Kim byliby Tristan i Izolda w dwudziestym stuleciu? Na to pytanie spróbowała odpowiedzieć Maria Kuncewiczowa, wybitna polska pisarka, w swojej powieści z 1967 roku. Jednak jej „Tristan 1946” to nie jest prosty retelling dawnej opowieści.
Wydawnictwo Marginesy postanowiło przybliżyć czytelnikom twórczość Marii Kuncewiczowej, pisarki chyba trochę zapomnianej, być może kojarzonej jedynie z (czyżby wciąż lekturową?) Cudzoziemką, poruszającą opowieścią o niespełnionej kobiecie, która własne frustracje wyładowuje na najbliższych. Maria Kuncewiczowa zostawiła po sobie więcej ciekawych powieści – niedawno wznowiony Tristan 1946 jest jedną z nich (powyżej zdjęcie ze spektaklu Teatru Telewizji – z Andrzejem Sewerynem, Małgorzatą Braunek, Gustawem Holoubkiem i Zofią Mrozowską). Na marginesie – tak się powinno wydawać klasykę. Eleganckie wydanie, powieść poprzedzona ciekawym i wnikliwym wstępem Anny Nasiłowskiej – oto zapowiedź prawdziwej uczty. To rzecz silnie inspirowana – co widać już w tytule – klasyczną celtycką opowieścią o nieszczęśliwej miłości Tristana i Izoldy. Kim są ci bohaterowie u Kuncewiczowej?
„Działali wedle impulsów i praw przerastających mnie. Z podziwem myślałam, jakie to potężne siły, podobne do wstrząsów ziemi, pracowały nad tym dwojgiem ciał. Właściwie to po raz pierwszy spotkałam się z wielką namiętnością (zawsze marzyłam o niej) i – o, ironio – osobami, które demonstrowały jej fatalny przebieg, były: mój własny syn i dziewczyna wybrana przez niego na obiekt »ratowania człowieka«”.
Tytułowy 1946 rok. Michał, młody mężczyzna, przeżywszy wojnę, Powstanie Warszawskie i udział w ruchu oporu, zostaje sam. Postanawia pojechać do swojej matki, Wandy Gaszyńskiej, która opuściła Polskę na początku okupacji i mieszka w Kornwalii jako wdowa (choć Wanda i Freddie nie byli małżeństwem – wdową jest po ojcu Michała). Ona czuje opór przed tym przyjazdem, przed właściwie nieznanym jej młodym mężczyzną. Jednak syn po kilku tygodniach do niej dociera wraz ze swoją historią miłosną – zakazanym uczuciem do Kathleen, młodej lekarki, żony leciwego cenionego profesora Jamesa Bradleya. Istnieją pewne powiązania między ich historią a opowieścią o Tristanie i Izoldzie. Wanda śledzi, jak jej syn „nieobliczalny, żyjący podług prawa natury i średniowiecznych poetów”, łamie konwenanse, a literatura wyprzedza życie. Wanda wchodzi też w rolę, którą sama dla siebie widzi w tej opowieści – i która to rola być może zbliży ją do syna („Kiedy ja pędziłam sielski żywot w Kornwalii, Michał poufalił się ze zbrodniami, chodząc po ulicach Warszawy. Miłość Tristana kwitła w cieniu śmierci i Michałowi również przypadła taka miłość, a mnie rola Bragieny, bo nie umiałam być matką”). Staje się sprzymierzeńczynią, przyjaciółką (tak ją nazywają) tego związku, którego koleje z równym zapałem obserwują inni.
Współczesny Tristan – jak byśmy dziś powiedzieli – cierpi na zespół stresu pourazowego. Nie potrafi się odnaleźć w nowym życiu, w czasach pokoju, na obcej ziemi, ani poradzić sobie z wojennymi traumami. Dopiero Kathleen udaje się znaleźć do niego klucz (istotna jest scena, w której zakopują makabryczny symbol czasów wojny – słoik z odciętym językiem zabitego Niemca). Podobnie jak w pierwowzorze, uczucie łączące go z jego Izoldą jest wszechogarniące, stanowi wyzwanie rzucone przyjętym normom obyczajowym. Michał i jego „Kasia” chcą żyć na swoich warunkach wedle zasady „nikogo nie ma, tylko my”. Znaczący jest dialog zakochanych z ich Przyjaciółką:
„- Michale – powiedziałam – jak długo można żyć kłamstwem? Czy ciebie to, Kathleen, nie boli, że tak oszukujesz człowieka, którego podobno podziwiasz? Lepiej powiedzieć prawdę. Ostatecznie to nie jest średniowiecze i rozwody są łatwe.
Jak zwykle w przypadku różnicy zdań, popatrzyli na mnie z litością.
