Czy to jest przyjaźń, czy… – KONKURS!

Nadszedł 2022 rok, więc pora na nowy konkurs. Dziś proponujemy wam „Niebieską łódkę” – debiutancką powieść Lucyny Leśniowskiej, absolwentki kursów Pasji Pisania. Kto miałby ochotę wybrać się nad Bałtyk?

Zapraszamy was do udziału w pierwszym blogowym konkursie w 2022 roku. Tym razem proponujemy wam Niebieską łódkę, książkę Lucyny Leśniowskiej, absolwentki kursów Pasji Pisania. O jej zeszłorocznym debiucie mogliście przeczytać we wrześniu na blogu.

Niebieska łódka to – wbrew pozorom – powieść nie tylko dla młodzieży. Trudno ją też określić wyłącznie jako love story rozgrywające się nad Bałtykiem. Główni bohaterowie to Julia i Zygi. Dawniej byli najlepszymi przyjaciółmi, potem zdarzyło się coś, co ich rozdzieliło. Teraz oboje idą do liceum i siadają w jednej ławce. Mogą odbudować przyjaźń. Tylko czy to możliwe? I czy tę dwójkę na pewno połączy przyjaźń, a nie coś całkiem innego? To będzie przełomowy rok szkolny. Więcej o Niebieskiej łódce pisałem w zeszłorocznej „Lekturze na weekend”.

„Czy faktycznie będziemy potrafili ze sobą rozmawiać, gdy nasze serca podzielą się na pół? Czy nie zabraknie w nich miejsca na przyjaźń?”

Niebieska łódka to w dużej mierze książka o przyjaźni. „Przyjaciele” – oto konkursowe słowo-klucz, podstawa waszych tekstów. Jaka to będzie opowieść? Wzruszająca? Ironiczna? Dramatyczna? Groteskowa? Komediowa? To od was zależy. Nie musi to być historia miłosna. Sprawdźcie, gdzie zaprowadzi was wena!

Wasze teksty nie powinny przekroczyć 1700 znaków ze spacjami. Opowiadania (lub ich fragmenty) wklejajcie w formie komentarza do wpisu konkursowego nie później niż do 23 stycznia 2022 r. Lucyna Leśniowska wybierze trzy najlepsze prace, a ich autorzy/autorki otrzymają egzemplarz Niebieskiej łódki.

A zatem zasiądźcie do pisania! Czekamy na wasze prace. Powodzenia!

Źródło cytatu: Lucyna Leśniowska, Niebieska łódka, Wydawnictwo Marpress, Gdańsk 2021.

30 Replies to “Czy to jest przyjaźń, czy… – KONKURS!”

  1. Pod koniec podstawówki, sen z powiek spędzała mi pewna Kasia z klasy. Szczególne wrażenie robiła na mnie jej piękna oliwkowa cera i cudny uśmiech, który często zdobił jej twarz. To było moje pierwsze uczucie i nie potrafiłem zdobyć się na zagadanie jej z jakąś propozycją.
    Ponieważ Kasię gnębiły kiepskie oceny z matematyki chciałem jej pomóc, ale bałem się że wzgardzi mną. Potrzebowałem wielkiego sukcesu. Postanowiłem więc podejrzeć tematy na najbliższą klasówkę by mieć najlepszy argument. Na szczęście moja mama administrowała szkołą w pokoju nauczycielskim, więc gdy byłem u niej, a wszyscy wyszli podszedłem do biurka matematyczki i odpisałem zadania na nasz sprawdzian. Zaraz potem jeszcze w szkole rozwiązałem zadania. Przy wyjściu spotkałem Kasię.
    – Cześć Kaśka, masz chwilkę? – doznałem nagłego przypływu odwagi zmieniając wcześniejsze plany.
    – O, Jędrek. Jeszcze w szkole?
    – Chciałem ci coś dać, ale obiecaj, ze nikomu nie powiesz.
    – Obiecuję. Intrygujesz mnie.
    – Masz to dla ciebie – wcisnąłem w jej rękę kartkę – Zadania z matmy na najbliższą klasówkę z moimi rozwiązaniami.
    Kasia zdumiona przyglądała się kartce, a mnie opuściła odwaga i szybko odszedłem. Cały wieczór tego żałowałem. Jednak następnego ranka to Kasia podeszła do mnie.
    – Świetne rozwiązania i jakie przejrzyste! Mamy jeszcze kilka dni, więc może mógłbyś mnie poduczyć, nawet jak nie te zadania dostaniemy.
    – Dobrze, a gdzie się spotkamy? – wydukałem z trudem.
    – Może być u mnie o piątej? Zaraz ci wytłumaczę gdzie mieszkam.
    Kiwnąłem głową zapamiętując, a kiedy już u niej zajęliśmy się nauką poszło wspaniale. Bardzo to jej pomogło, chociaż matematyczka nieco zmieniła zadania. I tak się zaczęła nasza przyjaźń … czy coś więcej.

  2. Po drugim chluście lodowatej wody, w końcu się obudził. Otrzepał się jak kaczka i z trudem otworzył zapuchnięte oczy. W piwnicy panował półmrok, więc to nie światło przeszkadzało mu w widzeniu – za powiekami siedziały mu wszystkie błędy z przeszłości i nieustannie zakrywały oczy.
    – Gdzie ja jestem? – Zastukał kajdankami, którymi przypiąłem go do starej rury. – Kim ty jesteś?!
    Próbował mnie rozpoznać, ale raczej miał na to marne szanse. Miałem na sobie maskę, a on już dawno stał się ledwo zipiącą, bezmyślną powłoką.

    Cholera… Jak można być takim idiotą?!

    Był aktorem. Co prawda kiepskim, ale nie przeszkadzało mu to wcale w uwiedzeniu pięknej koleżanki z teatru. Może zauroczyły ją te jego głupie pantomimy, a może ten cholerny optymizm, który w końcu stracił, ale ona i tak go kochała. A potem…

    – Dasz pić? – Zamlaskał i pokazał szczerbaty uśmiech.
    Wziąłem z regału obok butelkę i podszedłem do niego. Dopiero wtedy dotarł do mnie swąd moczu… Powstrzymałem odruch wymiotny i wlałem nieco wody do jego ust.
    – Tfu! – Wypluł. – Wódki nie masz?!

    No właśnie… Optymizm najłatwiej jest wypalić alkoholem. Kaśka dostała rolę w serialu, urodziła mu córkę, a on został bez pracy i zaczął pić.

    Spojrzałem na niego. Zaczął coś nucić, jakby zupełnie nie docierało do niego, że mogłem go teraz tak po prostu zabić, a wręcz, powinienem go zabić!

    Wyjąłem zza pasa niewielki pistolet i wycelowałem w jego nieogarniający ryj. To byłoby takie proste – jego by już nie było, a Kaśka zostałaby wdową. I z czasem mógłbym…
    – Mógłbym ją mieć Stefek, wiesz? Z łatwością zająć twoje miejsce! – Osunąłem się zrezygnowany. – Gorzej, że wiem, że gdzieś tam jeszcze jesteś! – Zerwałem maskę i spojrzałem mu w oczy. – Szlag by cię… Po dobroci nie chciałeś, to będzie detoks na siłę.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      A więc mamy pierwsze prace! Kto następny?

