Kto wejdzie do tego domu? – KONKURS!

Pora na grudniowy przedświąteczny konkurs. Proponujemy coś dla miłośników grozy – w dobrym stylu! Chodzi o „Wróć przed zmrokiem” Rileya Sagera. Kto sprawi sobie prezent w sam raz pod choinkę?

Nadszedł grudzień, a razem z nim kolejny konkurs na blogu Pasji Pisania. Tym razem mamy dla was egzemplarz książki Wróć przed zmrokiem Rileya Sagera, ufundowany przez wydawnictwo MOVA.

„Każdy dom ma jakąś historię i jakiś sekret.”

Kiedy Maggie Holt miała pięć lat, jej rodzice kupili Baneberry Hall: rozległą wiktoriańską rezydencję położoną w lasach Vermont. Zanim minął miesiąc, rodzina uciekła z domu w środku nocy, pozostawiając tam cały dobytek. Ojciec Maggie na podstawie tej historii stworzył powieść, która szybko stała się bestsellerem. Nawet jeżeli nie wszyscy wierzyli w opisane w niej przerażające wydarzenia i duchy… Dorosła Maggie wraca do Baneberry Hall. Jest zdeterminowana, aby wyremontować i sprzedać posiadłość. Ma również nadzieję, że uda się jej odkryć prawdę o tym, co stało się 25 lat temu. Warto dodać, że ta książka traktuje również o potędze pisania. Więcej o Wróć przed zmrokiem pisałem w niedawnej „Lekturze na weekend”.

Niech słowem-kluczem w tym konkursie będzie „nawiedzony” (niekoniecznie dom). To mogą być historie grozy, ale także wszelkie inne – obyczajowe, komediowe, groteskowe, dramatyczne. Jak rozumiecie to słowo?

Wasze opowiadania (lub ich zamieszczone fragmenty) nie powinny przekroczyć 1700 znaków ze spacjami. Wklejajcie je w formie komentarza do niniejszego wpisu do 19 grudnia włącznie. Spośród nadesłanych prac wybierzemy tę najciekawszą, a autor/autorka otrzyma egzemplarz Wróć przed zmrokiem.

Powodzenia!

Źródło cytatu: Riley Sager, Wróć przed zmrokiem, tłum. Ryszard Oślizło, Wydawnictwo Mova, Białystok 2021.

23 Replies to “Kto wejdzie do tego domu? – KONKURS!”

  1. Ponad stuletnia kamienica była położona w najuboższej i owianej złą sławą dzielnicy Poznania. Młodzież tego domu w kącie poddasza urządziła sobie klub. Schodzili się tam z okolicy by pogadać przy dymku doprawianym alkoholem wprost z butelki.
    – Nie wiem czy słyszeliście, ale ta kamienica jest nawiedzona – powiedział Kamil kiedy już zbliżała się północ.
    – Nas nie nastraszysz – odpowiedziała mu Ola zaciągając się skrętem – My nie jesteśmy takie bojaźliwe panienki – wyrzuciła z siebie razem z obłokiem dymu prosto w Kamila, który zamachał na to dłonią.
    – Skoro jesteście takie odważne to może zajrzymy do piwnicy. Tam niedawno powiesił się jakiś gej.
    – Czy to był ten Mateusz z pierwszej de?
    – Tak. To było pół roku temu i od tego czasu nikt z lokatorów tam wieczorami nie chodzi.
    – Ale ja pójdę. Kto jeszcze ma ochotę?
    Na to wezwanie Oli podniosła się cała pięcioosobowa paczka. Po chwili ruszyli drewnianymi schodami w dół.
    – Nie ma światła! – stwierdził Kamil kiedy po naciśnięciu włącznika schody do piwnicy pozostały nieoświetlone.
    Zanim ruszyli w dół rozbłysły więc smartfony nieco rozpraszając mrok, w którym zagościły jednak upiorne cienie tworzone przez postacie tej małej wycieczki. Nagle ciszę przerwał gdzieś z przodu dziewczęcy krzyk, a po chwili na tych z tyłu wpadły prące wstecz postacie. W końcu wycofali się wszyscy zatrzymując się dopiero przed wejściem do kamienicy.
    – Widzieliście? – zabrzmiał głos przerażonej Oli – Tam znowu ktoś się powiesił.
    – Czy ten dom jest jakiś nawiedzony? – pytała Magda – Lepiej spadajmy zanim zjawią się psy.
    Rozeszli się. Został tylko Kamil, który zszedł z powrotem do piwnicy. Świecąc smartfonem wkręcił żarówkę i odczepił wiszącą na gwoździu kukłę.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Mamy pierwszą pracę! Kto następny?

