Rozwiążesz zagadkę kryminalną? – KONKURS!

Trwają wakacje – ale nie od konkursów! Pora zaprosić was na kolejny. Tym razem możecie wygrać powieść „Trup w wannie” Dorothy L. Sayers, jednej z dawnych mistrzyń kryminału! Trzy egzemplarze ufundowało Wydawnictwo Znak JednymSłowem.

Trwają wakacje. Czy już dobraliście idealne urlopowe lektury? Świetną wakacyjną rozrywką czytelniczą mogą okazać się dobre kryminały! Jeden z nich – powieść Trup w wannie Dorothy L. Sayers, uznanej angielskiej pisarki, możecie wygrać w ramach lipcowego konkursu pisarskiego! Ta książka otwiera nową serię Wydawnictwa Znak JednymSłowem, w ramach której ukażą się wszystkie powieści z lordem Peterem Wimseyem.

Szanowany architekt znajduje w swojej wannie zwłoki ubrane jedynie w… binokle. Prowadzący oficjalne śledztwo inspektor Sugg uznaje, że ciało należy do finansisty, który w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął z własnej sypialni poprzedniej nocy. Dość szybko okazuje się jednak, że sprawa nie jest tak prosta. A nic nie intryguje lorda Petera Wimseya bardziej niż trudne do rozwikłania zagadki! Przy pomocy przyjaciela ze Scotland Yardu, nienagannego osobistego lokaja i dzięki kilku nowinkom z dziedziny kryminologii lord Wimsey rozpoczyna karierę niezwykłego detektywa amatora. Wciągająca intryga kryminalna, uroczy bohater, błyskotliwy humor i doskonale odmalowane realia życia brytyjskiej socjety lat trzydziestych. Niezwykła uczta dla fanów kryminałów retro! Osobiście i ja zaliczam się do fanów Dorothy L. Sayers – więcej o tej książce pisałem w niedawnej „Lekturze na weekend”.

„- Pan Thipps zadzwonił do nich dziś rano. Był umówiony, rozumiesz.
– I?
– Tłumaczył się, że nie może przyjechać. Bardzo przybity, biedaczek. Znalazł w wannie zwłoki.
– Przepraszam, mamo, naprawdę źle słychać. Co znalazł?
– Zwłoki, mój drogi. W wannie”.

Niech słowem-kluczem w tej edycji konkursu będzie „trup”. Pamiętajcie, że to słowo można rozumieć również metaforycznie. Nie musicie opierać swojego tekstu na wątku kryminalnym. To może być równie dobrze historia obyczajowa, dramat, komedia, coś groteskowego. Od was zależy, gdzie zawiedzie was wena! Wasze prace nie powinny przekroczyć 1700 znaków ze spacjami. Wklejajcie je w formie komentarza do wpisu konkursowego do końca lipca. Trzy najciekawsze prace zostaną nagrodzone.

A zatem – do pisania! Zdobądźcie książkę na wakacje!

Źródło cytatu: Dorothy L. Sayers, Trup w wannie, tłum. Dorota Konowrocka-Sawa, Wydawnictwo Znak JednymSłowem, Kraków 2022.

16 Replies to “Rozwiążesz zagadkę kryminalną? – KONKURS!”

  1. – Proszę usiąść. – Wskazał na krzesło po drugiej stronie biurka. Usiadłam niechętnie, bo cały dzień siedziałam i wolałabym trochę rozprostować kości.
    – Nazywam się Wiktor Lacrosse i zajmuję się dochodzeniem mającym na celu wyjaśnienie przyczyny śmierci Roberta Levallois. Znała go pani?
    – Nie.
    Spojrzał na mnie nieprzychylnie.
    – Denata znaleziono w pani ogrodzie. Co robiła pani w Saint Vaast La Hougue?
    Ale głupie pytania zadaje, co można robić w czasie urlopu w miejscowości wypoczynkowej?
    – Przyjechałam na urlop.
    – Kto może to potwierdzić?
    – Moja szefowa.
    – Dane, poproszę.
    Podałam nazwisko i adres Lisy, a następnie wpatrywałam się jak wpisuje je do komputera. Widocznie miał większą łatwość w łapaniu przestępców niż w pisaniu dokumentów.
    – Zawód?
    – Mój czy jej?
    Popatrzył znad ekranu marszcząc brwi.
    – Pani.
    – Jestem sekretarką i umiem pisać na komputerze. To jeszcze nie świadczy o tym, że kogokolwiek zabiłam.
    Przestał pisać, podparł głowę lewą ręką, a łokieć oparł na blacie.
    – Pani poczucie humoru może okazać się zgubne w tej sytuacji. Staram się odkryć przyczyny śmierci Roberta Levallois i znaleźć mordercę. Widziałem także sekretarki mordujące z zimną krwią, zawód o niczym nie świadczy. Ktoś może być lekarzem i psychopatą jednocześnie.
    – No właśnie, jak Hannibal Lecter, psychiatra – kanibal. – Ucieszyłam się, że znaleźliśmy wspólny temat rozmowy. Zastanowiłam się przez chwilę. – Ten Robert to też lekarz?
    – Psychiatra – dorzucił. – Leczył uzależnienia. Była pani jego pacjentką?
    – Nie, a według pana powinnam?
    – To ja zadaję tutaj pytania – powiedział spokojnym głosem, ale zmarszczył groźnie czoło .