  3. Przyjaźń
    Zadzwonił telefon. Dzwonek dochodził z kuchni. Wszedł do niej i od razu zauważył komórkę leżącą na kuchennym stole. Podszedł, spojrzał na wyświetlacz. Nie znał tego numeru. Zazwyczaj nie odbierał, gdy ktoś pierwszy raz dzwonił z nieznanego numeru. Gdy ktoś uparcie nadal próbował, za którymś kolejnym razem łamał się i odpowiadał. Teraz jednak, wiedziony jakąś niezrozumiałą ciekawością nacisnął zielony klawisz z narysowana na nim słuchawką.
    – Tak, słucham – rzucił w eter. – Halo!
    Zapadła dłuższa chwila milczenia. Już miał się rozłączyć, gdy usłyszał rozmówcę.
    – Marek? To ty? – kobiecy głos niepewnie przerwał ciszę.
    – Tak, a kto mówi?
    – Renata. Aż trudno mi uwierzyć, że cię odnalazłam – odpowiedziała z wyraźną ekscytacją w głosie.
    – Renata? Jaka Renata? Nie znam żadnej Renaty – odpowiedział z wyczuwalną irytacją w głosie.
    Zaczął sobie przypominać, cofać się coraz dalej w pamięci. Nikt poza „Nią” nie przychodził mu do głowy. Pomyślał, że to niemożliwe, aby po trzydziestu latach nagle się odezwała. Przecież wtedy wyjechała, na stałe, uciekła od naszego socjalistycznego dobrobytu.
    – Marek, to ja. Naprawdę ja. Pamiętasz wieczór przed naszym rozstaniem, przed moim wyjazdem? Ja mam go cały czas przed oczami. Czuję wciąż twój zapach, moja skóra pamięta twój dotyk. Wyjechałam następnego dnia, łudziłam się, że czas wyleczy rany. Blizny jednak pozostały. No i ta pamięć niedająca spokoju. Te męczące myśli: „Co by było, gdyby…?”. Próbowałam zapomnieć, rzucałam się w wir namiętności – bezskutecznie. Zamykałam oczy i widziałam ciebie. Marek, pamiętasz mnie? Masz do mnie żal?
    Na twarzy Marka zagościł uśmiech, męskość budziła się z letargu wspominając chwile świetności. Rany jednak jeszcze się całkiem nie zabliźniły mimo upływu czasu. Nic się jednak nie odezwał, czekał na przebudzenie z tego snu.
    Nagle usłyszał w słuchawce pulsujący dźwięk. Połączenie zostało przerwane. Próbował oddzwonić, jednak bezskutecznie. Mijały kolejne dni, tygodnie, miesiące. Telefon jednak milczał.
    Kilka lat później, będąc w Paryżu zwiedzał słynny Cmentarz Pere-Lachaise. Już miał z niego wychodzić, gdy zobaczył przy wyjściu maleńką mogiłę z wyraźnie pękniętą nagrobną płytą. Stał na niej jeden palący się znicz. Znajdujące się na jej powierzchni metalowe litery kłuły, raniły go jak ostrze sztyletu. Litery przywoływały w jego głowie imię Renaty i datę, gdy usłyszał ostatni raz jej głos.

  4. – Tak wcześnie, a ty już wychodzisz?- Zapytał ojciec wchodząc do kuchni. Dłonią zakrył usta. Ziewnął.
    – Tak. Mam plany na dzisiejszy dzień.
    Cholera. A już myślał, że uda mu się wyjść niepostrzeżenie.
    – A co będziesz robił?- mężczyzna usiadł przy stole.
    Jak on nie lubił takiego przepytywania. Miał już prawie trzydzieści lat! Rodzice chyba nigdy tego nie zrozumieją.
    – Bartek prosił mnie o pomoc na budowie. – Dopił herbatę. Chciał jak najszybciej wyjść z domu. Ojciec spojrzał na niego krytycznym wzrokiem.
    – A może czas pomyśleć o sobie. To dobrze, że chcesz pomóc swojemu koledze. Ale..
    Wiedział, że to tak się skończy. Teraz tata będzie głosił mu życiowe tyrady i udzielał rad.
    – Przestań już! – przerwał mu w końcu.- Bartek jest moim przyjacielem. I pomogę mu czy ci się to podoba, czy nie. Czy ty kiedykolwiek miałeś przyjaciela? Czy bliższych znajomych? Bo patrząc po tobie to nawet własną rodzinę traktujesz podejrzliwie. Ty w ogóle kogoś naprawdę lubisz?
    Zaczął się ubierać miał dość tej rozmowy.
    – Przyjaźń, przyjaźnią ale nie można ludziom ufać całkowicie. Nawet najlepszy kolega może zdradzić. Ech… nie chcę, żebyś dostał od życia w dupę.
    Narastała w nim złość. Jak grochem o ścianę. On swoje i ojciec swoje.
    – To pozwolisz, że sam się przekonam.
    Wychodząc miał ochotę trzasnąć drzwiami. Nie zrobił tego jednak. Było by to zbyt dziecinne.
    – Oj, żebyś się jeszcze nie zdziwił synu.
    Powiedział rodzic już sam do siebie.

  5. Terra była małą planetą. Każdego poranka promienie srebrnego słońca budziły Istotę ze snu. Patrzyła wtedy na światło, które mieniło się tęczowo. Istota nie potrzebowała jeść i pić, jak robią to Ziemianie. Widziała kiedyś jak pochłaniają wielkie ilości różnych substancji, gdy wybrała się na międzygalaktyczny spacer. Nie musiała też rozpalać pieca, gdy Terra wychładzała się nocy do minus czterdziestu stopni. Było jednak coś, czego zazdrościła mieszkańcom Ziemi.
    Nazywali to przyjaźnią i stworzyli tyle jej odmian, że Istota była zadziwiona ich pomysłowością.
    Pewnego poranka poczuła, że jest samotna. Potrzebowała przyjaciela.
    Kolejnej nocy wślizgnęła się do pokoju stworzenia, nazywanego dzieckiem. Te były najmilsze i dobre dla swoich przyjaciół. Wezmę go sobie – pomyślała Istota i dotknęła posapującego uśpionego i ufnego ciałka – będzie moim przyjacielem.
    Dziecko nie działało jednak tak, jak sobie to wyobraziła. Otworzyło oczy, spojrzało na Istotę i zaczęło wydawać głośne, przeciągłe i drażniące dźwięki. Z oczu poleciała mu słona ciecz, a z nosa jakaś przezroczysta substancja. Przestraszona Istota odłożyła dziecko na miejsce w samą porę, bo do pokoju wbiegła dwójka dużych Ziemian z krzykiem – Co się stało Maciuś?!
    Więc to małe nazywa się Maciuś – zadumała się Istota.
    Uniosła się wysoko nad Ziemię i w oddali zobaczyła pulsujące kolorowe smugi światła nad bezkresną białą połacią. Mogłabym tutaj żyć – pomyślała i szybko przeniosła się w to zimne i puste miejsce.
    Husky Bundo zobaczył ją pierwszy. Nigdy nie widział czegoś tak pięknego.
    Podbiegł do Istoty i zamerdał ogonem, a ona pogładziła miękkie psie ucho.
    Przyjaciel – powiedziała.
    Hau – odszczeknął Bundy.
    A zorza jaśniała nad nimi.

