Poezja Lovecrafta – KONKURS!

Dziś pierwszy dzień szkoły, a ja mam dla was prawie szkolne – pisarskie, oczywiście! – zadanie. Niedawno miała miejsce premiera zbioru poezji H. P. Lovecrafta w tłumaczeniu Doroty Tukaj. Z tej okazji przygotowaliśmy konkurs z nagrodami.

Niedawno Wydawnictwo C&T opublikowało Poezje Howarda Phillipsa Lovecrafta. To w większości poetyckie teksty grozy angielskiego pisarza, uważanego za prekursora fantastyki naukowej. Tę poezję przełożyła Dorota Tukaj. Niektóre z utworów składających się na ten tomik ukazują się po raz pierwszy w polskim tłumaczeniu.

Z okazji premiery książki przygotowaliśmy pisarski konkurs. Do wygrania tomik Poezji z autografem tłumaczki. A oto zadanie konkursowe. Spójrzcie na początek wiersza Do Pana:

„Raz, w leśnej dolince siedząc,
Gdzie strumyk wśród trzcin mknie
Dumałem sobie, nie wiedząc,
Że się pogrążam we śnie.

Z potoku figura powstała,
Pół-kozioł, a pół-człowiek.
Kopytka miast palców stóp miała
I brodę, co się zowie.

Na paru trzcinkach związanych
Słodko dziwotwór ów grał;
Od ziemskich spraw oderwany,
Odgadłem, że Panem się zwał.”

I co dalej? Co Pan miał do powiedzenia bohaterowi tego wiersza? Jak przebiegło to spotkanie? Czy było wesołe? Dramatyczne? A może – skoro to Lovecraft – miało charakter horroru? Spróbujcie znaleźć twórczą odpowiedź! Dokończcie ten tekst. Możecie pociągnąć ten wiersz dalej (do czterech strof) lub opisać przedstawioną historię prozą (do 1800 znaków ze spacjami).

Teksty wklejajcie w komentarzach do 15 września. Spośród nadesłanych prac Dorota Tukaj wybierze te najciekawsze.

Kto podejmie się pierwszego tej jesieni literackiego wyzwania? Czekamy na wasze teksty!

Źródło cytatu: Howard Phillips Lovecraft, Poezje, tłum. Dorota Tukaj, Wydawnictwo C&T, Toruń 2018.
Źródło grafiki: https://pl.wikipedia.org/wiki/H.P._Lovecraft

16 Replies to “Poezja Lovecrafta – KONKURS!”

  1. Wzrokiem objąwszy tę postać
    sam jak trzcinka począłem drżeć –
    – ze szkaradą nie godzi się zostać,
    wiem ja, czego ów może chcieć!

    Pomny rogów jego okrutnych
    jąłem z wolna cofać się przed nim,
    Uśmiech posłał mi bałamutny
    i dwakroć przyspieszył na fletni…

    Przebóg, ciernie na mej drodze
    i mchem kryte trzęsawisko!
    Ducha już oddaję trwodze,
    już szczecina capia blisko.

    Oko capie żądzą łyska,
    jodła na łbie przekrzywiona…
    Wszak nie mogę na to przystać!
    Wolę skonać.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      No i pierwszą pracę już mamy:) Brawo, Bestjo!

  2. Raz, w leśnej dolince siedząc,
    Gdzie strumyk wśród trzcin mknie
    Dumałem sobie, nie wiedząc,
    Że się pogrążam we śnie.

    Z potoku figura powstała,
    Pół-kozioł, a pół-człowiek.
    Kopytka miast palców stóp miała
    I brodę, co się zowie.

    Na paru trzcinkach związanych
    Słodko dziwotwór ów grał;
    Od ziemskich spraw oderwany,
    Odgadłem, że Panem się zwał.

    Nagle, granie przeszło w świst,
    uszy mnie zabolały strasznie,
    chwyciłem się za nie w mig,
    lecz nie pomogło to mnie

    Pomogła mi dubeltówka,
    com na polowanie wziął,
    wypaliła ta dwururka
    ziojąc ogniem z obu dział.

    Dziwadło z lekka zbladło,
    potem błysnęło jak słońce
    i w drobny mak się rozpadło,
    takimż dziwadło wyszło końcem.

