Talent Show – KONKURS!

I zapraszamy do kolejnego konkursu! Tym razem możecie wygrać „Ruchome piaski” – drugą powieść Lucyny Leśniowskiej, absolwentki naszych kursów. Kto pozna dalsze losy Julii i Zygiego?

Pora na kolejny konkurs! Tym razem mamy dla was Ruchome piaski – drugą powieść Lucyny Leśniowskiej, absolwentki kursów Pasji Pisania. Książka niedawno miała swoją premierę. To kontynuacja świetnie przyjętej przez czytelników Niebieskiej łódki. Egzemplarze konkursowe ufundowało Wydawnictwo Marpress.

Co tym razem przyniesie lato w Jastarni? Julia i Zygi zaczynają pracę w ośrodku „Na Fali” jako opiekunowie kolonijni. Obydwoje są w szczęśliwych związkach i wydaje się, że mają przed sobą najlepsze wakacje w życiu. Jednak gdy Zygi odnosi pierwsze sukcesy jako muzyk, Julia przeżywa porażkę w konkursie malarskim i pogłębiającą się chorobę alkoholową ojca. Nikt z przyjaciół nie zauważa, że z Julią dzieje się coś złego. Dopiero nowy w towarzystwie Damian dostrzega narastający problem dziewczyny. Czy Julia da sobie pomóc? Więcej o tej powieści pisałem w niedawnej „Lekturze na weekend”.

,,Stałem na scenie kina ,,Żeglarz” i powtarzałem w myślach to, co powiedziała mi Wiktoria podczas spaceru. ,,Nie panikuj”. ,,Oddychaj głęboko”. ,,Zachowuj się, jakbyś to robił całe życie”. Kiedy szliśmy wzdłuż morza, jej słowa wydawały mi się możliwe do zrealizowania. Bo przecież panika to stan umysłu, więc wystarczyło poukładać sobie wszystko w głowie. Oddech to fizjologia. Najtrudniej było wyobrazić sobie siebie jako weterana publicznych wystąpień, bo w tym momencie próby wyluzowania wyparowywały jak gaz z niedokręconej butelki coca-coli.”

Zadanie konkursowe jest jak zwykle pisarskie. Ułóżcie historię, której słowem kluczem będzie: talent. To niekoniecznie musi być talent artystyczny. Opowiadanie nie musi być w żaden sposób związane z bohaterami konkursowej powieści.

Opowiadanie (lub jego fragment) wklejcie w formie komentarza do niniejszego wpisu. Tekst nie powinien przekroczyć 1700 znaków ze spacjami. Na wasze prace czekamy do 29 października włącznie. Lucyna Leśniowska wybierze najciekawsze prace, a ich autorzy/autorki otrzymają nagrody.

Powodzenia!

Źródło cytatu: Lucyna Leśniowska, Ruchome piaski, Wydawnictwo Marpress, Gdańsk 2023.
Źródło grafiki: https://media2.pl/media/37297-Mam-talent-Kontrowersyjne-jury-i-100-tys.-euro.html

13 Replies to “Talent Show – KONKURS!”

  1. Miałem już serdecznie dość wegetowania w domu dziecka. Aż pewnego dnia nasz nauczyciel matematyki wziął mnie na rozmowę.
    – Ty masz matematyczny talent – powiedział celując palcem prosto w moje czoło – nie zmarnuj go – pokiwał mi nim ostrzegawczo.
    – Ale jak?
    – Weź tę książkę i próbuj rozwiązywać te zadania. Nie od razu ci wyjdzie, ale nie zrażaj się.
    Posłuchałem i jeszcze tego samego dnia zacząłem czytać i próbowałem rozwiązywać. Ale zupełnie mi nie szło.
    – Mam dość – powiedziałem mu tydzień później próbując oddać książkę.
    On otworzył ją i przeczytał mi zadanie o sprzedawczyni jajek.
    – Spróbuj rozwiązywać od końca – doradził.
    Jeszcze wieczorem rozwiązałem je. Potem zaufałem mu całkowicie i wziąłem się ostro do roboty. Matematyka pochłaniała mnie całkowicie. Nie interesowały mnie żadne rozrywki. Potrafiłem nad zadaniami przesiedzieć wiele godzin i nie męczyłem się. Zacierały się przykre wspomnienia z domu, bo moi rodzice jeszcze żyją, ale nisko się stoczyli.
    Wystartowałem w konkursie Kangura i zdumiałem się podobnie jak klasa, że wygrałem. Tylko mój nauczyciel nie wyglądał na zaskoczonego.
    – Należało ci się – powiedział jakby nigdy nic.
    Jednak nad nauczycielem zawisły czarne chmury. Szkoła chciała się go pozbyć. Napisałem więc pismo od rodziców do dyrekcji szkoły by zadbała o niego i zebrałem podpisy.
    Już myślałem, że nauczyciel odejdzie kiedy do klasy wparował dyro. Obiecał zatrzymać nauczyciela i zauważył moje sukcesy w konkursie.
    Poprosiłem nauczyciela by pojechał ze mną na zagraniczną wycieczkę, która będzie nagrodą za Kangura. Zgodził się. Ciekawe czy na niej też będziemy rozmawiali o matematyce? – naszej pasji. Czy on albo ja nie będziemy mieć jej dość?

