Lektura na weekend – Saga rodzinna w rozbitym zwierciadle

Oto imponująca willa usytuowana na obrzeżach Barcelony. Jaką historię kryje w sobie ten dom i jego mieszkańcy? Odkryjcie ją krok po kroku – w scenach, urywkach jak w skrawkach tytułowego rozbitego lustra.

„Powieść powstaje przede wszystkim z dużej dawki intuicji, z dodatkiem tego, co nieuchwytne, agonii i zmartwychwstań duszy, uniesień, rozczarowań, pokładów mimowolnych wspomnień… całej tej alchemii”

W pierwszej scenie Rozbitego lustra – klasycznej już powieści cenionej katalońskiej pisarki Mercé Rodoredy (1908-1983) obserwujemy pewną parę małżeńską u jubilera. Nicolau Rovira, finansista, chce kupić swojej młodziutkiej żonie coś absolutnie wyjątkowego. Wybór pada na „brylantowy bukiet kwiatów wielkości dłoni”. Teresa jest wdzięczna za tak imponujący prezent – musi go wykorzystać, żeby poradzić sobie z pewnym problemem, zaistniałym jeszcze przed małżeństwem z Rovirą. Chodzi o to, aby znaleźć dobrą opiekę dla nieślubnego syna Teresy, owocu romansu z żonatym latarnikiem.

Historia miłosna Nicolau Roviry i Teresy Goday zakrawa na mezalians. On ma arystokratyczne pochodzenie, ona jest córką biednej handlarki rybami. On zakochał się w niej na przekór „powinnościom” społecznym, ona – ze złamanym sercem – przystała na to małżeństwo. Mąż nie tylko obsypał ją bogactwami i dobrze zabezpieczył, ale przede wszystkim zrobił z niej damę. Wkrótce zmarł, a jego śmierć otworzyła przed Teresą nowe perspektywy – bo Nicolau Rovira „był trampoliną, która ją wzniosła do świata Salvadora Valldaury”, pewnego dyplomaty. Nowożeńcy osiadają w wielkiej willi na obrzeżach Barcelony. Tam będzie się toczyć ich życie – w domu, który staje się niejako osobnym bohaterem tej powieści. Dom będzie świadkiem rodzinnego szczęścia, ale i wielu dramatów, tych prywatnych i tych związanych z Wielką Historią. Akcja obejmuje wiele dekad – będziemy śledzić nie tylko dzieje członków rodziny Teresy i Salvadora, ale także losy licznej służby. Największą rolę odgrywa tutaj Armanda, najwierniejsza z służących, swoista opiekunka domu.

Saga rodzinna? O tak, niewątpliwie. Obserwujemy rozkwit i stopniowy upadek zamożnego rodu – niczym w Sadze rodu Forsyte’ów Johna Galsworthy’ego albo w powieści Buddenbrokowie Thomasa Manna – i analogiczny upadek rodowej siedziby. Niemniej Rodoreda proponuje ciekawe ujęcie. Nie przedstawia spójnej, ciągłej fabuły (choć wiadomo, że czas biegnie naprzód, ludzie zmieniają się, podejmują nowe wyzwania, a wreszcie umierają). Poznamy historię tej rodziny poprzez pojedyncze sceny. Jakby ktoś zapisywał zdarzenia w kronice rodzinnej (w tym kontekście niestandardowa forma zapisu dialogów – w cudzysłowach – nie wydaje się przypadkowa). Bo wygląda na to, że to postacie są dla katalońskiej pisarki najważniejsze.