  6. Zuza wsiadając do pociągu, zatrzymała się na chwilę i spojrzała na mnie. Próbowała się uśmiechnąć, ale zamiast uśmiechu, w oczach pojawiły się łzy. Nie musiała nic mówić, bo wiedziałam co czuje. Czułam to samo.
    – Może jednak zmienisz zdanie i pojedziesz ze mną? – odezwała się po chwili pociągając nosem.
    – Wiesz że nie mogę. Zresztą, tak będzie lepiej.
    – Potrzebuję cię. Gdyby nie ty…
    – Wiem.
    Wiedziałam o tym doskonale, jak również to, że ze swoim problemem, musiała uporać się sama. Wieczorne wydarzenie w barze, było tylko namiastką tego wszystkiego, ale zaważyło na jej dalszym życiu. Nie mogłam patrzeć jak wlewa w siebie kolejne litry alkoholu i prosiłam by przestała, ale ona tylko wyrzucała z ust słowa, które mnie raniły. Wiedziałam, że wcale tak nie myśli, ale mimo wszystko zabolało i uderzyłam ją w twarz. Spojrzała wówczas na mnie z takim wyrzutem, jakbym odbierała jej coś, co trzymało ją przy życiu. Chciałam wtedy odejść, zostawić ją z tą butelką, niech się pogrąża. Ale coś mnie powstrzymywało. Patrzyłyśmy przez chwilę na siebie nic nie mówiąc, po czym rozpłakała się. Wydawała mi się wtedy taka krucha i zagubiona. Pomyślałam, że ta dotychczasowa postawa, była jedynie osłoną, za którą się chowała. Wówczas uświadomiłam sobie, jak bardzo ją kocham i że nie mogę jej tak po prostu zostawić. Zabrałam ją do domu, pomogłam jej się umyć i położyłam do łóżka. Okryłam ją szczelnie kołdrą, a ona wtuliła się we mnie i zaczęła płakać. Płakała długo, dopóki nie usnęła z wyczerpania. Nie chciałam jej stracić. Pomyślałam, że odwyk to jedyne rozwiązanie…
    – Dziękuję – powiedziała Zuza obejmując mnie mocno. Po czym wsiadła do pociągu, a pociąg zawiózł ją do lepszego jutra.

  7. Sławek Dębski says: Odpowiedz

    Jola i Kuba.

    Od pierwszego dzwonka w szkole jest super. Sala jest w kolorze wiosennej trawy. Okna ożywiają obłoczki firanek, a najdłuższą ze ścian ozdabiają ogromne kredki, pierwsza z nich ma kolor słońca, a druga nieba. Wygrywam wybory na przewodniczącą klasy, a wzruszona babcia mówi jak bardzo jest ze mnie dumna.
    Jestem prymuską i trochę mi żal dukających niezdarnie – To-O-la, O-la ma k-o-ta.
    Kiedy na lekcji słyszę:
    – Dzieciaki dziś najlepszą ocenę dostaje…
    Wiem, że zaraz znów będę wyróżniona, ale padają słowa:
    – Kuba, brawo Kubuś!
    Jestem zawiedziona i zła. Wzrokiem szukam tego… Kubusia.
    Siedzi w ławce przy oknie. Nasze oczy na spotykają się. Uśmiecha się do mnie. I widzę jakie ma jasne i ślicznie kręcone włosy i do tego śmiesznie zadarty nos.
    Kilka dni później jestem chora. Leżę w łóżku, opatulona kocami. Wchodzi mama:
    – Córcia niespodzianka, ktoś przyszedł.
    To pewnie moje przyjaciółki, powiedzą co w szkole.
    Natomiast w drzwiach stoi… Kuba
    – Przyniosłem ci lekcje i mam dla ciebie… i podaje mi śnieżnobiałego misia.
    Lekcje religii mamy w środy w salce przy parafii, wracając do domów przechodzimy przez zielony park. Co tydzień widzę tam samotnie podążającego Kubę.
    I dzisiaj, mówię do koleżanek:
    – Idźcie, ja czekam na tatę, który mnie zabierze. Odczekuję, aż pobiegną do domów i ruszam w stronę parku. Przy bramie widzę znajomą postać. Podchodzę do Kuby i dziś wracamy razem, śmiejąc się i robiąc dziecinne wygłupy. Nagle Kuba zatrzymuję się i słyszę:
    – To jest list do ciebie Jolu. Obiecaj, że przeczytasz dopiero w domu.
    Wpycha mi do dłoni złożoną kartkę z zeszytu i znika za drzewami.
    Z bijącym sercem wpadam do domu i czytam.
    Szczęśliwa piszę:
    Tak Kubuś, zgadzam się.

  8. Przyjaciół sprawdziłam w listopadzie, gdy zachorowaliśmy wspólnie z mężem.
    Pod drzwi naszego mieszkania docierały kolejno: miód, wiadomo do czego, sól magnezowa do kąpieli, żeby się regenerować, nalewka z bursztyna do nacieranie od zapalenia płuc obolalych pleców,
    hurtowe ilości owoców i soków,
    i wszystko to, na co nabraliśmy ochoty, żeby w końcu coś zjeść.
    Do tego, codziennie choćby krótkie rozmowy, czy na pewno dajemy sobie radę.
    Przyjaciele się sprawdzili. A w Sylwestra piliśmy wspólnie szampana. Tak, jak obiecali.

  9. W stawie pływa mnóstwo ryb zwanych złotymi, chociaż są czerwone. Wśród nich jest jedna, jedyna ryba żółta, która chyba albinosem nie jest. Gdy słońce świeci nisko, jej łuski błyszczą jak złote blaszki, ona pływa majestatycznie, dostojnie. Jest z innymi lecz jakby osobno, nie wykonuje żadnych nagłych ruchów, nie boi się niczego i nikogo. Gdy ja stoję na brzegu inne odpływają, a żółta podpływa śmiało. Patrzymy sobie w oczy, ona rusza paszczą i skrzelami, a ja ustami. Co wieczór podpływa do brzegu, gdy tylko się pojawię. Wbrew pozorom, rozumiemy się patrząc sobie w oczy. Wczoraj ryba nie czekała, nie podpłynęła. Księżyc był już dobrze widoczny. Spojrzałam na gwiazdę polarną i na Wenus. Widocznie konstelacja nie jest korzystna, bo mojej ryby nie było widać. Moja przyjaciółka wypłynęła w sylwestra, pojawiła się nagle przy brzegu, prosto pod moimi nogami. Spojrzałyśmy sobie znów w oczy. Właśnie dziś, w tydzień po dniu, gdy dzień dotyka księżyca, gdy nocy tak dużo. Dziś pływała żywsza, a jej łuski jakby bardziej błyszczące. Długą chwilę spędziłyśmy naprzeciw siebie. Nikt na nas nie patrzył i nikt nas nie słuchał. Wrażenia wzrokowe z zapachami wilgotnej ziemi uderzyły we mnie. Ryba ich nie czuje. A może? Dwa światy, dwa bieguny życia? Ty złota rybo, żyjesz z dnia na dzień, gdy podpływasz do mnie, żyjesz teraz, dziś, tu w tym miejscu. Przed chwilą żyłaś w głębinie, za chwilę tam odpłyniesz. Gdy jesteś ze mną, jesteś tu i teraz, a ja też z Tobą. Mój biegun nigdy nie będzie Twoim, a Twój nigdy moim. To samotność nas łączy, inna dla każdej z nas. Mieć przyjaciela i być przyjacielem. Każda przyjaźń jest innym bezcennym klejnotem duszy, każda ją wzbogaca. Przyjaźń to skarb, podarowany, mnie go zabrać nie możesz, ani oddać nie możesz, jest odporny na przestrzeń, czas i erozję emocji. Przyjaźń nie musi być uwarunkowana wzajemnością.

