Tak daleko… – KONKURS!

Maj już w pełni, a zatem pora ogłosić kolejny konkurs na blogu Pasji Pisania. Tym razem mamy dla was znakomity kryminał „Daleko od Babiej Góry” – najnowszą powieść Ireny Małysy.

Mam nadzieję, że wróciliście z majówki z mnóstwem inspiracji i sił pisarskich. Przygotowaliśmy dla was kolejny konkurs. Tym razem możecie wygrać najnowszą powieść Ireny Małysy Daleko od Babiej Góry – trzeci tom świetnego kryminalnego cyklu z Baśką Zajdą w roli głównej. Trzy egzemplarze ufundowało Wydawnictwo MOVA.

Baśka Zajda przyjeżdża do Mysłowic, gdzie jako dziecko spędzała wakacje. Tym razem chodzi o sprawy rodzinne – pogrzeb cioci. Baśka zostaje na miejscu, aby w trakcie urlopu wyremontować odziedziczone mieszkanie. Nie zamierza pracować, lecz kiedy znika córka jej dawnej koleżanki, Baśka angażuje się w kolejne śledztwo. Czy Dagmara żyje? A może została zamordowana przez tego samego człowieka, który kilka miesięcy wcześniej pozbawił życia inną nastolatkę? Równocześnie śledzimy historię sprzed dziesięcioleci – w 1912 roku Marylka Siwiec zdecydowała się wyjechać z rodzinnej wsi do Argentyny, licząc na odmianę losu. Czy jej się uda? Więcej o tej świetnej książce pisałem w niedawnej „Lekturze na weekend”.

„Postawił nogę na schodku i wszedł do pociągu. Wśród wrzawy panującej na około zdało mu się, że słyszy wołanie. Obrócił się nagle, lecz pisk lokomotywy zagłuszył wszystko. Jeszcze raz nabrał w płuca powietrza, które zmącone smrodem porannego palenia, przypomniało mu, jak jest daleko od Babiej Góry”.

W ramach konkursu jak zwykle zapraszamy was do napisania krótkiego tekstu. Zarówno Baśka, jak i Marylka znalazły się daleko od Babiej Góry. I niech właśnie daleko będzie słowem-kluczem w tym konkursie. Wasz tekst nie musi być w żaden sposób związany z treścią powieści, z Babią Górą, nawet z podróżami. To może być opowiadanie obyczajowe, kryminalne, komediowe, fantasy, groteskowe. Zobaczcie, gdzie poniesie was wena!

Wasze teksty nie powinny przekroczyć 1700 znaków ze spacjami. Opowiadanie (lub jego fragment) wklejcie w formie komentarza do wpisu konkursowego. Czekamy do 28 maja włącznie. Irena Małysa wybierze najlepsze prace, a ich autorzy/autorki otrzymają nagrody.

Powodzenia!

Źródło cytatu: Irena Małysa, Daleko od Babiej Góry, Wydawnictwo MOVA, Białystok 2023.

22 Replies to “Tak daleko… – KONKURS!”

  1. Patryk Abram says: Odpowiedz

    Powoli otworzyłem oczy. Przez uchylone drzwi sypialni wpadało światło, nieśmiało oznajmiając początek kolejnego dnia. Wstanę, odleję się i zobaczę co jest w lodówce. Tak. To był dobry plan na początek wolnego weekendu. Nie wiedziałem, że ten plan pokrzyżuje mi to, co za chwilę miałem ujrzeć.
    W drodze do łazienki musnął mnie lekki i przyjemny, niezwykle ciepły wietrzyk. Odwróciłem wzrok w stronę salonu, obok którego przechodziłem. Nie wiem jak długo wpatrywałem się osłupiale w przerażający obraz ukazujący mi się za rozbitym oknem. Niebo pokryte grubymi czerwonymi, wręcz krwawymi chmurami, spalona ziemia, zniszczony taras, a na nim zaschnięty ślad rozmazanej krwi. Czułem, że sceneria, która mnie zahipnotyzowała nie jest koszmarem, tylko rzeczywistością. Z przerażeniem mimowolnie opróżniłem pęcherz.
    Co się stało? Czy to apokalipsa? Jeśli tak, to jakim cudem ją przespałem? Dlaczego niczego nie słyszałem? Co teraz będzie? Przez moją głowę w ułamku sekundy przewinęło się masę pytań, na które nie mogłem odpowiedzieć. Wyliczałem je w nieskończoność. Jedno z nich ocuciło mnie z letargu. Jak mam wrócić do rodziny?
    Gdyby nie te cholerne trwające miesiąc delegacje, byłbym teraz w Polsce z nimi, w naszym domku nad jeziorem lub w tym co po nim zostało. Muszę się do nich dostać. Nawet na piechotę. Oby nadal żyli.
    Wróciłem do sypialni. Cały czas uginały się pode mną kolana. Musiałem jednak wziąć się w garść. W takim stanie nie pokonam tysiąca kilometrów dzielących mnie od rodziny. Jestem mężem oraz ojcem, muszę ruszyć w nieznane, pomimo przerażenia, które oblepiło moje ciało. Moi bliscy są tak strasznie daleko.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      I mamy pierwszą pracę! Kto następny?