  2. Trup Mariana był już zimny, a Kazik nic nie pamiętał. To znaczy pamiętał, że pili w barze, potem u Mariana w domu, a później była czarna otchłań niepamięci. Jednego czego był pewien to, że nie on zabił. Miał naturę tchórza pacyfisty, a to nie jest profil mordercy. Chyba. A może? Dlaczego miałby zabić Mariana. Był głupi i wkurzający, ale nie aż tak, żeby go zabijać. Według tego kryterium trzeba by wymordować pół globu.
    Kazik przyjrzał się zwłokom. Zrobiło mu się niedobrze, ale przemógł to. Marian leżał twarzą skierowaną do podłogi w kałuży krwi. Powstrzymując wymioty Kazik odwrócił ciało. Pośrodku czoła Mariana tkwił gwóźdź. Wielki i zardzewiały, wbity do połowy. Ktoś musiał dobrze wymierzyć, że udało mu się trafić w Marianowy mały mózg. Oczy trupa były otwarte, jakby zastygłe w wyrazie zdziwienia. Dało się to poznać, mimo że stały się już suche i matowe.
    Kto do cholery wpadł na taki pomysł, by zabijać wpijając gwóźdź w głowę? Istniało tyle normalnych sposób na zabijanie. I skąd taki gwóźdź znalazł się w mieszkaniu Mariana? Wzrok Kazika spoczął na dłoni nieżywego kolegi. Ściskała młotek. Wiele razy powtarzał Marianowi, żeby wybił sobie z głowy to, czy tamto. Psia mać, czy to możliwe, że za którymś razem wziął sobie to za bardzo do serca?! Nie, to mało prawdopodobne. Wyglądało, że ktoś chciał upozorować samobójstwo.
    Zastanowi się nad tym później. Teraz zrozumiał, że jego sytuacja nie wygląda dobrze i pora brać nogi za pas, nim ktoś jeszcze odkryje zwłoki i wezwie policję. Pomimo, że Kazik nie wiedział, jak prawidłowo trzyma się młotek, stanie się głównym podejrzanym.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Mamy już pierwsze prace! Kto następny?

  3. Palące słońce wschodniego Egiptu nie miało dla mnie litości. Od razu pożałowałam, że nie wzięłam z hotelu słomkowego kapelusza. To dziwne, że myślałam o garderobie akurat teraz, kuląc się z przerażenia pod starym kamiennym budynkiem. Żar płynący z nieba prznikał moje ciało, nazanczając je dreszczem w górnej części. W jednej chwili tępy ból umiejscowiony pod czaszką oziębł,skruszał i odniosłam wrażenie, że jeden jego odłamek przebił moje serce. Z drżącym oddechem wychylona zza rogu patrzyłam w oczy podkutej bestii. Upiorny wzrok zwierzęcia mimo dzielącego nas dystansu hipnotyzował. Podjęłam decyzję, rzuciłam się do ucieczki. Przebierałam nogami ile sił pozostawiając za sobą gorzki zapach kurkumy, którą ubrudziłam białą bluzkę. Mijałam kolejne odłamki glinianych naczyń, wcale nie zważajac na fakt, że mogę się zranić. Zwilżyłam usta językiem, odkrywając na nim kilka ziarenek piasku. Splunęłam w bok chcąc się pozbyć drętwego smaku. Kurz szczypał mnie w oczy. Przedemną rozciągał się jedynie ocean ognia. Gdy w moich uszach rozbrzmiał stukot kopyt uderzających o podłoże zrozumiałam, że śmierć jest coraz bliżej. Słyszałam o arabskich jeźdźcach pustyni ale do tej pory nie miałam podstaw aby w to wierzyć. Zrezygnowana, padłam na kolana a nakrywając głowę drżącymi dłońmi modliłam się w duchu. Piekielny ogar zatrzymał się tuż obok. Jego jeździec zbliżył się do mnie i wyczułam mieszankę czekolady oraz cynamonu. Uniosłam głowę a kilka kropel łez spłynęło mi po twarzy. Czarny pan zaszczycił mnie pogradliwym spojrzeniem i sięgnął do pochwy skąd wyciagnął nóż. Metal zalśnił w blasku słońca. Rozejrzałm się dookoła. Trupy! Wszedzie było ich pełno. A ja niebawem, miałam do nich dołączyć.