Chyba najbardziej intrygującą pozostaje Teresa. Piękna, silna, w dużej mierze niezależna kobieta, która wykorzystuje swoją szansę i pnie się po drabinie hierarchii społecznej (jeden z bohaterów nazwie ją „lalką na wystawie świata”). To właśnie ona stanowi swoiste centrum rodziny, domu. Równie ciekawą postacią jest jej drugi mąż – człowiek spełniony, który jednak nosi w sobie jak drzazgę dawną historię miłosną z Austrii (skrzypaczka Barbara tylko na chwilę pojawiła się w jego życiu, ale zostawiła w jego sercu niezatarty ślad).  Ich córka Sophia wydaje się zimna i zdystansowana, odbija od siebie cieplejsze uczucia. Ważnym wątkiem jest również ten z wnukami Teresy: Ramonem, Marią oraz Jaumem. Każdy z bohaterów jest inny, każdy wnosi coś unikalnego do tej historii. A przecież pojawiają się i inne osoby, spoza rodziny: służące, przyjaciółki, notariusz, jubiler, malarz pokojowy. Ogromną rolę grają tu szczegóły-artefakty – ptaki (na przykład pawie), ozdobne naczynia, biżuteria, wymyślne stroje, fotografie, kwiaty, uszkodzone drzewo. To wszystko składa się na wyjątkową opowieść o rodzinie. Chce się odkrywać karty tej historii.

Jeszcze słówko o tej nietuzinkowej formie – Rodoreda zdaje się za punkt wyjścia słynne powiedzenie Stendhala o tym, że powieść jest zwierciadłem przechadzającym się po gościńcu. Tu owo zwierciadło zostaje rozbite, historia podzielona na części, nieco rozproszona. Rozbicie lustra to jeden z najciekawszych motywów powieści:

„Lustro się rozbiło. Niektóre kawałki tkwiły w ramce, ale kilka innych spadło na ziemię. Podnosiła je i wciskała w puste miejsca, gdzie jej zdaniem pasowały. Czy te koślawo ułożone odłamki odzwierciedlały rzeczy takimi, jakimi są? I nagle w każdej odrobinie lustra zobaczyła lata swojego życia przeżytego w tym domu. Zafascynowana, pochylona nad ziemią, nie potrafiła tego pojąć. Wszystko się działo, zatrzymywało się, znikało. Jej świat ożywał tam w środku, ze wszystkimi kolorami, z całą siłą. Dom, park, salony, ludzie; młodzi, starsi, w trumnie, płomienie świec, dzieci, suknie, dekolty, a w nich uśmiechnięte lub smutne twarze, nakrochmalone kołnierzyki, krawaty perfekcyjnie zawiązane, buty świeżo wypastowane, kroczące po dywanach albo po piasku w ogrodzie. Orgia minionego czasu, daleko, daleko… Jakie to wszystko odległe…”.

Wydawca kusi czytelników na okładce, nazywając tę książkę katalońskim Downton Abbey. Moim zdaniem porównanie – jakkolwiek celne pod względem marketingowym – nie jest trafione. Rozbite lustro może się raczej kojarzyć z najsłynniejszą powieścią Gabriela Garcii Marqueza: Sto lat samotności. Sposób opowiedzenia historii u Marqueza jest inny, bardziej tradycyjny, ale w centrum też tkwi niejako wykoślawiona rodzina. Również u Rodoredy pojawiają się ujmujące elementy realizmu magicznego, motyw kazirodztwa, płodzenia nieślubnych dzieci, wojny, a wreszcie upadku wpływowej rodziny. Trudno opędzić się od takich skojarzeń, choć saga rodziny Buendia została napisana z większym rozmachem.

Dodatkiem do powieści jest esej autorki o sprawach twórczych – możemy podpatrzeć ją przy pracy, zrozumieć, co kierowało nią przy tworzeniu kolejnych wątków, jak przebiegało pisanie. Można zrozumieć, dlaczego w pewnym momencie ta powieść zdaje się rozpadać konstrukcyjnie, akcja skacze, a najważniejsi bohaterowie znikają na wiele stron lub rozmywają się. Katalońska pisarka nie kryje zmęczenia tą historią, kryzysów twórczych, budowania tej historii po kawałku. Takie odautorskie spojrzenie może być bardzo interesującym uzupełnieniem lektury.

Przyznam, że podchodziłem do Rozbitego lustra Mercé Rodoredy z pewną rezerwą, ale ani się obejrzałem, a ta historia mnie porwała. I choć dostrzegam pewne wady powieści, to jednak poczułem się uwodzony do samego końca. Chciałbym pozostać w opisywanym świecie na dużo dłużej! Zapraszam i was do tego domu – odwiedźcie go koniecznie.

Źródło cytatów: Mercé Rodoreda, Rozbite lustro, tłum. Anna Sawicka, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2024.

Dodaj komentarz