Czy lubicie wracać do już przeczytanych książek? A może uważacie, że nie ma sensu poświęcać czasu historiom już znanym, skoro na półkach czeka tyle nowych pozycji i potencjalnych literackich przyjaźni? Ja uwielbiam czytelnicze powroty – zawsze można wyciągnąć coś nowego z ponownej lektury. Ostatnio po raz kolejny sięgnąłem po „Panny z Wilka”.
Cóż za paradoks! Panny z Wilka (opowiadanie Jarosława Iwaszkiewicza z 1932 roku) czytałem po raz pierwszy jako nastolatek. Byłem pełen oczekiwań, a tymczasem spotkało mnie rozczarowanie. Historia Wiktora Rubena i sześciu sióstr wydawała mi się powierzchowna i nieciekawa. Kiedy wróciłem do tego opowiadania po paru latach, natychmiast się zachwyciłem. Jarosław Iwaszkiewicz stał się dla mnie jednym z najważniejszych, najbardziej fascynujących pisarzy. Teraz regularnie co kilka lat powtarzam sobie Panny z Wilka. Kilka dni temu znów – razem z Wiktorem Rubenem – wybrałem się w tę podróż.
„Wojna już dawno minęła” – to jedno z najsłynniejszych pierwszych zdań w literaturze polskiej. Tak rozpoczyna się dla Wiktora Rubena nieoczekiwana podróż w przeszłość – bardzo proustowska w charakterze, bo też bohater chce odnaleźć stracony czas, a także uporać się z żałobą po nagłej śmierci jedynego przyjaciela. Wiktor wyjeżdża do wujostwa.
„Tym sposobem znalazł się w podróży. Dawno już myślał, aby odwiedzić te strony, ale to były takie westchnienia, jak postanowienia dalekich podróży, które robimy patrząc na piękne fotografie, wystawione w oknach magazynów. Nie, nie myślał nigdy o tamtych czasach ani o realizacji tego; nie spotkał nikogo, nikogo od owych wakacyj, i nie wiedział nic o miejscu, do którego teraz szedł”.
Pierwsze kroki jednak kieruje nie do wujostwa, a do pobliskiego Wilka, gdzie piętnaście lat wcześniej przeżywał pierwsze doświadczenia miłosne. Najęto go wówczas jako korepetytora dla jednej z tytułowych panien. I teraz – na początku tej drogi w miniony czas – Wiktor myśli właśnie o nich, o tym, jak zmieniło je życie, mijające lata. Kazia, Julcia, Jola – co się z nimi stało? Co z Felą, którą dawniej uważał za „coś zaledwie starszego od Zosi”. Co z Zosią – dawną nieposłuszną uczennicą – i całkiem małą Tunią?
Pamiętam, że przy pierwszych czytaniach opowiadania Iwaszkiewicza Wilko było dla mnie rodzajem arkadii – podobnie jak Nawłoć czy Korczyn. Chciało się wejść do tego świata. Czas tu zaledwie płynął, a nie pędził wśród równie niespiesznych rozrywek, posiłków, obiadów, wśród spacerów, lektur i muzyki. Wydawało się, że to miejsce zagubione, odseparowane od rzeczywistości, trochę baśniowe. Trochę jakby człowiek znalazł się wewnątrz plastra miodu. Nic dziwnego, że Wiktor był jakby odurzony tą atmosferą, a trzeźwość umysłu odzyskiwał dopiero na zewnątrz, zwłaszcza w należących do wujostwa, nieimponujących Rożkach.
Dziś, czytając Panny z Wilka, widzę w tym miejscu – i całym tekście – grozę. Jeśli to baśń, to mroczna, choć rozświetlona letnim słońcem, to niepozbawiona cieni. Choć to opowiadanie z gruntu realistyczne, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że trafiłem do niepokojącego snu, w którym to, co znane, przepoczwarza się. Jest coś strasznego w początku tej sceny, w której Wiktor po raz pierwszy wchodzi do Wilka i wszystko się spełnia tak, jak to przewidział. Zostaje wciągnięty przez te kobiety, które przywodzą trochę na myśl syreny z Odysei, kuszące i niebezpieczne:
„Zobaczył tylko, że meble w przedpokoju były inne, ale nie myślał nad tym, bo w głębi za przedpokojem słychać było głośne rozmowy. Dużo kobiet mówiło razem, krzyczały także dzieci. Głosy były tak łudząco podobne do tych, jakie słychiwał tu dawniej, że przekonany był, iż za chwilę zjawi się w progu malutka Tunia i zawoła: »Pan Wiktor przyjechał!«
I rzeczywiście, ktoś odsunął krzesło ze śmiechem, wstał i wpadł do przedpokoju. Wiktor zobaczył w progu młodą i bardzo ładną osobę w jasnej sukni. Stanęła nieruchomo i popatrzyła na niego pytająco. Wiktor skłonił się tylko i nie wiedział, co ma powiedzieć. Panna czekała.
