W bostońskiej bibliotece spotykają się cztery przypadkowe osoby. Nagle rozlega się krzyk. Okazuje się, że pewna kobieta została zamordowana… Freddie, Cain, Whit i Marigold spróbują rozwiązać zagadkę jej śmierci. A jednak „Kobieta z biblioteki” Sulari Gentill to nie taki tradycyjny kryminał…
„Tak więc idziemy do Sali Map, żeby odnaleźć przyjaźń i pierwszy raz w życiu piję kawę z mordercą”
Narratorką Kobiety z biblioteki Sulari Gentill jest Winifreda „Freddie” Kincaid. Pochodzi z Australii, przyjechała do Bostonu jako stypendystka. Poznajemy ją w czytelni Bostońskiej Biblioteki Publicznej, gdy próbuje pisać powieść. Miejsce wydaje się jak najlepsze do pisania, a jednak Freddie czuje się dość onieśmielona:
„Jestem murarką, która pracuje bez uprzedniego naszkicowania planów. Układam słowa w zdania, a zdania w akapity, tworząc z nich mury o przypadkowych kształtach i kątach. Nie ma w tym żadnej obmyślonej struktury, a jedynie cegły połączone ze sobą tak, by wsparły jakąś opowieść. Nie mam pojęcia, co właściwie buduję, ani czy ta budowla się nie zawali.”
Narratorka jest bardziej skupiona na towarzyszach z czytelni (oddaje się bardzo pisarskim obserwacjom). Nagle w tym miejscu, w którym hałas jest niewskazany, rozlega się krzyk kobiety. Ten nieoczekiwany impuls sprawia, że Freddie i jej obserwowani znajomi – Whit Metters, przyszła psycholożka Marigold Anastas oraz tajemniczy pisarz Cain McLeod – zbliżą się do siebie. Wkrótce w bibliotece zostają znalezione zwłoki Caroline Palfrey, dziennikarki pracującej dla jednego z tabloidów. Staje się jasne, że to jej śmiertelny krzyk słyszeli Freddie, Whit, Marigold i Cain. W czwórkę postanowią dowiedzieć się, co zaszło w bibliotece. Brutalne morderstwo okazuje się wyjątkowo inspirujące dla Freddie:
„Pogłaśniam telewizor i wracam do pracy, mając wyrzuty sumienia, z powodu tego, że bez względu na to, co czuję wobec śmierci tej nieszczęsnej kobiety, nie zahamowało to ani nie spowolniło potoku słów, które wystukuję na klawiaturze. Pojawiają się szybko i splatają w zadania mocne i rytmiczne, które zaskakują mnie swoją klarownością. Mam wrażenie, że to trochę nieprzyzwoite pisać tak dobrze po takiej tragedii. Ale piszę. Historię nieznajomych połączonych krzykiem.”
Gdyby tylko na pisaniu się skończyło! Ale cała czwórka zostaje mocno uwikłana w tę historię. I nie chodzi tylko o rodzące się fascynacje miłosne (Cain i Freddie rozumieją się lepiej jako pisarze, z kolei Marigold jest wyraźnie zauroczona Whitem). Okazuje się, że Cain skrywa wiele sekretów, nie jest do końca szczery ze swoimi nowymi znajomymi. Czy mógł mieć coś wspólnego ze śmiercią Caroline? Ale przecież kiedy rozległ się przerażający krzyk, on i pozostali siedzieli na miejscu. Mimo wszystko robi się coraz bardziej niebezpiecznie – ktoś wdaje się w bójkę, ktoś inny omal nie ginie. Tymczasem Freddie pisze dalej, jakby niepokojące zdarzenia napędzały ją twórczo:
„Moje postacie powieściowe są zbyt powiązane z realnymi ludźmi, którzy zainspirowali mnie do ich stworzenia, a ci realni ludzie są moimi przyjaciółmi. Nowymi, ale już kochanymi, spowitymi w pełne podekscytowania upojenie początkiem przyjaźni – przyjaźni jeszcze nieskażonej irytacjami, rozczarowaniami i drobnymi zdradami, które pojawiają się wraz z upływem czasu.”
Jednak Kobieta z biblioteki to nie jest typowy kryminał. Mamy tu do czynienia raczej z całkiem udaną powieścią szkatułkową, z książką w książce (i to niejedną). Bo to Australijka Hannah Tigone tak naprawdę pisze książkę o zabójstwie kobiety w bibliotece. Nie pojawia się na powieściowej scenie, znamy ją jedynie z maili, które pisze do niej niejaki Leo z Bostonu, pisarz, który nie potrafi zainteresować wydawców swoją pierwszą książką. Łączy ich pisarska współpraca – Leo dzieli się wrażeniami, wprowadza korekty, sugeruje, podsyła zdjęcia ilustracyjne, czasami neguje skorzystanie z pewnych słów, których może w Australii używa się w mowie potocznej, ale nie w Ameryce. Z czasem coraz bardziej angażuje się w proces twórczy. Jego listy z komentarzami zamykają kolejne rozdziały. Co ciekawe, sam Leo również pojawia się w powieści Hannah – sąsiad, dobry duch, zawsze gotowy wyciągnąć pomocną dłoń.
To był bardzo dobry pomysł, aby historię kryminalną zamknąć w formule pisania powieści niejako na bieżąco. Cały czas pamiętamy, że to powstająca na bieżąco fikcja. Dzięki temu też da się uwiarygodnić pewne sprawy, które w „realnym” życiu mogłyby wzbudzać wątpliwości: postać lekarki bez dyplomu, nieco naiwne decyzje Freddie, tę błyskawiczną przyjaźń między czwórką tak naprawdę obcych sobie osób, równie błyskawicznie rozgrywające się wątki romansowe – i tutaj Gentill trochę się asekuruje. Leo z powieści Hannah tłumaczy: „Autorzy kryminałów, powieściopisarze historyczni, autorzy thrillerów politycznych, pisarze science-fiction: wszyscy z wyjątkiem ludzi tworzących instrukcje obsługi, piszą romanse. Stroimy nasze powieści w morderstwa albo dyskusje o moralności i społeczeństwie, lecz w gruncie rzeczy obchodzą nas tylko związki między ludźmi”). To tak, jakby pisarka wciąż puszczała oko do czytelnika – to tylko literatura! Zresztą interesująca gra z czytelnikiem toczy się tu na wielu poziomach.
Pod względem kryminalnym Kobieta z biblioteki dobrze się sprawdza. Trzeba tu pochwalić Hannah Tigone. Intryga jest zawikłana (choć wszystko zdaje się wskazywać na jedną osobę), a na koniec – jak w najlepszych reprezentantach gatunku – okazuje się całkiem prosta. Finał jest zaskakujący, a obie opowieści łączą się ze sobą. Historię śledzi się z zaangażowaniem. Sulari Gentill mruga do czytelnika, bawi się konwencją, a jednocześnie zbytnio poza nią nie wychodzi – i może to jest klucz do tego, dlaczego ta książka zdaje egzamin czytelniczy. Dodatkową atrakcję stanowią wątki czysto pisarskie: te dywagacje, ten research, wreszcie te próby zainteresowania wydawcy (nieszczęsny Leo!). Dobrze to wszystko pomyślane!
Kobieta z biblioteki Sulari Gentill to bardzo pisarski kryminał. Polecam – zarówno miłośnikom gatunku, jak i pisarzom/pisarkom!
Źródło cytatów: Sulari Gentill, Kobieta z biblioteki, tłum. Janusz Maćczak, Wydawnictwo MOVA, Białystok 2023.