    Zbudził mnie jakiś strzału huk,
    pewnie ktoś polował w dali,
    nie wiem czy dziwak ze snu,
    czy też może się pojawił.

  3. Z pierwszego lepszego źródła, tj. Wikipedii: „Faun lub Faunus – staroitalski bóg płodności, bóg lasów górskich, opiekun pasterzy, darzący płodnością ich stada, nauczyciel uprawy roli. Często występujący w otoczeniu innych bóstw leśnych, utożsamiany z greckim Panem. Początkowo nie charakteryzował się żadnymi specjalnymi cechami, pod wpływami greckimi przyjął cechy Pana – kozie różki i kopytka.” śmiem przypuszcac że w tym kierunku zmierzał tekst i był raczej wesoly:)… Mimo wszystko:)

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Pewnie tak – ale wyobraźnia może pociągnąć taki pomysł w nieoczywistych kierunkach:)

  4. Panem zwał się- samozwańczo
    Jak to bywa pośród capów
    Co się zowią bałwochwalczo
    Panem wszystkich ludzkich capów

    Czemuś człowiek? Czemuś kozioł?
    Pytam capa z irytacją
    Bo mam duszę, bom jest anioł
    Odpowiada z elegancją

    Jesteś capem, ot czym jesteś!
    Nie waż nigdy zwać się człekiem
    Sługa Boży ma pokorę, zaś kopyta- zwykły obwieś
    Upojony kozim mlekiem

    Biorę capa, za róg chwytam i prowadzę go do rzeki
    Niech się bydlę ujrzy w tafli i zobaczy, że nie człekiem
    Zwierz spoglądnął i zakrzyknął, już od zmysłów był daleki
    Bycie capem, nie człowiekiem- niech na butę będzie lekiem.

  5. Widzę, że w komentarzach już wrze ☺Świetne prace! W mojej głowie dopiero raczkuje pomysł. Zobaczymy czy coś wychodzi…

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Liczę na Ciebie:)

  6. Aby było mniej mrocznie, a bardziej w nawiązaniu do charakteru i konstrukcji oryginału, a przede wszystkim by przedłużyć zabawę:)

    Na jedliny bliskiej końcu
    ptaszki przycupnęły trzy.
    Szafir piórek skrzy się w słońcu,
    a w gardełkach piosnka drży.
    W tyle dwa baranki białe
    legły w zielnej kępie traw.
    Tak z zachwytu oniemiałem, choć serce –
    – opuścił strach.
    Prędko więc sięgnąłem ręką
    w skrzypki moje ducha tchnąć,
    zawtórować fletni dźwiękom.
    Wzniosła chwilo, wieczną bądź!
    Tony słodkie w leśną głuszę
    uleciały z mego snu.
    Otrzeźwiony z sennych wzruszeń
    smutnym. I samotnym znów.

  7. A no to i ja podejmę się wyzwania 😉

    „Raz, w leśnej dolince siedząc,
    Gdzie strumyk wśród trzcin mknie
    Dumałem sobie, nie wiedząc,
    Że się pogrążam we śnie.

    Z potoku figura powstała,
    Pół-kozioł, a pół-człowiek.
    Kopytka miast palców stóp miała
    I brodę, co się zowie.

    Na paru trzcinkach związanych
    Słodko dziwotwór ów grał;
    Od ziemskich spraw oderwany,
    Odgadłem, że Panem się zwał.”

    Co melodii jeden takt,
    Pojawiała się kolejna postać,
    Jakby Pan zawarł pakt
    I każda z nich miała tu zostać.

    Koń, czarodziej, lew i czarownica,
    Książę Kaspian, czwórka dzieci,
    Gdzieś w oddali gołębica,
    Nad ten strumyk także leci.

    Słońce schodzi już nisko,
    Zaczyna przerażać mnie ta kraina,
    Nagle się robi zbiegowisko,
    Widzę Thora, syna Odyna!

    Przecieram oczy ze zdumienia,
    W mojej głowie pędzą neurony,
    Pan nie ma jednak serca z kamienia,
    Cały ten świat okazuje się zmyślony!

  8. Gdy stałem przed nim, oczarowany,
    Dostrzegłem cienie wszędzie wokół nas;
    Oni, jak ja, ruszyli z nim w tany,
    Biegliśmy razem przez gęsty las.