  2. – Chodź – powiedział i podał jej ramię – Już czas.
    – Boję się – odpowiedziała.
    – Musimy iść. Pamiętasz co powiedział.
    Pomimo upływu sześćdziesięciu sześciu lat, pamiętała nie tylko każde jego słowo, ale i każdy szczegół tego spotkania. Jego przejmująco niski głos, ogorzałą twarz i świdrujące spojrzenie spod ronda czarnego kapelusza. Spojrzenie, które widziało wszystko.
    Przylgnęła mocno do męża i powoli, krok za krokiem, ruszyli ścieżką w dół. Mężczyzna stąpał ostrożnie podpierając się drewnianą laską. Las gęstniał. Panowała przejmująca cisza.
    Po kilkunastu minutach marszu ich oczom ukazała się niewielka polana. Zatrzymali się. Mężczyzna uniósł swoją laskę i wskazał nią zarośniętą bluszczem murowaną studnię w samym środku polany. Przełknął ślinę.
    – Jest dokładnie tam, gdzie powiedział, że będzie – wyszeptał.
    Trwali w bezruchu. Zatopieni w swoich myślach i strachu. Cisza zaczęła stopniowo ustępować przed narastającym szumem lasu poruszanego wzmagającym się wiatrem.
    – Powiedz, że wtedy zrobiliśmy słusznie – odezwała się kobieta.
    Mężczyzna popatrzył w jej szeroko otwarte, napełniające się łzami oczy. „To się zaraz okaże”, pomyślał.
    – Oczywiście, że tak kochanie – odpowiedział po zbyt długiej zwłoce.
    Coraz silniejsze podmuchy zdawały się popychać ich do środka polany. Ruszyli. Mężczyzna objął żonę ramieniem. Po chwili stali przy samej studni. Zwlekali. Wiatr przeszedł w silny wicher. Nad ich głowami kłębiły się stalowe chmury.
    – Bardzo cię kocham. Przez te wszystkie lata zawsze cię kochałem – powiedział i pocałował pokryty zdobnymi zmarszczkami policzek żony.
    Oboje pochylili się nad studnią. Jej wnętrze ginęło w mroku. Zdawała się nie mieć dna.
    ***
    Marek pierwszy dopadł studni. Zajrzał do środka. Lustro przejrzystej wody było niemal na wyciągnięcie ręki. Dopiero po dłuższej chwili na skąpaną w promieniach słonecznych polanę wbiegła jego siostra.
    – Patrz. To ojca – wskazał na leżącą na mchu laskę – Spóźniliśmy się.
    – Nie mogliśmy zdążyć – odpowiedziała matowym głosem – To było niemożliwe.

  3. Od stu lat stał na mocno opadającym wzgórzu. Był nieduży, miał interesującą bryłę z kamiennym fundamentem, na nim kondygnację mieszkalną z dużym, zadaszonym tarasem opartym na trzech filarach, a zwieńczony był stromym dachem z mansardą dającą widok na dolinę. Postawił go lekarz z Neuenburgu nad Łabą, który ukochał Riesengebirge od chwili, kiedy wspólnie z żoną uczcili swój ślub wejściem na Schneekoppe. Pięć lat zajęło doktorowi Gruntoradowi uzyskanie na tyle mocnej zawodowej pozycji, aby możliwe było podjęcie decyzji o przeniesieniu praktyki do Petersbergu, w którym doktor Zweig przechodził na emeryturę.
    I doktor, i jego żona wiedzieli, że pełnię ukontentowania z gór dać im może jedynie zamieszkanie w bezpośredniej bliskości skał, hal i sosen. Praktyka doktora była na tyle dochodowa, że już po trzech latach rozpoczęli stawianie swojej górskiej siedziby. Budową zajmowała się pani doktorowa, która będąc osobą stanowczą, rzutką i zdeterminowaną, z łatwością współpracowała z majstrami i panowała nad kwestiami organizacyjnymi. Po trzech latach od przyjazdu ich nowy dom był gotów, a doktor Gruntorad nie wyobrażał sobie, by nie nazywał się Marienhoff.
    Dwa dni przed Wigilią w dwudziestym szóstym roku przenieśli się do nowego domu na ośnieżonym zboczu Mittagsbergu. Wozak, odwożący doktorostwo, widział ich ostatni.
    Od tego czasu wiele się zmieniło. Riesengebirge od lat są Karkonoszami, Petersberg – Piechowicami, a Schneekoppe – Śnieżką. Tylko Marienhoff stoi jak stał, a od czasu do czasu słychać o zaginięciach samotnych turystów na stokach Smogorni.
    =
    Spojrzał swoim mansardowym okiem na dolinę. Przez gęstą mgłę niewiele było widać, więc przymknął okiennice, ciesząc się ciszą i spokojem.