  4. Wyczerpany opadł na łóżko. Bicepsy błyszczały i całe ciało było lepkie od potu. Policzki rozżarzone podnieceniem. Lekko uchylił powiekę i przekręcił głowę w jej kierunku. Widok smukłego ciała napawał radością zmieszaną z dumą jak przy zdobyciu decydującej bramki w meczu o mistrzostwo. Drżenie sutków powoli uspokajało się, a jej oddech był już miarowy, jakby zupełnie nic się przed momentem nie wydarzyło. Na wpół otwarta dłoń bezwiednie wtuliła się w miękki materiał kołdry. Gdyby miał choć resztki sił całowałby teraz jej palce, jeden po drugim zaczynając od kciuka.
    W tej błogiej, sennej już rzeczywistości dotknął mokrej kołdry. Jego dłoń zaczęła zatapiać się w coraz głębszej kałuży. Uniósł więc dłoń nad sobą , zmrużył oczy i przyglądał się z uwagą. Kapała z niej czerwona ciecz. Spojrzał na ukochaną, dotknął jej uda. Było zimne i sztywne. A z brzucha wydobywał się strumień gęstej krwi. W okamgnieniu znalazł się nad ukochaną, nie słyszał oddechu, nie wyczuł pulsu, jednak uciskał ranę z całych sił i szeptał: ”Dasz radę, kochanie.”
    Spadł z łóżka po niespodziewanym uderzeniu w głowę. Nie zważając na zawroty i lekkie zamroczenie zebrał się w pośpiechu z podłogi by ratować martwa już Anię.
    Gdy stanął nad nią trzymała się za brzuch.
    – Przez sen chyba znów tamowałeś mi krwotok z brzucha. To bolało. Kochany już nigdy nie będę ranna, zrezygnowałam z pracy w policji. Wszystko się ułoży, tylko zapomnij o tym.
    Pocałowała go czule, a on oparł czoło o jej piersi, ale serce wciąż łomotało jak oszalałe.

  5. – To tu – Drako wskazał na ciężkie metalowe drzwi.
    – Jak chcesz tu wejść? – zapytała Lila.
    Drako uśmiechnął się łobuzersko i wyciągnął z kieszeni zakrzywiony kawałek drutu.
    – W filmach otwierają kartą kredytową – rozmarzyła się Lila.
    – Oglądasz pierdoły – fuknął Drako i przykucnął na progu. Wsunął drut w szczelinę pod klamką, zamek ustąpił, a z tabliczki z nazwą Prosektorium spadł okruszek rdzy.
    Drako otworzył drzwi i szerokim gestem zaprosił Lilę do środka.
    Przywitały ich trzaski rzężącej ostatnim tchnieniem jarzeniówki i przyjemny chłód klimatyzatora. Ruszyli w kierunku rzędu wielkich metalowych stołów skąpanych w szaroniebieskiej poświacie
    – Wiesz, ja jeszcze nigdy nie…- w głosie Lili słychać było zażenowanie. – Zawsze świeżych…
    – Wiem, rozumiem, ale nie myśl teraz o tym. Po prostu otwórz się nowe doznania i spróbuj.
    Lila nie wyglądała na przekonaną.
    – Znajdę ci coś naprawdę super – Drako ze swobodą znawcy terenu podszedł do najbliższego stołu, szarmanckim gestem zerwał przybrudzone prześcieradło i wskazał na piękne ciało młodego mężczyzny.
    – Nie ma nogi – zauważyła Lila.
    – To nic, przynajmniej masz pewność, że nie zżarła go żadna choroba. Nie spiesz się, on jest martwy, nie ucieknie ci – Drako usiłował zachęcić Lilę.
    – Wolałabym tego – Lila wskazała na inne ciało, które w pozycji embrionalnej leżało na kozetce pod ścianą.
    – Hmm, dziwne, nie zauważyłem go wcześniej.… – zanim Drako skończył zdanie, Lila dopadła delikwenta i zatopiła kły w jego szyi.
    – A żeby cię jasna cholera! – mężczyzna zerwał się z kozetki i z sykiem dotknął karku. – No co za pieprzone komary, żrą jak wampiry! – ze złości kopnął puszkę po piwie, która z wielkim hałasem poturlała się w kąt.
    – Uciekamy – jęknęła Lila i oboje w mgnieniu oka pognali w kierunku drzwi.
    Mężczyzna otworzył kolejną puszkę piwa.
    – Chwili spokoju nie ma w tej trupiej robocie – mruknął wyraźnie niezadowolony.

  6. Pisarczyk Amator says: Odpowiedz

    Ołbin, sobota, godz 5:47

    Dyżurny z Angel Security ze zdumieniem obserwował na monitorze jak przed rozświetloną witryną salonu Luksusowe Alkohole Świata, dwóch leciwych przedstawicieli ludności autochtonicznej, podrygując z nogi na nogę w rozanieleniu darło ryja ciągnąc ze sobą polakierowany na czarno wózek z wielkim srebrnym napisem „Dom Pogrzebowy ‘Lepsze Jutro’”.