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Mamy pierwszą pracę! Kto następny?

  2. – Jestem na nie. – Anioł numer jeden pokręcił głową, krzywiąc przy tym swą anielską twarz w grymasie niesmaku.
    – No ja też nie jestem zachwycony – przytaknął mu Anioł numer dwa. – W drugiej zwrotce wyraźnie fałszowałeś. Szczególnie ten drugi wers.. a fe..
    Skulony pięciolatek z niewielkimi złotymi skrzydłami wpatrywał się w jury, siedzące za wielkim niebieskim stołem, okrągłymi jasnymi oczami.
    – I śpiewasz tak, jakby ktoś cię przydepnął wielkim butem – dodał od siebie Anioł numer trzy. – Takie yyyy… yyyy…
    – Dokładnie, przede wszystkim wysokie tony to dramat. – Anioł numer dwa był wyraźnie zdegustowany. – Nie wyciągasz dźwięku do górnych rejestrów. – Gestykulował dłońmi jak dyrygent przed orkiestrą. – To jest takie ucięte, ucięte, można by rzec, jak nożem.
    – I nieprawidłowo pracujesz oddechem. – Anioł numer jeden zrobił znaczącą pauzę. – Śpiew jest jak opowiadanie. A milczenie jest jego częścią, bo wtedy wybrzmiewają słowa. Czyli gdy śpiewasz: „Aniele mój..” to tam zaraz jest oddech, głębooooki oddech, by każdy mógł poczuć głęboko w sercu, że anioł jest jego.
    – Czyli odpadasz. – Anioł numer trzy nie bawił się w dyplomację.
    W błękitnych dziecięcych oczach pięciolatka pojawiły się łzy, a usta ułożyły się w podkówkę.
    – Przykro nam, ale chór anielski ma swoją renomę. Już od tysięcy lat – tłumaczył rzeczowym tonem Anioł numer jeden. – To ważne dla tych ludzi tam, na dole, by utrzymać odpowiedni poziom.
    – Wróć do nas za jakiś czas – dodał pocieszająco Anioł numer dwa. – Tylko poćwicz wcześniej.
    – Ciężka praca popłaca, grunt to nie tracić nadziei. – Anioł numer trzy spojrzał porozumiewawczo na Anioła numer dwa.
    Małe nóżki powoli podreptały za kulisy, niosąc zapłakaną buzię.

  3. „OTO JAKIŚ CIEŚLA WYCIĄŁ ODPOWIEDNIE DRZEWO, CAŁĄ KORĘ ZDJĄŁ Z NIEGO UMIEJĘTNIE” (MDR 13, 11) CZYLI DIALOG Z ROMANEM INGARDENEM

    – Czy masz talent, Romanie? – zapytałem
    – Właściwie nie mam – odpowiedział mistrz. Talent powinien mieć ten, kto mnie zrozumie.
    – Więc Leonardo da Vinci, Michał Anioł, Rafael Santi, Donato Bramante czy Filipo Brunelleschi nie mieli talentu?
    – Talent powstał na styku ich dzieła i człowieka, który się nim zachwycił. Gdyby tworzyli wspaniałe rzeczy, ale nikt by ich nie zauważył, stałyby jak miliony innych w milionach kościołów, pokryte kurzem nieuwagi. Uskrzydlona dusza musi wznieść się ku ideałowi piękna. Prowadzą jej zaprzęg koń uparty i układny, zatem trudno ogromnie ku ideałowi dotrzeć. Tym bardziej więc, gdy ową ideę osiągnąć dwie różne dusze mają. Tego, który tworzy i tego, który patrzy. Ambrozję wówczas spijać będą, gdy stan zgody razem osiągną – zadumał się mistrz i popatrzył na mnie nieobecnym wzrokiem.