  4. Pisarczyk Amator says: Odpowiedz

    Dyżur
    Anna z satysfakcją obserwowała przez okno dyżurki coraz mocniej padający deszcz. Dobrze! Niech tej lafiryndzie cała trwała zmierzwi się w jeden wielki kołtun! Będzie wyglądała na tym balu sylwestrowym jak zmokła kurwa. Znaczy się zgodnie ze swoją naturą. Bo najważniejsze przecież jest żeby być sobą. Czy nie tak mówił jej Maciuś, gdy stwierdził, że się zakochał i musi pójść za głosem uczucia?
    Oderwała czoło od zimnej szyby i z obrzydzeniem omiotła wzrokiem dwadzieścia metrów kwadratowych swojej sali balowej. Brunatny liszaj odpryskującej ze ściany farby olejnej. Metalowe krzesło pamiętające czasy Gierka. Rozklekotane jak jej nerwy. Odrapana szafka z podręcznymi lekami. Czy jest wśród nich coś na ból istnienia? Biurko, w którego szufladzie za stosem papierzysk schowała swoją jedyną pocieszycielkę. Jedyną, bo Zośka i Babonek okazały się być tępymi dzidami, które nie zrozumiały rozmiaru krzywdy jaka ją spotkała.
    „Królowa Jadwiga” czekała na nią cierpliwie w szufladzie. Ona jedna nie zadawała głupich pytań, nie próbowała wmówić jej że nic się nie stało i była zawsze blisko Anny, gdy tą zalewała zimna fala depresji. Jadwiga była jak w sam raz. Nie za słodka. Nie za mocna, ale zdecydowana. Ekskluzywna, ale nie na tyle, żeby pani doktor nie było stać na jej towarzystwo.
    Już ją miała wyjąć z szuflady, przytulić do siebie i niczym nawiedzona przywrzeć do niej w długim namiętnym pocałunku, w trakcie którego cała słodycz Jadzi z lekkim bulgotem zaleje jej język i niczym fala ciepłej lawy rozleje się po jej żołądku i krwi, by dotrzeć – tam gdzie jej najbardziej potrzeba – do skołatanego serca i udręczonego mózgu. Ale coś usłyszała. Szum kół na podjeździe do SORu, szczękniecie drzwi auta, pośpieszne kroki..

  5. Magiczna_Agnes says: Odpowiedz

    Poszli tam wszyscy czterej. Do nawiedzonego szpitala na Kościanym Wzgórzu. Śmiali się, że to tylko głupie legendy o potworach pożerających ludzi żywcem. Stary człowiek, który ich mijał, rzekł cicho: Bezlitośni wydrą wam serca. Mgła powoli zasnuła zarośniętą ścieżkę…

    Obudziło go kołysanie i hurgot kółek. Otworzył oczy i rozejrzał się dookoła. O Boże, pomyślał przerażony, gdzie ja jestem?! Jego łóżko toczyło się samo długim i ciemnym korytarzem. Próbował zeskoczyć na podłogę, ale nie mógł się ruszyć. Uniósł dłonie i zobaczył, że jego palce są porozcinane do kości, a paznokcie zerwane i wbite w skórę, tworząc krwawy tatuaż.
    Łóżko zwolniło i zatrzymało się cicho. Z pokoju obok wyszła mała dziewczynka bez oczu. Odchyliła kołdrę i wyciągnęła rękę z nożem. Powoli i skrupulatnie zaczęła odcinać mu palce od stóp. Szarpał się, ale trzymały go niewidzialne macki. Poczuł straszliwy ból. Oddychał ciężko i płytko.
    Dziecko odeszło bezszelestnie. Znów ruszył dalej. Stracił już rachubę czasu, gdy zatrzymał się przed kolejnymi drzwiami. Upiorny blask księżyca padał przez okno. Na lampie wisiało ciało. Obróciło się w jego stronę. Młoda kobieta otworzyła oczy i posłała mu uśmiech. Z jej uchylonych warg wypełzły robaki. Patrzył oniemiały, jak kobieta odcina sobie sznur i pochyla się, aby go pocałować. Szarpał się jak opętany, czując jej śmierdzący oddech. Wyciągnęła tasak i rozpłatała mu brzuch. Wyjęła jego jelita i owinęła sobie nimi szyję.
    Powoli z mroku zaczęły wynurzać się kolejne makabryczne zjawy. Kościstymi palcami wyrywały kawałki jego ciała, pchając je sobie do ust. Jego głośny krzyk odbił się echem od ścian i zawisł pod sufitem, z którego skapywała mu na twarz wrząca krew.

  6. Nawiedzona. Tak ją nazywali uczniowie z klasy, nie pamiętając już jak naprawdę się nazywa. A Ania to przecież piękne imię. Nawiedzona przylgnęło do niej niczym druga skóra, bo nosiła glany i ubierała się na czarno, bo jej makijaż daleki był od subtelnego. Nawiedzona, bo czytała książki na przerwie, zamiast plotkować z koleżankami. Nie umiała się dostosować, nie umieli jej zaakceptować. Żyła więc w swoim świecie, na własnych zasadach, unikając kontaktu z rówieśnikami. Chciała być niewidzialna, przemykała korytarzami szkoły niczym duch. Nie chciała wchodzić im w drogę, a mimo to, oni i tak z niej kpili, bo wyglądała i zachowywała się inaczej niż wszyscy. Każdy miał powód, żeby z niej drwić. Bo jej zeszyt był zbyt czarny, bo telefon za stary, nie wpisujący się w najnowsze trendy, bo do torby miała przyczepioną kurzą łapkę na szczęście. Szykanowana każdego dnia, zapadała się w sobie. Nie chciała wychodzić z pokoju, brakowało jej tlenu, gdy pomyślała, że musi iść do szkoły. Strach przerodził się w panikę, a ten pchnął ją do ostateczności. Któregoś dnia otworzyła okno. Mieszkała na trzynastym piętrze. Skoczyła. Nawiedzona zniknęła, a wtedy Ania pomyślała: ,,A co jeśli po szkole życie okaże się piękniejsze?” Leciała w dół, a wtedy sąsiad z dziewiątego piętra ją złapał. Przerażony trzymał ją mocno, a ona z nadzieją w oczach, bezgłośnie błagała, by jej nie puszczał. ,,Nie chcę umierać’’ – myślała trzymając go kurczowo. Staruszek był w sędziwym wieku i to cud, że w ogóle ją złapał. Jego ręce jednak nie wytrzymały, siły opadły i Ania runęła w dół. Zanim otuliła ją ciemność, wiedziała, że popełniła największy w życiu błąd.

