Młodziutka Lucy Entwhistle przeżywa tragedię, kiedy niespodziewanie umiera jej ojciec. Na szczęście szybko znajduje nowego opiekuna w osobie Everarda Wemyssa. Ci dwoje zakochują się i pobierają. Nie, ta książka to nie romans – to mroczny thriller psychologiczny. I trudno uwierzyć, że został napisany sto lat temu.
Elizabeth von Arnim, pisarka pochodząca z Australii, osiągnęła wielki sukces wydawniczy już u schyłku dziewiętnastego wieku. Sporo jej książek okazało się, jakbyśmy to ujęli współcześnie, bestsellerami. Ona sama starała się wyzwolić spod dyktatury konwenansów, w jej życiu nie brakowało skandali . Niektóre jej powieści von Arnim noszą znamiona autobiograficzne – tak jest również w przypadku Very. Tę pozycję z 1921 roku opublikowało ostatnio Wydawnictwo MG.
Dwudziestodwuletnią Lucy Entwhistle poznajemy w dramatycznych okolicznościach – podczas wspólnego wyjazdu nieoczekiwanie traci ojca. Jednak los niemal od razu stawia na jej drodze czterdziestokilkuletniego Everarda Wemyssa. On również właśnie doświadczył tragicznej straty – jego żona (tytułowa Vera) wychyliła się przez okno ich domu i wypadła, ginąc na miejscu. Ponoć nie było to samobójstwo (Everard twierdzi: „Jakże by mogła? była moją żoną, nie musiała się o nic martwić, wszystko miała podane na tacy, żadnych problemów, żadnych trosk, żadnych kłopotów ze zdrowiem. Byliśmy małżeństwem od piętnastu lat i byłem jej oddany”). Sprawa jest tajemnicza i sprawiła, że ludzie odsunęli się od zbolałego wdowca – dlatego czuje się taki samotny. On i Lucy spotykają się w tej samotności („na samym szczycie rozpaczy”), aby sobie nawzajem pomóc. Wemyss staje się przyjacielem Lucy, jej jedynym oparciem. Przeprowadza dziewczynę przez trudny czas żałoby, coraz bardziej nią zafascynowany. Jest taka różna od Very, taka ufna! Nie zważając na konwenanse, na niedawne wdowieństwo, na swoisty skandal obyczajowy, który wywoła, nalega, aby Lucy została drugą panią Wemyss. Osiąga swój cel.
I być może w tym miejscu ta historia powinna się kończyć. Wszak bohaterom złączonym węzłem małżeńskim na ostatnich stronach powieści pozostaje tylko żyć długo i szczęśliwie, prawda? Cóż, tutaj ta baśń się rzeczywiście kończy. Już podczas miesiąca miodowego Lucy zaczyna odczuwać niepokój, nie umie jednak zinterpretować sygnałów ostrzegawczych. Lękiem napawa ją fakt przyszłej wizyty w The Willows – domu, w którym zginęła jej poprzedniczka („Lucy walczyła ze sobą jak mogła, jednak gdzieś na obrzeżach jej świadomości nieustannie plątała się nieodparta, niepokojąca myśl, że tam, w The Willows, Vera wciąż na nią czeka…”). Kto jest jednak prawdziwym zagrożeniem?
Atmosfera napięcia zaczyna się zagęszczać. Everard jest kochający tak długo, jak długo wszystko idzie po jego myśli. Najmniejszy sprzeciw, rozminięcie się z jego oczekiwaniami skutkuje obrazą, odseparowaniem się, dystansem, wrogością. Lucy wyczuwa momenty niezadowolenia męża, ale zwykle wtedy jest już za późno („Ów ton jego głosu za każdym razem sprawiał, że się wzdrygała. Mimo że z całych sił starała się uważać na jego uczucia, co rusz boleśnie zderzała się z jakimś, którego się nie spodziewała”). Nie mija wiele czasu, a jest coraz gorzej. Lucy musi uważać na słowa, na gesty, na własne pytania, na to, co robi, na to, czego nie robi. Nie poznaje mężczyzny, którego pokochała, gdy ten wyżywa się na służących. Co gorsza, coraz częściej i ona staje się jego ofiarą. Everard ma do niej ciągłe pretensje, każe ją, gdy ona nie zamierzała zrobić nic złego. Przecież tylko go kochała – ale przy nim staje się coraz bardziej nerwowa, uwięziona między czułymi słowami i wybuchami wściekłości. Miłość wypełnia strach.
Vera to thriller psychologiczny, ale nie taki, którego moglibyśmy się spodziewać po okładkowym opisie (na marginesie – nie wiem, skąd na okładce znalazła się wzmianka o czarnej komedii – w tej powieści nie ma nic komediowego). To koszmarny obraz zwyczajnego zaszczucia – Lucy ze zdumieniem stwierdza: „Jak dziwnie było jednocześnie się go bać i kochać. Być może gdyby go nie kochała, nie bałaby się go”. Momentami chciałoby się tę książkę rzucić w kąt – z przerażenia, z niesmaku, z niedowierzania. A przecież tak się w życiu dzieje. Psychologicznie wszystko tu ze sobą współgra. Przedstawiony portret toksycznego związku jest porażający. Naprawdę zapomina się, że ta kameralna powieść liczy sobie prawie sto lat, że nie rozgrywa się w czasach nam współczesnych. Pewne mechanizmy jednak pozostają zdumiewająco uniwersalne.
Przyznam, że spodziewałem się dobrej powieści, ale Vera Elizabeth von Arnim zupełnie mnie zaskoczyła. Nie byłem przygotowany na takie spotkanie, takie emocje. To jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałem w tym roku. Polecam!
Źródło cytatów, Elizabeth von Arnim, Vera, tłum. Magdalena Hume, Wydawnictwo MG, Warszawa 2020.
Twoja recenzja bardzo, ale to bardzo zachęciła mnie do przeczytania tej książki! 🙂
Cieszę się:) „Vera” jest naprawdę warta lektury!
Również czuję się zachęcona 🙂
Bardzo się cieszę.
Pewnie von Arnim opierała się na własnych, nie najlepszych doświadczeniach małżeńskich. „Elizabeth i jej ogród” mi się bardzo podobała, tę też będę mieć na uwadze 🙂
Bardzo polecam! Przypuszczam, że to książka mocno autobiograficzna.