    Czułem muzykę Pana w mej duszy,
    Wchodząc do miasta za krokiem krok;
    Nadal się czułem jak w leśnej głuszy,
    Gdy pierwszą ofiarę wciągnąłem w mrok.

    Miasto płonęło, on dalej grał,
    Krzyki umilkły, płomienie już zgasły;
    Czyniliśmy tak jak nasz Pan chciał,
    My jego dzieci, mężowie, niewiasty.

    Korowód nasz zniknał, tak jak i sen,
    Ocknąłem się w lesie, wśród pola róż;
    Budziłem się, jak nowy dzień,
    W mej prawej ręce ściskałem nóż.

  9. Szum wody, jaki dochodził z pobliskiego strumyka, wzbudzał w Elizie mieszane uczucia, ale melodia jaką wyśpiewywał las, za każdym razem napawała ją niezrozumiałą euforią. Przychodziła tu każdego popołudnia, kładła się na łące usłanej jeżówką purpurową, ściągała sandały i bosymi stopami gładziła chłodne grzywy soczystej trawy. Przez moment wsłuchiwała się w świergot ptaków i łapała ciepło odchodzącego lata, po czym zniecierpliwiona zabierała się za pisanie w swoim dzienniku. Prowadziła go od dziesiątego roku życia. Chociaż miała dziewiętnaście lat i była mężatką, nie zamierzała przestać. Był powiernikiem jej najskrytszych tajemnic, więc skrupulatnie zapisywała wrażenia z przeżytych dni. Dlatego wystarczyło przewertować stronice, aby przekonać się, że to co przytrafiło jej się kilka dni temu, było realnym spotkaniem, a nie wymysłem bujnej wyobraźni.
    Ale cóż to? Przecież to ten sam dźwięk piszczałek! Nie mogła go pomylić z żadnym innym instrumentem-radosna, skoczna melodia stawała się coraz bardziej wyraźna.
    Eliza odłożyła dziennik, owinęła go lnianą ściereczką i włożyła do koszyka. Podniosła się z trawy, a wtedy jej oczom ukazała się postać-pół człowiek, pół kozioł. Zbliżał się tanecznym krokiem, nie przestając grać. Nie bała się go, ale była podekscytowana-wiedziała, że Pan, nie przychodzi do każdego, a jedynie do wybranych.
    — Zrobiłaś com ci nakazał? — zapytał, kiedy stanął przy niej.
    — Zrobiłam, Panie.
    — Więc cożeś zrobiła?
    — Pogładziłam go po udzie, tak jak mi poradziłeś, Panie.
    — I co było dalej?
    — Mój mąż objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie. — Eliza spuściła wzrok, próbując ukryć spalone rumieńcem policzki.
    — Czy zrobił to w taki sposób? — Pan, pewnym ruchem, złapał za jej wąską talię i przyciągnął do siebie.
    — I włożył rękę pod koszulę nocną… — wyszeptała.
    — Czy zrobił to w taki sposób? — Zadarł jej sukienkę do góry, odsłaniając blade, gładkie uda.
    Eliza cicho jęknęła. Miała wrażenie, że świat zawirował, więc zatopiła się w objęciach Pana. Pogładziła muskularne ramiona, dotknęła brody, złapała za rogi i odchyliła głowę do tyłu.
    — Panie, a jeśli to nie on miał być moim mężem? — Eliza próbowała złapać oddech, niebo kręciło się nad jej głową jakby była na karuzeli, ciałem targał dreszcz. — Ja chcę mieć dziecko, a on chyba nie.
    Pan wyrwał ją z ekstazy donośnym śmiechem.
    — Wracaj do męża, dziewczyno. Ja, żem odwiedził go dziś w lesie i już teraz wie co robić, żebyście mieli dziecię.

  10. No, cóż w moim tekście zrobiło się gorąco… 😉

  11. Spoglądał, zerkał, śnił… Co widział?
    Pół-kozła, pół-człowieka?
    Dziwne stworzenie oderwane od ziemskich spraw?
    Słodko grający dziwotwór?
    Jakże się mylił.