  7. Od drzwi dochodził dźwięk przekręcanego zamek klucza. Nałożyła skarpetki by uniknąć zmarznięcia stóp i nakryła się kołdrą pod samą szyję. Zostawiła palącą się lampkę na biurku i utkwiła wzrok na dachowym oknie. Westchnęła głośno. Była bardzo zmęczona. Najważniejsze jednak, że czuła się bezpiecznie. Wystarczyło parę minut i pogrążyła się w głębokim śnie.
    W oddali zalegał długi korytarz. Po lewej i prawej stronie w regularnych odstępach znajdowały się drzwi, rzadko na ścianie połyskiwały świece. Zimna posadzka nie przeszkadzała w bosej przechadzce. Wcale nie spieszyła się podczas nocnej wyprawy. Nie towarzyszył jej nawet niepokój. Przekroczyła próg ogromnych, majestatycznych drzwi, które same się o to prosiły.
    W pokoju w ,którym znajdowała się, nie było żadnej żywej duszy prócz bijącego, dużego zegara. Cyferblat zahipnotyzował nastolatkę. Wskazówki dębowego giganta wskazywały godzinę trzecią. Stanęła oko w oko z podpartym na rzeźbionych filarach czasomierzem i wsłuchiwała się w grzmiący ton, zapowiadający pełną godzinę.
    – Jesteś tu nowa! W końcu przedłużysz czas! – oświadczył dziecięcy głosik.
    Iza starała się znaleźć źródło głosu. Rozejrzała się dokoła i jej oczom ukazała się gromada dzieciaków. Wszystkie odziane w starodawne piżamy, niektóre pocierające zaspane oczy. Chłopcy i dziewczęta dzierżące w rączkach ulubione pluszaki.
    „Dwa piętra okien patrzą na park dziecięcym wzrokiem
    Historie żywe, prawdziwe zamknięte w jednej godzinie
    Codziennie o każdej porze ktoś znać o sobie może
    Liście z wodą zmieszane, mglistym wejściem przeczesane!” – Zabrzmiały chórem.

  8. Po śmierci przyjaciela Otto Kramer zaczął zamykać się wieczorami w pokoju na piętrze. Wkrótce pokój ten służba nazwała „nawiedzonym” – nikt nie miał tam wstępu, a z pustki wyobrażeń mogło narodzić się wszystko.
    Kiedy Otto Kramer był w środku, z pokoju nie dochodziły żadne dźwięki. Cisza rozciągała się na kilka godzin, po czym milkła, jak Otto zamykał drzwi na klucz i kierował się do sypialni.
    Nawiedzony pokój przez pierwsze miesiące był inspirującym tematem dla służby, bo pan na co dzień nie robił niczego ciekawego. Znany z milkliwości i stroniący od świata, przemykał po domu jak cień kogoś, kto życie zostawił za sobą.
    Ale i nawiedzony pokój stał się w końcu zwyczajny i nudny jak codzienność. Kolejne lata, a było ich czternaście, nie zapisały się w niczyjej pamięci.
    Po śmierci Ottona dom dostał się dalekiemu krewnemu, który bez sentymentów pozbył się burych mebli i zmienił pustawe pomieszczenie na piętrze w pastelową sypialnię.

    Nikt nie dowiedział się o tym, co było w dębowej szafie.
    Otto Kramer co wieczór otwierał jej drzwi i wyjmował niewielki obraz, który stawiał przed sobą. Jego przyjaciel Robert Schumann namalował go niedługo przed śmiercią, w czasach, kiedy widział dźwięki i ich szalona obecność wokół była dla niego tak naturalna jak brudne miejskie powietrze.
    Gęsty od znaczeń, głośny i subtelny, obraz ten tworzył wspaniałą symfonię; najcudowniejszą, jaką Otto kiedykolwiek słyszał. Miał jednak świadomość, że – jeśli nie chce, jak Robert, popaść w obłęd – nie może się tym pięknem z nikim podzielić.
    I tak „Nawiedzona symfonia” Schumanna miała tylko jednego odbiorcę. Pozostawiła po sobie próżnię, której pełnię można sobie tylko wyobrazić.

  9. Tomek obiecywał wyjątkowy, romantyczny wyjazd we dwoje, a zachowywał się jak nawiedzony! Tego nie ruszaj, tam nie wchodź, tego nie dotykaj, tego nie jedź. O co mu w tym wszystkim chodziło. Ciągle czegoś mi zabraniał, zachowywał się jakby bał się własnego cienia i dosłownie nic nam nie można było roić. Wszystko wyjaśniło się ostatniego wieczora nad morzem, gdy zabrał mnie na cudowny zachód słońca nad morzem. To właśnie wtedy, tam podarował mi najpiękniejszy na świecie pierścionek zaręczynowy jaki w życiu widziałam. Oczywiście z wielką radością się zgodziłam i zrozumiemiałam, że jego nawiedzenie było spowodowane stresem i jak sam dodał ciągłym przekładaniem pierścionka z miejsca na miejsce, tak abym go nie znalazła, bo ciągle szukałam czegoś w miejscach, gdzie go położył.

