Martin Eden przy pracy

Martin Eden to jeden z najbardziej znanych pisarzy w literaturze światowej. W powieści Jacka Londona obserwujemy jego drogę twórczą. Możemy też podejrzeć, jak wytrwale i świadomie uczył się pisania. Zobaczcie go przy pracy.

Jack London w Martinie Edenie pokazuje drogę twórczą pisarza – od pierwszego olśnienia (mogliście o tym czytać tutaj), przez imponujący rozwój kariery, aż po… nie, oczywiście, nie będę zdradzać zakończenia. Dość powiedzieć, że Martinowi się kibicuje. Tymczasem zobaczcie, jak uczył się pisania:

„Czytając utwory poczytnych autorów, Martin notował osiągnięte przez nich rezultaty, starając się wyśledzić drogi, jakimi do nich doszli, i wyławiając w toku fabuły zręczne chwyty w treści i w stylu, jak również wszelkie osobliwości w sposobie interpretacji zjawisk, w użyciu przeciwstawień i stosowaniu epigramów; z materiałów tych układał metodyczne wyciągi, których się następnie uczył. Nie miał bynajmniej zamiaru małpować cudzych wzorów; starał się tylko odkryć zasady, których stosowanie doprowadzało do zamierzonego celu. Sporządzał spisy efektownych i zwracających uwagę odrębności stylu, aby porównawszy ich przykłady, zaczerpnięte z prac wielu autorów, móc zrozumieć ogólną zasadę powstawania takich osobliwości pisarskich. Wyposażony w ten sposób, miał nadzieję wyhodować w przyszłości własne, swoiste odrębności, przesiane przez sito należytej krytycznej oceny. Analogicznie gromadził też przykłady zwrotów szczególnie śmiałych, zdań tętniących życiem, powiedzeń żrących jak kwas i palących jak ogień lub też jaśniejących łagodnym blaskiem na tle jałowej pustyni pospolitej ludzkiej mowy. Niezmiennie zaś szukał zasady tkwiącej w zapleczu czy u źródła jednostkowych zjawisk. Chciał dowiedzieć się, jak te rzeczy powstają, by później móc samemu je tworzyć. Nie zadowalało go samo tylko oglądanie oblicza piękna. Rozkrawał piękno i dociekał tajników jego budowy w laboratorium swej małej, zatłoczonej gratami izdebki (…); dokonawszy zaś sekcji piękna i poznawszy gruntowniej jego anatomię, czuł się bardziej już powołany do samodzielnego tworzenia piękna.


Taką już miał naturę, że pracując musiał mieć pełną świadomość tego, co robi. Nie umiał wykonywać roboty na ślepo, po omacku, nie wiedząc dobrze, dokąd dąży, i licząc na to, że przypadek czy szczęśliwa gwiazda zapewnią uzyskanie pożądanego i pięknego efektu. Nie znosił wyników przypadkowych. Pragnął zawsze dowiedzieć się, jak i dlaczego coś się dzieje. Jego geniusz twórczy zwykł budować na trwałych fundamentach rozsądku, wobec czego już przed zaczęciem nowej opowieści czy poematu cały utwór musiał rysować mu się wyraźnie w umyśle, nie wyłączając zakończenia i dróg świadomego doń dojścia. W przeciwnym wypadku uważałby swe wysiłki za skazane z góry na niepowodzenie. (…) Bez względu zaś na to, jak usilnie analizował piękno, doszukując się zasad, które warunkują jego powstawanie, Martin nie zapomniał nigdy o istnieniu dogłębnej tajemnicy Piękna, do której sam nigdy nie dotarł i której odsłonić nie zdołał dotąd nikt z ludzi.”

Myślicie, że Martin Eden dwudziestego pierwszego wieku skorzystałby z kursów pisania? Wy możecie – pod okiem profesjonalistów będziecie analizować własne teksty, zyskacie wiedzę i motywację. Wybierzcie najlepszy kurs dla siebie:

https://www.pasjapisania.pl/harmonogram-kursow.html

Czekamy na was!

Źródło cytatów: Jack London, Martin Eden, tłum. Zygmunt Glinka, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 1984.
Źródło grafiki: https://www.segregatoraliny.pl/martin-eden-recenzja/

2 Replies to “Martin Eden przy pracy”

  1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

    Wpis ze specjalną dedykacją dla Pisarczyka Amatora 🙂

  2. Pisarczyk Amator says: Odpowiedz

    Dziękuję Mistrzu. 😉 Wprawdzie metoda Edena to niemal całkowite przeciwieństwo metody, o której pisałem kilka tygodni temu (dyskusja na temat punktualności pisania), ale wreszcie jakiś męski punkt widzenia na blogu zdominowanym przez postaci kobiet-pisarek.

    Czytałem tę książkę tak dawno, że zapamiętałem jedynie, ze wkurzał mnie zarówno bohater jak i zakończenie dzieła. Może czas ją sobie odświeżyć? A może nawet czas napisać jej nowe zakończenie? Pisanie nowych pozytywnych zakończeń do smutasowatych książek to musi być fajna zabawa – Na przykład Nemeczek w stylu „gangsta rap” – wcale się nie rozchorowuje, spuszcza wszystkim łomot, detronizuje Janosza Boka, zakłada sieć dealerską, wykupuje plac broni i otwiera na nim knajpę ze striptizem. Co o tym sądzicie?

Dodaj komentarz