– Pan do pana Kaweckiego? – spytała niskim, ciepłym głosem.
– Ja – powiedział Wiktor i uśmiechnął się. Dziewczyna poznała go po tym uśmiechu. Krzyknęła głośno słowa sakramentalne:
– Jezus Maria! Pan Wiktor przyjechał!
Pociągnęła go za rękę w głąb, do sąsiedniego pokoju, gdzie paliła się już lampa, mimo że na dworze było jasno. Tam otoczyło go mnóstwo kobiecych ramion, nagich i ciepłych, ktoś go nawet pocałował. Wołano: »Gdzie mama? gdzie mama? Mamo, Wiktor przyjechał!« Ale mama, jak zwykle, nie zjawiała się i zresztą nawet nie wiadomo, czy pamiętała, kto to jest Wiktor. Co innego »panienki«, pamiętały go doskonale”.
Tak, jest coś straszno-baśniowego w tej scenie. Powstaje takie złudzenie, jakby siostry z Wilka przez te piętnaście lat nie ruszały się poza granice rodzinnego dworku i tylko czekały – poddane biegowi upływającego czasu – aż Wiktor znowu się zjawi i stanie się nie tylko legendą, ale i realną częścią ich życia. Tak, on działał, walczył na froncie, zarządzał Stokrocią, zaliczał wzloty i upadki, a one snuły się po Wilku. Wreszcie dopełnia się przeznaczenie – on wraca. Nagle czas się zatrzymuje, on nie jest rozgoryczonym, zamkniętym w sobie mężczyzną, noszącym bagaż codziennych trudów. Na powrót czuje się młody, tak jak i te kobiety – niby już nie żony, nie matki, lecz znów panny („Wszystkim ubyło tych lat piętnaście i każdy był z tego zadowolony”). Można powiedzieć, że rozgrywa się tu miłosna tragikomedia (wyobraźmy sobie cudzysłów okalający to pojęcie) – kolejne siostry robią podchody, Wiktor spekuluje, jest pełen wiary w to, że może odzyskać młodość, zyskać miłość, dostać to, co w życiu mu umknęło („Otóż jemu się wydało, że on także przezwyciężył, przeskoczył czas i potrafił go zawrócić. Że stoi teraz tam, gdzie był przed piętnastu laty, i że teraz może wybrać!”).
Oczywiście, Iwaszkiewicz mógł iść w typowo romansowo-obyczajową konwencję, ale wątpię, czy wówczas otrzymalibyśmy jedno z najwspanialszych opowiadań w naszej rodzimej literaturze. To coś więcej niż miłosna tragikomedia. To opowieść o konfrontacji z przeszłością, o czasie, który wszystko zmienia, wiele wyjaśnia. Tamten Wiktor sprzed piętnastu lat nie widział, jakie uczucia wzbudzał w siostrach – zbyt był na to niedojrzały, zbyt mało miał obycia. Czy jednak tę samą grę można podjąć raz jeszcze, bardziej świadomie?