  10. Hana dotarłszy na przystanek, spojrzała na zegarek. Nie sądziła, że było tak późno. Według rozkładu jazdy, ostani autobus dawno już odjechał. W dodatku, deszcz zacinał coraz mocniej, a wiejący od morza wiatr, przyprawiał ją o dreszcze. Uszczelniła więc ciało czarnym cienkim płaszczem i skuliła ramiona.
    – Co ja mam teraz zrobić? – powiedziała rozglądając się za schronieniem.
    Uwagę jej przykuł mały domek, stojący po drugiej stronie ulicy, w głębi pola. Nie zwlekając, podbiegła do niego, starając się nie ugrząźć w błocie. Domek wyglądał na opuszczony, więc mocno pchnęła drzwi. Pomieszczenie wypełniał ostry zapach stęchlizny, który przyprawił ją o mdłości. Czego można było się spodziewać? Wszystko tu wilgotniało, przez deszcz znajdujący ujście w szczelinach dachu, a namoknięte deski nie nadążały wysychać.
    Gdy weszła do środka, podłoga skrzypiała pod naporem jej ciężaru. Hana rozjaśniając telefonem pomieszczenie, zobaczyła w kącie wytarty brązowy fotel. Przysiadła na nim i podkuliła nogi. Do jej uszu dotarł szelest, a po chwili szuranie. Zlękniona spojrzała na porozpruwaną w szwach kanapę, gdyż wydawało jej się, że właśnie stamtąd to pochodziło i zdziwiła się, gdy zza tej kanapy wyszła dziewczynka. Mała zaczęła tańczyć i kręcić się wokół własnej osi. Przewiązane białą wstążką kucyki, podskakiwały jej jak sprężynki, a dół czerwonej sukienki falował ukazując pod spodem białą koronkę. Śpiewała nietypową piosenkę. Trwało to może chwilę, gdy nagle dziewczynka wybuchła głośnym śmiechem, a w jej oczach błysło coś dziwnego. Hanę sparaliżowało, a dziewczynka wykorzystując moment, podbiegła trzymając w dłoni zakrwawioną siekierę. I wtedy Hana zorientowała się, że jej droga ucieczki została odcięta i za nim zdołała wydobyć z siebie krzyk przerażenia, dziewczynka zniknęła…

  11. Słyszał o przypadkach opętania, kiedy to nadprzyrodzone stworzenie nawiedzało człowieka i zawładało jego wolą. Czyniąc ciało bardziej podobne żywej kukle kierowanej przez upiornego marionetkarza. Jednakże jego przypadek był szczególny. Diaboliczna istota zamieszkała w kawałku jego ciała, ale wiedział na szczęście gdzie dokładnie – w wątrobie.
    Miał na to leki. Powszechnie dostępne bez recepty w każdym sklepie.
    Syknęło pierwsze mocne piwo, kiedy zerwał z niego kapsel, a ten opadł na płytę chodnika z brzękiem i przetoczył się jeszcze kawałek. Przechylił napój do ust i pił łapczywie.
    Diabeł urwał się z więzi raz po raz to szturchając wątrobę. Kopał z kopyta sprawiając, że odczuwał kłujący ból. Chwycił się dłonią za pulsujące miejsce. Ból trochę zelżał, ale nie ustąpił. Piwo to za mało. Teraz dowali mu z prawdziwej petardy. Ręka sięgnęła do kieszeni znoszonego płaszcza wyjmując stamtąd butelkę czystej.

    Ledwo kontaktował z rzeczywistością. Obraz miał zamglony i rozdwojony. Patrzył beznamiętnie szklistymi oczami na otaczający świat trzymając opróżnioną butelkę. Obserwował jak zbliżająca się do niego para ludzi, raz po raz rozdwaja się na cztery osoby, a potem cudownie wraca do dwoistości. Doleciały go też słowa ich rozmowy.
    – Uważaj na tego gościa. – chłopak ostrzegł dziewczynę idącą obok niego – On pije jak nawiedzony.
    Potknął się o nierówność chodnika, a może to bezradny diabeł podstawił mu swój ogon. Nie dbał o to. Nie kontrolował już swoich nóg, które zaplątały się o siebie. Stracił równowagę i wylądował w przydrożnym rowie. Nie czuł bólu, choć upadł jak marmurowy posąg obalony z cokołu. Zamknął oczy i odpłynął w pijaczy sen, lżejszy, bo ci młodzi ludzie wiedzieli z czym się zmaga.

    1. Pisarczyk Amator says: Odpowiedz

      Widzę, ze czujesz ten klimat Gilgameszu… Szacun.