    (swego czasu na moim starym blogu – naczyniu glinianym – był cały cykl o Romanie Ingardenie, niedocenionym polskim filozofie, który w myśl swoich własnych słów i miał talent, i go …nie miał;-)

  4. Talentu nie kupisz, mawiała babcia. Wiedziała, o czym mówi. Jej talentem było granie na nerwach dziadkowi i osiągnęła w tym wirtuozerię, choć im się nie przelewało.
    Ale miejsce w pierwszej drużynie KS Stodółki można było nabyć za niewygórowaną kwotę. Talentu nie wymagano. Dzięki, tatku, za drugi najlepszy prezent urodzinowy!
    Ten najlepszy prezent…ował właśnie swoje wdzięki, za które również zapłacił mój tata, na trybunach, ufundowanych przez tego samego sponsora. Pomachałem przyszłej narzeczonej. Iza nie wiedziała, że po zdobyciu bramki zamierzam się oświadczyć.
    Tata obiecał, że dzięki słabości sędziego do królów Polski, najpóźniej po kwadransie zostanie podyktowany karny dla Stodółek. Nie wiem, czym skłonił trenera, by wyznaczył mnie do strzelania, ani bramkarza rywali, by dał się oślepić słońcu, ale wszystko było pod kontrolą.
    Do tego czasu miałem tylko unikać piłki i nóg przeciwni.. Ałaa!!!
    *
    Obudził mnie SMS. Na ślepo sięgnąłem po iPhone’a, ale nie leżał tam, gdzie zawsze. Otworzyłem oczy i zamiast wnętrza sypialni ujrzałem pożółkłe ściany, linoleum i mój śliczny nowiutki telefon rzucony na lepiący się blat odrapanego stolika na kółkach.
    „Jak mogłeś mnie tak upokorzyć? Z nami koniec!” przeczytałem. Iza.
    W drzwiach, odwrócone tyłem, rozmawiały dwie pielęgniarki.
    – Straszna kontuzja.
    – Taki młody i już kaleka.
    – Przynajmniej na biednego nie trafiło. Wiesz, kim jest jego ojciec?
    – I co mu po tym? Zdrowie i miłość, Zosiu. Zdrowie i miłość. Dwie rzeczy, których nie kupisz za żadne pieniądze.
    IPhone zasygnalizował kolejną wiadomość od Izy. „Skarbie, przepraszam za tamto. Twój tata przekazał mi pierścionek. Jest piękny! TAK!”
    Głupie stare baby. Co one wiedzą?

  5. – Jest rosół? – spytała w progu.
    – Przepraszam, kochanie. Ta kura, którą chciałem zarżnąć, ona… zdechła dziś rano.
    – Zdechła – powtórzyła, jakby to była kwestia aktorska do zapamiętania natychmiast.
    – Była taka podejrzana, ale jeszcze w poniedziałek jadła uśrutowaną kukurydzę, przecież wiesz.
    – Jadła. Kukurydzę. Ale zdechła – powtórzyła znów, tym razem jak wyuczoną kwestię.
    – Chciałem zabić inną, ale no… Kukułka siedzi twardo, to przecież kwoki nie zabiję, bo mięso w gorączce, niedobre. Ten ostrząp z ułamanym dziobem nosi, żal zabić. Ta z przekrzywionym grzebieniem jeszcze wodzi te dwa młode.
    – To nie ma rosołu?
    – Zrobiłem wodziankę. Samica była już stara. Mięso twarde, to pewnie przez te biszkopciki, co jej przynosiłaś.
    Podeszła do parującego garnka na kuchence. Beznamiętnie zanurzyła w nim chochlę, wyławiając siną, króliczą czaszkę z wbitą w oczodół marchewką. Upiła odrobinę.
    – Dobra…
    – To świetnie! Przez ten rok na bezrobociu rozwinąłem trochę talent do…
    – … ale chciałam rosół.
    Wieczorem zasnęła przy czytaniu książki. Mały, otwarty tomik spoczywał na jej piersiach. Przybrał kształt namiociku, unosząc się w rytm oddechu. Podniosłem go. Przypowieść o talentach wieńczyły posępne wersety:

    Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma. A sługę nieużytecznego wyrzućcie na zewnątrz – w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów”. (Mt,25,29-30)

    Pomyślałem o tej zdechłej kurze, a potem o spóźniającym się zasiłku. Pospiesznie wydarłem cieniutką karteczkę z przypowieścią i poszedłem do piwnicy. Położyłem ją na stole i nasypałem na nią tytoń. Zwijałem długo, a litery powieści topiły się jak brudny śnieg pod spoconymi palcami.