  2. Jacek Dziekonski says: Odpowiedz

    Daleko
    – Anka przylatuje, odezwała się do ciebie?
    – Jaka Anka? Co ty znowu Marek wymyśliłeś?
    – No jak to jaka, przecież nie German tylko nasza Ania. Rozwalska. O przepraszam, teraz to Madame Clichy.
    Wojtek rozdziawił usta. Zaniemówił. Anka wyemigrowała zaraz po maturze, dwadzieścia lat temu. Byli razem, mieli wspólne plany i jej wyjazd wszystko zniszczył. Przez lata była daleko, gdzieś na południu Francji. Nawet nie chciał dokładnie znać miejsca jej pobytu. Rana długo krwawiła. Potrzebował czasu.
    – Po co przyjeżdża? Wiesz, kiedy? – cicho, jakby niepewnie zapytał.
    – Przylatuje na pogrzeb mamy. Nie utrzymywały ze sobą kontaktu, ale więzy krwi zwyciężyły. Pogrzeb jest we wtorek. Wiem od Kryśki, że przylatuje dziś wieczornym samolotem z Paryża i zatrzymuje się w Novotelu.
    Wieczorem Wojtek łaził bez celu po ulicach w centrum. Męczyły go myśli, co by było, gdyby… Kilka razy przechodził przed ozdobionym błękitnym kolorem frontem hotelu. Patrzył w dal, w ogromne okno znajdującej się tam na parterze restauracji. Nagle ją zobaczył. Mimo upływu czasu poznał ją od razu. Poczuł drżenie. Zawahał się, jednak tęsknota zwyciężyła strach. Wszedł do środka.
    Już po chwili patrzyli sobie w oczy i nieśmiało zaczęli rozmowę. Nie kleiła się zbytnio.
    – Co u ciebie? Jak leci?
    – A u ciebie? A wiesz, że Krysia ma trójkę dzieci, a Marysia się rozwiodła?
    Bezsensowne pytania nic nie wnoszące. Uniki. Siedzieli obok siebie, niby razem, ale jakże sobie obcy. Wojtek przypominał sobie ostatnie dni przed wyjazdem Ani. To jak chłonął ją ustami i dłońmi. Ten oszałamiający zapach jej wilgotnej kobiecości. Myśli błądziły między jej udami i nic. Wzbierające pożądanie nie nadchodziło. Duszą i sercem oddalili się od siebie. Na zawsze.

  3. Agnieszka Wienciorek says: Odpowiedz

    Wiem wszystkie bajki zaczynają się od słów: za górami za lasami a kończą: żyli długo i szczęśliwie. Moja opowieść to nie bajka, a samo życie. Zwykła dziewczyna, taka normalna , zawsze w coś się wpakuje. Chyba , że to te sprawy same ją znajdują. Anka bo tak ma na imię to 20-letnia dziewczyna , która szuka swojej drogi życiowej. Nie ma pomysłu na siebie, nie wie co chciałaby robić. Wiele osób z Jej otoczenia namawia Ją by została detektywem. Uważają, że jest bystra , dociekliwa, widzi to co nie jedna osoba by przeoczyła. Pomagała już rozwiązać zagadki przyjaciołom ale to były błahe sprawy. Postanowiła zaryzykować i pójść tą drogą, ale nie wiedziała od czego zacząć. Gabrysia wraz z paczką przyjaciół Anki postanowili Jej pomóc i zapisali Ją na kurs detektywów. Anka w tajemnicy przed wszystkimi marzyła, żeby zostać kryminologiem , ale pomyślała, że kurs dla detektywów pokaże Jej z czym się to je.
    Zajęcia zaczynały się w poniedziałek od 18.00. Były codziennie od poniedziałku do piątku. Ludzie którzy tam przyszli wyglądali jak dziwacy. Anka myślała: co ja tu robię?
    Pewnego dnia na zajęcia nie dotarł prof. Kajdana. Uczył On sposobów oraz metod szukania śladów przestępstwa. Uważał, że : „Każdy jest podejrzany. Nikomu nie można wierzyć”. Gdy raz się nie pojawił na zajęciach nikt się tym nie przejmował. Anka miała bardzo dobry kontakt z profesorem. Dlatego gdy dostała anonimowy list o treści : mamy profesorka zaczęła się niepokoić…

  4. John od kilku godzin wypoczywał na rajskiej plaży. Na białym leżaku rozłożył szary kąpielowy ręcznik i wygodnie rozparł swoje ciało. Wielki parasol w granatowo-niebieskie pasy chronił go przed słońcem, które prażyło przedpołudniową mocą rozgrzewając wszystko, co napotkało. Książka, którą wziął na plażę, leżała bezczynnie koło jego uda, bo wciąż nie mógł nacieszyć oczu szmaragdowym morzem, które kołysząc się miarowo, delikatnie obmywało miękki biały piasek. Pamiętał, że gdy szedł w stronę leżaka, przez krystaliczną taflę wody widział czyste piaszczyste dno i nieliczne obłe kamienie.
    Powietrze było rześkie i ciepłe zarazem, a kojąca bryza co jakiś czas przyjemnie muskała jego ciało. Kilka mew krążyło na tle błękitnego nieba wydając charakterystyczny śpiew, tak kojarzący się z nadmorskim klimatem.
    Na plaży panował spokój, raptem trzydzieści parę osób w oazie należącej do luksusowego ośrodka. Przeważali seniorzy, ale w sąsiedztwie zauważył też sporo młodszych osób. Dwóch chłopaków, popijając kolorowe drinki, podziwiało seksowną blondynkę w bikini i słomkowym kapeluszu, smarującą jędrne ciało olejkiem. Czteroosobowa rodzina świetnie się bawiła, rzucając do siebie frisbee. Roześmiana para dwudziestolatków w oddali śmigała na skuterze wodnym. Uśmiechnął się, widząc jak mała dziewczynka bezskutecznie gania mewę, rozchlapując wodę wokół małych stópek. Czuł, że nareszcie odpoczywa.
    Kątem oka zobaczył, jak kelner w białej marynarce zmierza w jego kierunku. Gdy stanął obok leżaka dostrzegł, że to nie kelner a anioł z pięknymi śnieżnymi skrzydłami. Pochylił się ku niemu i powiedział:
    – Przepraszamy, w szpitalu pomylono karty pacjentów. Musi pan opuścić raj, do śmierci panu daleko.

