Cmentarne opowiadanie – debiut Wojciecha Bednarka

I kolejny absolwent kursów Pasji Pisania debiutuje! W najnowszym numerze miesięcznika społeczno-kulturalnego „Śląsk” znajdziecie „Cmentarz w Ołomuńcu” Wojciecha Bednarka. To znakomite opowiadanie powstało na Internetowym Kursie Inspiracje.

Grono publikujących absolwentów Pasji Pisania znów się powiększyło. Tym razem debiutuje Wojciech Bednarek. Jego opowiadanie Cmentarz w Ołomuńcu znajdziecie w marcowym numerze „Śląska”.

Wojciecha Bednarka (na zdj.) poznałem stosunkowo niedawno, bo w październiku 2020 roku na Internetowym Kursie Podstawowym. Od początku wiedziałem, że mam do czynienia z kimś bardzo świadomym twórczo. Teksty Wojtka były pomysłowe, napisane z wielkim wyczuciem, a przede wszystkim bardzo różnorodne. Każdy kolejny był dla mnie miłym zaskoczeniem. Niektóre z jego świetnych miniatur prozatorskich mogliście poznać przy okazji blogowych konkursów. Na początku 2021 roku Wojtek uczestniczył w Kursie Inspiracje. To właśnie na tym kursie zaprezentował Cmentarz w Ołomuńcu. Zobaczcie, oto początek:

„Ze szpitala na Klaszternim Hradisku do cmentarza w Czernowirze jedzie się ledwie parę minut. Najpierw w dół w stronę rzeki, potem cały czas prosto wzdłuż porośniętych gęstym zielskiem brzegów Morawy, aż wreszcie mniej więcej na wysokości ruin husyckiego zboru w prawo. Najgorzej jest zimą, gdy dużo śniegu napada, albo wczesną wiosną, kiedy rzeka wystąpi z brzegów. Kiedy ładunek ciężki, koła grzęzną w błocie, a silnik samochodu rzęzi i prycha, jak pan Jindra, gdy kopiemy razem dół. Pan Jindra ma ciemne wąsy spod których często wystaje mu dymiąca fajka. Jest gruby i utyka na lewą nogę więc rusza się powoli. Ma wielkie twarde łapy, którymi czasem mnie zdzieli przy robocie, ale szanuję go, bo zna się na swoim rzemiośle. Woził nieboszczyków jeszcze zanim wojna się zaczęła. Pewnie i mnie wiózłby któregoś razu na skrzyni, gdyby nie matka, co łzami i modlitwą wyprosiła w niebiosach zlitowania nade mną.
Kiedy granat wybuchł mi tuż nad głową, pięć dni leżałem w martwocie. Już ze mnie miarę na trumnę ściągali, kiedy się w końcu Pan Bóg zdecydował, że dusza moja licha do niczego mu nie jest potrzebna i pozwolił mi zostać wśród żywych. Kiedy się ocknąłem, przez dwa tygodnie nic pamiętałem i nie potrafiłem gęby otworzyć. Leżałem i gapiłem się w sufit, a w uszach mi strasznie dzwoniło. Siostrzyczka mokrą szmatą mi twarz obmywała, co ją całą we strzępach miałem, a lekarze wokół się radzili, że mi odłamek część czaszki uszkodził i pewnie trwale zdolność myślenia odebrał.
– Pożytek z niego żaden. – zdecydował w końcu dowódca – Karabinu do łap mu nie dam. Bystry nigdy nie był, a teraz jak kompletnie zidiociał to nawet nie wiadomo, czy będzie wiedział, do których ma strzelać. Swoją mordą pokrzywioną będzie tylko wśród żołnierzy ducha walki psuć. Niech staremu Jindrze przy trupach pomaga. Tam krzywdy nikomu nie zrobi, a przynajmniej w oczy się rzucać nie będzie.