    1. Nie pamiętam ale może podobną alegorię już tu wpisałam. Pozdrawiam.

  10. Hm.., że co ona mówiła? Jej ojciec jest czapnikiem? Od dziada pradziada rodzina produkuje czapki i kapelusze. Obejrzałam się do tyłu, by zobaczyć czy oprócz mnie ktoś jeszcze siedzi w biurze. Ostatnio zdarzało mi się głośno myśleć. Patrzyłam się na nią jak na przybysza z innej planety, gdy tak opowiadała z zacięciem o wyrobach rzemieślniczych rodzinnego interesu.
    Ma na imię Aniela. Zabrałam ją z szosy gdy łapała stopa. Zwykle nie zabieram ze sobą przypadkowych pasażerów. Stwierdziła, że mam owalną twarz z lekko wydłużonym podbródkiem. Mogę eksperymentować z czapkami i kapeluszami. Ale akurat nakrycie głowy to ostatni dodatek do garderoby, który można mi zaproponować. Co za nawiedzone stworzenie! Przez całe pół godziny, bo tyle trwała nasza wspólna podróż trajkotała jak najęta do tego poklepując co rusz deskę rozdzielczą na przemian z moim prawym ramieniem. Stanęłam jak posąg w przeszklonej ścianie wieżowca i słyszałam tylko odtwarzacz z mojego małego autka. Dźwięk mielącego kawę młynka przypomniał mi gdzie właściwie się znajduję. Zaraz konferencja, a mi w głowie rewelacje Anieli. „Bo wiesz – mówiła do mnie – pompon na samym czubku głowy kiedyś nie dla zabawy został zaprojektowany. Obmyślono w osiemnastym wieku jak ułatwić marynarzom przemieszczanie się po pokładzie bez guza. Włochata kuleczka miała za zadanie amortyzować manewry pod niskimi sufitami kajut.” Uśmiechnęłam się do siebie. Dzisiaj do pracy pojechałam drogą nie tą co zwykle. Zdołałam tylko dojrzeć zbierające wodę wycieraczki i słyszeć głos nowej koleżanki. Poznałam jej imię, ale ona mojego imienia nie. Tak naprawdę to nic o sobie nie powiedziałam. Jutro pojadę do pracy tą samą drogą. Postanowiłam.

  11. Kiedy zima na dobre zmieniła się w wiosnę, Kinga postanowiła zmienić swoje życie.
    – Myślisz, że znalazłabym pracę za granicą? – zapytała Kinga koleżankę przy trzeciej filiżance kawy.
    – Jakąś chujową na pewno znajdziesz.
    – Dzięki, że we mnie wierzysz.
    – Na początku każdy ma chujową, ale z czasem coś lepszego sobie ogarniesz. – Basia wyjadała z prawie pustej filiżanki nieroztopiony cukier.
    – No to już brzmi trochę lepiej.
    – Ale nie licz, że utrzymasz się z muzykowania, tam takich jak ty, to jest od groma.
    – Basiu, nie uważasz, że nasza relacja jest toksyczna? Chyba jako przyjaciółka powinnaś trochę bardziej mnie wspierać.
    – Oczywiście, że jest toksyczna. – Zrobiła pauzę, żeby odpalić papierosa. – Ja ci mówię prawdę prosto z mostu, a ty pokazujesz mi jak się wciąga kreskę i z którym chłopcem z polibudy warto się bzykać, bo później zabiera na dobre obiady.
    – To co innego. – Kinga się zamyśliła.
    Przez chwilę w pokoju słychać było tylko żarzący się papieros. Kinga bardzo chciała być gdzieś indziej, ale nie miała dokąd pójść. We wszystkich miejscach, do których z chęcią by się przeniosła, nie była mile widziana. Tylko kiedy udawała, kiedy starała się przypodobać, była akceptowana.
    A co, jeśli ktoś nie wierzy, że jest wart czyjejkolwiek miłości? Trudno uwierzyć, że jakaś wspaniała istota mogłaby obdarzyć uczuciem człowieka ze smutną przeszłością i bez perspektyw na przyszłość.
    Kinga uważała, że nie zasługuje na miłość. Nie miała nic do zaoferowania światu, a kiedy wystawiała na światło dzienne swoją sztukę, spotykała się z bolesną obojętnością. Nikogo to nie poruszało. Nie ważne, że skrywała ona najczarniejsze obszary jej duszy, najgłębiej skrywane sekrety, dla ludzi wokół były to kolejne smutne kawałki dziewczyny znikąd.

  12. Temat szeroki jak rzeka, więc trochę popłynęłam i wyszły dwa teksty. Nie przeszkasza?

    1.
    Ewa, próbując powstrzymać łzy, szczypała się w nadgarstek. Kauczuk uwijał się przy tablicy jak w transie. Kreślił wzór za wzorem, spod jego wąsów strzelały słowa: siła, prąd, natężenie… Nie znosiła fizyki! Pokreślony na czerwono sprawdzian wetknęła za okładkę książki. Cholerna jedynka! I to właśnie teraz, gdy ocena z fizy będzie na świadectwie maturalnym. Uszczypnęła się mocniej.
    – Ewi, przestań! Zrobisz sobie krzywdę. – Siedzący obok Szymek z czułością położył dłoń na jej nadgarstku.
    – Nie martw się, poprawisz – szepnął.
    Kauczuk zastygł przy tablicy niczym drapieżnik na polowaniu. Po chwili skierował wskaźnik w stronę Ewy i Szymka.
    – Wy dwoje tam, nie gadać! Podolska mało ci jednej jedynki? Skup się!
    Ewa skurczyła się nad zeszytem. Szymek podsunął jej zwinięty karteluszek: „Przysłać ci dziś Kamila?”. „Ok” – odpisała.
    *
    Kamil przyszedł o osiemnastej.
    – Dobry wieczór! Jak tam? – zagaił. – Kauczuk znów ci dokuczył? Nie martw się, damy radę. A bo to pierwszy raz?
    Weszli do pokoju Ewy. Przy biurku już stały dwa krzesła.
    – A więc jeśli chodzi o siłę elektromagnetyczną… – Kamil mówił spokojnie, powoli. Głos miał przyjemny, podobny do Szymka, a jednak nieco inny… Ewa próbowała skupić się na jego słowach, ale nie mogła. Męski korzenny zapach całkowicie zawładnął jej uwagą. Wodziła wzrokiem za smukłą dłonią Kamila, pewnie trzymającą czarny długopis. Srebrna skuwka tańczyła po papierze gubiąc zgrabne litery. Myśli Ewy również poderwały się do tańca, w sercu obudziły się nowe nuty. Nagle zapragnęła dotyku tej dłoni, bardziej męskiej niż chłopięcej.
    „Co ja wyprawiam? To tylko przyjaciel! Starszy brat mojego chłopaka” – pomyślała i… przysunęła się do Kamila.

