Zaginęła pewna bardzo wartościowa moneta. Detektyw Philip Marlowe dostaje wręcz banalne zlecenie – musi dyskretnie odnaleźć prawdopodobną złodziejkę i odzyskać cenny pieniążek. Jak się okazuje, sprawa nie jest taka prosta…
Raymond Chandler jest uznany za najwybitniejszego – obok Erle’a Stanleya Gardnera (którego twórczością się inspirował, pisząc własne książki) czy Dashiella Hammetta – twórcę kryminału noir. Co ciekawe, pisać zaczął dopiero po czterdziestce, gdy stracił stanowisko wicedyrektora firmy naftowej. Zamierzał zarabiać na literaturze, więc pilnie studiował dzieła innych twórców kryminałów. Jego pierwsze opowiadanie ukazało się w 1933 roku, a powieści zdobyły sobie wielką popularność. Do dziś są istotną inspiracją dla wielu twórców kryminałów. Teraz możemy odkryć Raymonda Chandlera na nowo – Wydawnictwo Karakter proponuje czytelnikom kolejne wydanie jego dzieł, tym razem w nowym tłumaczeniu autorstwa Bartosza Czartoryskiego. I ja dałem się skusić – i wróciłem do jednej z lektur, po którą sięgnąłem jako nastolatek na fali pierwszego zainteresowania kryminałami.
„- Panie Marlowe – odezwała się grobowym głosem – stąpa pan po bardzo cienkim lodzie.
Zbyłem jej słowa machnięciem ręki.
– Jak my wszyscy”.
Prywatny detektyw Philip Marlowe, będący zarówno głównym bohaterem, jak i narratorem powieści Wysokie okno, przybywa do Pasadeny do posiadłości pewnej zamożnej rodziny. Jego zleceniodawczynią jest Elizabeth Bright Murdock, kobieta nadużywająca porto (rzekomo ze względów zdrowotnych), odstręczająca, nieprzyjemna, napawająca się swoją władzą nad bliskimi, a zarazem bardzo lojalna (Marlowe scharakteryzuje ją celnie: „Stara wyjadaczka (…). Złote serce, ale do tego złota trzeba by się dokopać”). Okazuje się, że zaginęła cenna moneta świętej pamięci Jamesa Murdocka: dublon Brashera. Elizabeth Bright Murdock jest pewna, że zna sprawczynię tej zuchwałej kradzieży – oskarża o nią synową, Lindę Conquest, która niedawno opuściła jej syna i dom. Teraz trzeba odnaleźć Lindę i odzyskać monetę. Pani Bright Murdock zależy na tym, aby sprawa zachowała prywatny charakter, niepotrzebny jej rozgłos.
Jedna z bohaterek ostrzega detektywa: „Mówię panu, to sprytna i bezwzględna kobieta, panie Marlowe. Cokolwiek panu zleciła, chodzi o coś innego. Coś knuje. Niech pan uważa”. Rzeczywiście, ta sprawa nie jest tak banalna, jak mogłoby się wydawać. Okazuje się wręcz niebezpieczna. Kogoś zastrzelono, ktoś inny zostaje znaleziony martwy w swoim biurze. Jakby tego było mało, zaginiony dublon Brashera wraca do właścicielki. Tylko czy rzeczywiście to jest ten dublon z kolekcji Murdocka? Wysokie okno świetnie się sprawdza jako kryminał. Sporo tu zwrotów akcji, panuje napięcie, zagadka jest pierwszorzędna, a rozwiązanie zaskakujące.