      „I jeśli kiedyś umrę – a wiem, ze umrę wkrótce – umrę, nie zaakceptowawszy tego świata; poznawszy go z bliska i z daleka, od wewnątrz i od zewnątrz, umrę, nie akceptując go, a On spyta mnie: „Dobrze ci tam było, czy źle?” – a ja zaś będę milczał, opuszczę wzrok i będę milczał; znają tę niemotę wszyscy, którym nieobce jest trzeźwienie po wielodniowym ostrym chlaniu. Czyż bowiem życie ludzkie nie jest jedynie chwilowym odurzeniem duszy? I zamroczeniem jej? ”

      jakbyś jeszcze nie znał – polecam Wienedikta Jerofiejewa

  12. Goście wyszli objedzeni i obarczeni prezentami. Wprost z gwarnego biesiadowania wpadliśmy w rozkołysany jazzowymi aranżacjami kolęd mrok Cichej Nocy. Krzątałam się jeszcze, zbierałam rozrzucone opakowania, zamiatałam, gasiłam lampy. Otworzyłam drzwi na taras, mokry od grudniowego marznącego dżdżu. Wystawiając patery ciast spojrzałam w noc. Znad pola Mietka sunął gęsty tuman zbitej mroźnej mgły. Dopadł mnie i przeniknął wilgocią przez wełnę swetra. Wzdrygnęłam się i zatrzasnęłam drzwi. Coś się zmieniło. Coś we mnie.
    Ogień już przygasał, żar dawał ciepłe pomarańczowe światło, które mieszało się z blaskiem lampek z tarasu i chybotliwymi światłocieniami płomyków świeczek. Zrobiłam wszystko, żeby nastrój pozostał. Nie dla mojego ukochanego, który przysypiał już na kanapie. Nastrój był przeznaczony dla mnie samej. Chciałam doczekać w nim słodkiej senności po całym biegu na świąteczną metę.
    Wtedy przyszedł Semen.
    – Nareszcie sami, co? – zapytałam, gdy usiadł obok.
    – Nie lubię tłumu – odpowiedział.
    Zanim zdążyłam wyrazić zdumienie, Josza rzuciła od niechcenia:
    – Cieszmy się, że oni s ą.
    – Bo? – ożywił się.
    – Miłość, młody, miłość. Ale co ty możesz o tym…
    – Wystarczająco – uciął.
    Wiedziałam, co Semen ma na myśli. Pokój duszy, która nie oczekuje, nie dąży, ale pogodnie akceptuje nadchodzące „teraz”. Wszechogarniająca miłość do świata. Transcendentalna medytacja. Tak, on to potrafił.
    – Zadufanie młodych – skomentowała Josza.
    Ją też rozumiałam. Nie lubiła filozofować. Łaknęła tylko bliskości i miłości, nie umiała żyć dla siebie, potrzebowała służyć. Przymknęła senne oczy, w których odbijał się blask dogasającego kominka.
    Dochodziła pierwsza, Semen zeskoczył z kanapy i wtulił się w puszystą szyję Joszy. Za kilka godzin znów ja będę mówić, a oni udawać, że rozumieją tylko kilka prostych słów. A może wcale nie?

  13. Od kiedy narzeczona posłała Macieja do stu diabłów, jego życie nieoczekiwanie nabrało barw.
    Wszystkich stu czortów nie udało się spotkać, pochowali się jakby ich kto ogonem nakrył, ale jedno zagubione nieboże akurat kręciło się wieczorową porą na peryferiach, życząc wszystkim dobrej nocy. Nie mając nic ciekawszego do roboty skorzystało z zaproszenia Macieja, by do niego wstąpić. Zamiast tkwić w szczegółach przyczyn rozpadu związku, Maciej wraz z nowym towarzyszem z piekła rodem rzucił się w demoniczny wir nocnego miasta. Kiedyś nieśmiały, z diabłem za skórą Maciej podchodził z szelmowskim uśmiechem do każdej z napotkanych w barze kobiet i szeptał im do ucha bałamutne słowa, od których oblewały się czerwienią.
    – Nie kuś, nie kuś … – śmiały się zawstydzone i puszczały do niego oczko. Zwiedzione na pokuszenie, wraz z Maciejem rozbijały się po mieście w jego nowym Lamborghini Diablo.
    – Jeździsz jak szatan! – piszczały z zachwytu.
    Gdy jednak któraś z uwiedzionych niewiast próbowała zaciągnąć go przed ołtarz, Maciej wzbraniał się gwałtownie. Nie wiedzieć czemu, nagle nabrał panicznego strachu przed święconą wodą.

