Lektura na weekend – Tak daleko od siebie

Dorastający Juliàn chce ukończyć liceum i wyrwać się z Teksasu i wyjechać do Los Angeles, aby tam zacząć ciekawszy rozdział swojego życia i wreszcie być sobą. A jednak na skutek nieoczekiwanej rewolucji bieg spraw zostanie przyspieszony…

„Media społecznościowe dają okazję do natychmiastowego związania się z kimś i codziennego zadawania sobie pytania: dlaczego każda moja bratnia dusza mieszka setki, jeśli nie tysiące mil stąd?”

Juliàn Luna ma siedemnaście lat i meksykańskie korzenie. Mieszka z ojcem w Corpus Christi w Teksasie. Nie do końca może być sobą. Przyznaje: „zagrzebałem się w szafie tak głęboko, że mógłbym już dotrzeć do Narnii”. Boi się przyznać głośno, kim jest. Przy grupce oddanych przyjaciół może czuć się swobodnie („Takie chwile zapamiętuję. Kiedy w obecności Itzel, Jordana i Rory’ego, a nawet Lou nie muszę się pilnować. Gdy nie przejmuję się gestykulacją lub tonem głosu. Ani tym, czy przypadkiem zagapię się na przechodzącego atrakcyjnego chłopaka”). Jednak na co dzień przywdziewa heteroseksualny pancerz – kontroluje swoją postawę, ruchy, pożądanie. Marzy o wyjeździe – najlepiej do Los Angeles, które wydaje mu się istną ziemią obiecaną. Co więcej, na Twitterze poznaje jednego z mieszkańców – chłopaka ukrywającego się za nickiem @sunnysideup213. Czuje się zauroczony.

Jedna zakrapiana impreza i nieszczęśliwa pomyłka sprawiają, że Juliàn dokonuje przedwczesnego coming outu na Twitterze. Dostaje w zamian mnóstwo zrozumienia i wsparcia ze strony siostry i najbliższych przyjaciół – nieszczególnie zresztą zaskoczonych tym wyznaniem. Zaczyna także pisać z @sunnysideup213, obiektem swoich westchnień. On i Mat – bo tak nazywa się chłopak z Los Angeles (a precyzyjniej: Mat Troi) – są sobą coraz bardziej zafascynowani. Czekają tylko na rozmowy na FaceTimie, wymieniane wiadomości. Czy rzeczywiście mają szansę na związek, skoro dzieli ich taka odległość, tytułowe tysiąc pięćset mil od Mata, czyli słońca (Mat Troi – to po wietnamsku właśnie „słońce”)?

„Stało się. Zrobiłem coming out. Nieważne, czy chciałem, czy nie, czy wolałbym to zrobić inaczej, czy czułem się na to gotowy. Jasne, jestem przerażony. A do tego zły na siebie o taką nieodpowiedzialność. Ale czuję się też bez wątpienia lżejszy. Bardziej wolny”.

Jednak coming out sam w sobie przynosi nie tylko wolność. Ma także ciemne strony, choć rzecz jasna jest to wina wciąż opresyjnego społeczeństwa. Juliàn musi się zmierzyć z paskudnymi zaczepkami, niepewnością, strachem, który wcale go nie opuszcza. To rodzi frustrację (bohater skarży się: „Myślałem, że mogę przestać przywdziewać sztywną powłokę hetero, gdy jestem gdzieś z przyjaciółmi. Powinienem móc. Tymczasem najchętniej znowu bym się za nią schował. Nie chcę być kimś, kto przez cały czas wymaga ochrony”). Na domiar złego, jego potencjalny chłopak mieszka bardzo daleko. Mat powtarza, że Juliàn ma jego wsparcie, ale przecież w rzeczywistości nie może na nie liczyć w najważniejszych, najtrudniejszych momentach. Wątpliwości czy pierwszy związek na odległość – na taką odległość! – ma sens, mieszają się z marzeniami:

„I tak przez jakiś czas mogę sobie wyobrażać życie, w którym się tak bardzo nie boję. W którym jestem szczęśliwy, wolny i może nawet mogę trzymać Mata za rękę, gdy spacerujemy The Grove. Życie oddalone o tysiąc pięćset mil od wiecznej szarości, gdzie mogę się wreszcie pławić w słońcu.”