    Sygnał dźwiękowy tego dnia był nie najlepszy, ale ochroniarz bez problemu poznał znany mu jeszcze z czasów przedszkolnych podwórkowy szlagier. Tubylcy – dzielnie walcząc z tą wredną suką grawitacją -wydobyli właśnie z czeluści swych trzewi „Wesoło było na moim pogrzebie, ptaszki śpiewały na melodię tą, Heep!” i po owym radosnym czknięciu wózek zniknął z pola widzenia kamery wtaczając się na teren SAŚ.

    „No i tyle wyszło z tego udawania, że Stary Ołbin awansował do wyższej ligi i stał się siedliskiem kulturalnej klasy średniej” pomyślał podnosząc słuchawkę.

    Salon LAŚ, 30 minut wcześniej

    – Józek, rusz się! Musimy się stąd zwijać! – kopnęłam w bezsilnej wściekłości w leżące na chłodnych kafelkach zwłoki. Zwłoki, które jeszcze dwie połówki temu były moją połówką, zamamrotały coś niezrozumiałego i wydały z siebie przeciągły warkot. Na szczęście z tego mniej niebezpiecznego końca. O ja cię chromolę! Za godzinę świt, za dwie godziny otworzą sklep, a mój ślubny chrapie w najlepsze jak niedźwiedź i godnie czeka na organy ściągania.

    Zrozpaczona chwyciłam za telefon, by po dwóch minutach usłyszeć burkliwy komentarz na temat cnotliwego prowadzenia się mojej mamusi..

    – Tak, wiem która jest godzina.– zmitygowałam Stacha – Ale Ziutek zalał się w trupa w trakcie degustacji w tym nowo otwartym salonie dla hipsterów…. Tak, tak. Degustacje są legalne, ale nie wtedy jak koneser schowa się za banery i samowolnie kontynuuje degustację po zamknięciu sklepu. Szczęście, że go Hela podczas sprzątania znalazła i mnie zawiadomiła.

    Bulgot po drugiej stronie się nasilił
    – Nie, nie damy same z Helką rady… Te 150 kilo żywego hipopotama?! Ręce sobie pourywany, po piętach się posramy, a go o centymetr nie ruszymy. …Ale co ty masz na myśli, że ja z tym trupem to nawet niezły pomysł ci podsunęłam ..?

    Stary Ołbin, sobota, godz 5:57

    – Centrala?! Tu patrol. Przeszukaliśmy ich wózek… Nie, nie ma na nim żadnych kradzionych towarów. Jest tylko trzeci pijaczek zawinięty w stary śmierdzący dywan. Ten dywan to na pewno nie stąd. On już za Gierka był zabytkiem… Tak, tak. Miejscowe żule. Wozili dla zgrywy pijanego kolegę po okolicy. Sami też są nieźle zrobieni. Porąbało im się po pijaku i wjechali w niewłaściwą bramę. Nie dzwonimy na policję. Damy im po kopie w szmaty i niech spadają do domu… Wiem, wiem. Nie za mocno. Też nie chcę żeby nam auto interwencyjne kluczami porysowali.

  7. Po co to było? Nie można było zrobić jak większość? Normalna trumna albo w ostateczności urna? Można było, ale co ja mogłam zrobić? To siostra, ona zawsze uważała, że ma większe prawa do rodziców, bo mieszkała razem z nimi. No niech pani powie, czy to moja wina, że ułożyłam sobie życie inaczej niż ona? A dla niej, proszę pani sierżant, było to równoznaczne z tym, że nawet nie mogłam własnego zdania wyrazić. Ale mówiłam: po co grobowiec, w dodatku taki duży, nie jesteśmy tak wielką rodziną, nie potrzeba, zbędny wydatek, ale czy ona mnie słuchała? Za swoje stawiam, rzuciła, i wystawiła piwnicę na osiem trumien! Wyobraża sobie pani? Czym te miejsca zapełnić? Znaczy – kim? No bo tak: najpierw tatuś i mamusia, którym tę kryptę umyśliła, później przeniesiony szwagier, potem ona sama, to cztery, a co z resztą? Kto i kogo tam położy, skoro po siostrze tylko jedna córka zostaje, z niewielkimi już widokami na macierzyństwo. Nie powiem, piwnica jest w skarpie, solidna, na niej duża granitowa płyta z napisami. Ma cztery poziomy, po lewej położyła rodziców, po prawej – szwagra, a kiedy ona przedwcześnie zeszła, to córka położyła ją nad nim. Zamyka się na podwójną żeliwną klapę, a zamek ma ozdobny klucz. Kiedy przyjeżdżam, to zawsze odwiedzam grobowiec, zapalam świeczkę, wspominam. Dzisiaj też byłam. Kiedy już powspominałam, to zauważyłam, że ta klapa nie przylega tak, jak zwykle. Okazało się, że grobowiec nie był zamknięty. Otworzyłam, zajrzałam, weszłam. I co pani powie, pani sierżant? Cztery trumny z tabliczkami, jak należy, na swoich miejscach, a nad moją siostrą stoi piąta! I do tego bez tabliczki! Administracja nic nie wie, to przyszłam tutaj, bo to przecież całkiem nielegalny trup..