Mgły unoszą się jeszcze nad miastem, gdy wjeżdżamy przez boczną bramą i stajemy przy wejściu do piwnic. Klasztorne lochy to dobre miejsce na szpitalną kostnicę. Grube ceglane stropy skutecznie opór dają hałasom i zapachom z góry. Nie słychać tu krzyków ani zawodzeń rannych żołnierzy, powietrze wolne jest od woni lekarstw, brudu i gnijących ran. Panuje mrok i chłód. Idealne warunki dla zmarłych, by odpocząć po trudach żywota i odprężyć się przed ostatnią ziemską podróżą. Zanim wsadzimy ciało do trumny i ułożymy na ciężarówce, pan Jindra zdejmuje nieboszczykom niewielkie kartki przywiązane do stóp. Są na nich informacje o zmarłym, które potem napiszemy na grobie – imię, nazwisko, stopień wojskowy i data śmierci. Gdyby ktoś chciał się dowiedzieć więcej o nieboszczyku musi zajrzeć do ksiąg szpitalnych. Tam zapisują też datę urodzenia, skąd pochodził i na jaką chorobę zmarł. U nas w szpitalu najczęściej umiera się na tyfus, albo na gruźlicę. Spore żniwo zbiera też gangrena z niedoleczonych ran. Czasem przywożą z frontu żołnierzy z kulą w głowie albo urwaną ręką. Jak się podczas operacji wykrwawią na śmierć, pisze się im w metryce „w wyniku odniesionych obrażeń”.
Z odjazdem na cmentarz czekamy aż się skończy poranny obchód, bo a nuż po nocy jakiś nieboszczyk ukrył się wśród żywych. Trzeba czujnego oka pana doktora, by wypatrzyć prawdziwego trupa wśród tych, którzy tylko na trupy wyglądają. Przy cmentarnej bramie pan Jindra mnie wysadza i każe przynieść krzyże z kaplicy. Jak kraj nasz długi i szeroki i hojnie cmentarzami wojskowymi obsiany, wszędzie spotka się ten sam wzór metalowych krzyży. Funduje je swym żołnierzom sam pan cesarz, jako prezent pożegnalny na tamten świat. Dla katolików i protestantów proste, z liliowymi zakończeniami i owalną tabliczką pośrodku, czarne lub srebrne. Prawosławni mają podobne, tylko u nich jest jeszcze jedna dodatkowa krzywa belka u dołu, na pamiątkę tego, gdzie zwisały nogi Chrystusowe. Żydzi i muzułmanie, jak wiadomo, krzyża się boją, nawet po śmierci, więc dla nich specjalnie wyrabia się kamienne tablice z gwiazdą lub półksiężycem. Na naszym cmentarzu jest porządek, bo każde wyznanie ma swój sektor – księżyce pod płotem z prawej strony, gwiazdy z lewej, a krzyże – tych jest najwięcej – po obu stronach bramy. Tym sposobem Jahwe, Jezus i Mahomet nie wchodzą sobie w drogę i każdy od razu wie, dokąd iść po swoich. Kiedy do pochówku wszystko gotowe przychodzi ksiądz kapelan, by pokropić wieko. Dyżurny oficer oddaje salut i trumna powoli opuszcza się w dół.”

Wojtku, w imieniu całego zespołu Pasji Pisania składam ci serdeczne gratulacje. Cieszę się razem z tobą z twojego zasłużonego pisarskiego sukcesu. Jestem z ciebie dumny. Debiut masz zatem za sobą – czekamy na następne publikacje!

Źródło cytatu: Wojciech Bednarek, Cmentarz w Ołomuńcu, [w:] „Miesięcznik społeczno-kulturalny Śląsk”, nr. 3/2021.
Źródło grafiki archiwum prywatne Autora oraz http://www.straznicyczasu.pl/viewtopic.php?t=5709.

One Reply to “Cmentarne opowiadanie – debiut Wojciecha Bednarka”

  1. Wielki gratki! Poznalismy sie na tobie! Powodzenia w dalszej tworczosci!

Dodaj komentarz