Najciekawszym choć i najtrudniejszym wątkiem w Tysiąc pięćset mil od słońca jest ten poświęcony relacji narratora z ojcem. Powodowany źle rozumianą troską ojciec głównego bohatera próbuje go „naprostować”, stosując przemoc tak psychiczną, jak i fizyczną. Tutaj dochodzą również do głosu stereotypy związane z pochodzeniem i narzuconym wzorcem męskości (ta historia jest silnie zanurzona w meksykańskiej kulturze). Juliàn mimo wszystko nie potrafi przestać kochać ojca, który od zawsze się nim opiekował (matka odumarła chłopca bardzo młodo):

„Nasze relacje zawsze były wyboiste. Mamy na koncie dobre chwile i nie jest bynajmniej tak, że się w ogóle nie dogadujemy. Nigdy nie mógłbym go nie kochać. Tyle że jest wiecznie taki krytyczny i najczęściej istnieje między nami wręcz namacalne napięcie.
»Nie gadaj jak piche [pieprzony] pedzio«, mawia, kiedy słyszy moją rozmowę z Itzel na FaceTimie.
A przed pogrzebem babci powiedział, żebym się nie zachowywał jak chillona [beksa]. To był jeden z wielu przypadków, kiedy mnie przestrzegał przed okazywaniem emocji, które mogłyby przynieść mu wstyd.
Do przemocy fizycznej rzadziej się ucieka. Jak na przykład po quinceanera Itzel, gdy znalazł mnie w kącie sali rozmawiającego z jej kuzynem, akurat w momencie, w którym chłopak chciał mnie wziąć za rękę. Musiałem się wykazać kreatywnością, żeby następnego dnia przed treningiem wytłumaczyć obecność siniaków na ciele.
To wszystko przez to, że on wie. Wiedział jeszcze przede mną, że jestem gejem. Zanim poznałem znaczenie tego słowa. Chciał zadbać o to, bym znienawidził tę część siebie.
Od siedemnastu lat naciska na mnie, żebym się prezentował sztywno jako heteroseksualny macho meksykańskiego pochodzenia”.

Jonny Garza Villa w raczej niepotrzebnym wstępie do książki (jak się okazuje, inspirowanej wątkami autobiograficznymi) ostrzega, że oprócz radości, w tej powieści czytelnicy znajdą także trudniejsze tematy i emocje. Jednak wbrew tym ostrzeżeniom jest to bardzo prosta historia, w której większość spraw układa się pomyślnie – na przekór istniejącym konfliktom. Niektóre problemy są ledwo zarysowane (na przykład pokusa, żeby spróbować jednak z kimś, kto jest bliżej – scena w bibliotece jest jedną z najciekawszych w powieści). Niemal wszyscy wspierają głównego bohatera w jego pierwszym love story. Ale tu nie chodzi tylko o tę historię miłosną, ale o dojrzewanie do samego siebie. I przez ten rok główny bohater zaliczy przyspieszony kurs dojrzewania – do szczęścia.

Z Juliànem i Matem łatwo się zaprzyjaźnić, łatwo im kibicować – i chciałoby się wiedzieć, jak im się uda. Tysiąc pięćset mil od słońca to powieść ciepła, napisana ku pokrzepieniu serc. Tak, aby dać nadzieję innym młodym ludziom identyfikującym się jako osoby LGBT. Takie książki mają w sobie coś otulającego. I wciąż są potrzebne.

Źródło cytatów: Jonny Garza Villa, Tysiąc pięćset mil od słońca, tłum. Agnieszka Patrycja Wyszogrodzka-Gaik, Wydawnictwo Young, Białystok 2023.

2 Replies to “Lektura na weekend – Tak daleko od siebie”

  1. Brawa za odwagę w poruszaniu trudnego tematu. Zarówno dla autora, wydawców jak recenzenta.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      🙂

Dodaj komentarz