  5. Zostawiłeś swój motocykl w moim garażu. Zabrałeś ubrania, pamiątki, sztućce! Wiem, były twoje, ale serio? Sztućce? Zdekompletowane, bo po latach zawsze będzie mniej łyżeczek i widelców, niż na początku, takie jest prawo natury, tylko noży do masła nikt nie używa, więc się nie gubią. Spakowałeś książki i obraz, który przywieźliśmy z pierwszych wspólnych wakacji. Tak, też kupiłeś za swoje, ale przecież wybrałeś go dlatego, że pasował właśnie do tego miejsca. Po co ci ten obraz, skoro masz teraz inną ścianę? Pewnie żałujesz, że nie mogłeś zabrać i tego kawałka muru. Motor jest bardziej mobilny od ściany, wiesz? Nie zapomniałeś o nim? Oczywiście, że nie, czy można zapomnieć o dwustu kilogramach stali? Wciąż musisz płacić za niego ubezpieczenie. Boisz się po niego wrócić? Że ci go nie oddam, będzie moim zakładnikiem?
    Dlaczego go zostawiłeś, jeśli nie planowałeś wrócić? Czy mam się doszukiwać podtekstów? Kiedyś powiedziałeś, że twoje serce jest jak motocykl. Dziesięć sekund do setki. Pali tyle, że nie stać cię, żeby nim jeździć na co dzień, ale to uczucie, kiedy jesteś tylko ty i warcząca maszyna między twoimi nogami (nie uważałeś chyba na lekcjach anatomii), jest warte każdych pieniędzy.
    Czy to twoje serce rdzewieje teraz w moim garażu?
    Jeśli tak, to wiedz, że jest mi potrzebne tak samo, jak ten złom. Nie umiem się z nim obchodzić. Próbowałeś mnie uczyć na tych wszystkich polnych drogach donikąd i myśleliśmy przez chwilę, że ci się uda. Mówiłeś, że mam talent. Wątpię, żebym jeszcze potrafił go uruchomić. Więc zabierz go sobie, odejdźcie obaj hen, daleko, w stronę zachodzącego słońca czy gdzieś, gdzie słońce nie dochodzi. W moim garażu nie ma już miejsca na twój motocykl.

  6. Chłopakom odbiło, pomyślałam. Gdyby poprosili o pożyczenie pieniędzy czy auta, wiadomo by było na czym stoimy, a tak?
    – Co mamy robić? – spytała Zośka wpatrując się maślanym wzrokiem w Andrzeja.
    – Musimy dobrać się w pary. My zabierzemy się za kopanie, a wy staniecie na czatach, Gdy ktoś będzie się zbliżał poinformujecie o tym waszego wspólnika.
    – Tylko tyle? powiedziałam złośliwie. – Jak ktoś nas przyłapie wyładujemy w więzieniu.
    – Nie przejmujcie się nią. Kinga zawsze jest do wszystkiego nastawiona negatywnie. – Jola uśmiechała się promiennie do Krzyśka.
    – Wracając do tematu. Ja będę z Zosią – Andrzej się zaczerwienił. Rzucił szybkie spojrzenie na moją kuzynkę, ale Zosia wpatrywała się w niego jakby świat nie istniał. – Krzysiek zostanie z Jolą. Adam z …
    – Ja mogę być z Adamem – weszłam mu w słowo.
    – Ewa z Robertem.
    Wiedziałam, że Ewie podobał się Robert, a mnie było wszystko jedno. Ta przygoda, z mojego punktu widzenia, nie wyglądała wcale zabawnie.
    – Jak daleko jest stąd na cmentarz? – zapytałam. Unoszący się nad ogniskiem dym pachnący smażonym niedawno mięsem zakręcił mi w nosie, kichnęłam.
    – Na zdrowie. Niedaleko, koło kościoła, ale i tak musimy tam podjechać.
    – Najlepiej dwoma samochodami – dorzucił Robert.
    – Do jednego się nie zmieścimy – wykrzywiłam się w nieszczerym uśmiechu.
    – Musimy zabrać też sprzęt, łopaty, widły – wyliczał Krzysiek.
    – A kołków osinowych nie?
    Adam nic nie mówił, patrzył na mnie jak chomik na plującą jadem kobrę.
    – Czyli co? Jedziemy tam nocą, wykopujemy dziadka i wracamy… – zawahałam się na moment. – Ale po co wykopujemy dziadka?
    – No właśnie, tutaj tkwi gwóźdź naszej wyprawy.
    – Gwóźdź do trumny. – Nie mogłam się powstrzymać. Sięgnęłam do torebki z żelkami i włożyłam trzy kolorowe misie do buzi, ich słodycz rozpłynęła się na języku, a ja poczułam otulający mnie spokój. – Ktoś chce? – zapytałam sepleniąc wskazując na opakowanie Haribo. Nikt nie chciał.
    – Dziadek wgrał w totka. Kupon miał przy sobie w dniu pogrzebu – wyjaśnił Robert.
    – A skąd o tym wiecie? Ktoś z was jest medium i rozmawia z duchami? – Do rozmowy dołączyła Zosia, oderwała niebieskie spojrzenie od Andrzeja i potoczyła wzrokiem po pozostałych uczestnikach spotkania.
    – Pisał pamiętnik. Kilka dni przed śmiercią zanotował, że wykupił los ze swoimi stałymi liczbami, a kupon włożył do ulubionej marynarki.
    – A ulubiona marynarka jest teraz w trumnie. – Domyśliła się Jola.
    – Tak, marynarka i dziesięć milionów złotych.
    Zapadła pełna skupienia cisza, słyszałam cykające w trawie świerszcze.

  7. Ewa Maria Oliwiecka-Ryszewska says: Odpowiedz

    Ewa Maria
    Najlepsze opowiadania to według mnie te autorstwa Agnieszki Wienciorek i Kasi (z dnia 19 maja 2023 r.).