    2.
    – No proszę! Kto do nas dołącza? Czyżby to zacny przyjaciel Paryż zapuścił się w te mroczne, pełne zepsucia strony?
    – Daruj sobie, Amsterdam.
    – Jakbym mógł nie powitać Waszej Wytworności? Twój szyk nie może zostać niezauważony.
    – Przestań. To nie jest zabawne.
    – Nie musi! Przeciwnie. Domyślam się, że znalazłeś się tu przez pomyłkę, tylko chwilowo? Czemu nic nie mówisz? Nos zwiesiłeś na kwintę, uważaj, bo ci wieża Eiffla zardzewieje! Niech no zgadnę? Eureka! Wczoraj był Dzień Babci. Pani Irena miała najazd wnuków, więc pewnie któryś z małych szkodników odstawił cię na złą półkę.
    – Długo jeszcze będziesz się pastwił? Wiem. Zasłużyłem sobie. Ale to było dawno. Przeprosiłem. Myślałem, że nawet zostaliśmy przyjaciółmi. To nie moja wina, że wtedy stanąłem na twoim miejscu.
    – Stanąłeś?! Ty je całkowicie zawłaszczyłeś! Odtąd pani Irena piła herbatę tylko w tobie!
    – Nie przesadzaj! Dobrze wiesz, jak było. Pani Irena dostała mnie od córki i używała z tęsknoty za Asią, gdy ta zamieszkała we Francji.
    – A ja poszedłem w odstawkę…
    – Nieprawda. Nadal byłeś najpiękniejszy. Służyłeś gościom. Zawsze podziwiali twe kamienice z oknami jak kostki czekolady.
    – Co znaczą moje kamienice wobec twojej wieży Eiffla, witającej się z chmurami?
    – Może ona i wita się z chmurami, ale nie każdemu się podoba. Niektórzy twierdzą, że to tylko metalowe rusztowanie…
    – Metalowe rusztowanie! Co za skromność! Paryż, nie poznaję ciebie!
    – Zmieniłem się. I nie trafiłem na półkę, jak to nazywasz, „wybrakowańców” przez przypadek. – W tym momencie Paryż odwrócił się. W miejscu ucha sterczały dwa kikuty. – Mała Iga mnie wczoraj upuściła. Jesteśmy tacy sami.
    Amsterdam jęknął.
    – Przepraszam… przyjacielu.

  13. Znowu się pokłócili.
    Przykro było na to patrzeć. Cezary smutny, przygaszony i rozdrażniony sprzątał pokój, Zuza zmywała naczynia, a ja wycierałem. Impreza się udała, goście wyszli zadowoleni, a oni pozostali jak pies z kotem. I gdyby jeszcze między nimi iskrzyło, ale nie, teraz to już tylko zgrzytało.
    Wszystko było nie tak. Nie mogłem się odezwać ani do Czarka, ani do Zuzy. Do niego musiałbym nieszczerze, a do niej… cokolwiek bym powiedział, mogło być odebrane opacznie. Musieli sobie z tym sami poradzić, chociaż ja wolałbym, żeby sobie nie poradzili.
    Gdy tylko skończyliśmy sprzątanie, wymówiłem się zmęczeniem, umyłem i poszedłem do przygotowanego dla mnie pokoiku. Zgasiłem światło i położyłem się spać. Sen nie przychodził, a ja wróciłem do myśli o tym, co bym zrobił, gdyby sobie rzeczywiście nie poradzili? Czarka znałem od przedszkola, wychowaliśmy się w jednej piaskownicy, na jednym trzepaku i na tym samym boisku. Trochę nas rozdzieliły studia, ale poziom zrozumienia, na który weszliśmy w czasach technikum, nic się nie zmienił. Wyglądało, że nawet pojawienie się Zuzy nic nie zmieniło. Ja jednak od początku wiedziałem, że nie pasują do siebie — on energiczny, emanujący fizycznością i tryskający humorem, ona melancholijna, zaczytująca się poezją. Dziewczyna taka, o jakiej zawsze marzyłem. Dziewczyna przyjaciela.
    Nie usłyszałem dźwięku otwieranych drzwi. O tym, że jest w pokoju, dowiedziałem się, gdy prawie bezszelestnie wsunęła się pod kołdrę. Łóżko było wąskie, jednoosobowe, przytuliła się więc do mnie całym ciałem. Poczułem na plecach jej piersi. Starałem się nie poruszać i oddychać miarowo, aby pomyślała, że się nie przebudziłem.
    – Wiem, że nie śpisz — wyszeptała, wsuwając dłoń pod mój podkoszulek.
    Ileż to razy, wyobrażałem sobie taką scenę? Moje ciało bardzo dobrze wiedziało, jak jej pragnąłem.
    – Śpię Zuzik. Naprawdę śpię — odpowiedziałem szeptem.

    1. podoba mi się! Pozdrawiam.

  14. To były dni pełne spadających liści, zabieganych dorosłych i gryp żołądkowych.
    Mówili na nią Mańkutka, śmiali się z niej i wytykali palcami o zapachu prażynek cebulowych.
    W zeszycie pisała niepewnie, ręka wstydziła się Mańkutki, a Mańkutka wstydziła się ręki.

    Zadanie domowe: Znajdę i zanotuję najpiękniejsze zdanie o przyjaźni.

    Pani od polskiego nie dodała, gdzie szuka się i znajduje jakiekolwiek zdania, a już na pewno nie tak trudne, jak te o przyjaźni. Musieli improwizować. Większość klasy postawiła na Wikicytaty, Kaśka poszła do biblioteki, Cicha Mariola poszła płakać do ubikacji, bo o przyjaźni nie wiedziała nic, a Mańkutka poszła do babci Felci, bo babcia wiedziała wszystko. Poza tym miała w domu prawdziwe encyklopedie, takie drukowane, jak kiedyś. A to prawie tak, jakby sama babcia była encyklopedią.
    — Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie — powiedziała tego dnia babcia, wyciskając serwatkę przez bawełnianą ściereczkę. Wyglądała, jakby doiła krowę. Była zawsze sama, otoczona blankietami do wpłat z Radia Maryja, kalendarzem kominiarskim z dziewięćdziesiątego piątego, słomą na łóżku i skwierczeniem ziemniaków pieczonych na starym piecu. Koty wchodziły przez ganek, a ona karmiła je mlekiem i samotnością. Odchodziły i wracały po godzinie, wiecznie nienażarte, a babcia mówiła, że myślała, że samotność syci bardziej.
    — Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie — powtórzyła później babcia i nałożyła Mańkutce przypieczone ziemniaczki.
    Prawdziwe babcie są po to, żeby się powtarzać, nakładać ziemniaki i się starzeć, pomyślała Mańkutka.
    — Nigdy nie byłam prawdziwie biedna — dodała babcia, a Mańkutka oparzyła sobie język. — Dlatego nie mam przyjaciół.

