Jakiś czas temu zaproponowałem wam kolejną pisarską zabawę – „Pamiętam, że”. Muszę przyznać, że efekty przerosły moje najśmielsze oczekiwania. Pora zaprezentować pierwsze z tych wielu świetnych prac.
Kiedy proponowałem wam pisarską zabawę „Pamiętam, że” spodziewałem się ciekawych, dobrze napisanych prac. Nie przypuszczałem jednak, że wpłynie ich aż tyle. Bardzo dziękuję wszystkim, którzy do tej pory wzięli udział w tym literackim wyzwaniu. Czy ktoś jeszcze chciałby dołączyć? Zapraszam tutaj.
Dziś chciałem wam zaprezentować kilka z tych prac.
Kasia Alias Kinga wróciła wspomnieniami do czasów stania w kolejkach i przedstawiła świetną (choć czy śmieszną?) anegdotę:
„Pamiętam, że stałam godzinami w kolejkach. Moje dzieciństwo i młodość upłynęły na staniu. Stałam czekając na? Ze coś rzucą, nieważne co, coś na pewno, wiec trzeba było stać.
Czytałam stojąc, zabierałam ze sobą kilka książek, bo stanie mogło trwać całą wieczność. Wieczność dla nastolatki.
Co wtedy czytałam? Pewnie wszystko co mi wpadło pod rękę: Prousta, Chmielewską, Orzeszkową, Fleszarową-Muskat, Zolę. Groch z kapustą.
Raz nawet spóźniłam się na lekcje, jak nauczycielka zapytała o powód spóźnienia odpowiedziałam: Stałam po jajka.
Nikogo to nie śmieszyło.”
Beata podzieliła się przepiękną, chwytającą za serce historią o miłości, dzieciństwie i żałobie. Punktem wyjścia jest tu babcina filiżanka:
„Pamiętam, że w kuchni w szafie stała filiżanka. Pękata, biała, z dużym uszkiem, ze złotym brzeżkiem. Różyczki na niej już pogubiły płatki, kolców nigdy nie było. To była filiżanka mojej babci. Babcia dostała ją od dziadka, gdy ten jeszcze żył. Moja babcia zawsze piła z niej kawę, mocną, prawdziwą, do śniadania, po południu do kawałka ciasta, czasem wieczorem. Myła filiżankę, polerowała różyczki – i ponownie napełniała kawą. Stawiała zawsze blisko, traktowała jak talizman. Dobrze mi się z niej pije – mówiła. Ale to było coś więcej. Co? Trudno powiedzieć, ale na pewno było to coś ważnego.
Pamiętam, że zawsze starałam się dojść jak najbliżej stołu i dosięgnąć do filiżanki. Babcia nigdy mnie nie odegnała, nigdy nie syknęła, że to si, hi, albo coś równie głupiego, co dorośli mówią do dzieci, jakby były przybyszami z innej planety. Nigdy nie podskakiwała na krześle z okrzykiem – oj uważaj, bo zbijesz. Zawsze pozwalała dotknąć różyczek, a czasami nabierała na łyżeczkę odrobinę kawy i wlewała mi do buzi otwartej jak u pisklaka. Nie można dziecku dawać kawy – próbowała protestować moja mama. Przesadzasz – odpowiadała babcia – jeśli dziecku coś smakuje, to nie może być niedobre.
Pamiętam, że moja babcia często czytała gazety. Popijała łyk kawy i komentowała to, co przeczytała. Najczęściej nekrologi. No zobacz jaki młody, a już umarł – wzdychała i upijała łyk z filiżanki. A najbardziej dziwiły ją nazwiska. Wiesz jak się jeden pan nazywał? – pytała mnie i czytała mi nazwiska z nekrologów. To było jak zaklęcia, dziwne wyrazy, niepodobne do niczego, co mogłabym wcześniej słyszeć. I wszystkie te nazwiska pachniały kawą. To musiały być czary, gazeta była pełna czarów, wystarczyło wypić łyk z filiżanki ze złotym brzeżkiem.
Pamiętam, że sama przynosiłam babci gazetę i zadawałam setki pytań o to co oznaczają te dziwne znaczki. A babcia pokazywała placem i mówiła, że to K lub M albo B. Nie mogłam się nadziwić jaką moc i wiedzę dawała kawa z babcinej filiżanki. A później sama rozkładałam gazetę na podłodze i wyczytywałam niczym listę obecności nazwiska tych, których śmierć obwieszczała gazeta. I dziwiłam się, jak to możliwe, że jest tylu ludzi na świecie, że tak wielu z nich umiera, a wciąż jeszcze tylu jest. Skąd się biorą? I dlaczego umierają?