    A wystarczyło odsunąć zasłonę utkaną z najprostszych skojarzeń, popatrzeć śmielej i czujniej, wrażliwszymi oczyma, by dostrzec z trudem ukrywane pod powiekami łzy i delikatne drżenie brody. By zobaczyć, że ściśnięte gardło bezskutecznie walczy z napływem goryczy i usłyszeć, że sącząca się z instrumentu melodia nie jest słodkim hymnem na cześć życia. Jest jękiem duszy poszukującej wrażliwego ucha, które jej wysłucha. Jak wiele by dał, by być człowiekiem. Tak po prostu. Cóż mu po złudnym szczęściu Arkadii, cóż po oszustwie ambrozji i po olimpijskich zaszczytach, gdy dla wszystkich zawsze był i pozostanie tylko bestią. Dla niej również. Pięknej, delikatnej, wyjątkowej. Tyle razy przyglądał się jej z ukrycia, gdy tańczyła między drzewami, gdy muskała dłońmi soczyste liście drzew. Obejmował ją spojrzeniem, gdy odziana w promienie porannego słońca pląsała po zroszonych trawach. Każdego dnia na nowo układał słowa, które nazwałyby to, co zrodziło się w jego sercu, ale, choć wieszczem zwany, nie potrafił. Bał się, że nawet najpiękniejsze i najszczersze wersy miłosnego hymnu nie zdołają przysłonić tego, co tak natarczywie oczywiste – kopyt, rogów, ogona i brody.

    Chwilowy przypływ odwagi.
    Zaproszenie do tańca.
    Jej obrzydzenie, strach i ucieczka.

    Biegł za nią. Nawoływał. Gałęzie smagały mu twarz. Kopyta grzęzły w mokradłach. Liście i osty wplątywały się w sierść. Odrzucił pasterką laskę. Porzucił jodłowy wieniec. Dla niej gotów był wyrzec się siebie.
    Ale ona wolała zamienić się w trzcinę…

    A człowiek?
    Spoglądał, zerkał, śnił i nadal widział słodko grający na paru trzcinkach, niczym dla kaprysu, dziwotwór…

  12. Spróbuję wierszowania, choć trudną sztuką jest. Wydaje mi się, że wiersze to z rzadka opowieści, raczej zapis chwili, odczucia, metafora.

    Raz, w leśnej dolince siedząc,
    Gdzie strumyk wśród trzcin mknie
    Dumałem sobie, nie wiedząc,
    Że się pogrążam we śnie.

    Z potoku figura powstała,
    Pół-kozioł, a pół-człowiek.
    Kopytka miast palców stóp miała
    I brodę, co się zowie.

    Na paru trzcinkach związanych
    Słodko dziwotwór ów grał;
    Od ziemskich spraw oderwany,
    Odgadłem, że Panem się zwał….

    Brzmienia me serce porwały,
    Rzuciły miłosny czar.
    Kopytka nie przeszkadzały,
    Ni pamięć nimfowych skarg.

    Jak Syrinks schronienia szukałem
    W melodii rzecznych fal,
    Lecz losu jej się nie bałem,
    Zapraszał mnie Pan na bal.

    Skłoniłem się przed nim nisko,
    By do kompanii mnie wziął.
    Zaśmiawszy się niewąsko,
    On, silniej w fletnię zgwałconą dął.

    Ach, częścią eonów się stać,
    I sycić się łaską Bogów jak Pan
    Tak, łatwym jest, starczy się zdać
    Na ich rozkazów oszalały tan.

    O Echo też zapomniałem,
    Skazanej za taniec i śpiew,
    Przez Gaję uratowanej w fragmentach
    Wiecznych ech, ech, eh.

  13. O jakże się cieszę, mój Panie! –
    – to krzyczę, to śmieję się w głos,
    bo czuję, że to spotkanie
    może odmienić mój los.

    On nawet nie spojrzał w mą stronę,
    kopytem w rytm stukał i grał,
    wywijał czarcim ogonem
    i w poważaniu mnie miał.

    Jednak nie zboczę z tej drogi,
    zaraz uczynię ten krok,
    czas chwycić kozła za rogi
    i wspólnie zagłębić się w mrok.

    A potem się zbudzę o świcie
    i znów przerazi mnie to,
    że ze wszystkiego na świecie
    najbardziej pociąga mnie zło.

    ;)))

Dodaj komentarz