  8. Noc była upalna. Nie mogłem zasnąć. Przewracając się na łóżku przybierałem coraz to nowe pozycje w nadziei, że ta obrana właśnie teraz, pozwoli nareszcie rozpłynąć się w przyjemnym niebycie. Nic z tego. Upragniony sen nie przychodził, a ja nieświadomie wędrowałem myślami po najodleglejszych zakamarkach pamięci. Oczami wyobraźni ujrzałem swojego dziadka Stanisława, jak zawsze mającego na głowie kaszkiet, spod którego wystawały krzaczaste, siwe brwi i spoglądały łagodne, brązowe oczy.
    Ile lat już minęło od tego okropnego dnia? – pomyślałem i wcale tego nie chcąc, przypomniało mi się wszystko.
    Miałem wówczas jedenaście lat. Uwielbiałem spędzać czas z dziadkiem Staśkiem. W każdą niedzielę odwiedzał on swojego starszego brata – wuja Roberta. Trwało właśnie pogodne lato, więc postanowił pojechać rowerem. Pamiętam dokładnie jak go błagałem:
    – Dziadku! Pozwól mi ze sobą jechać. Proszę.
    – Pojedziemy razem za tydzień samochodem – odpowiedział- droga do mojego brata jest wąska i kręta, a kierowcy gnają nią jak szaleni. To niebezpieczne, żebyś ze mną jechał.
    – Ale ja już jestem duży dziadku, mam jedenaście lat. Świetnie jeżdżę na rowerze. Proszę.
    Pokręcił lekko głową, lecz chwilę potem na jego ustach pojawił się nikły uśmiech.
    – No dobrze, idź po rower. Ale pamiętaj, żadnych wariactw i masz się trzymać blisko mnie.
    -Tak jest! – odkrzyknąłem szczęśliwy.
    Jechaliśmy wystawiając twarze do słońca, zadowoleni z wdzierającego się w nasze włosy ciepłego wiatru. Jechałem z przodu, gdyż dziadek chciał mnie widzieć. Aby znaleźć się u wuja Roberta musieliśmy minąć jeszcze dwa zakręty. Zbliżając się do tego przedostatniego usłyszeliśmy głośny warkot silnika. Nigdy wcześniej, ani nigdy potem nie zadziało się nic tak szybko, jak wtedy. Zza zakrętu wypadła czarna ciężarówka. Wyniesiona prędkością, zjechała na nasz pas. Kierowca z przerażeniem w oczach odbił kierownicą w drugą stronę. Samochód wpadł w poślizg, zataczając swój gabaryt raz w prawo raz w lewo. Poczułem uderzenie w tylne koło mojego roweru. To dziadek z impetem naparł na mnie swoim rowerem. Straciłem równowagę i upadłem na trawiaste pobocze. Kątem oka zobaczyłem jak sunąca bokiem ciężarówka uderza w dziadka wyrzucając go z roweru na kilka metrów.
    Co było potem? Resztę pamiętam jak przez mgłę. Klęczałem przy dziadku płacząc i błagając, aby w jego brązowe oczy wróciło to ciepło którym pałały wcześniej. Nawet nie wiem kogo o to błagałem. Jego? Siebie? Może Boga?
    Zjawili się jacyś ludzie w białych i granatowych ubraniach. Chcieli żebym poszedł gdzieś z nimi. Wyszarpywałem się krzycząc, że nigdzie nie pójdę. Odciągnęli mnie na bok, a mojego dziadka przykryli czarną folią. Byłem na nich wściekły. Nienawidziłem ich za to, że dla nich był to po prostu kolejny trup na drodze. Ale przecież… Ale przecież to był mój przyjaciel, mój bohater, mój dziadek.