Pamiętam, że babcia zamiast odpowiadać, brała mnie na ręce i tańczyła, śpiewała. Piosenki były różne, od kościelnych po ludowe, od żołnierskich po takie, których słowa nie powinny być wypowiadane przy dzieciach. No i czy to dziwne, że właśnie te ostatnie lubiłam najbardziej? I czasem, gdy w domu byli goście, śpiewałam ile sił w płucach. Brałam się pod boki, okręcałam, podskakiwałam, przytupywałam. Goście śmieli się i klaskali, rodzice czerwienili się po same uszy. Potem wieczorem mówili: Nie można takich rzeczy śpiewać przy dziecku. A babcia tylko machała ręką i piła łyk kawy ze swojej filiżanki.
Pamiętam, że później przyszedł czas nauki w szkole. Brałam swój tornister i szłam do szkoły. Nie lubiłam tego. Nieskończone 45 minut, kiedy trzeba było siedzieć cicho. Potem kolejne i kolejne. Książki były fajne, ale w ogóle nie było w nich nekrologów. I tak mało nazwisk. Nazwiska przyszły później, były w podręcznikach historii, geografii, na okładkach lektur. Ci ludzie też w większości nie żyli. A opowieści o nich były jak tamte nekrologi w gazecie – opatrzone datą, czasem dodatkową informacją o tym, co się skończyło wraz z tamtą śmiercią. Pamiętam, że starałam się na bieżąco opowiadać o tym mojej babci. Zwłaszcza, że babcia nie czytała już gazet. Narzekała, że tyle w nich się pozmieniało, a literki są teraz takie malutkie. I tyle piszą o polityce. Po co to komu? Pamiętam, że mówiła do mnie: Kochanie, zrób mi kawę, wiesz, do tej filiżanki. A szkołą się nie martw, jest jak ospa, trzeba przez to przejść, nawet jak swędzi.
Pamiętam, że któregoś dnia wszystko się skończyło. Para znad filiżanki zastygła w bezruchu, zimnej kawy nikt nie zmienił na ciepłą, a na drzwiach wejściowych do domu pojawił się nekrolog z nazwiskiem, które znałam, jak żadne inne.”
I jeszcze jedna praca – autorką jest Olla. Wbrew pozorom to opowieść nie tylko o tym, jak muzyka łączy pokolenia:
„Pamiętam, że mama puściła mi Joan Baez.
Mama nie była gadżeciarą, ale uczyła elektrotechniki i obsługę tableta przyswoiła bez większych problemów. Godziny w szpitalu/fotelu/łóżku płynęły jej szybciej, kiedy miała pod ręką pasjansa/przepisy/muzykę. Czasem przychodziłam do niej z budyniem, ściągałam buty i siadałam obok. Tablet miał dobre kąty widzenia i niezły dźwięk. Wcześniej i później rzadko poświęcałam tyle czasu na muzykę.
Śmiałyśmy się z koncertu Joan Baez – jeszcze młodej, długowłosej jak Pocahontas, z uczuciem dzierżącej gitarę przed wyfraczonymi, dostojnymi Londyńczykami. Puściłam mamie ‚Czułość’ Soyki, Lao Che, teledyski Indili. – Morze! – rozmarzyła się przy „S.O.S.”. Potem znalazła Sound of Silence.
Pamiętam, że wiedziałam.
Wiedziałam, że muszę zapamiętać, bo niewiele już zdążę uzbierać takich wspomnień. Wiedziałam, że za każdym razem, kiedy usłyszę Simona i Garfunkela, pomyślę o tej chwili. Wiedziałam, że smutek oswojony może być piękny i harmonijny jak głos Joan Baez”.
Gratuluję świetnych tekstów!
A Wam jak się podobają?
Tych, którzy chcieliby poznać więcej literackich zabaw, ale też dowiedzieć się czegoś nowego o możliwościach literatury, zapraszam na Kurs Inspiracje. Rozpocznie się 7 kwietnia. Trwają już zapisy:
http://www.pasjapisania.pl/kurs-inspiracje.html
Mam nadzieję, że się zobaczymy!
Źródło grafiki: http://www.gloswielkopolski.pl/artykul/zdjecia/402044,wroclaw-tak-robilismy-zakupy-przed-laty-zdjecia,552923,id,t,zid.html i https://www.discogs.com/artist/261867-Joan-Baez
Pierwsza poważna publikacja, dziękuję Michale
🙂