Ta sielanka Wilka jest tylko pozorna. Tak, więcej tu cienia niż słońca. Julcia – obiekt dawnych młodzieńczych westchnień Wiktora – zmieniła się w obcą, banalną i pospolitą kobietę. Kazia przegrała swoje życie, próbuje mu nadać sens, angażując się w obowiązki domowe. Jola stara się zapełnić nieokreśloną pustkę swego życia, otaczając się kochankami. Zosia – inteligentna i cyniczna – uderza Wiktora prawdą prosto w oczy (to ona powie, widząc, jak ten miota się wśród kobiet Wilka: „ jak dawniej boisz się decyzji, boisz się wszystkiego, nawet samego siebie”). Nad wszystkim unosi się duch przedwcześnie zmarłej, pokonanej przez hiszpankę Feli, teraz idealizowanej przez Wiktora i zapomnianej przez siostry. Zdumiewające, ile tu „trupiości” – patrząc na piękną Jolę i świeżą, zgrabną Tunię, Wiktor dostrzega nieubłaganie nadchodzącą starość. Znamienny jest także sen, w którym bohater dostrzega ciało zabitego żołnierza („ale nie sprawiło mu to żadnej przykrości. Przeciwnie, trup ten wydzielał przyjemne ciepło, które go łechtało erotycznie, zresztą po chwili łachmany jego opadły, zlały się w jedno z poduszką pod głową, z poduszką na głowie, a on, Wiktor, znowu stanowił jedno z tym ciałem, które leżało wzdłuż niego, i znowu się oddzielał od niego nieprzeniknioną przepaścią męczącej osobności, i wszystko razem, męka i radość, duszność i osobność, stanowiło tylko formy erotycznego podniecenia, kształty męczącego snu”).
Wrócę do tego – jest w tej opowieści jakaś groza. Wiktor wydaje się osaczony przez kobiety. One zdają się bardziej świadome, może bezwzględne. Jest w nich – jak i w całym Wilku – coś potwornego (Kazia, być może najtrzeźwiejsza, powie „tutaj owce zjadają wilki”). Siostry są żarłoczne, mają apetyt i Iwaszkiewicz zdaje się to podkreślać. Julcia z teraźniejszości jest opisana jako „gruba, ciepła, dobrze ubrana dama, bardzo korpulentna”, Zosia podobnie („zobaczył znowuż Zosię leżącą na kozetce, sytą i białą, pomyślał, że i ta też była skłonna do otyłości”). Jola przedstawiona jest jako łakomczuch – i ma to odniesienie w jej licznych przygodach seksualnych. Tymczasem Kazia, odosobniona w kuchni, przy pomocy ostrych narzędzi nakłuwa i wybiera owoce ze słoiczków. Jest w Pannach z Wilka sporo pożądania, miłości odmienianej przez wszystkie przypadki, są też sceny erotyczne – jedne z najpiękniejszych w literaturze polskiej – ale czy Wiktor zostanie w Wilku? Czy zwiąże się, z którąś z dawnych panien?
„Dopiero kiedy przyszedł do swojego pokoju, wieczorem, dosyć nawet późno – stanął przy oknie i patrzył na niebo niebieskie i przejrzyste mimo wieczora, przypomniał sobie, że – to już jutro ma wyjechać, i chwycił go nieopisany, wielki żal. Zdawało mu się przez chwilę, że wszystko rzeczywiste odbyło się wówczas, piętnaście lat temu, a on nic o tym nie wiedział. Tyle starań i wysiłków włożył w następne lata życia, tak wyczerpały go one, i teraz dopiero spostrzega, że były one prochem. Nic mu z nich nie zostało, nawet wspomnienie owoczesnego szczęścia dzisiaj dopiero sobie zdobył. Zobaczył jak na dłoni, że, jak się to mówi w mieszczańskich rodzinach, zmarnował się. Wielki to grzech nie umieć spostrzec własnego szczęścia. I to także jest nieprawdą, że zmarnowały go lata wojny, że zasypały go gradem szarych, niwelujących zdarzeń; nie, to on sam przywołał te zdarzenia, chciał, aby one nad nim zapanowały. Bał się po prostu myśli, że można żyć inaczej, jak przez piętnaście lat opędzał się od myśli, że można pojechać do Wilka. Nie kochał nigdy nikogo, ale nie dlatego, że nie było po temu sposobności, tylko dlatego, że tchórzył”.
Być może już wiecie, co zdecydował Wiktor. Być może, tak jak ja, kiedyś czytaliście Panny z Wilka i się nie zachwyciliście, a może wręcz przeciwnie – zachwyt ogarnął was za pierwszym czytaniem. Być może słyszeliście, że według jednej koncepcji pierwowzorami sióstr byli bracia Świerczyńscy, a Wilko ma swój realny odpowiednik – dwór w Byszewach. Być może wiecie, że powstało sporo interpretacji Panien z Wilka (m.in. mitograficzna, feministyczna, egzystencjalistyczna, psychoanalityczna, hermeneutyczna). Być może znacie opowiadanie Iwaszkiewicza tylko z fenomenalnego filmu Wajdy. A być może – to wszystko jeszcze przed wami.