  8. Krople długimi rozbryzgami wędrowały po szybie. Obserwowała je jak tworzyły urywane sznury korali, jedne obok drugich, i następne i kolejne, jakby deszcz nie mógł się zdecydować, które miejsce na szybie jest tym właściwym.
    Przeniosła wzrok na pobliskie drzewo, te pierwsze w rzędzie było nagie, pozbawione igieł. Przypominało poświąteczne straszak na zimowym śmietniku. Wzbudzało odrazę sąsiadów, ale poprosiła, by je zostawili. Uwielbiała wpatrywać się w ucztujące na nim sikorki i wróble. Ogrom życia na martwym drzewie.
    Spojrzała na kolejny plan – soczysta zieleń dopiero co wyrosłych liści o deszczowym blasku spowodowała, że kikuty obumarłego drzewa rozmyły się jak niebyłe.
    Życie za życiem.
    Kolejne oddalenie i zza gęstej zieleni wyłonił się blok w kontrastującym z nią kolorze szarych betonowych płyt ozdobionych wszystkim tym, co oferowała przyroda na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat.
    Życie za życiem, za życiem życie.
    Dalej był zamglony krajobraz usiany dźwiękami klaksonów i stukotem tramwajów, a tam, gdzie obrazy i dźwięki stały się już wspomnieniem, była ona.
    Niewidzące rzeczywistość oczy błądziły za refleksami słońca na zmarszczonej tafli. Podmuch połaskotał ją w kark, który w geście pożegnania pieściło zachodzące słońce. Oddawała się tej chwili. Zaciskała dłonie na drewnianej poręczy pomostu, nie zwracając uwagi na raniące drzazgi…
    Tramwaj, blok, liście, martwe drzewo, deszcz na szybie, blisko, tutaj, teraz.
    Nabrała nijakiego powietrza do obolałych od żalu płuc. Chwytała przeszłość, coraz zachłanniej, z coraz większym trudem łapiąc czucie tamtych chwil.
    Jeszcze tylko raz… tylko jeden.
    Deszcz, drzewo, liście, blok…

  9. Joanna pakuje walizkę powoli. Składa ulubione sukienki w miękkie, kolorowe kosteczki, jedna obok drugiej, pieczołowicie, jakby medytowała. Bawełniana, biała w słoneczniki. Lniana, malinowa, która na stronie sprzedawcy miała cieplejszy odcień, ale przyda się na duszne, włoskie lato. Wiskozowa, biała w pastelowe, akwarelowe plamy.

    Nie, tej nie spakuje. W tej poleci. W tej zobaczy ją Gianni, gdy przyjedzie odebrać ją z lotniska w Bergamo.

    Między kosteczkami sukienek ląduje słownik polsko-włoski, tak na wszelki wypadek. Nie jest jeszcze na tyle pewna swojego włoskiego, aby zostawić tutaj tę małą książeczkę. Tutaj, w swoim małym pokoiku na poddaszu dawnej fabryki futer. Zostawi za to ten mdły, słodkawy zapach garbowanej skóry, którego od początku tak nie znosiła, a który rozpanoszył się tutaj na zawsze.

    Zostawi też inne śmieci, które odbierały smak jej krótkiego życia. Dzieciństwo spędzone w zimnych, kościelnych ławkach. Stosy puszek po piwie we wszystkich możliwych zakamarkach domu. Zapach moczu w korytarzu po przyjściu ze szkoły z nowymi koleżankami, o które tak długo zabiegała. Samotne popołudnia nad rzeką z pamiętnikiem w dłoni. Lodowaty czubek nosa po przebudzeniu się w nieogrzewanym pokoju w samym środku mroźnej zimy.

    Nie, tego nie spakuje do walizki. Gianni nie zasługuje na to, by grzebać się w tych śmieciach. Ona też. W walizce, oprócz sukienek i słownika ląduje maleńkie zawiniątko wielkiej nadziei. Że już teraz będzie dobrze. Że zrobiła wszystko, by było dobrze. Że zasłużyła na to. I, że już zawsze będzie ciepło.

    Wkrótce to, co tak daleko, wytęsknione i wyczekane, będzie na wyciągnięcie ręki.

  10. Agata Koźlik says: Odpowiedz

    Choć rozsądek podpowiadał jej, że to niemożliwe, była przekonana, że jej oczy nie kłamią. Powtarzała sobie, że Kasia nie żyje, widziała jej śmierć po Wigilijnej kolacji, dziesięć lat temu w ich rodzinnym domu. Przyszło jej więc do głowy, że widziała zupełnie inną dziewczynkę o takich samych rudych, kręconych włosach i w takiej samej błękitnej sukience w stokrotki, którą jej pięcioletnia siostra miała na sobie w dniu śmierci. A jednak, dziwny zbieg okoliczności i sposób, w jaki dziewczynka biegła i śmiała się, nie dawały Sarze spokoju. Po długiej gonitwie pustymi szpitalnymi korytarzami, zawsze znajdującej się daleko poza jej zasięgiem, dziewczynka wbiegła na stołówkę i zniknęła. Gdy Sara dotarła na miejsce, nikt z obecnych nie kojarzył, by ktokolwiek przez ostatnią godzinę otwierał drzwi stołówki. Stary lekarz pełniący nocną wartę, nie potrafił ukryć zdziwienia wyglądem Sary i jej pełnego strachu wyrazu twarzy. Oddychała szybko, rozczochrane rude włosy sterczały na wszystkie strony. Chaotycznie wypowiadane słowa, rozbiegany wzrok, trzęsące się ręce, komplikował jeszcze fakt, że była pacjentką na oddziale neurologii. Gdyby lekarz jeszcze nie zauważył jej szpitalnej piżamy, to na pewno swoim zachowaniem Sara dała mu do zrozumienia, że nie jest zdrowa na umyśle. Tylko krok dzielił mężczyzna od wydania polecenia dwóm pielęgniarzom siedzącym przy stoliku w roku pomieszczenia. Sara w końcu odpuściła próbę wyjaśnienia o co jej chodzi. Nie była już wstanie znieść porozumiewawczych spojrzeń personelu medycznego, przeprosiła wszystkich i się pożegnała, nim którykolwiek z mężczyzn wpadł na pomysł, by podać jej coś na uspokojenie. Wróciła do swojego pokoju, nakryła się cieniutką kołdrą. Wtedy po raz pierwszy pomyślała, że traci kontakt z rzeczywistością. Przecież na oddziale nie było żadnych dzieci, a co dopiero jej dawno zmarłej siostry.