    1. Jak zwykle niezawodny! Jestem twoja psychofanka!!

  14. Stary,stuletni przybytek zawsze wyróżniał się na tle innych domów w sąsiedztwie. Rezydowali w nim dziadkowie Anny, jej rodzice,rodzeństwo i ona sama. Nigdy nie działo tam się nic niepokojącego. Wszystko zmieniło się po śmierci babci .Pewnej nocy Annę zbudziły krzyki,ktoś bez ustanku wzywał jej imię. Gdy otworzyła oczy ujrzała stojącą nad jej łóżkiem jasną niewyraźną postać , to nie był człowiek.Strach sparaliżował jej ciało,duszę ogarnęła groza,nie była w stanie się ruszyć,zamknęła oczy modląc się by zjawa odeszła. Leżała tak w bezruchu,aż zasnęła. Nad ranem obudził ją dźwięk łyżeczki kręcącej się w pustej szklance.Gdy przerażona uniosła wzrok ku górze, łyżeczka stanęła w miejscu. Od tamtej pory nic już nie było takie samo. Zaczęła odnosić wrażenie, że ktoś lub coś nieustannie jej towarzyszy. Słyszała czyjeś kroki, czuła na sobie czyjś wzrok, mimo iż była w domu sama. Nocą, czyjeś chichotanie przerywało jej sen,ktoś siadał na jej łóżku,odkrywał ją ,dotykał jej ciała. Jednego razu Anna wróciła ze szkoły do domu,zdjęła płaszcz i zamarła.Obraz wiszący w holu na ścianie sam z siebie zaczął obracać się w kółko.Nagle w kuchni szafki i szuflady ożyły,otwierały się i zamykały jak opętane ,drzwi zatrzaskiwały się jedne po drugich.Mrożący chłód przenikał ciało dziewczyny,do oczu napływały jej łzy,serce kołatało w szale.Stała tak chwilę,jakby była z kamienia,po czym wybiegła na ulicę ogarnięta histerią, krzyczała przez łzy.Jeden z sąsiadów próbował jej pomóc,dowiedzieć się co się stało lecz Anna nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa.Spojrzała w stronę strychowego okna, to co zobaczyła zmroziło jej krew.Ktoś przyglądał jej się zza firanki, gestem ręki zapraszał spowrotem do domu.

  15. Mężczyzna strzasnął szczątki komara z karku i podrapał swędzącą plamę. Pierdolony owad!
    W luce pomiędzy drzewami na tle nocnego nieba, wisiał nitkowaty obrębek księżyca, lekceważonego w tej kwadrze przez ludzi. Woleli bezwstydną nagość krągłej pełni, pomimo iż w wyobraźni stworzyli żywiącą się jej blaskiem bestię, człowieka-wilka. Durni. Nie wiedzieli, że to co mroczne, rodzi się z ciemności?
    Liście zaszeleściły delikatnym, narastającym odgłosem roztrącania. Źrenice mężczyzny rozjarzyły się jak dwie żagwie zgasłego ognia, rozdmuchane przez wiatr. Rozpostarł ręce.
    – Oto jestem, by cię nakarmić – szepnął.
    Nożem rozciął szorstki materiał worka leżącego u jego stóp. Wsadzając w rozcięcie rękę, sięgnął ku szyi skrępowanego młodego ciała. Czuł puls krwi tętniącej życiem, napędzanej biciem szalejącego ze strachu serca. Mężczyzna chłonął jego woń, mrużąc z rozkoszy ogniste oczy. Więcej! Tego, co zostało w mięśniach, trzewiach! Nocną ciszę przecięły odgłosy rozrywanego ciała przy bulgocie krwi, dzikiego pożerania z głuchymi pomrukami przyjemności….

    Detektyw Kroft ziewnął, nie spuszczając z oczu drogi. Zacisnął dłonie na kierownicy – poczucie czegoś materialnego, nieco go orzeźwiło. Był środek nocy. Nów księżyca zapowiadał czas spokoju, bez samobójców, świrów i innych uaktywnionych pełnią popaprańców. Czas bez stosów papierzysk do wypełniania. Tylko to wczorajsze zgłoszenie o zaginięciu chłopaka leżało na biurku. Ale pewno teraz dobrze się bawił i wróci niedługo skruszony. Detektyw zerknął na mijaną gęstwinę. Ponoć był tam nawiedzony złem pogański cmentarz.
    – Czegoż to głupie ludziska nie wymyślą – mruknął, ale mimowolnie się wzdrygnął.
    Kurwa, ale chciało mu się spać…

  16. Polecam nasze polskie : „Domy bezdomne”.Dorota Brauntsch…. bardzo ładna opowieść o domach właśnie, W „domach bezdomnych” żyło się, a potem umierało. “Domy bezdomne” to historie początków i końców – przekazywane sobie w rodzinach opowieści o narodzinach domów …

  17. Było tu kiedyś przedszkole, lecz zamknięto je wiele lat temu. Wysoki na dwa piętra budynek posadowiono w samym centrum osiedla domów jednorodzinnych, którego historia sięgała czasów przedwojennych. Złośliwcy mówili, że chodziło o zły stan przedszkola, lecz realiści jasno wskazywali na jedno z niewybaczalnych posunięć ówczesnego prezydenta Warszawy, który jak wszyscy wiedzą zginął tragicznie w wypadku lotniczym.
    Zofia stała przed zardzewiałą furtką, za którą krzaki rosły tak gęsto, że niemal przesłaniały przedszkole. Spomiędzy gałęzi widać było beżową fasadę i białe ramy okien. Wyobraźnia malowała jej obrazy upiornych twarzyczek dzieci wyglądających zza poszarzałych od brudu szyb. Uwięzione na zawsze w miejscu i czasie.
    Zacisnęła palce na szkicowniku i otworzyła furtkę. Pozostawione przez meneli potłuczone szkło chrzęściło pod podeszwami glanów. Przeciskając się przez gąszcz uśmiechała się do siebie z szaleńczą determinacją. Nie wiedziała, co znajdzie w ruderze, lecz była przekonana, iż będzie to coś wyjątkowego. Może umarłe szkielety zabawek, urwane główki lalek na łuszczącym się laminacie zniszczonych parapetów. A może widma metalowych łóżek pozbawionych materacy, wraz z pokrytymi rdzą żyłami sprężyn.
    Stanęła przed brązowymi drzwiami i bez najmniejszego wahania nacisnęła klamkę…

    Nie wiedziała jak znalazła się na zewnątrz. Zapadał już wieczór, a ona z powrotem stała na ulicy. W brudnych palcach zaciskała szkicownik i na wpół zużyty ogryzek ołówka.
    Z drżeniem rąk otworzyła zeszyt na zaznaczonej stronie. Uwieczniony obraz zabrał jej na chwilę oddech i sprawił, że brązowe oczy rozwarły się szeroko.
    Czym prędzej odeszła, nie oglądając się za siebie. Nie miała odwagi.