– Prawdę? – skrzywił się Michał. – Co to znaczy: prawdę? Prawda co pięć minut jest inna. Dlaczego kłamstwo ma być gorsze od prawdy? Każdy kretyn i brutal mówi prawdę. To tylko kłamstwo jest inteligentne i miłosierne. A co do pobierania się?… Śliczna – zwrócił się do Kathleen (…) – Śliczna, czy chcesz mnie za męża?
Roześmieli się. Kathleen przysiadła przy mnie, trzymając Michała za rękę.
– Przyjaciółko – przytuliła się – my nie lubimy małżeństwa. my nie chcemy dzieci ani szacunku sąsiadów. My nawet lubimy się bać. I nie martw się o Bradleya. On woli nas mieć niż nas stracić”.
Jedna z osób zaangażowanych niejako wbrew sobie w tę historię i nawiązania do literackiego pierwowzoru, tak oceni kochanków: „Oni oboje tak się zachowują, jak gdyby razem się urodzili w łonie jakiejś nadprzyrodzonej matki i nikomu nic w naturalnym świecie nie zawdzięczają”. Michał z kolei zostanie przezeń określony jako „ponurawy, uparty schizofrenik, w równej mierze podatny na romantyzm i na cynizm”. Kathleen w jego oczach ma w sobie coś niepokojącego, wręcz pozaziemskiego: ona „przyćmiła swoje światła, nabrała cech fantomu. »Ja jestem z innego świata – wydawała się mówić. – Proszę na mnie patrzeć, ale nie wolno mnie kochać i nie można mnie zrozumieć.« Rzeczywiście tak wyglądała. Jak kobieta, której uroda pali się swoim najwyższym płomieniem, żeby sprostać oczekiwaniom Tristana”. Jest w tej miłości coś demonicznego – nic dziwnego, że w pewnym momencie pada aluzja do Wichrowych Wzgórz Emily Brontë.
Wbrew temu, czego można by oczekiwać po takiej inspiracji, to nie jest banalny romans, pełen ckliwości i przewidywalnych uniesień. To świetna proza psychologiczna, która nie poddaje się tak łatwym etykietkom. Kuncewiczowa stosunkowo rzadko oddaje głos zakochanej parze. Ich dzieje poznajemy głównie oczami innych, mniej lub bardziej zaangażowanych w tę historię. Dla mnie najciekawszą postacią w Tristanie 1946 pozostaje Wanda ze swoją głęboką niejednoznacznością. Dla niej syn był „raz ukochaną osobą, raz mściwym upiorem”. Ich relacja jest cudownie złożona i wydaje się, że w czasach powojennych Wanda próbuje odbudowując więź z synem, ułożyć sobie życie (powie: „chciałam odnaleźć drogę do samej siebie, skleić rozbite skorupy, wypełnić wyrwę, jaka powstała między moją dawną a obecną samotnością”). Ma się wrażenie, że coś jest tu zastąpione czymś innym:
„Wysilałam pamięć, żeby sobie uprzytomnić moment, kiedy los Michała wymknął mi się z ręki. Może to było jeszcze przed jego urodzeniem? w dniu kiedy wyszłam za jego ojca? Zaczynałam rozumieć, że to raczej własnego losu nigdy nie trzymałam w ręku”.
Nie sposób tu pominąć wykwintnego stylu Kuncewiczowej, a także umiejętności sportretowania postaci, również tych drugoplanowych (środowisko powojennych emigrantów lub „tutejszych”, których ledwie dotknęła wojna). Paradoksalnie jeśli coś może z dzisiejszej perspektywy irytować, to dość nachalne przypominanie o celtyckiej legendzie o miłości Tristana i Izoldy (zresztą pojawiają się tu i inne aluzje. Michał jest raz Tristanem, raz Otellem, a raz Jazonem. Kathleen-Izolda „dojrzała do roli Chmieny opuszczonej przez Cyda”, a James Bradley – Marek tej historii – zostaje ochrzczony królem Learem. Niemniej zakończenie mocno rekompensuje to przypominanie – bo nie wszystko tu dzieje się tak, jak w pierwowzorze – pytanie: kto uległ złudzeniu? To powieść napisana ponad pół wieku temu – a miejscami tak aktualna!
Sięgnijcie koniecznie po Tristana 1946 Marii Kuncewiczowej. Pora odkurzyć tę wspaniałą historię!
Źródło cytatów: Maria Kuncewiczowa, Tristan 1946, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2024.
Źródło grafiki: https://teatrtv.vod.tvp.pl/59704805/tristan-1946
Wspaniała recenzja! „Cudzoziemka” była dla mnie bardzo ciekawą lekturą. Tytułowa postać zapadła mi głęboko w pamięć. Myślę, że warto sięgnąć po „Tristana 1946” i z pewnością to uczynię. Szata graficzna nowego wydania jest rzeczywiście „wysmakowana”. Dziękuję za przybliżenie mi Marii Kuncewiczowej w innej odsłonie.
Warto poznać i „Tristana”. Choć to zupełnie inna książka od „Cudzoziemki”.