  15. Oglądam zdjęcia, wspominając czasy, gdy byłyśmy nierozłączne. Kiedy każdy dzień kończył się krzykiem Twojej mamy, odbijającym się od drzew w parku: ,,Dziewczynki, robi się ciemno, wracajcie do domu!’’ Zeskakiwałyśmy wtedy z huśtawki i biegłyśmy na kolację, żeby jak najszybciej pójść spać i przywitać kolejny dzień, który spędzimy razem. Co nowego wymyślimy, co się wydarzy? Czy będziemy wspinać się na drzewa, a może zbudujemy bazę albo będziemy sprzedawać własnoręcznie robione bukiety kwiatów? Każdy dzień był pełen niespodzianek, które z Tobą wydawały się jeszcze bardziej niesamowite. Spoglądam na nasze fotografie, gdzie pluskamy się w dmuchanym basenie, robimy głupie miny chowając się pod stołem i uśmiechamy się tak szczerze jak tylko dzieci potrafią, stojąc obok ulepionego przed chwilą bałwana. Byłaś mi jak siostra. Dorosłość jednak nas dogoniła, rzucając w dwie różne strony, a dziś nawet nie spojrzałaś na mnie, gdy przechodziłam obok.

  16. Czarno-biała fotografia była niewielka, a mimo to twarze mężczyzn były wyraźne. Młodzi, uśmiechnięci, pogrążeni w rozmowie, zwróceni twarzami do siebie, nie do obiektywu.
    Blondyn już wówczas miał przerzedzone włosy. Mimo rozbawienia był skupiony, jak zawsze od czasu gdy zasiedli razem w ławce, w pierwszej klasie podstawówki. Początkowo był obecny w jej życiu codziennie, później sporadycznie. Gdy przeniósł się do liceum w innej miejscowości wymieniali listy, a wakacje spędzali na obozach, wędrowali po górach, bawili się na prywatkach. Wspólnie spędzili niejedną noc: czasem w milczeniu, jak podczas nocnych podchodów w Bieszczadach, innym razem rozmawiając do bladego świtu, jak w szczecińskim akademiku, wspominając i snując plany. Wspierała go, gdy przeżywał zawód miłosny, on był przy niej, gdy zagubiła cel życia. Przyjaźń trwała, gdy on ruszył na podbój świata, a ona została i założyła rodzinę. Z czasem niezauważalnie znikł, bezboleśnie odszedł pozostawiając słoneczne wspomnienia, pożółkłe listy, uśmiechnięte fotografie.
    Drugi bohater, ciemnowłosy z sumiastym wąsem, opowiadał coś gestykulując. Początki ich znajomości nie rokowały wspólnej przyszłości, choć wspólny język znaleźli szybko. Mieli podobne poczucie humoru, hołdowali tym samym wartościom. To on został mężczyzną jej życia, facetem na niepogodę, towarzyszem podróży przez dorosłość. Żadne z ich dzieci nie odziedziczyło jego loków ani rzymskiego nosa, natomiast najstarsze otrzymało w genach świetną pamięć, najmłodsze zaś brak odporności na krytykę. Po trzydziestu latach zaczął się oddalać, nie zauważyła kiedy stworzył swój drugi dom. Odszedł. Był przyjacielem? Miłością?
    Oderwała wzrok od fotki, otarła oczy.

  17. Kiedy odszedł, świat nie zatrzymał się. Czekała, aż spadnie grad, lecz wokoło pachniało zielenią. Pragnęła, by ktoś zapłakał, ale ludzie dalej snuli marzenia. Słońce wschodziło, jeździły tramwaje, nadawano te same seriale.
    Siedziała przy oknie, obserwując ulicę. Dzwonek do drzwi przerwał ciszę. „Czemu tak natarczywie?” – pomyślała. Wyszła na przedpokój i spojrzała przez wizjer. Nikogo nie było. Jej uwagę przykuła paczka pozostawiona na wycieraczce. Otworzyła drzwi, przyjrzała się pakunkowi, po czym wniosła go do mieszkania. Poprzez szarość przebijało coś zielonego. Odchyliła papier. Ujrzała liście, łodygi, kształt przypominający białego gołębia. Wstrzymała oddech. To był skrzydłokwiat, jego ukochana roślina.
    Następnego dnia ktoś ponownie zadzwonił. Szybko otworzyła. Nikogo nie było, znów nie zostawiono listu. Rozpakowała zawiniątko i ujrzała drobne liście fikusa. Kolejna roślina, którą lubił. Gdy umarł, wszystkie zwiędły. Przypomniała sobie, jak je układała w altanie pod blokiem niczym kartki z kalendarza wspólnego życia.
    Kolejne dni wyglądały podobnie. Ustawiała zielonych przyjaciół nawet na stoliku kawowym (i tak jej nikt nie odwiedzał). Dzięki nim zdawało się, że on jest obok.
    W kwiaciarni po drugiej stronie ulicy starsza pani kończyła przycinać róże. Spojrzała na budynek, przez chwilę wpatrywała się w okna jednego z mieszkań. Pamiętała mężczyznę, który tyle u niej kupował, godzinami rozprawiając o kwiatach. Odwróciła się do wnuka i rzekła:
    – Zanieś pakunek pod trójkę. Tylko ostrożnie. To już ostatni raz.
    Chłopak skinął głową i wyszedł.
    Słońce powoli zachodziło, ulicą jeździły tramwaje, u sąsiadów szczekał pies, ludzie biegli do swoich marzeń. Świat mógł istnieć dalej.

    1. Obawiam się, że przez wizjer nie można zobaczyć wycieraczki pod drzwiami, ani postawionej na niej paczki. Ale wystarczy, że bohaterka zamiast niepotrzebnie patrzeć przez wizjer od razu otworzy drzwi.

      1. Spokojnie można zobaczyć – po to są wizjery panoramiczne – wszystko widać i nie trzeba otwierać drzwi bez sprawdzenia, kto lub co się za nimi znajduje 🙂

  18. W mieście zmieniło się sporo, ale skwer który kiedyś był naszą enklawą, przeobraził się w niewielkim stopniu. Uroku dodały mu stylowe latarnie utrzymane w charakterze otaczających go poniemieckich kamienic. Nasza ławka, aczkolwiek już nie ta sama, pozostała usytuowana jak niegdyś, niemal vis a vis wejścia hotelu Gryf. Hotelu wówczas zakapiornego, obecnie zaś przyjemnego, a wygląda że i obleganego.
    Siedzieliśmy mówiąc niewiele, Broda i Tomasi.
    – Gdzie byłeś?! – wyrwało mnie z zaświatów.
    – Aaaa…, tak gdzieś latałem.
    – Widzę właśnie! Zawiesiłeś się! Masz, za karę odpalasz – podał mi lolka.
    Równomiernie z każdej strony, obracając powoli w palcach, zacząłem go przypalać.
    – Co ci przyszło do głowy żeby tu przyjść? – zaciągnąłem się niespiesznie.
    – Pomyślałem, że fajnie może być. Wiosna, ciepły wieczór. Kiedy ostatni raz tu siedziałeś? Kiedy ostatni raz byliśmy w Szczecinie w jednym czasie, he? Dawno, w chuj czasu temu amigo. Kiedyś byśmy się już sesją zaczynali martwić, a dzisiaj…, dzisiaj możemy powspominać.
    – W maju, sesją?! Strasznie się kurwa martwiłeś! Pamiętasz ostatnie praktyki na Emiracie? Mniej więcej w tym czasie wracaliśmy z Dubaju. Trzy dni chyba w hotelu koczowaliśmy czekając na lot. Ale tańce po powrocie były.
    Twarz Brody rozjaśnił uśmiech, ale nic nie powiedział. Lolek krążył, a my zatopiliśmy się we własnych myślach. Dwóch panów, kiedyś młodzieńców. Statecznych, tuż przed pięćdziesiątką. Gustownie ubranych, można by rzec, że ze sznytem i elegancko. Zawadiacko zuchwałych.
    Milczeliśmy, a w naszych głowach niczym w fotoplastykonie pojawiały się kolejne obrazy. Z przyjaźnią, pomyślałem, chyba podobnie jak miłością – należy umieć ze sobą milczeć.

