Lektura na weekend – Zwiedzamy chłopską chatę

Czy w chłopskich chatach otwierano okna? Na co musiały uważać nasze ciężarne przodkinie? Dlaczego pierzyny były tak cenione? I czy ekspozycji skansenów można ufać? Na te i inne pytania odpowiada Kamil Janicki w swojej najnowszej książce.

Od kilku lat można zaobserwować coraz częstsze zainteresowanie dawną kulturą chłopską. W końcu gdyby każdy pogrzebał w genealogii, szybko by się okazało, że większość z nas wywodzi się od chłopskich przodków. Coraz częściej zadajemy sobie pytania o to, czy sposób życia naszych przodków, mógł w jakiś sposób nas ukształtować, a zatem i wpłynąć na naszą egzystencję w XXI wieku.

Nic dziwnego, że w księgarniach co i rusz pojawiają się książki, które traktują o życiu dawnych polskich chłopów. Można tu wymienić na przykład Chamstwo Kacpra Pobłockiego, Pańszczyznę. Prawdziwą historię polskiego niewolnictwa Kamila Janickiego, a z powieści choćby kilkutomową Sagę o ludziach ziemi Anny Fryczkowskiej, spopularyzowane serialem Stulecie Winnych Ałbeny Grabowskiej czy Akuszerki Sabiny Jakubowskiej. Prawdziwym fenomenem na tym tle okazały się Chłopki Joanny Kuciel-Frydryszak. W ten trend wpisuje się również Życie w chłopskiej chacie Kamila Janickiego. Autor ujmuje problematykę niejako od strony scenerii chłopskiego życia. Na wstępie okazuje się, że to, co możemy zobaczyć w skansenach daleko odbiega od realiów:

„Chaty w skansenach są przestronne, czyste, zadbane, zwykle też starannie odmalowane i wypełnione urokliwymi sprzętami. Domy otacza uporządkowana zieleń, a całość tworzy wrażenie harmonii i beztroski. Nawet budynki opisywane jako skromne siedziby niegdysiejszych nędzarzy dzisiaj zachwycają swoją niezobowiązującą prostotą i doskonałym stanem utrzymania. Wielu miastowych zmuszonych gnieść się na 30 czy 40 metrach w bloku, zapewne chętnie zmieniłoby swoje M2 chociażby na również dwupokojową, ale jakże czarującą chatkę »biedniacką« ze skansenu w małopolskim Wygiełzowie. Podczas oglądania tego zatopionego wśród drzew i kwiatów domku na pagórku nie sposób wyobrazić sobie, że kiedyś żyli w nim ludzie z trudem wiążący koniec z końcem. I że ich egzystencja była czymś innym niż sielanką. Problem w tym, że ani wspomniany dom, pochodzący dopiero ze schyłku XIX stulecia nie oddaje prawdziwej formy nędznej chałupy z naprawdę odległych czasów, ani nawet on sam nie wyglądał jak obrazek z katalogu reklamowego, gdy jeszcze mieszkali w nim ludzie i gdy jego sień była stale wypełniona brudem, zapasami i zapachem kiszonej kapusty, a w zawilgotniałej, zadymionej, zimnej i przede wszystkim ciasnej izbie musiała się zmieścić cała rodzina, licząca choćby pięć czy sześć osób”

Rzeczywiście lektura tej książki może zmienić patrzenie na ekspozycję skansenów, na to, co się zachowało, a dziś właściwie zakłamuje obraz („Skanseny, w których dawne chaty traktuje się, zresztą słusznie, jak dzieła sztuki, wymagające starannej konserwacji i opieki, nie mogą dać prawdziwego obrazu niezwykłej prostoty i rozgardiaszu wiejskiego życia sprzed wieków. Często tworzą one panoramę wprost sprzeczna z historycznymi faktami”). Janicki chce odkłamać ten sielankowy obraz, zaprasza na inne „nieskansenowe” zwiedzanie chaty, a przy okazji opowiada o kolejach chłopskiego życia.