  6. – Profesorze T.Alent, panie profesorze! – Drepczący przez przejście starszy pan o mało co nie zatrzymał się na pasach. Obejrzał się chyłkiem za ramię i pewnie udałby, że nie słyszy, gdyby nie zobaczył na rogu dryblasa machającego energicznie czerwoną chustką.
    – Pan mnie z kimś nie pomylił? – zapytał chytrze, gdy tamten dogonił go po drugiej stronie ulicy.
    – Nie poznaje mnie pan? Wiem, włos już nie ten – mężczyzna przejechał dłonią po szpakowatym jerzyku – Dlatego machałem znakiem rozpoznawczym. To ja, Roman, znaczy Romek.
    Profesor spojrzał na niego badawczo zza okularów, po czym westchnął i powiedział z naciskiem:
    – Prosiłem, żeby mnie nie niepokoić. Na emeryturze jestem.
    – Ależ, panie profesorze, Tytus zniknął! Jakiś taki był ostatnio osowiały, żarty się go już nie trzymały, jak nie on… A’Tomek powiedział, że bez pana nie damy rady!
    Profesor T.Alent zrobił ruch, jakby chciał odejść, więc Romek złapał go za rękaw.
    – Niech pan zbuduje jeszcze jeden, ostatni pojazd – taką cyberbrykę napędzaną lajkami na ten przykład. Albo deskę do serfowania w odmętach sieci. Tylko w panu nadzieja! – Spojrzał na profesora błagalnie.
    – Nie, przyjacielu, koniec z tym. Jeśli chcecie z A’Tomkiem ryzykować skórę dla Tytusa, proszę bardzo, ale od kiedy Centralny Ośrodek został zamknięty, nie wracam do przeszłości – rzucił surowo profesor i odwrócił się, poprawiając kowbojski kapelusz na siwej czuprynie. Romek nawet już nie próbował go zatrzymywać. Profesor jednak jeszcze nie skończył:
    – Musicie teraz liczyć na młode talenty. Żaden z moich asystentów by się wam nie nadał? – zagadnął łagodniej – Spytajcie Annę, zawsze miała smykałkę do konstruowania dziwactw. Chociaż myszek na pewno wam nie da…

  7. – Już czas – usłyszała, po czym poczuła lekkie popchnięcie.
    Wyszła na scenę niepewnie, z żołądkiem ściśniętym pod samo gardło i kolanami miękkimi jak rozgotowane kluski. Blask reflektorów i nieznośna ilość ludzi skutecznie ją onieśmielały.
    – Witamy, witamy, prosimy panią. Jak się nazywasz? – wybrzmiał przyjemny głos Marka, jednego z jurorów.
    ‘ Mar, mar… Marcelina…’ nie, nie tak miało być! Strofowała samą siebie, zawiedziona, że miesiące prób nie zdało się na nic.
    – Widzę, że się stresujesz, więc żeby nie przeciągać, bierz głęboki oddech i do roboty,
    publiczność czeka.
    – Jak powiedział znany ktoś, talent się ma, albo się go nie ma,hehe. – Kamil złamał moment wyczekiwania swoim infantylnym żartem. Był wredny. Może właśnie dlatego zasiadał w ławie jury. Aktualnie karmił się całą uwagą, a jego chuda sylwetka rosła niemalże w oczach. Rozkoszował się szyderczymi szeptami wokół i gapił się na nią z satysfakcją .Cholerny showman, bez trudu mnożył swoje talary, szlifował je, robił z nich diamenty, jadł na obiad takie jak ona.
    A ona? Stała, przywarta do podłogi, tuż obok mikrofonu, który swoim masywnym stojakiem w kształcie litery iks, podpowiadał gdzie jest zakopany skarb.
    ‘Jeszcze tylko jeden krok, jesteś już tak blisko.’
    – Marci, jestem Marsi -odważyła się odwrócić wzrok od twarzy, która z trudem powstrzymywała śmiech.
    Zamknęła oczy, a muzyka zaczęła płynąć z jej ust niczym rwący potok, silny i trwały. Jej głos, rozbrzmiał jak śpiew ptaków rozlany wśród zapachu wiosny. Magiczny dźwięk sprawił, że poczuła wolność i pomimo mocno zaciśniętych powiek, ujrzała nowy świat. Piękniejszy, straszniejszy, ciekawszy.
    A potem nastąpiła cisza.
    Brawa.
    Triumfalnie zerknęła w jego kierunku, wciąż się w nią wpatrywał. Nieco inaczej…