  19. Gdy Rekotka wstał rano, w głowie mu pulsowało, a pęcherz cisnął niemiłosiernie. Posłanie obok było puste. Jeszcze otumaniony snem wyszedł na zewnątrz. Białą połać przed wejściem znaczyły ślady oddalające się w jednym kierunku. Domyślał się, a jakże, dokąd prowadziły.
    Odetchnął mroźnym powietrzem, odlał się za chałupą i czym prędzej wrócił do środka. Na stole stały dowody wieczornej popijawy: dwie musztardówki i butelka samogonu, którą przyniósł Hornak.
    To on wczoraj towarzyszył mu w obchodzie, a gdy ziąb zaczął przenikać kożuchy, ruszyli zgodnie do Rekotki. Kiedy już pojedli, padli na łóżka, a gardła rozgrzał alkohol rozwiązujący języki.
    – A wiesz, stary… – zagaił Rekotka, uśmiechając się do swoich myśli.
    Nagle spojrzał z powagą na Hornaka.
    – Miałem o tym nikomu nie mówić, ale jesteśmy kumplami, co nie? Od małego cię znam, takiego o – powiedział, podnosząc ledwo rękę. – Pamiętasz, jak cię dziki poturbowały, a ja leciałem po pomoc, cały w strachu?
    Hornak przytaknął, wpatrując się w tańczące cienie na ścianie.
    – No więc było tak: Olena poznała mnie z takimi tam łachudrami. Siedzę sobie kiedyś w chałupie, a ci zajeżdżają i krzyczą: „Rekotka, masz tu jakąś pewną kryjówkę?”. Na bank kogoś skroili, bo mieli dwa plecaki fantów. Powiedziałem im, że ta dziupla w dębie koło ambony się nada. Zostawili tam, co mieli, i spieprzyli na Ukrainę. Żebym to ja wiedział, że tak to się skończy, to bym Oleny w tamtej knajpie nie podrywał – zakończył kpiąco i rzucił okiem na Hornaka.
    Ten milczał uparcie – spał czy tylko przymknął oczy, udając, że zmorzył go sen?
    „Czy zaufałbym mu jak bratu?” po raz setny zadał sobie pytanie Rekotka. „Jutro dowiem się, czy przynęta chwyciła” pomyślał, zasypiając.

  20. Dziadkowie mieli mały domek niedaleko plaży i latem zawsze wspinałem się na wydmy, aby podziwiać bezkresny horyzont. Delektowałem się gniewnymi falami ścigającymi się z wiatrem, spokojnym błękitem morskiej toni w pogodne dni i promieniami słońca osrebrzającymi gładką taflę.

    Pierwszy raz zobaczyłem go, gdy miałem dwanaście lat. Siedział przygarbiony niedaleko latarni morskiej, nieobecnym wzrokiem zapatrzony w dal. Stary i zmęczony życiem. W znoszonych ubraniach i zdartych butach. Codziennie w południe jadł skromny posiłek, po czym zamierał w bezruchu. Próbowałem wypytać dziadka, kim jest ten tajemniczy mężczyzna, ale widocznie byłem zbyt młody, aby mógł udzielić mi satysfakcjonującej odpowiedzi. Nazwałem go Panem Dziwakiem.

    Nigdy nie miałem odwagi podejść bliżej i obserwowałem go, trzymając się bezpiecznej odległości. Pewnego dnia wiatr zerwał mi czapkę i zmuszony byłem pobiec aż do latarni. Leżała obok Pana Dziwaka. Spojrzał na mnie, a jego oczy bystro omiotły moją sylwetkę. Nie powiedział ani słowa, tylko gestem zaprosił, abym usiadł. W milczeniu wpatrywaliśmy się w fale uderzające o brzeg. Czułem się swobodnie jak ze starym przyjacielem. Razem celebrowaliśmy piękno życia. Wtedy zrozumiałem, że Pan Dziwak ma bogatą duszę i na swój sposób żyje w harmonii ze światem.

    Od tamtej pory każdego dnia przychodziłem, by dotrzymać mu towarzystwa. Milczącego, pełnego zadumy i o wiele więcej mówiącego niż słowa.

    Rok później miejsce pod latarnią było puste. Dowiedziałem się, że Pan Dziwak odszedł już na zawsze i poczułem nieutulony żal. I po dziś dzień mam nadzieję, że mój cichy przyjaciel zaznał ze mną choć jednej ulotnej chwili szczęścia zanim wypłynął w swój ostatni rejs.

  21. Przyjaciół Pryska miała skrajnie różnych i nikt nie odkrył wzorca, według którego ich dobierała. Za to każdy pełnił jakąś istotną rolę w jej życiu. Gdy stanęła przed problemem natury uczuciowo-erotycznej, stopy zaniosły ją pod czerwone drzwi domu Sary. Aż podskoczyła, gdy z wnętrza domu rozległa się podkręcona na cały regulator piosenka zespołu Gronicki.
    – Kołysz mnie, zasnąć chcę, mając cię w ramionach. Kołysz mnie, zasnąć chcę, noc będzie szalona!
    – Przycisz tą zboczoną piosenkę, nim cię usłyszy cała ulica! – wybił się ponad hałas głos pani Marii.
    Piosenka nie była wcale zboczona, ale pani Maria z mężem byli na te sprawy bardzo wyczuleni. Pochodzili z wiejskiej rodziny konserwatywnych katolików i gdyby to od nich zależało, o seksie ich córki dowiadywałyby się w przeddzień ślubu. Swoją filozofię po maniacku wpajali dzieciom, walcząc z XXI wiekiem. Jednak o ile ze starszymi córkami jakoś to szło, z Sarą ponieśli sromotną klęskę. Zbuntowała się w wieku lat 12, a bunt jej był brutalny i nieopanowany. Namiętnie kolekcjonowała nowe doświadczenia, filmy ze stron +18 stały się jej materiałami edukacyjnymi. Wkrótce wypracowała własną filozofię życiową.
    – Facetom warto poświęcać trzy noce – mówiła. – Pierwszą, żeby się sami wyżyli. Drugą, żeby poznali, co lubisz. A trzecią, żeby wykorzystali tę wiedzę w praktyce.
    I jak by się ojciec nie pieklił, jak by matka nie próbowała przekonać do uroków stałego związku, Sara nie dawała się poskromić. Wkrótce sąsiedzi zaczęli zwracać uwagę na awantury, a groźba wyprowadzki Sary (lub wyrzucenia z domu) stała się poważna, rodzina zebrała się więc na rozmowy pokojowe. Sara uroczyście zobowiązała się do solidnej antykoncepcji i dyskrecji. W zamian rodzice zostawili ją w spokoju.