    Przypis:
    https://www.google.pl/maps/@52.2798682,21.0610805,3a,89.1y,299.62h,79.01t/data=!3m6!1e1!3m4!1s6DYwMvw5W3ZbpWg7WpULtw!2e0!7i13312!8i6656

  18. Za zabrudzoną witryną księgarni niewiele można było dostrzec. Przykleiłam nos do szyby, pozwalając oczom przywyknąć do nikłego światła, ledwo oświetlającego ciasno ustawione regały z rzędami przykurzonych książek. Na ladę z kasą ktoś narzucił wypłowiałą zasłonę.
    – Nie ma tam czego szukać! – natrętny głos zaskrzeczał mi nad uchem.
    Beczułkowata pańcia z równie beczułkowatym psem na smyczy spoglądała na mnie z wyższością wszystkowiedzącej tutejszej.
    – Od pół roku zamknięte.
    Mimo to nie chciałam dać za wygraną. Nacisnęłam klamkę, licząc na to, że pod naporem drzwi ustąpią, ale nic z tego.
    Więc tak skończyła księgarnia, gdzie jako dziecko kupowałam pachnące gumki, kredki świecowe, bibułę i papier kolorowy na ozdoby choinkowe? Gdzie nowo nabyte książki pakowano w szary papier równiutko jak pod linijkę?
    Zrezygnowana, rzuciłam jeszcze raz okiem do środka i wtedy dostrzegłam między regałami tyczkowatego sprzedawcę w niemodnym kitlu. Jak gdyby nigdy nic, trzymane pod pachą książki ustawiał w sobie znanych miejscach, inne odkładając na pokaźny stos. Pomachałam mu ręką, licząc na to, że mnie wpuści, ale on z marsową miną podszedł do drzwi i zaciągnął czarne sukno, szczelnie zasłaniając wnętrze sklepu.
    ***
    Gdy kilka lat później znowu znalazłam się w tej okolicy, po księgarni nie było już śladu. Jej miejsce zajął nowiutki salon operatora telefonii komórkowej. Minimalistycznie urządzoną przestrzeń wypełniały białe kontuary ze smartfonami i tabletami. O dziwo, między klientami kręcił się ten sam tyczkowaty sprzedawca w rogowych okularach. Tylko nie wiedzieć czemu tam, gdzie przechodził, wypolerowane do połysku ekrany o wysokiej rozdzielczości matowiały, a ich czerń stawała się jeszcze głębsza.

  19. Wbrew pozorom lubimy się bać. Ba! Nawet tego potrzebujemy. Tak ewolucja zaprogramowała człowieka. Strach wyostrza zmysły, a to pozwala w porę reagować na zagrożenie.

    Wierzył w to głęboko. Uważał, że z tego powodu opowieści o duchach, siłach nieczystych i przeklętych, bądź nawiedzonych miejscach słyszało się przed wiekami i słyszy się teraz. A kto myśli inaczej jest ograniczony umysłowo. On bardziej niż duchów boi się jadowitych węży i seryjnych morderców. Dlatego idąc przez ciemny las szedł powoli, prawie bezszelestnie, żeby móc usłyszeć zbliżające się niebezpieczeństwo. Wiedział, że pewnie to nic nie da, a wygłodniały zwierz (jeżeli taki jest w pobliżu) nie zrezygnuje z tak łatwego łupu, jakim jest bezbronny człowiek ze smartfonem w kieszeni i kijem w dłoni.

    Nagle przerażające wycie wypełniło las i odbijało się jeszcze przez chwilę między drzewami.
    Strach sparaliżował go na moment. Zastygł w bezruchu. Serce zaczęło pompować adrenalinę, a zimny pot zjeżył mu włosy na karku.

    Po chwili dobiegł do niego kolejny ryk i czuł jak kolejna fala przerażenia niczym echo rozchodzi się po jego narządach wewnętrznych. Nogi ciężkie i twarde jak głazy zmieniły się w galaretę. Upadł pod własnym ciężarem, niczym niemowlak uczący się chodzić. Skulił się. Struchlały z przerażenia nasłuchiwał.

    Trzecia fala koszmarnej kakofonii pozwoliła mu zlokalizować kierunek. W panice schował się za pobliskim drzewem. Przywarł plecami do pnia. Nadal skoncentrowany ciężko oddychał. W ułamku sekundy zdecydował, że należy biec w przeciwnym kierunku. Noc była bezchmurna, jednak nie dostrzegł wykopanego dołu do którego wpadł. Zawył z bólu. Spojrzał w górę. Nad nim stała bestia.

Dodaj komentarz