Można się skupiać na fabule, ale Wysokie okno nie tylko w tym aspekcie wygrywa. Niesamowity jest także opis świata przedstawionego. To specyficzna rzeczywistość – brudna, wręcz parszywa. Prawie nie ma tu miejsca na pozytywne uczucia. Członkowie rodziny się nie znoszą, małżeństwa i związki rozpadają, wszystko zdaje się opierać na układach, w których rządzi pieniądz lub seks z domieszką alkoholu. Nie brakuje tu przemocy, niemal każdy ma przy sobie broń, którą gotów jest użyć. Panuje mizoginizm, nierzadko rasizm. Właśnie w tym świecie funkcjonuje Philip Marlowe – postać, która już dawno przeszła do historii literatury, ojciec wielu dzisiejszych literackich detektywów. To z jednej strony człowiek cyniczny, gardzący ludźmi, pozbawiony złudzeń, a zarazem kierujący się głęboko zakorzenioną moralnością. Równie ciekawie wypadają inni bohaterowie – z jednej strony zepsuci, ale pod tą warstwą zepsucia głęboko nieszczęśliwi – jak Leslie, syn pani Murdock, niemal bezwolny nieudacznik, który chce, żeby go lubiano. Ciekawą postacią jest także Merle Davis, stłamszona sekretarka, obciążona druzgocącym poczuciem winy. Na scenie pojawia się też Linda, która zdecydowała się na rozwód po nieudanym małżeństwie. W przejmującej scenie wyznaje Marlowe’owi:
„- Ale dziewczyna musi z czegoś żyć. A to nie zawsze takie łatwe, jak się wydaje. Dlatego szukając czegoś, czego się potem nie znajduje, może zwyczajnego poczucia bezpieczeństwa, łatwo o błąd i ślub z niewłaściwym człowiekiem i niewłaściwą rodziną. (…) Nie chcę być cyniczna, panie Marlowe, lecz zdziwiłby się pan, ile dziewczyn wychodzi za mąż tylko, żeby znaleźć jakiś dom. Szczególnie te, które są już zmęczone oganianiem się od optymistów w tandetnych knajpach”.
Tak, Raymond Chandler niewątpliwie umie tworzyć wyraziste postaci. Ma się wrażenie, że są one dla niego ważniejsze niż cała ta otoczka kryminalna. A o kondycji ówczesnego człowieka nie ma on najlepszego zdania. Na osobną uwagę zasługuje narracja – Wysokie okno jest napisane porywającym językiem. Opisy miejsc czy postaci to prawdziwy majstersztyk, niekiedy trafi się wręcz poetycki wtręt („Kiedy odjeżdżałem, miałem dziwne uczucie, że dom zniknie, zupełnie jakbym napisał piękny wiersz, gdzieś go zgubił i nie potrafił go sobie przypomnieć”). Na uwagę zasługują również cięte dialogi, świetnie oddające głównego bohatera:
„- Marlowe – powiedział jeszcze poważniej. – Będę się starał, ale chyba pana nie polubię.
– Aż mi się chce wyć z bólu i rozpaczy – odparłem.
– Proszę mi wybaczyć obcesowość, ale mam gdzieś pańskie pozy.
– Co za cios.
Oparł się wygodniej i łypał na mnie bladymi oczyma. Chwilę wiercił się na krześle, starając się na nim umościć. Nie on pierwszy próbował wygrać z tym meblem. Pomyślałem, że kiedyś sam będę musiał spróbować na nim usiąść. Może odstrasza mi klientelę.”
Chandlerowi fantastycznie udaje się budowanie charakterystycznego dla kryminału noir klimatu – tak jak w tym fragmencie:
„Wyjąłem z szuflady biurka kaburę i włożyłem tam automatycznego kolta trzydziestkę ósemkę, założyłem płaszcz i kapelusz, na powrót pozamykałem okna, schowałem whisky, wyłączyłem światła i już otwierał drzwi biura, kiedy rozdzwonił się mój telefon. Dźwięk ten wydał mi się złowieszczy, ale nie sam z siebie, tylko dla uszu, dla których był przeznaczony. Stałem chwilę spięty i zaniepokojony. Usta zamarły mi w półuśmiechu. Za oknem jarzyły się neony. Martwe powietrze nawet nie drgnęło. Korytarz napęczniał od ciszy. Dzwonek pobrzmiewał w ciemności, głośny i nieugięty. Podszedłem do biurka i uniosłem słuchawkę. Usłyszałem kliknięcie i szum na linii, lecz nic więcej. Nacisnąłem na widełki i czekałem z słuchawką w jednej dłoni, drugą nadal trzymając na aparacie. Nie miałem pojęcia, na co tak naprawdę czekam”.
Kiedy czytałem kryminały Chandlera jako nastolatek, wydały mi się fabularnie ciekawe, ale zarazem przyciężkawe w lekturze. Tym razem lektura była porywająca. To na pewno zasługa nowego tłumaczenia – niewątpliwie było potrzebne. Polecam Wysokie okno nie tylko jako kryminał, ale przede wszystkim świetną powieść. Sam niedługo sięgnę po kolejnego Chandlera – w nowym przekładzie.
Źródło cytatów: Raymond Chandler, Wysokie okno, tłum. Bartosz Czartoryski, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2022.
Źródło grafiki: https://www.imdb.com/title/tt0039217/