Układ książki jest przemyślany, a kolejne rozdziały uporządkowane. Zaczyna się więc od budowy domu – zdobycia materiałów, rozpoczęcia budowy (to nie mógł być przypadkowy dzień). Dom, w którym koncentrował się świat polskiego chłopa, musiał być właściwie zorganizowany. Jakkolwiek samo budowanie domu wydaje się mniej czasochłonne niż dzisiaj dawni chłopi musieli się zmierzać z problemami, które ich dalekim potomkom z dwudziestego pierwszego wieku są najzupełniej obce. Chodzi tu o zapobieganie nieprzychylności sił nieczystych. Jak ironicznie komentuje Janicki: „istna magiczna paranoja stanowiła nieodłączny aspekt wiejskiego życia w dawnej Polsce”: 

„Jeśli coś spowalniało zasadnicze prace budowlane, to raczej przesądy i obyczaje niż wyzwania natury technicznej. Obawy o sprowadzenie na dom złego fatum tylko rosły wraz z postępem robót. Podchodzono do nich zupełnie poważnie. Gdy na rodzinę stale spadał pech, nieraz sądzono, że wina musiała leżeć właśnie w błędach popełnionych w trakcie budowy siedziby”.

Trzeba było dbać o lokalizację domu (choćby nie stawiać go na miejscu domu spalonego na skutek uderzenia pioruna, bo to znamionuje nieszczęście), o materiały. Nasi przodkowie trzymali się zasad będących efektem zabobonów. Do nowego wnętrza wpuszczali zwierzę, aby na nim skupiły się złe moce, leczyli dziecko „odpowiednio” przekładając je przez próg, niektóre elementy domu pozostawały niewykończone.

Razem z Janickim przekraczamy próg już zbudowanej chaty i zaglądamy do kolejnych pomieszczeń: do sieni, do izby, siadamy przy piecu, uczestniczymy w posiłkach, staramy się zapobiec ciemności zapadającej w chacie, a wreszcie zasypiamy – raczej na wąskich ławach niż na siennikach i raczej nieczęsto w pościeli (będącej na wyposażeniu, ale bywało, że rzadko używanej – prezentowanej raczej tylko sąsiadom). To wszystko jest podane w płynnej opowieści, napisanej ze swadą i niepozbawionej nienachalnego humoru („Weszliśmy do chaty przez sień, obiliśmy sobie głowę i siarczyście zaklęliśmy, nadepnąwszy na prezenty pozostawione przez nierogate towarzystwo zamieszkujące to pierwsze pomieszczenie. Teraz pójdźmy dalej do kolejnych niskich (nawet niższych od tych prowadzących do samego domu!) drzwiczek. Nimi, złamawszy się wpół, wkroczymy do izby”). Całość wzbogacają interesujące zdjęcia.

Kolejne rozdziały poświęcone są m.in. temu, jak traktowano kobiety w ciąży (wcale nie zwalniano ich z obowiązków – a do tego wprowadzano szereg zabobonnych zakazów, a jeśli dziecko urodziło się z defektem, niezdrowe lub martwe, najczęściej obwiniano matkę), jak przebiegał poród. Janicki porusza też kwestię higieny na wsi, czy raczej jej nieistnienia („Chłopskie życie w brudzie miało oczywiste konsekwencje. Potęgowało zagrożenie ze strony licznych chorób, sprawiało, że infekcje zabijały o wiele szybciej, rany nie chciały się goić, dolegliwości gastryczne były uporczywe i powszechne. Wpływało też jednak na codzienne życie zdrowych ludzi. Uprzykrzało egzystencję każdemu, nawet jeśli typowy chłop zupełnie tego nie rozumiał”), dotyka bagatelizowanego tematu załatwiania potrzeb fizjologicznych, a wreszcie pisze o tym, jak „powinien” umierać dawny chłop i kto był lokatorem komory. 

Janicki korzysta z wielu źródeł, przede wszystkim pamiętników i opracowań etnograficznych. Z rzadka pojawi się coś z beletrystyki – ale skoro trafia się wzmianka o powieści Grypa szaleje w Naprawie Jalu Kurka, to może zadziwiać nieobecność Chłopów Reymonta, Konopielki Redlińskiego (ze słynną sceną przy stole), Hrywdy Rodziewiczówny czy Dziurdziów bądź Bene nati Orzeszkowej. Jeśli czegoś jeszcze mi zabrakło to więcej historii konkretnych osób. Takie fragmenty ożywiają opowieść. Nie zmienia to faktu, że nawet jako genealog (a zatem ktoś mający pewne wyobrażenie o realiach życia chłopów) wyniosłem z lektury bardzo wiele. A czy nie o to chodziło?

Polecam Życie w chłopskiej chacie Kamila Janickiego nie tylko fanom i fankom Chłopek, ale i wszystkim, którzy chcieliby lepiej poznać scenerię życia naszych przodków.

Źródło cytatów: Kamil Janicki, Życie w chłopskiej chacie, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2024.

Dodaj komentarz