  8. -Widziałaś? Biedna Ania, stoi bez ruchu, podobno nie uroniła jednej łzy – słyszę głos za plecami. -W szoku jest, nie odzywa się od wypadku. Byli bardzo związani. Janek poświęcał jej każdą chwilę. Biedne dziecko, strach pomyśleć co z nią będzie. Harował nocami żeby mogła trenować. Codziennie woził ją na korty. Zawsze powtarzał, że dziewczyna ma wielki talent. To cud, że cała wyszła z wypadku.
    Stać, nie ruszać się, nie podnosić głowy, nie odzywać, nie odwracać, na nikogo nie patrzeć. Mama mówi, że z twarzy można wyczytać wszystko.
    To był normalny dzień, jak wszystkie od pięciu lat. Zawsze tak samo. Tylko światło zmieniło się wcześniej. Punkt czwarta krzyczał przez okno samochodu „Anka, ruchy. Zaraz zaczynamy”. Po drodze nie rozmawialiśmy. Na miejscu zabierał torbę, siadał na ławce, wyciągał telefon i coś oglądał. Najpierw bieg, 10 okrążeń boiska, potem skakanka 30 minut. Co chwilę sprawdzał, czy nie przerwałam. Zaczynało się jak przychodził trener. Odkładał telefon i krzyczał: „Za szybko! Za wolno! Bokiem do siatki! Postaraj się! Spóźniasz się! Weź się w garść! Myśl! Źle, źle, źle!”
    Jak wracaliśmy też zawsze mówił to samo: „Co ty sobie wyobrażasz? Nie wiesz ile kosztują te treningi? Sam talent nie wystarczy. Musisz więcej pracować. Gdybym ja miał takie możliwości to…!” Tu zawsze odwracał głowę w moją stronę. Wtedy też odwrócił. Nie skończył. Światło zmieniło się wcześniej.
    -Aniu wracamy. Już koniec – mama objęła mnie delikatnie.
    -Mamo, będę mogła chodzić na chór? Pani mówi, że mam słuch absolutny.
    -Będziesz. Bez taty na tenisa nie będzie nas stać- pochyliła się i spojrzała mi w oczy. – Tak mi przykro. Proszę, nie płacz.
    -A jednak płacze – powiedział ktoś z tyłu.