Na koniec zadam pytanie – czy wracacie do już przeczytanych książek? A może po latach odczytujecie je na nowo, interpretujecie inaczej, dostrzegacie nowe znaczenia? Podzielcie się tym ze mną.
Źródło cytatów: Jarosław Iwaszkiewicz, Brzezina i inne opowiadania, Czytelnik, Warszawa 2006.
Źródło grafiki: http://culture.pl/pl/dzielo/panny-z-wilka-rez-andrzej-wajda
Ależ oczywiście, że czytam tę samą książkę wiele razy. Tylko, że to nigdy nie jest ta sama historia. Może i z pozoru wygląda to tak samo, ale już po chwili wszystko biegnie inaczej. To co wczoraj szeleściło złotymi liśćmi, dziś łaskocze w nos jesiennym słońcem. Rześki chłód poranka nagle staje się dusznym zwiastunem mrocznych tajemnic. Choć wiem, że bohater nie dożyje końca tej opowieści, chcę znów patrzeć jak cieszy się chwilą, która zaraz uleci wraz ze słowem, które ją opisywało. Choć ta miłość nie przetrwa, chcę jeszcze raz wstrzymywać oddech przy pierwszym pocałunku. Uwielbiam zapamiętywać, by potem zapominać i już po chwili na nowo odkrywać. To samo zdanie czasem ma zupełnie inny sens, pojawiają się inne zapachy, dźwięki. Po raz nie wiadomo który liczę kamienie, fale na morzu, liście na drzewach, ptaki w lesie i składam z nich zupełnie inny obraz. Biegnę za kimś kto skrył się w mrocznym zaułku – i choć wiem kto to, krew znów pulsuje w skroniach. Łapię się za głowę ze zdumienia jak mało uważna byłam, gdy pierwszy raz dałam się omotać opowieści, ile przegapiłam, pominęłam, o ile wcześniej mogłam wiedzieć to, co jasne staje się dopiero wtedy, gdy zapada ciemność. Więc wyostrzam zmysły, zwalniam i czujnie rozglądam się dookoła. I czytam, czytam, czytam.
Pięknie to napisałaś!
Przeczytałam „Panny z Wilka” po raz drugi. Ale tym razem zaserwowałam sobie jednocześnie seans filmowy. Wrażenia zupełnie inne, niż kiedyś, bo kiedy czytałam to opowiadanie będąc na studiach, nie zagłębiałam się w tekst, nie szukałam drugiego dna. Przede wszystkim sam Wiktor wzbudził we mnie mieszane uczucia. Taki trochę nieuświadomiony facet, który dziwi się ogromowi uczuć jakim darzyły i darzą go panny z Wilka, nie rozumiejąc kobiecej natury. Jak inaczej mogły zachowywać się dziewczyny w domu, w którym częstym gościem bywał przystojny młodzieniec. Każda chciała zrobić na nim wrażenie. Potem te młodsze, dorastając, wciąż słuchały o Wiktorze i zdążyły zafascynować się samym jego wyobrażeniem. Więc kiedy zjawia się po 15 latach, wywołuje niemałe zamieszanie. Jego zderzenie po latach z obecnym stanem rzeczy, wywołuje u niego niepokój. Jest oburzony postępowaniem sióstr wobec grobu Feli, tak jakby odeszła jedna z rywalek (grób opuszczony, zaniedbany), dwuznacznym zachowaniem Joli, cynicznym, odpychającym sposobem bycia Zosi, pospolitością Julci i jednocześnie zaskoczony dojrzałością Tuni i zachowaniem Kazi, która uświadamia mu, że nadchodzi starość, a panny z Wilka nie są już tymi samymi pannami sprzed 15 lat. Sama nazwa majątku Wilko, kojarzy się z pewnego rodzaju niebezpieczeństwem. Siostry są zawiedzione życiowymi wyborami, albo ich brakiem. Nie wzbudzają we mnie sympatii, raczej niechęć. Wiktor próbuje jeszcze przywołać dawne wspomnienia, poczuć te emocje z przeszłości spędzając noc z Julcią i Jolą, ale w rezultacie dociera do niego, że coś mu umknęło bezpowrotnie i nigdy tego nie odzyska. Ucieka, bo czuje się osaczony niczym owca przez wilki.