  11. Wychodząc z osiedlowego sklepiku Anka zauważyła sąsiadkę z naprzeciwka. Widząc, że staruszka z trudem niesie zakupy, zaproponowała jej pomoc.

    – „Dzień dobry, pomogę Pani z tymi pakunkami” – uśmiechnęła się i odebrała dwie wielkie torby starszej kobiecie.

    – „O, będę Pani wdzięczna. Wie Pani, przesadziłam. Wyszłam po chleb i mleko, a wyszłam objuczona jak wół. Pani wprowadziła się w zeszłym tygodniu, prawda?” – zauważyła

    – „Dokładnie, dwa tygodnie temu” – odpowiedziała z uśmiechem Anka.
    – „A, tak. Dwa tygodnie. Ten czas tak szybko leci” – staruszka zamyśliła się chwilę,
    po czym dodała – „wiosna, lato, zima i tak w kółko, aż człowiek nie nadąża. Małym dzieciom tylko się dłuży” – dodała z lekkim uśmiechem.

    -„To prawda. O, i już jesteśmy na miejscu” – zauważyła Anka – „ Trochę obawiałam się, kupując mieszkanie na parterze, że tak nisko, że ktoś może wejść nocą przez balkon i takie tam… Ale chyba nie jest tak źle” – rozmyślała na głos Anka podchodząc z pakunkami do drzwi sąsiadki.

    -„Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Po śmierci męża, bałam się sama spać. Jak tylko robiło się szaro na zewnątrz, zamykałam szczelnie okna i drzwi na wszystkie spusty, żeby przypadkiem ktoś mi nie wszedł. Teraz już daję radę. Tyle lat sama…dzieci daleko. Od dwudziestu lat za granicą. Ostatnio widziałam je trzy lata temu. Rzadko tu przyjeżdżają. Urlop zazwyczaj spędzają w ciepłych krajach. W naszym, jak twierdzą, nuda.”

    – „Ojej, to przykre.” zauważyła Anka, po czym postawiła zakupy w przedpokoju sąsiadki. Spojrzała na jej szare, smutne oczy, zmęczoną twarz i lekko przygarbioną postać. Jaka ona musiała być samotna. Jakie to smutne, że dzieci nie mają czasu dla starej matki.

    -”Jak już wspomniałam, do wszystkiego można się przyzwyczaić. Każdy ma swoje życie. Córka ma troje dzieci, mnóstwo pracy i mało czasu. Syn z żoną urządzają swój nowy dom. Tak to już jest. Samo życie. Bardzo dziękuję za pomoc.” – sąsiadka stanęła przy drzwiach, chwytając za klamkę, dając tym samym znać, że teraz chce zająć się swoimi sprawami.
    -”Tak, samo życie – przytaknęła Anka, dodając -” Jak znalazłaby pani chwilkę, to zapraszam do mnie na herbatę. Może jutro po osiemnastej?”
    -”Chętnie, w takim razie do zobaczenia” – uśmiechnęła się staruszka.

  12. Daleko za myślami jest świat liter. Żeby wydobyć się w zdaniach, muszą przebyć długą drogę. Sądzą, że warto. Są gniewne, jeśli układa się je w słowa zabijające, starają się rozproszyć, skarleć, żeby myśli nie zabijały i nie dotarły na papier. Miłosnych zaklęć też nie lubią. Zanim ułożą się w słowa o miłości, zęby im cierpną i wykrzywiają twarze. Boją się miłości. Lepiej wychodzą im słowa ważkie, piękne, odważne i samotne. Tworzą zdania krótkie, proste, zrozumiałe, które falują na papierze złożone we wzniosłe myśli. Niestety, takich nikt nie chce czytać. Daleka droga: litery, słowa, zdania, myśli, papier. Nie każda litera zdoła przejść nią i nie zagubić się. Nie każda myśl utrwalona na papierze zachwyca. Zagubione litery układają się w kłamstwa, udaje im się przejść drogą do ust. Nie lądują na papierze, tylko w umysłach tych, którzy je słyszeli. Litery skwierczą ze wstydu, marnieją, żałują kłamliwych wyrazów, zdań, myśli niedokończonych. Słowo: „daleko”. Ma znaczenie względne, o czym wiedzą litery, które je ułożyły. Co innego jest dalekie dla mrówki, człowieka na wózku, biegacza, alpinisty i starca. Zakochani siedzą obok siebie, jednak błądzą daleko myślami. Ścisły związek liter, słów, zdania i myśli. Ściśle a daleko, dlatego litery nie lubią się układać w słowa o miłości, lepiej kłamią, mówią o śmierci, jeśli nie pogubiły się wśród zdań. Kiedy za dużo się od nich nie wymaga są spolegliwe i można je złapać i robić z nimi, co się chce. Jeśli umiejętnie się je przyszpili, tworzą romanse, najlepiej szczęśliwie się kończące. Do tego potrzebne są też litery zagubione, bo one umieją kłamać. Trudniej się je układa na papierze, ale od czego cierpliwość. Cierpliwość pisarza.