  9. Dlaczego rodzice pozwolili mi żyć?
    Dlaczego nie postąpili tak, jak 99% innych rodziców podstawionych przed faktem, że ich nowo narodziny syn czy córka urodziło się bez talentu?
    Siedzę na lekcji i patrzę na nauczyciela, który od kilku minut próbuje zmusić mnie do odpowiedzi na pytanie, dlaczego uwalnia się od życia dzieci bez talentu. Krople potu płyną mi wzdłuż kręgosłupa, a żołądek skurczył się to wielkości orzeszka ziemnego.
    Mam wrażenie że on wie, że wszyscy wiedzą.
    Spuszczam wzrok na blat obdartego stołu.
    – Beztalencie – szepcze Tomasz, siedzący za mną. Dźga mnie w plecy długopisem. – Beztalencie – powtarza głośniej.
    Nie. Boże, nie.
    – Beztalencie nie ma żadnych praw – słyszę głos nauczyciela. Podnoszę na niego wzrok. – To wynaturzenie, które nasi przodkowie spalili na stosie pół wieku po czarnej zarazie… To beztalencia zatruli matkę ziemię i postawili ludzkość na skraju zagłady.
    – Śmierć wszystkim beztalenciom – krzyczy Marcin, siedzący obok mnie.
    Podskakuję na krześle.
    – Śmierć im wszystkim – przytakuje nauczyciel.
    Po chwili klasa unosi prawą rękę do góry.
    Boże, nie.
    Robię to samo choć wiem, że nic się nie wydarzy. Cała klasa patrzy na moją pustą dłoń.
    – Beztalencie – krzyczą.
    Nie wytrzymuje i wybiegam z klasy z płaczem. Jestem na korytarzu, gdy dobiega mnie odgłos szurania drewna o podłogę. Wybiegam ze szkoły, kilku uczniów biegnie za mną.
    – Śmierć beztalenciu – krzyczą.
    Uciekam do lasu, zimny wiatr smaga moje policzki, ale nie czuję zimna. Brak mi tchu, ale biegnę dalej. Potykam się o wystający korzeń, padam na kolana boleśnie się raniąc. Wokół mnie nie ma żywego ducha, nikogo kto staną by w mojej obronie. Tomasz dopada mnie pierwszą łapie za włosy i szarpie. Krzyczę, ale nie robi to na nim żadnego wrażenia. Uderza moją głową o pień drzewa. Czuję zapach sosny. Padam twarzą na miękki mech.
    Tomasz przywołuję iskrę talentu, lśni mu w dłoniach jak gwiazda na nocnym niebie. Marcin, Kuba i Zbyszek przybiegają chwilę potem jak Tomasz demonstruje mi siłę swojej iskry talentu, a może chce poznać mi co mnie czeka. Nie ma to znaczenia. Drzewo trawi niebieski ogień, a on śmieje się w głos.
    – Spalmy beztalencie – krzyczy Marcin.
    – Na stos z nią. – Kuba i Zbyszek przywołują swoje iskry i za ich pomocą łamią drzewa. Usypanie niewielkiego stosu zajmuję im kilka minut.
    Błagam i płaczę, ale dla nich nie jest karaluchem.
    Nagle wszystko cichnie. Tomasz stoi przed mną, w jego spojrzeniu nie ma życia, choć przede chwilę iskrzyło się w nich podniecenie. Marcin i Zbyszek uciekają z krzykiem, a Kuba zamiera.
    Poczułam go kilka sekund przed tym, nim mnie minął – Zjadacz Talentu.

  10. 1 do 99

    -Jak to Paweł Zieliński złamał rękę? Co teraz? Ktoś musi go przecież zastąpić – dyrektor Malewski usiadł ciężko na swoim fotelu.
    -Tak się złożyło, że Julka jest na rocznej wymianie w Kanadzie, Jurek i Antek mają w tym czasie egzaminy przedmaturalne i…. nie mam nikogo innego – ostatnie słowa wypowiedziała pani Ewa Kownacka prawie szeptem.
    -Pani Ewo, pani wie, że na konkurs robotyki musimy wysłać pięciu uczniów. I nie musze pani przypominać, że właśnie temu konkursowi, nasza szkoła zawdzięcza swoja renomę – odpowiedział Malewski ostrym tonem – Proszę coś wymyślić!
    Pani Ewa zamyśliła się na moment.
    – W młodszej grupie robotyki mam bardzo utalentowanego chłopca: Marek Szostak, on jest również matematycznie bardzo uzdolniony. To on skonstruował mechanicznego psa, którego pokazaliśmy na ostatniej prezentacji, przypomina pan sobie…
    – „Rex”, oczywiście to był wspaniały projekt – dyrektor uśmiechnął się z ulga. A więc to ten Marek skonstruował psa? Imponujące.
    -Dokładnie biorąc… kluczowe pomysły pochodziły od Marka, ale cala konstrukcje zbudował Janek Kowalewski. On jest miłym, ale bardzo przeciętnym uczniem, nie jest tak utalentowanym jak Marek. Co nie wiedział to doczytał no i skręcał tego robota cały miesiąc.
    – Dużo pracy, na jednego chłopca… – odparł zdumiony dyrektor.
    – Sto pięćdziesiąt godzin – potwierdziła pani Kownacka.
    Janek jest pracowity. Marek za to jest geniuszem, tylko on nie ma cierpliwości do śrubek…
    – Świetnie, więc mamy naszego brakującego chłopca na zawody w przyszłym tygodniu.
    – Marek się ucieszy – uśmiechnęła się pani Ewa
    -Marek? Pani Ewo… sukces składa się tylko w jednym procencie z talentu, reszta to ciężka praca. Janek, pani Ewo! Janek!