  9. – Jak się masz kochanie?! – okrzyk uwiązł Robertowi w gardle na widok swojej żony rozłożonej w fotelu.
    Miała martwe oczy i otwarte usta. Z wrażenia padł na kolana i trwał tak nie mogąc się podnieść. Dopiero po chwili sięgnął do kieszeni i wybrał 112.
    Przyjechali po dwudziestu minutach. Zajęli cały salon, a jego poprosili do kuchni.
    – Napije się pan czegoś? Panie podporuczniku – zapytał mężczynę o chłopięcym wyglądzie.
    – W policji jedna gwiazdka to aspirant – ten sprostował z przyjaznym uśmiechem – Poproszę wody.
    – A tak, przepraszam – powiedział nalewając wody z kranu i stawiając przed aspirantem – Starej daty jestem, a w PRLu czy w wojsku czy w milicji to było tak samo.
    – Wcale pan nie wygląda tak staro – ten żarliwie zaprzeczył, ale zaraz przeszedł do rzeczy – Na początek poproszę o pana imię i nazwisko.
    – Janusz Kolski – rzucił odpowiedź, a potem streścił cały dzisiejszy poranek, gdy wychodził do pracy a ona żyła i nic nie wskazywało na bliską tragedię.
    – Czy była z kimś umówiona?
    – Miała do niej wpaść sąsiadka.
    Policjant przesłuchał nie tylko ją, ale wszystkich lokatorów z tego piętra.
    – Dwie osoby zauważyły młodego blond mężczynę w sportowym ubraniu. Nie kojarzy pan kto to mógł być?
    – O ile wiem nikogo takiego nie znała.
    – Sporządzimy więc portret pamięciowy i będziemy go szukać.
    Po kilku dniach Robert usłyszał na policji.
    – Znaleźliśmy tego gagatka. Miał romans z pana żoną i był przez nią szantażowany, że ujawni ten związek przed jego żoną.

  10. Wyszłam za mąż. Na ślubie dostałam męża i teściową. Od teściowej w prezencie ślubnym kogucika. Takiego glinianego, z jarmarku. Nalewa się wody i gwiżdże. Co ten prezent miał mi powiedzieć? Ach, gdyby chociaż podczas gwizdania z szyjki wychodził jakiś dżinn, chętny do pomocy, ale nie. Wychodził tylko pisk. Dostałam też przezwisko „Biała niedźwiedzica”. Przez mój kolor włosów, skandynawski blond. Też bolało, chyba bardziej niż kogucik.
    Po ślubie pojawiła się nowa rodzina – duża i chętna do odwiedzin. W maju przyjeżdżali nestorzy, w czerwcu, lipcu i sierpniu małżeństwa z dziećmi, a we wrześniu przysyłane były już tylko dzieci. Mąż pokazywał im zabytki, piękności miasta, plaż, kąpielisk, a ja wachlarz smaków śniadaniowo-obiadowo-kolacyjnych.
    – Biedactwo, ty ciągle w tej kuchni, taka spocona – smucili się krewni.
    – Zostaw, ona to lubi – uśmiechała się szwagierka. – Są tacy, co lubią.
    – Pojechałabyś z nami – ripostował szwagier. – Chociaż kto to wie, co lepsze, cały dzień na plaży strasznie wykańcza.
    Zajadali się.
    Po kilku latach całym sercem pokochałam jesień…

    – Babciu, a wiesz, że trupy po trzech dniach śmierdzą? – podzieliła się najnowszym powiedzonkiem moja córeczka. Niespecjalnie zrozumiała jego treść i trochę przekręciła, ale chciała zainteresować sobą pochłoniętą serialem babcię. Błysnąć elokwencją czterolatki.
    Teściowa zadzwoniła do syna. Naskarżyła, że dziecko zostaje podjudzanie i zapytała, co dziś będzie na obiad, bo może pójdzie do restauracji.

  11. Trup
    – „Mam już jej dość!” – pomyślałem. – „Idiotka zachowuje się jak dziewica. Myśli, że co, z kamienia jestem”.
    Wracałem polną drogą i nakręcałem się, tłumaczyłem sobie, że to uczucie jest już martwe. Trup. A jednak myśli te, wspomnienie dotyku Ani rozpalało zmysły. Poczułem ukłucie pożądania, które rozlało się po moim podbrzuszu. Lubiłem każdą chwilę spędzaną z Anią, kochałem każdy gest. Pożądałem.
    Stanąłem na skraju lasu. Wyjąłem z portfela jej zdjęcie. Uśmiechała się z niego. Uśmiechała, a może wyśmiewała. Zsunąłem spodnie i wziąłem sprawy w swoje ręce. Po chwili zrezygnowany usiadłem na trawie. Penis jak trup, nie okazywał oznak życia. Wciągnąłem spodnie i zły na siebie ruszyłem w stronę domu.
    – „Jeszcze tylko ten lasek i dojdę do Kromołowa” – pomyślałem. – „Czas zająć się w domu czymś albo choć piwa się napić”.
    Idąc tak nagle wpadłem nagle na trupa! Na poboczu kusił swymi obłymi kształtami. Nie mogłem odpuścić! Już po godzinie chowałem go w pustym garażu ojca.
    – „Oby tylko go nikt nie szukał. Trudno będzie się wyprzeć i jeszcze policja posądzi mnie o najgorsze” – myśli atakowały mnie z każdej strony.
    Zamknąłem garaż i sięgnąłem po telefon.
    – Wojtek, mam trupa. … W garażu, przyjedź i zobacz, może coś z nim można zrobić. … Proszę. … Bardzo.
    Na Wojtka zawsze mogłem liczyć. Już po kwadransie parkował przed garażem ojca. Weszliśmy do środka. Popatrzył i zaświeciły mu się oczy.
    – Ale cudo! Trup co prawda, wymaga zachodu, ale co za szyk! – zachwycał się. – To przecież Subaru Impreza z lat dziewięćdziesiątych!