I myślę, że ta ucieczka, to jedyne i najlepsze dla niego rozwiązanie.
Zawsze chętnie wracam do literatury już przeczytanej, jeśli wcześniej pozostawiła w mojej duszy i umyśle wyraźny i trwały ślad. Zapisała się w pamięci jako wartościowa lub niejednoznaczna w swej treści.
Dziękuję Michał, że mnie zachęciłeś tym wpisem do ponownego sięgnięcia po „Panny z Wilka” 🙂
A ja dziękuję, że podzieliłaś się refleksjami! Zawsze dzięki takim dyskusjom zobaczę więcej niż przy samodzielnej lekturze. Nie pomyślałbym o Feli jako rywalce – ale w Twojej argumentacji to spojrzenie na Felę się broni (a jak dodamy do tego, że śmierć często idealizuje zmarłych, to możemy się zastanawiać, na ile ta rywalka odeszła – oczywiście, w sensie duchowym).
„Taki trochę nieuświadomiony facet, który dziwi się ogromowi uczuć jakim darzyły i darzą go panny z Wilka, nie rozumiejąc kobiecej natury. Jak inaczej mogły zachowywać się dziewczyny w domu, w którym częstym gościem bywał przystojny młodzieniec. Każda chciała zrobić na nim wrażenie. Potem te młodsze, dorastając, wciąż słuchały o Wiktorze i zdążyły zafascynować się samym jego wyobrażeniem. Więc kiedy zjawia się po 15 latach, wywołuje niemałe zamieszanie. ”
Bardzo ciekawe spojrzenie na Wiktora!
No właśnie Wilko – ta nazwa kryje w sobie niebezpieczeństwo…
Co do filmu – uwielbiam go, kreacje panien są fantastyczne, tak jak Olbrychskiego czy Jaroszewskiej. Podobały mi się sceny zbiorowe z siostrami, które zaproponował Wajda (bal), a scena śniadania to dla mnie absolutne mistrzostwo aktorskie Anny Seniuk i Mai Komorowskiej!
Wreszcie po wielu latach od kiedy nałożono na mnie obowiązek przeczytania tej lektury zrobiłem to. Na pewno nie czuję się rozczarowany ale jakoś szczególnie urzeczony też nie. Piękny jest zbiorowy portret tych sześciu panien jaki zrobił Iwaszkiewicz. Każda jest inna, zarówno dziś jak kiedyś. Zachwyca Wiktora i nas innymi przymiotami. Może zostanę posądzony o świętokradztwo, ale myślę, że trochę się na tym dziele wzorował Robert Gawliński z zespołu Wilki, który w utworze Baśka https://www.youtube.com/watch?v=SCIvOsw0O-M też przedstawił plejadę pięknych dziewczyn. Pewnie trochę to bardziej ludowe ale też i przystępne. No i niewiele tu odniesień poza samym pomysłem.
Podziwiam Iwaszkiewicza, że mimo swojej orientacji seksualnej potrafił nam przekazać całą kobiecość bohaterek. Nie chce mi się wierzyć aby inspiracją miała być gromada chłopców. To jednak zupełnie coś innego. Przecież te dziewczyny kokietowały, bo chciały dalej być z Wiktorem wychodząc za niego za maż. I one snuły takie plany. On zresztą po trochę też, choćby obawiając się nich. A jak to by było z relacjami męsko-męskimi zwłaszcza w tamtych czasach, kiedy związki jednopłciowe były niewyobrażalne. Jedyne co według mnie mogło się realnie Iwaszkiewiczowi przydarzyć była owa pomyłka pokoju. Ale chyba to się nie stało, bo przecież znamy jego dzienniki i jego otwartość nawet w tych sprawach.
W każdym razie przyjemnie było przeczytać i wspomnieć własne rozterki towarzyszące takim sytuacjom i rozważaniom w życiu.