  11. Krzykliwa gromada chłopców biegła w stronę starego rynku, otoczonego gęstą zabudową kamieniczek. To tu zbiegały się wszystkie uliczki miasteczka. Obecnie, jak co piątego dnia każdego miesiąca, zamienionego na plac targowy. Chłopcy przeciskali się przez tłum, o dziwo nie zatrzymując się jak zawsze przy kramach ze słodyczami. Udali się wprost na stragan starego sprzedawcy talentów.
    Na prostym drewnianym blacie, pokrytym miękkim aksamitnym płótnem, rozłożone były perłowe kule o różnej wielkości. Od tych drobnych dla błahych talentów, po te duże błyszczące, trzymane za szklaną gablotką zarezerwowaną dla najcenniejszych okazów.
    – Chciałbym muchy w locie łapać! – krzyknął pierwszy, który dobiegł.
    – A ja pluć pod wiatr! – zadeklarował następny.
    Chłopcy przekrzykiwali się głośno. Jednakże sprzedawca wiedział, że te prawdziwe marzenia są skryte i ciche. Czuł, że musi szukać tej właściwej osoby.
    – A ty co chciałbyś robić? – zapytał najcichszego z nich.
    Chłopiec zdziwił się, że ktoś zwrócił się do niego. Podniósł głowę i nieśmiało powiedział:
    – Latać…
    Zawtórowały mu gromkie śmiechy kolegów.
    – To bardzo piękne marzenie – odpowiedział sprzedawca – Mam tu takie coś. Kosztuje… Powiedzmy, że dla ciebie jest za darmo.
    Chłopcy przycichli i zaniemówili. Po chwili znów wybuchła wrzawa, bo każdy chciał coś kupić, targując się ze sprzedawcą.
    Handlarz oczami śledził oddalającą się grupę dzieci, zwłaszcza tego jednego. Patrzył, jak sięgnął do plecaka po kartkę papieru i zaczął ją składać. Pomyślał, że skoro chce latać to robi origami ptaka, by uskrzydlić marzenia. Zdziwił się, kiedy chłopiec powstał i cisnął papierowym samolotem w bezkres przestworza. Wiatr porwał samolocik i uniósł wysoko.

  12. Ola wróciła z ogniska wściekła jak burza gradowa. Zgubiła klucz od roweru, ojciec się wścieknie.
    Ale co tam! Najgorsze, że znów była sama. Żaden chłopak nie odprowadził jej do domu.
    Inaczej wyobrażała sobie to całe ognisko i w ogóle. Myślała, że w nowej szkole pozna przyjaciół, zacznie z kimś chodzić. Na przykład z Zygim. Jakaż była naiwna!
    Dom spał, pogrążony w ciszy. Rodzice nawet nie zaczekali na jej powrót.
    Dla nich liczy się tylko Klaudia.
    „Z Olą same kłopoty! – wzdychała matka. – Czego się chwyci, zaraz psuje! Nie masz pomocy i pociechy. Na szczęście młodsza już inna.”
    Zdjęła buty, rzuciła katanę na wieszak. Chybiła, dżinsowa kurtka opadła na podłogę jak kałuża. Nacisnęła klamkę, nie zapalając światła wsunęła się do pokoju. Zajęła połowę wersalki. Na drugiej leżała Klaudia. Smarkula najwyraźniej na nią czekała.
    – I jak? Co z Zygim? – zapytała.
    – Gówno! Śpij!
    – Coś taka zła?
    – Daj mi spokój! Jestem zmęczona.
    – Nie bądź taka! Powiedz coś.
    – Co?! Że zgubiłam klucze od roweru i stary będzie darł ryja?
    – Poszukamy rano. A Zygi?
    – Zygi! Zygi! Żałuję, że ci o nim powiedziałam! Pewnie wszystkim rozpaplałaś!
    – No coś ty! – Klaudia przekręciła się na drugi bok tak gwałtownie, że prawie spadła z wersalki.
    „I dobrze, niech się obraża, przynajmniej zostawi mnie w spokoju” – Ola zamknęła oczy.
    Próbowała przywołać sen, lecz pod powiekami wyrosła chuda sylwetka Zygiego, a zaraz obok wyłoniła się Julia.
    Jak to jest, że niektórzy mają wszystko? Urodę, sympatię i do tego talent.
    Zygi gra, Julia maluje. I chlebek upiekła. Kuchareczka jedna!
    A ona, co? Ma talent. Wielki talent. Do gubienia kluczy. Do kłótni z siostrą. Do bycia niezdarą.
    Wszystko psuje, oto jej talent!

Dodaj komentarz