  12. – Zechce pan przymierzyć? – pracownik zakładu „C.H.Aron i syn” z galanterią osunął wieko.- Zwracam pańską szanowną uwagę na materiał, z jakiego wyściełane jest wnętrze. Wiśniowy kolor pluszu jest niezwykle gustowny, a jego miękkość zapewnia znakomity komfort spoczynku na długie lata.
    – Faktycznie wygodne – stwierdził hrabia moszcząc się w środku. – Zastanawiam się tylko, czy te ciemne drewno zanadto mnie nie pogrubia. Macie może coś w jaśniejszym odcieniu?
    – Śmierć, jak wiadomo, każdemu odejmuje kilka kilo. W żadnym wypadku nie będzie się pan prezentował grubo. Ośmielam się zauważyć, że czerń będzie znakomitą ilustracją tego, jaką żałobą raczy nas pan hrabia odkryć swoim łaskawym odejściem.
    – Cóż, nie myślałem o tym w ten sposób. Zatem niech trumna będzie czarna. A kwiaty? Kremowe lilie będą się chyba dobrze komponować?
    – Lilie to znakomity wybór!
    – Czy płaczki przećwiczyły już repertuar? Wciąż nie jestem przekonany, że „łuuuuaaaaa” w momencie wynoszenia mnie z kaplicy brzmi wystarczająco dramatycznie. Jest jakaś alternatywa?
    – Możemy zacząć od gardłowego „leeeeee” a skończyć wysokim „iiiiiiiiii” i wyrywaniem sobie włosów.
    -Wyrywanie brzmi wspaniale! -klasnął w dłonie hrabia.
    – Raczy pan odebrać sobie życie jutro po herbatce, czy jednak zaczeka do czwartku na partyjkę pokera? Pytam, żeby wiedzieć, kiedy mam posłać po kwiaty, żeby były świeże.
    – Raczej w czwartek. Pokerek na rozgrzewkę przed strzałem rewolwerem w łeb dobrze mi zrobi. Poza tym, cóż to byłaby za heca dla moich spadkobierców, gdyby okazało się, że w ostatnim rozdaniu przegrałem cały swój majątek.
    – Ależ wyrafinowane poczucie humoru! Śmiech zza grobu, chciałoby się rzec. Ach, gdyby wszyscy nasi klienci byli tak pomysłowi i zapobiegliwi.
    – W rzeczy samej mój drogi, w rzeczy samej. Życie miałem przeciętne, ale moja śmierć będzie godna prawdziwego artysty. W ten sposób zapiszę się na wieki na kartach wielkiej literatury, a nie zgniję w zapomnieniu jak pospolity trup.

  13. Pan Niedzielski był bardzo szczupłym i wysokim mężczyzną z przystrzyżonymi krótko siwymi włosami. Odziany zawsze w wykrochmaloną koszulę, która starannie włożona była do czarnych spodni wyprasowanych na kant. Bez względu na dzień każdego popołudnia wychodził z domu zaciskając dłoń na skórzanej, brązowej aktówce. Z zainteresowaniem śledziłam z okna jego nerwowe kroki gdy raz za razem rozglądał się wokół siebie. Spojrzałam na zegarek. Szesnasta trzydzieści. Jak każdego dnia. Wracając wzrokiem do okna zdążyłam jedynie dostrzec przykrótką nogawkę jego spodni znikającą za zakrętem. Jak w każdy wtorek pokierował się w lewą stronę. Wykazywał w tym prawdziwą sumienność od prawie sześciu miesięcy. W każdy dzień tygodnia pan Niedzielski kierował się w innym kierunku. A równo o dziewiętnastej wracał z powrotem. Cóż za fascynującą pracę musiał mieć ten człowiek. A może miał liczną rodzinę, którą odwiedzał każdego dnia? A może biegał za sprawunkami z listą przygotowaną przez panią Niedzielską, która to nigdy nie wychodziła z domu.
    Westchnęłam ciężko wracając wzrokiem do ekranu komputera. Praca sama się nie wykona.

    W tym samym czasie, kilka przecznic dalej Pan Niedzielski dochodził właśnie do miejskiego, zaniedbanego parku przenikając w cieniu drzew. Wiedział, że musi wejść bardziej w głąb. Tam gdzie zapuszczają się co najwyżej bezdomni. Gdy schował się już od miejskiego zgiełku a w zasięgu wzroku nie dostrzegł żywej duszy otworzył pomału swoją torbę. W środku jak zwykle znajdowały się cztery rzeczy. Mała saperka, lewa dłoń pani Niedzielskiej, paczka cameli i zapalniczka.
    Po zakończeniu codziennej pracy, pan Niedzielski przydeptał porządnie ziemię, schował zabrudzoną saperkę do torby i odpalił papierosa.
    – No dobra, jeszcze tylko kilka tygodni i pozbędę się trupa tej starej rury.