  13. W zapomnianej wiosce, którą kaprys historii pozbawił statusu liczącego się na mapie dawnej Polski miasta, wszystkimi zmysłami uczę się świata. Patrzę, jak tarcza słońca tonie powoli w nadwiślańskich wiklinach; jak pod drżącą niczym półprzejrzysty muślin powierzchnią wody migocą roje srebrzystych przecinków, które za parę tygodni zmienią się w dorodne brzany; widzę, czym różni się żyto od jęczmienia, reneta od papierówki, zielononóżka od leghorna. Uszy chłoną terkotanie świerszcza za kominem, gulgot rozłoszczonego indora, wieczorną symfonię na kilkaset głosów żab, pasikoników i drobnego ptactwa. Nos wciąga miodową słodycz świeżo zakwitłej akacji, cierpkawą woń skoszonego siana, gorzki aromat suszonego tytoniu, kwaśny odór obornika. Smakuję na przemian nektar wysysany z rosnących za węgłem floksów i szczypiącą w język wodę spod ogórków; kremowe, jedwabiście gładkie zsiadłe mleko i konfiturę agrestową barwy najciemniejszego bursztynu; własnoręcznie ubite masło perlące się na przekroju kropelkami drobniejszymi niż rosa i ziarenka młodej kukurydzy tryskające mączystym sokiem… Dłonie uczą się aksamitnej puszystości kociego futerka, miękkiej elastyczności ugniatanych w kulkę kropel żywicy, ciepłej gładkości świeżo zniesionego jajka; stopy badają kłującą szorstkość ścierniska, gruboziarnistą sypkość rzecznego piachu i zdradliwą śliskość mułu na dnie bajora; twarz poznaje gorącą wilgoć psiego jęzora i pieszczotę chłodnego wiatru przesyconego zapachem tataraku.
    Jeszcze nie wiem, że za kilka dekad przestanę tu wracać. Dwieście kilometrów to żadna odległość, ale ten czas – ten niepowtarzalny czas – będzie już tak strasznie daleko!

  14. – Daleko jeszcze? – spytała Kari.
    Doku spojrzał na jej spierzchnięte usta. Nie mieli wody od dwunastu godzin. Kari wypiła ostatni łyk. Otaczało ich morze piachu. Szli coraz wolniej, bo trzynastoletnie nogi Kari słabły z każdą godziną.
    Co jej odpowiedzieć?! Prawdę? Doku wiedział, że nie dotrą dzisiaj do Obozu Fatara, a jutra nie będzie. Jutro jest za daleko. Dziecko nie zobaczy kolejnego wschodu słońca. On pewnie też nie. Padną na ziemię i ich ciała pochłoną sypkie gorące fale piasku.
    Był silniejszy, pewnie będzie wstanie przejść kilka kilometrów więcej, ale jak miałby iść? Porzucić jej ciało? Nie! Nie zostawi jej, nawet jeśli będzie już martwa. Położy się razem z nią, obejmie, przytuli i da się zarazić chłodem ciała, w którym nie będzie biło już serce. Skąpani w gorączce pustyni, odejdą w zimną otchłań śmierci.
    Szkoda. O ich odkryciu nikt się nie dowie. Śmierć pozostałych członków wyprawy pójdzie na marne. A przecież znaleźli nowe miejsce do życia, z wodą, z roślinami. Tam było tak pięknie. Co z tego. Za daleko by wrócić, za daleko by dotrzeć do Obozu. Wszędzie jest za daleko. Śmierć była blisko.
    – Już blisko, kochanie – skłamał i pogłaskał Kari bo suchych włosach. – Już całkiem blisko.
    – To dobrze – odpowiedziała z trudem. – Już całkiem opadłam z sił. Dam radę. Nie martw się.
    Poczuł, że gdyby nie odwodnienie, łzy popłynęłyby mu po policzkach. Zawiódł wszystkich, a przede wszystkim ją – swoją małą podopieczną.
    – Usiądziemy na chwilę? – zapytał, ale wiedział, że ta chwila może potrwać dla nich wieczność.
    – Dobrze, Doku. Tylko na momencik.
    Zamknął oczy. Czy powinien coś powiedzieć? Przygotować Kari na śmierć? Tylko jak to powiedzieć dziecku. Zacisnął mocniej powieki.
    I właśnie wtedy usłyszał parsknięcie konia…

  15. Kiedy wyszedł, nikt na niego nie czekał. Brama zaskrzypiała i zatrzasnęła za nim dwanaście lat życia. Przez chwilę pozwolił, by skórę rąk spragnioną pieszczot głaskały powiewy wiatru. Zsunął rękawy i wyruszył ku gospodarstwu swojej córki, gdzie spodziewał się po raz pierwszy zobaczyć wnuki. Droga początkowo wiodła wrzynającą się w las asfaltową jezdnią, którą na rudo barwiły promienie zachodzącego słońca. Byłemu więźniowi wydawało się, że szuka ono przed nim schronienia, że rosnące na poboczach drzewa kpią z niego szelestem liści, głosem ukrytych między nimi ptaków. Ta wrogość otoczenia niknęła, w miarę jak noc rozpościerała swój baldachim nad światem. Gdy mężczyzna dotarł do cmentarza, rozłożyła go już całkowicie; jedynie jasno świecący księżyc pozwalał orientować się w drodze. Bliskość grobów, o której świadczyły migocące w mroku płomyki zniczy, nie przerażała mężczyzny. Wręcz przeciwnie – cmentarna atmosfera uspakajała go, szeptała, że wytrzyma trudy podróży. Toteż pełen nadziei szedł potem po szorstkim asfalcie, brnął przez błotnistą drogę, przedzierał się przez krzaki, wspinał po stromych zboczach. Kiedy o wschodzie słońca wymęczony dotarł do wioski, psy zaszczekały głośniej, niż oczekiwał. Wyprowadzający krowy na pastwisko chłopiec uciekł na widok przybysza. Ktoś zatrzasnął okiennice. Niezrażony skowytem psa na uwięzi mężczyzna wszedł na znane sobie podwórze. Zapukał w podniszczone drzwi. Otworzyła je kobieta, w której rozpoznał własną córkę, otworzyła je i… zemdlała. Nie umiał jej ocucić. Pobiegł przez mroczną sień do łazienki po kubek wody. W lustrze zamiast twarzy zobaczył wilczą mordę. Spomiędzy wystających kłów wyciekała ślina, a oczy lśniły jak rubiny.