  22. Z trudem łapali hausty powietrza po karkołomnym biegu. Ich wychudłe klatki piersiowe rozszerzały się dynamicznie podkreślając wystające żebra wyglądające ze starych łachmanów pokrytych morzem łat. Dotarli do pierwszego celu ich długo planowanej ucieczki. Tu rozpoczynała się granica lasu. Las dawał ochronę przed wzrokiem, a runo leśne propozycję posiłku w postaci jagód czy jeżyn.
    – Dasz rady? – powiedział młodszy ciężko dysząc podpierając się o niewysoką brzozę, sam z trudem stojąc prosto.
    – Daj mi jeszcze tylko chwilkę – zrobił pauzę starszy na kilka świszczących wdechów.
    Młodszy obejrzał się za siebie wypatrując pogoni przez podmokłe łąki, które zostawili już za sobą. Niepokoiły go ich ślady, które z łatwością można było wytropić. Gdzieś z oddali usłyszał ujadanie psów. Pogoń ruszyła.
    Starszy spróbował się podnieść. Zabrzęczał łańcuch kajdan, który teraz nadal był nieznośnym ciężarem dodatkowo utrudniającym ucieczkę. Zachwiał się, jednak przed upadkiem podchwycił go młodszy. Popatrzył mu prosto w oczy, a jego spojrzenie powiedziało mu wszystko. Razem lub w ogóle. Te wszystkie dni kiedy znosili baty oprawców, kiedy dzielili się trudem katorżniczej pracy, jak i żywnością, której zawsze było za mało. Tak zrodziła się między nimi ta dziwna więź. Tak rozpoczęła się ich przyjaźń w rytmie dźwięku nieskończonych ilości młotów kruszących dolomit w kamieniołomie. Przyjaźń dojrzewająca w niewoli. Byli pełni nadziei, że im się uda. Mieli plan, skromne zapasy żywności w postaci suchego pieczywa, które udało się im zaoszczędzić i pewność, że mogą polegać na sobie. Przyjaźni tak mocnej jak kajdany, które łączą ich nogi.

  23. Xawery popatrzył w okno. Wypełnione łzami oczy nie pozwoliły dostrzec niczego ponad plamę światła. Przed chwilą powstrzymał kolejny spazm płaczu. Od blisko miesiąca nie potrafił przestać myśleć o Xeni, była wszędzie, każda błahostka wokół przywoływała wspomnienia.

    Znał ją kilkanaście lat, był jej mentorem, a ona, krótko, jego studentką, dopóki nie wróciła w swoje rodzinne strony. Znajomość, chociaż już głównie zdalna, trwała, z czasem zadzierzgnęła się między nimi nić tak serdecznej przyjaźni, że trzymał tę przyjaźń w tajemnicy przed Xymeną, swoją żoną, którą, jak myślał, chronił przed nadmiarem podejrzliwości. Jak bardzo się mylił, przekonał się przed rokiem, kiedy serdeczna przyjaźń przeobraziła się, niczym gąsienica w motyla, w płomienną miłość.

    I stanął oto Xawery wobec dylematu, którego nie miał jako wieloletni przyjaciel. Wówczas nie było takiej siły, która zdolna byłaby odwrócić go od Xymeny, teraz myślał o odejściu. Nie byłbym pierwszym, zastanawiał się, wielu facetom w moim wieku to się zdarza. Pokaż mi, odpowiadał sobie, choć jednego znajomego. To, że nie znam nikogo takiego, argumentował, nie znaczy jeszcze, że nikt tak nie robi. Nikt przyzwoity, natychmiast ripostował. Odejdę, deklarował. Com uczynił, przeraził się widząc kamienną twarz Xymeny. Widzi ją nadal, mimo łez w oczach.

    I tylko tyle, już ani przyjaźni, ani miłości.

  24. Czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie?

    Z głośnika popłynęły nostalgiczne nuty Shiro Sagisu. Stukot kieliszka z winem, odstawionego na biały jak śnieg stolik z Ikei, zabrzmiał w moim sercu niczym gong. Co teraz? Co dalej? Spojrzał na mnie i momentalnie przestałam widzieć coś więcej poza szarymi tęczówkami. Spojrzenie wystarczyło za tysiąc słów, a intymność gestu, którym poprawił mi kosmyk grzywki, wysuwający się przekornie spod wsuwki, przyprawiła mnie o zawrót głowy i bez mała palpitacje. Marzyłam tylko o jednym – by odległość dzieląca nasze usta zmniejszyła się, po raz pierwszy i nie ostatni, z centymetrów do milimetrów…
    – To co, obejrzymy dziś jakieś anime czy wolisz komedię romantyczną, Baśka?
    Ból upadku spomiędzy różowych chmur był tak znajomy, że gdyby nie chciało mi się płakać, parsknęłabym sarkastycznym śmiechem.
    – No jasne, że anime! – odparłam, sama sobie dziwiąc się, ile nonszalancji udało mi się włożyć w te cztery słowa, podczas gdy w głowie miałam wyłącznie przekleństwa a w sercu – czarną dziurę. Ile jeszcze razy muszę upaść, by powiedzieć sobie „dość”, zapytałam się w duchu jak zwykle beznadziejnie, podczas gdy na ekranie laptopa pojawił się zwiastun „Księżniczki Mononoke”.

  25. Nikt nie wie o mnie tyle co ty. Tylko tobie powierzyłam swoje tajemnice. Tak, nawet tę najtrudniejszą do wypowiedzenia.
    Jak długo się znamy? Całe życie. W każdym razie moje.
    Ileż to razy słuchałam twoich opowieści tak niedostępnych dla innych. Wyobrażałam sobie twój świat – subtelny, pełen naturalnego artyzmu, ale też świat niebezpieczeństw, anomalii.
    Pamiętasz tę ogromną wichurę? Tak się bałam. Ty też, czułam to. A jednak niczego nie dałeś po sobie poznać. Trwałeś niewzruszony, silny, niczym niezłomny rycerz broniący swojej księżniczki.
    Pytasz, dlaczego ty?
    Dlaczego tobie jednemu zaufałam?
    Bo tylko przy tobie czułam ten niepowtarzalny spokój. Przenikało mnie bijące od ciebie ciepło. Twoja energia wnikała w moje kruche ciało, tak jak dzisiaj wnika w każdą zmarszczkę, w wysuszoną, pełną brązowych plamek skórę. Mimo że oczy nie widzą już tak dobrze jak kiedyś, nie pomylę cię z nikim innym.
    Byłeś mi baldachimem, kołyską, konfesjonałem. Każdej jesieni razem zmagaliśmy się z upływem czasu, a każdej wiosny budziliśmy się na nowo, by cieszyć się kolejnym wspólnym rokiem.
    Ale ta jesień będzie inna. Odejdę wraz z twoim ostatnim liściem i nie powrócę na wiosnę. Gdy umrę, nie płacz. Może kiedyś zawitam tu znów? Mam tylko jedną prośbę. Nie pozwól, by wraz ze mną umarła moja historia. Wyszum ją melodią tysiąca rodzących się na nowo liści. Niech trwa w twoich silnych, dębowych konarach. Niech powtarza ją echo, nuci wiatr. Niech poznają ją mieszkające pośród twoich gałęzi ptaki.

    Dzięki temu będzie mi łatwiej odejść.
    Dzięki temu pozostanę przy tobie na zawsze.

Dodaj komentarz