  14. Młody mężczyzna wszedł do sklepu trupiarskiego i pierwsze co, to jego nozdrza uderzył drażniący zapach mięsa oraz chloru. Więc tak pachnie śmierć, myślał za każdym razem. Jednak fakt ten go nie odstraszał, miał aby pewność, że właściciel dba o lokal. Zresztą całe pomieszczenie swą bielą przypominało arktyczny krajobraz. Na środku stał masywny stół wykonany ze stali nierdzewnej, na którym pośród lodu znajdowały się starannie poporcjowane kawałki ciał.
    – Witam serdecznie młody człowieku. Co mogę podać? – powiedział starszy mężczyzna o nienagannym wyglądzie.
    Mężczyzna spoglądał wnikliwie na paszczególne fragmenty mięsa.
    – Może coś doradzić? Pokazać?
    – Żona potrzebuje czegoś do gulaszu po kanibalsku.
    – To myślę, że najlepsze będą pośladki. Dzisiaj mamy spore męskie oraz zgrabne damskie.
    – A świeże?
    – Proszę pana, w Korpusiku mamy tylko sprawdzonych porcjowanych. Dzisiejsze sztuki jeszcze rano były ciepłe. Para po wypadku komunikacyjnym. Ciała do odzysku, lecz głowy niestety uszkodzone, dlatego też móżdżku nie mam.
    – To wezmę damskie.
    – Świetnie, coś jeszcze? Polecam dłonie. Para urzędników, więc niespracowane. – sklepikarz zaśmiał się z własnego żartu.
    – Nie dziękuję, to wszystko.
    Sklepikarz wyciągnął styropaniowe pudełko, które wypełnił do połowy lodem, włożył pośladki, nałożył kolejną warstwę lodu i nakrył wiekiem.
    – To będzie 160 złotych.
    Mężczyzna przekazał odliczoną gotówkę i chwycił przygotowany pakunek.
    – Tak śmiało zapytam czy zapisał się pan już do jakiegoś programu porcjowania?
    – Nie myślałem jeszcze o tym.
    – To zapraszam do nas. Zajmiemy się panem w razie W, no i rodzinie dobrze zapłacimy, ale oczywiście po zgonie.
    – Jeszcze to przemyślę i dam znać. Do wiedzenia.
    – Rozumiem, do widzenia.

  15. Słońce przedzierało się zza niedociągniętych rolet i delikatnie muskało po twarzy, oznajmiając, że pora już wstawać. Nie mogłam się z nim zgodzić. Jeszcze trochę, kilka minut na drugim boku. Ułożyłam się wygodnie, przymknęłam powieki i powoli odlatywałam, gdy usłyszałam przeraźliwy krzyk:
    — Aaaaa, mamo! Trup! Mamo!
    Po chwili wleciał do pokoju sześcioletni Antek z wypisanym na twarzy przerażeniem. Wskoczył zapłakany na łóżko, wtulił się z całych sił i kwilił dalej:
    — Zbigniew nie żyje!
    — O Boże! — szepnęłam, a łzy popłynęły samoistnie.
    Przed oczami stanął brat mamy, ukochany wuja. Gdy byłam małą dziewczynką, co roku zabierał mnie na wakacje, rozpieszczał i był zawsze wsparciem. Trzymał się całkiem dobrze. Owszem, skarżył się ostatnio na nasilenie astmy, ale tak nagle? Mamie pęknie serce.
    W tym momencie zastanowiło mnie, gdzie Antoś mógł widzieć ciało krewnego.
    Odsunęłam chlipiącego chłopca, spojrzałam na niego uważnie i zapytałam:
    — Gdzie jest?
    — Leży w łazience. Nie rusza się.
    — W łazience? Co wuja robi w łazience? — mruknęłam bardziej do siebie.
    Wstałam pospiesznie.
    — Kochanie, zostań tutaj i się ruszaj, dobrze? Mamusia sprawdzi, co się stało.
    Zbiegłam po schodach i wpadłam do łazienki, nikogo jednak nie zastałam. No tak, mogłam się tego spodziewać. Kto jak kto, ale mój syn ma bogatą wyobraźnię. Czułam jak ciśnienie idzie mi do góry. Tym razem przesadził!
    — Antek! Do mnie! W tej chwili!
    Usłyszałam tupot małych stóp i po chwili chłopiec stał przede mną.
    — Jak mogłeś? Wiesz jak mnie wystraszyłeś? Przecież tu nikogo nie ma!
    — Ale mamo! Sama zobacz, że Zbigniew nie żyje.
    Chłopiec pokazywał na wannę. Leżał tam świąteczny karp, który jeszcze wczoraj pływał z werwą.
    — To jest Zbigniew?!

Dodaj komentarz