  16. Droga Marcysiu!
    Jeśli właśnie teraz przygotowujesz sobie drineczka z lodem, to wiedz, że lodu tu pełno, ale drinków niet, bo alkohol surowo zabroniony.
    Ja sobie siedzę w czerwonym, przepisowym kombinezonie (w którym mi bardzo do twarzy) przed stacją badawczą na Wyspie Króla Jerzego i piszę ten list, bo to jedyna okazja. Prędzej by pingwin doleciał z moim listem w dziobie, niż bym tu złapała zasięg w telefonie.
    Przed oczami mam gromadę pingwinów, które wyglądają całkiem jak te w zoo, a za nimi w tle niebieskie góry lodowe – już nie mam siły zdjęć trzaskać, tyle tu do zobaczenia.
    Jak się ma nasz Rocky? Brakuje mi jego fafulców o szóstej rano na twarzy… Pamiętaj, żeby się na spacerze wybiegał, inaczej biada moim chińskim wazom.
    Tak sobie myślę, że przydałoby się codziennie sprawdzać, czy szuflada w biurku, do której klucz schowałam w szkatułce z biżuterią, nie była otwierana. To samo z sejfem – przy najmniejszym podejrzeniu, skontaktuj się z firmą ochroniarską. Oni już będą wiedzieć, co robić.
    Może nie powinnam Ci tego mówić (chyba jednak mamy do siebie zaufanie, prawda?), ale ten fangor w przedpokoju to nie kopia, wisi na widoku dla niepoznaki. Nie odkurzaj go, żeby w razie czego można było zdjąć odciski palców.
    Aha, w pierwszą środę miesiąca zjawia się u nas kurier nieoznakowaną furgonetką. Odbierz od niego paczkę i włóż do sejfu. Karol by się bardzo zdenerwował, gdyby jej nie znalazł.
    To tyle – przemawiaj do fikusa, jak Cię uczyłam.
    Wracamy za miesiąc, jak zaplanowane, chyba żebyśmy nieco zabawili w Kolumbii. W każdym razie nie martw się o nas. Testament we wspomnianej szufladzie – bez powodu nie ruszać.
    Pozdrawiamy (Karol zbył mnie, nie chciał się podpisać, zbójnik jeden!)

  17. Och, jak daleko jej do nich. 
    Oczy postaci z plakatów bacznie ją obserwowały. Tego dnia nie spisała się za dobrze, z resztą, nigdy nie udało jej się wycisnąć odpowiedniej dozy profesjonalizmu. Z miną smutnej lalki, chwyciła swój worek i zbiegła po schodach do łazienki. Rozpoczęła swój wieczorny rytuał oczyszczenia. Myła wtedy pędzle, jeden po drugim, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze, powtarzając:
    – Musisz wstać,  jak upadniesz. – Zamknęła oczy. – Tego by chciała mama.
    Czerwona woda ściekała do odpływu, gdy Helka zaciskała drobne dłonie na włosiu. Z transu wyrwało ją szarpanie za klamkę. Helka zacisnęła usta, gryząc je do krwi. 
    – Helka, wychodź! Pamiętasz naszą umowę? Miałaś nie zamykać drzwi na klucz.
    Jej brat nie dawał za wygraną, więc w pośpiechu wytarła zlew i otworzyła drzwi. Jarek wpadł do łazienki i rozejrzał się wokół. Zlustrował Helkę. Nie lubiła tego, oceniał ją, a tylko Oni mogli to robić. 
    – Zdejmij w końcu te plakaty, przerażają mnie! – Dostrzegł pędzel w jej dłoni. – Co malowałaś?
    – To co zawsze – odparła odwracając wzrok. – Słabych ludzi. 
    – Ale co to w ogóle znaczy?! Zresztą, nieważne… Chodź, pora na leki. 
    „Słabych tak jak ty”  – dodała w myślach. 
    Helka zazwyczaj oponowała. Krzyczała lub próbowała gryźć, ale tym razem posłusznie poszła za bratem. Usiadła przy kuchennym stole i położyła swój worek przy prawej nodze. Patrzyła, jak Jarek przygotowuje jej koktajl, kiedy usłyszała wiadomości w radiu. 
    – Malarz ponownie uderzył – jego ofiarą była sześćdziesięcioletnia kobieta. Do jej ciała i tym razem policję doprowadził podrzucony portret, wykonany krwią… 
    Uśmiechnęła się i sięgnęła po nóż, ukryty wśród pędzli. 
    Oni na nią czekali. Czuła się coraz bliżej… 

