W najnowszym numerze „Kwartalnika Literacko-Artystycznego Post Scriptum” ukazała się ostatnia część opowiadania Michała Pawła Urbaniaka „Jakaś złuda. Jakiś los”. Jak potoczyło się spotkanie Justyny z jej domniemanym synem?
Ukazał się już kolejny numer „Kwartalnika Literacko-Artystycznego Post Scriptum”, a w nim trzecia – ostatnia – część opowiadania Jakaś złuda. Jakiś los Michała Pawła Urbaniaka, pisarza i nauczyciela Pasji Pisania.
Ta historia została osadzona na weselu Justyny i Nikiego. Wśród gości pojawia się Jacek, podobno przybyły z przyszłości syn pary młodej. Jak to możliwe? Pierwszą część opowiadania możecie przeczytać tutaj, a drugą tutaj. A oto fragment trzeciej:
„Justyna z Kaliną siedziały w pomieszczeniu na piętrze – małym pokoju ze stolikiem i wąskim łóżkiem zaścielonym kocem. Pod ścianą ktoś ustawił wiadro z wysuszonym mopem. Pokój przypominał trochę klitki wynajmowane w nadbałtyckich pensjonatach za Peerelu. Na pewno nie był udostępniony dla weselników, ale Kalina nie zwykła się przejmować takimi drobnostkami. Kończyła kolejnego drinka, rozluźniona, ale nie podchmielona. Miała mocną głowę. Poruszała szklanką, a kolorowy płyn wznosił się i opadał.
– Przytyłam co? – odezwała się. – Jestem już osiem miesięcy i cztery kilosy po ślubie. Tycie to skutek uboczny małżeństwa.
– Ale dobrze ci z tym.
Justyna miała nadzieję, że ją ominą te zbędne poślubne kilogramy.
– Pryskamy stąd? – spytała Kalina.
– I tak nie powinnyśmy tu siedzieć.
– Nie mówię o tej norze, mówię o imprezie – zachichotała. – Z takiej imprezy nie można już wyjść – dodała, jakby odpowiadała samej sobie.
Justyna pomyślała o tylu czekających ją godzinach, o jeszcze dalekiej Afryce, o bogatym programie zwiedzania, szczepieniach i moskitierach. Wolałaby spa, nawet w Polsce. Harowała w pracy, harowała przy weselu, a teraz jeszcze harówka w podróży poślubnej, jakby wesele ciągnęło się całymi tygodniami.
– Z nas dwóch, to ja zawsze byłam wariatką – podjęła Kalina. – Ty byłaś wyważona, taka… zachowawcza. Nawet jak się buntowałaś, to jakoś na grzecznie. A tu teraz ślub po kilku tygodniach.
– Miesiącach.
– Które za łatwo da się przeliczyć na tygodnie. – Kalina machnęła ręką. Gdyby miała w szklance więcej drinka, to by go rozlała. – Nie podejrzewałam cię o taką odwagę! Nie znasz gościa, a wiążesz się z nim na resztę życia.
– Wy ze Zbyszkiem też pobraliście się na szybko.
– Tak, ale myśmy chodzili cztery lata ze sobą, mieliśmy rok przerwy, a potem już tylko ślub nam został. Mogłaś wyjść za Irka, ale wyście przechodzili ten związek i się zużył.
– Może pogadajmy o Nikim, zamiast o Irku? – Justyna zapragnęła znaleźć się znów w weselnej wrzawie. To był zdumiewająco ciężki dzień.
– Jak gadałyśmy o Nikim, nie chciałaś mnie słuchać. Coś mi od początku w nim nie grało. Tobie się wydaje, że patriarchat to już muzeum, a trafił ci się żywy okaz. On jest jak ktoś, kto bardzo chce coś ukryć przynajmniej na jakiś czas. – Dopiła resztę i postawiła szklankę obok łóżka. – I te niepozałatwiane sprawy z tą jakąś dziewoją, wiesz, że ja w kulki nie lecę, podpytałam go. Mówiłam ci, że to za szybko, że wcale go nie znasz, a rozwody są kosztowne. Ale na tę jego siostrę uważaj, z gęby to taka wydra. Znam ten typ. A jak z tymi lampionami? – zmieniła temat. – Podobno nie dojadą.
– Nie dojadą. Faceta okradli.
– A widzisz! – odpowiedziała, jakby to wszystko wyjaśniało.
Siedziały obok siebie, wrogie i obce.
– Kalina, ty mi po prostu zazdrościsz!
– Czego bym ci miała zazdrościć?
Pytanie zawisło w powietrzu, ale kłótnia się rozpłynęła. Justyna była niesprawiedliwa. To ona dusiła w sobie zazdrość, gdy Kalina brała ślub – co prawda tylko cywilny. Uwierało ją wrażenie, że została gdzieś z tyłu. Zastanawiała się nawet, czy nie przywabić do siebie z powrotem Irka, ale było za późno. Wreszcie i ona miała ten swój dzień, z białą suknią, szampanem, lampionami (nie, bez lampionów), a myślała o facecie, który twierdził, że jest jej synem z przyszłości. Cholera jasna!
Opowiedziała Kalinie o Jacku.
– Ale numer! Pewnie to jakaś ukryta kamera, teraz są takie różne programy, ludzi wrabiają, a inni ludzie się śmieją! Ale na weselu? – Pokręciła głową. – Wypytałaś go o przyszłość?
– Nie! – wzdrygnęła się.
– Ja bym wypytała. Choćby po to, żeby się dowiedzieć, jakie bajki mi gość naopowiada. Zapytam w twoim imieniu. Musisz mi go pokazać! – rzuciła, tak jak wtedy, gdy parę lat temu chodziły po imprezach i czaiły się na co przystojniejszych facetów jakby szukały czterolistnych koniczynek.
Zeszły na dół. Nie musiały szukać Jacka. Czekał na nie przy schodach. Wyłamywał sobie palce. Już nie starał się o uśmiech.
– Mamo, niedługo będę musiał iść! Proszę, porozmawiajmy! Zrób to dla mnie, ja chcę coś zrozumieć, muszę…
Kalina wcisnęła się między nich.
– No, no, prawdopodobny syn Justki! A ja jestem Kalina! Twoja ciocia?
– Od kilku lat mówimy sobie po imieniu – odparł Jacek, zmieszany.
Poprosiła go do tańca, nie miał jak odmówić. Odwrócił się i rzucił Justynie rozżalone spojrzenie. Poczuła się tak, jakby kopnęła psa, który chciał od niej wyżebrać kawałek kanapki z wędliną. Nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego”.
Cały tekst przeczytacie tutaj.
We wrześniu Michał Paweł Urbaniak będzie prowadził następujące kursy:
• Pasja Pisania I – od 6 września
• Podstawy Pisania (kurs na zoomie) – od 14 września;
• Kurs Praca nad Tekstem – od 21 września;
• Kurs Inspiracje – od 27 września.
Zapraszamy!
Michał, serdecznie gratulujemy kolejnego opublikowanego opowiadania!
Źródło cytatu: Michał Paweł Urbaniak, Jakaś złuda. Jakiś los. „Kwartalnik Literacko-Artystyczny Post Scriptum” 2/2023.
ciekawe, Michał, właśnie nie dalej jak wczoraj przeczytałam opowiadanie Nowakowskiego o tym samym, jak ten post, tytule…
Gratuluję kolejnej publikacji!
No tak, tytuł tego wpisu stamtąd zaczerpnąłem:)