowej sytuacji w literaturze obyczajowej, która już od dawna jest niemal całkiem utożsamiana z literaturą kobiecą i zazwyczaj reprezentuje racje jednej, żeńskiej strony. W Papierowej miłości mamy do czynienia z równouprawnieniem – zarówno Anka jak i Piotr grają pierwsze skrzypce, a narracja trzecioosobowa pozwala autorce wejść w skórę każdego bohatera, pokazać różne punkty widzenia na sprawę ich znajomości – od jej samych początków. Pisanie z bliskiego planu postaci wydaje się być domeną autorki. Nie ma tu też częstego, dość szowinistycznego schematu, w którym od cierpienia kobietę może uchronić tylko rycerz na białym rumaku. W Papierowej miłości Anka jest silniejsza od Piotra, choć obydwoje potrzebują siebie w równym stopniu i dostarczają sobie tlenu, nadymając wzajemnie swoje żagle. Mimo, że cierpią w samotności, szybko tracą przeświadczenie, iż ktokolwiek zdoła ich zbudować, jeśli wcześniej nie przepracują odrębnie swoich traum, nie pokonają samodzielnie barier. Dlatego ich związek potrzebuje wielu lat, by dojrzeć, choć długi czas rozłąki i powrót pochłonie wiele ofiar…

Teoretycznie w pierwszym wymiarze można tę powieść sprowadzić do frazesu – przeciwieństwa się przyciągają. Sytuacja się jednak diametralnie zmieni, gdy wraz z lekturą zaczniemy sobie zadawać pytanie – czy w miłości kryje się podświadomy interes, aby od drugiej osoby zagarnąć cechy, które mamy w niedosycie i zbilansować te, których mamy przesyt? Może kochamy innych za to, że zmieniają nas na lepsze? Ile w bliskich relacjach symbiozy, a ile pasożytnictwa? To pierwsze z pytań psychologicznych, jakie stawia przed czytelnikiem Bylicka-Karczewska, zmuszając odbiorcę do przemyślenia swoich związków, powodów ich nawiązania i genezy powstania. Warto tu zaznaczyć, że czuć u autorki empatię, zdaje się z wielką, a zarazem subtelną czułością, traktować młodych bohaterów. Sama ukończyła resocjalizację i to widać – pokazuje z ogromną precyzją związki przyczynowo-skutkowe dysfunkcji, dobitnie zwracając uwagę na przyczynowość. I tu – aby wspomnieć o kolejnym poruszonym wątku – należy dodać, że Anka i Piotr to nie jedyni bohaterowie tej opowieści. Gdzieś pozornie w tle przewijają się ich rodzice, którzy tak naprawdę pociągają za sznurki, są reżyserami życia swoich dzieci, będącymi marionetkami w teatrze lalek. Ukształtowali je w taki sposób, że każde ma deficyty i szuka ich wypełnienia u odmiennych osobowości.

Tak oto spotyka się dwójka ludzi, którzy wchodzą w miłosną relację. Zaczynają szukać swoich możliwości, oczekiwań i granic, a głównym sposobem testowania się jest łóżko, gdzie odkrywają swoje, siniaki, blizny, głębokie rany. Obnażają przed sobą ciała i zarazem traumy, których nie ujawniliby przed ludźmi nigdy nieskrzywdzonymi w rodzinnym domu. Kiedyś byli czystymi kartkami, teraz są wypełnieni tym, co wpoili im rodzice i trudno w tych zapisach drobnym maczkiem znaleźć przestrzeń na własne zdanie, zwłaszcza gdy zostali skrzywieni błędnymi wzorcami. Taka kulawa relacja nie może mieć przyszłości. Dlatego drogi Anki i Piotrka się rozchodzą, choć wcale nie z ich inicjatywy, jak im się wydaje. Dorośli, sądząc, że wiedzą, co dobre dla ich latorośli albo chcąc zaspokoić własne potrzeby tudzież sumienie knują intrygę przeciwko młodym…

Po bolesnym rozstaniu przypadkowo Anka i Piotrek spotykają się piętnaście lat później. I choć wydaje się, że wszystko udało im się wyprostować, demony przeszłości i wpływy dysfunkcyjnych rodzin wciąż dają o sobie znać. Oto bowiem odkrywają, co rozbiło ich kilkuletni związek. Rozwiązanie tej tajemnicy i odkręcenie przeszłości staje się głównym wątkiem teraźniejszej linii czasowej powieści…To moment rozwoju i stopniowej przemiany Anki w Anię i Piotra w Piotrka, kiedy muszą wziąć sprawy w swoje ręce, ponieść konsekwencje i stać się odpowiedzialni za siebie i innych. Przemierzamy z nimi drogę – nie tylko precyzyjnie po warszawskich ulicach (brawa za tę dbałość o topografię, ale nie spodziewałam się niczego innego po rodowitej warszawiance), ale także drogę od dzieciństwa w dorosłość.

Nina Bylicka-Karczewska w oryginalny sposób pokazuje, jak kształtuje nas rodzinny dom, jakie postawy przyjmujemy jako dorośli ludzie, jak bardzo pragniemy odejść od schematu lub go powielić i ile siły potrzeba, aby stworzyć i uporządkować własny system wartości bez balastu, kiedy czasami trzeba się odciąć od korzeni. Tu teraźniejszość znajduje uzasadnienie w przeszłości, a konsekwencje dziś podjętych decyzji ponosić będą kolejne pokolenia.

Nina Bylicka-Karczewska wykonała dobrze SWOJĄ robotę, choć nie wyobrażam sobie, ile ta powieść musiała ją kosztować emocjonalnie. Niestety muszę dodać łyżkę dziegciu – kawał kiepskiej redakcji Marii Buczkowskiej i bardzo kiepskiej korekty Anny Rajwy. Chciałoby się, żeby do SWOJEJ pracy przyłożyli się też inni i zwrócili uwagę autorce na pewne deficyty językowe i nadmiary w zapętleniach emocjonalnych bohaterów. To ogromnie ważne, że Wydawnictwo Replika daje szansę debiutantom, lecz nikt nie będzie traktował ich publikacji poważnie, jeśli w książce żądze są rządzami.

Pomimo wyraźnych błędów, których można było uniknąć, Nina Bylicka-Karczewska zadebiutowała bardzo dobrą prozą i spodziewam się dalszych mocnych tekstów spod jej pióra.

Barbara Sęk
Źródło cytatów: Nina Bylicka-Karczewska, Papierowa miłość, Wydawnictwo Replika, Poznań 2021.
Źródło grafiki: materiały prasowe.

Dodaj komentarz