  18. Małgorzata P. says: Odpowiedz

    Na przedmieściach miasteczka, daleko od zgiełku i tłumu, stał stary dom, którego mieszkańcy już dawno nie żyli. Plotki krążące od lat mówiły, że działy się tam rzeczy dziwne i tajemnicze. Niektórzy mówili nawet o duchach. Mieszkańcy nie mieli odwagi wejść do środka.
    W lecie zjawiło się tam pewne małżeństwo trzydziestolatków. Wieczorami w oknach w końcu znowu świeciło się światło. Gdy jednak przez kilka wieczorów z rzędu przestało, a na podjeździe wciąż stał samochód, mieszkańcy zaniepokoili się i wezwali policję. Na miejsce przyjechał detektyw Thomas Popp.
    Gdy wszedł do środka, czuł, że jest tam coś niepokojącego. Ściany były pokryte dziwnymi rysunkami. Z każdym krokiem narastał w nim niepokój. Powietrze było gęste i wilgotne. Gdy w końcu dotarł do ostatniego pomieszczenia na piętrze, zobaczył ciała kobiety i mężczyzny. Oczy ofiar, otwarte szeroko, wypełniał strach.
    Wezwał techników i zabezpieczył miejsce. W pomieszczeniu obok trafił na starą gazetę. Na pierwszej stronie widniało zdjęcie dwójki kochanków zamordowanych kilkadziesiąt lat temu. Thomas poczuł gęsią skórkę na plecach, gdy dostrzegł, że zdjęcie zostało wykonane w tym samym pokoju, w którym znalazł ciała.
    Przez kolejne dnie i noce analizował zebrane dowody. W końcu doszedł do wniosku, że dom jest nawiedzany przez złowrogie siły. Zgromadził zespół specjalistów od egzorcyzmów i wrócił tam.
    Gdy rozpoczęli ceremonię ciemność zrobiła się jeszcze ciemniejsza, a mroczna obecność zaczęła się wyłaniać. Powietrze drżało, a głosy i szepty wypełniły przestrzeń. Egzorcyści walczyli ze wszystkich sił i po wielu godzinach walki, zło zostało wygnane.
    Gdy zszedł na dół zobaczył, że dziwne rysunki zniknęły ze ścian. Dom odzyskał spokój.

  19. Irena Małysa says: Odpowiedz

    Jestem pod wielkim wrażeniem Waszych prac.

  20. W skrzynce na listy niespodziewanie pojawiły się trzy, zaadresowane do domowników. Otworzyła swój – cały po angielsku – jedyne polskie słowo: „BABCIA” za każdym razem przylegało do serca. List czytała wielokrotnie, uskrzydlał szczęściem – oto poznała imię pierwszej wnuczki i otrzymała zaproszenie na przyjazd do domu córki i zięcia. Zabrała ze sobą jedną książkę, w którą uwierzyła, że postawi ją na nogi.
    Po przyjeździe ochoczo zabrała się do sprzątania, podczas rodzinnego wyjazdu córki z zięciem i jego rodziną. Patio, już po pierwszym dniu jej pobytu, wyglądało jak nowe. Zresztą wszystko lśniło czystością. Była dumna, że jej „porządki” nie przekraczały granic, a dotyczyły jedynie pomieszczeń ogólnodostępnych. Wymyła zewnętrzne okna, lustra w salonie, wysprzątała kuchnię i podłogi.
    W pokoju przeznaczonym na jej sypialnię niespodziewanie oczekiwały na nią inne książki: „Superpamięć w 31 dni”, „Pamięć na zawołanie. Metody i techniki pamięciowe”, „Poznaj, zaakceptuj i pokochaj siebie”, „Jak nie wpadać w pułapki myślowe” i inne, ważne, mające na celu jej pracę nad poprawą pamięci, która po dramatycznej powodzi najwyraźniej nie chciała do niej powrócić, choć wiele czasu poświęcała na medytacje, wizualizacje i pomocne techniki.
    Wtedy przypomniała sobie o zasadzonym przed wyjazdem do córki krzaczku truskawki. Zastanawiała się, czy sadzonka – okryta tekturką z wyciętym kółeczkiem – zdoła przetrwać do jej powrotu, wszak nie wiadomo, czy zapracowany syn pamiętał o jej podlewaniu?
    Najchętniej już teraz, na piechotę wyruszyłaby w drogę powrotną do domu, choć to tak daleko. Spałaby w swojej „dziupli”, wśród książek, które sprawiają, że chce się żyć.

  21. Rafał obudził się nagle. Co to było? Niespodziewany hałas talerzyka rozbijającego się o podłogę czy syrena karetki jadącej do pobliskiego szpitala? A może niespokojny sen, który nawiedza go od miesiąca coraz częściej? Traci w nim to wszystko, co ma dla niego wartość: rodzinę, umiejętności, dorobek, aż wreszcie wiąże pętlę z grubego sznura… Budzi się zawsze w tym samym momencie i nie wie czy zdołał założyć ją na szyję.

    Cztery tygodnie temu zauważył u siebie pierwsze oznaki kryzysu. Zrazu niewinne. A to jakaś metafora nie wychodziła tak finezyjnie, jak sobie założył, a to powtórzenia powtarzały się co akapit, a to eufonie żyły swoim własnym życiem, szczodrze skrząc anaforami i epiforami kolejne próby podjęcia pisania, a to onomatopeje nachalnie dudnią dalekim tramwajem i ćwierkają ptasimi trelami. Dzisiaj to już kicz, dno i dwa metry mułu. Owszem, nie ustawał w swoich próbach, ciągle mając nadzieję na odmianę. Wczoraj także…

    „Stefan obudził się w środku nocy mokry od potu. Mokra była kołdra, mokra poduszka, mokre prześcieradło. Szeroko otwarte okno nie dawało oddechu. Powietrze było ciężkie i lepkie, z trudem wchłaniał je w siebie przez nos przytkany katarem. W oddali słychać było odgłosy miasta, które, na przekór nocy, żyło i wyraźnie o tym informowało. Czy to miasto go obudziło? A może kos namiętnie gwiżdżący swojej pani kosowej? Kolejny sen o Magdzie? Wszędzie o niej myśli, w kolejce do kasy – Magda, w autobusie – Magda, w tabelkach ekscelowych – Magda, pod prysznicem – Magda…”

    Rafałowi opadły ręce.

    – Ja p…! – Wykropkował się, nie potrafiąc nawet zakląć! – Jak mi, k…, daleko do siebie!

Dodaj komentarz