„- Wszystko bym dla ciebie zrobił” – mówi mały Shuggie Bain do Agnes, swej matki-alkoholiczki. O tym właśnie traktuje nagrodzona prestiżowym Bookerem powieść Douglasa Stuarta – o walce z nałogiem, walce z osobą, którą się bezgranicznie kocha.
Kilka lat temu spontanicznie przeczytałem chyba dziś już zapomnianą powieść Janiny Zającówny Kochankowie mojej mamy z 1985 roku (przypuszczam, że dziś większą popularnością cieszy się zrealizowany rok później film z Krystyną Jandą). Byłem poruszony tym, jak bardzo mocna i aktualna jest ta historia mimo całej patyny, o którą wzbogaciły ją upływające lata. Narratorem jest jedenastoletni Andrzejek, wychowujący się w rozbitej rodzinie. Obdarzony silnym poczuciem odpowiedzialności – tak charakterystycznym dla wielu dzieci alkoholików – musi się opiekować matką. On przygotowuje Marii kąpiele, przynosi kefiry na kaca, wysypuje do zlewu szkodliwe proszki, nawet robi makijaż. Znosi jej kochanków, napady szału. Nie da też powiedzieć na matkę złego słowa – reaguje wtedy agresją, przez co w szkole często wpada w tarapaty. To chłopiec inteligentny, bardzo wrażliwy, nad wiek dojrzały. Przez większość czasu to on w tej parze przyjmuje rolę opiekuna. Między Marią i Andrzejem istnieje silna więź. Matka powtarza mu, że jest on jedynym mężczyzną, którego kocha i który utrzymuje ją przy życiu. Wbrew tytułowi nie jest to powieść o kochankach matki, a właśnie o matce i synu. O uczeniu się siebie, o miłości i nienawiści. O sytuacjach bez wyjścia. O tym, jakim wrogiem dla relacji i rodziny jest alkohol. Byłem zachwycony tym zapomnianym bestsellerem Peerelu.
Kiedy sięgnąłem po uhonorowaną Nagrodą Bookera, inspirowaną wątkami autobiograficznymi powieść Douglasa Stuarta, miałem poczucie, że znów czytam Kochanków mojej mamy, tyle że przeniesionych do biednego Glasgow. Po lekturze dosyć mętnego wstępu (który w moim odczuciu stanowi jedyną słabą część tej książki), ani się obejrzałem, aż historia Agnes i jej rodziny zupełnie mnie pochłonęła, emocjonalnie porwała. I ostatecznie, co tu kryć, zachwyciła.
Choć w tytule znajdziemy Shuggiego Baina i on też spaja tę opowieść, to jednak główną – a także zdecydowanie najciekawszą – jej bohaterką pozostaje Agnes Campell McGowan Bain. Jest córką irlandzkich imigrantów. Charakteryzuje się zjawiskową urodą, która zbliża ją do Elizabeth Taylor. Ta uroda to zarazem wielki atut, ale i wielkie brzemię. Agnes łatwo pada ofiarą mężczyzn bądź sama wykorzystuje swoje powaby w niewłaściwy sposób. Z jednej strony nie jest przyzwyczajona do ciężkiej pracy, z drugiej ma wielkie ambicje i marzenia. Chce czegoś więcej ponad to, co może dać jej biedne Glasgow. Dlatego porzuca pierwszego męża – statecznego katolika – zabiera dzieci i wychodzi za mąż za protestanckiego taksówkarza Shuga Baina, już nie tak poukładanego, jak jego poprzednik. Prowincjonalna Liz Taylor nadal trzyma dobre pozory – dba o siebie, jest elegancka i pełna dumy (wszak duma nic nie kosztuje). W opinii sąsiadów to prawdziwa dama. A jednak jej życie nie staje się lepsze. Zdradzana przez męża, wiecznie rozgoryczona, przełykająca kolejne rozczarowania, coraz częściej topi frustracje w alkoholu. Nie trzeba wiele, aby te wszystkie wlewane w siebie piwa i wódki stały się treścią jej życia, a wielka dama stała się społecznym wyrzutkiem, istotą napiętnowaną. Sytuacja się pogarsza, gdy Shug porzuca ją dla kobiety, która „nigdy się nie upijała i nigdy nie miała ochoty na grę w bingo, kosztowne dywany ani marzenia”. Wtedy wszelkie hamulce pękają. Wkrótce również starsze dzieci opuszczą Agnes (za co po części sama ponosi odpowiedzialność). Zostaje przy niej najmłodszy Shuggie, gotów jej bronić i służyć, zrobić „cokolwiek, byle ją znów uszczęśliwić”.
Osobnym bohaterem tego debiutu wydaje się Glasgow epoki thatcheryzmu. To właściwie prowincja, z którą nikt się nie liczy. Kopalnie są zamykane bądź dogorywają, panuje powszechna bieda, ludzie korzystają z zasiłków, które w większości przeznaczają na znany im „znieczulacz” – czyli alkohol. Sytuacja zdaje się wręcz beznadziejna, co Douglas Stuart podkreśla niemal w każdym akapicie. Rzeczywistość, którą przedstawia jest mroczna, brudna, wręcz obrzydliwa, pełna przemocy (również seksualnej). Bieda i marazm wylewa się z kolejnych rozdziałów. Czyta się o tym z niedowierzaniem. Z drugiej strony – zachwyciły mnie opisy wypełnione pomysłowymi metaforami, nietuzinkowymi porównaniami, takimi, przy których można się zatrzymać z podziwu. Warto też wspomnieć o zasługach Krzysztofa Cieślika, tłumacza. Fenomenalnie przełożył on dialogi i elementy szkockiej gwary. Dzięki temu tekst jest niesamowicie żywy.
Najbardziej przejmujący pozostaje wątek alkoholowy. Współczuje się Agnes, która chciała od życia tego, czego ono nie mogło jej dać, bo nie było ku temu warunków. Kolejni mężczyźni wykorzystują ją i/lub dezerterują, ona sama pogrąża się w dojmującej samotności. Jednak wciąż trzyma wysoko głowę, udaje, że w niczym nie przypomina swoich sąsiadów, „że jest lepiej urodzona i tylko chwilowo utknęła w tym zapomnianym zakątku nędzy i rozpaczy”. Nawet gdy decyduje się na udział w mityngach AA, szuka miejsca, gdzie znajdzie się „lepsza klasa alkoholików”. Mimo wszystko nadal pozostaje kobietą opętaną przez nałóg, który niszczy nie tylko ją samą, ale i najbliższych.
To wokół Agnes i jej choroby kręci się życie małego Shuggiego. Sytuacja w domu sprawiła, że właściwie nie miał dzieciństwa. Musiał przedwcześnie dojrzeć (podobnie jak Andrzejek z Kochanków mojej mamy). Pozostał zdumiewająco kulturalny, jak na środowisko, w którym się wychował – być może z lęku przed potencjalnymi awanturami. Jest dobrym aniołem swej matki („Gdyby nie on, na dobre porzuciłaby brzegi trzeźwości i wiecznie żeglowałaby po morzu Special Brew”). On sam ma problemy związane z dorastaniem, rówieśnicy wyszydzają go jako odmieńca („Czuł, że coś jest nie tak. Coś w środku miał nieprawidłowo zmontowane. Wydawało się, że wszyscy to dostrzegają, ale tylko Shuggie nie jest w stanie powiedzieć, co to takiego. Było to po prostu coś innego, a więc coś niestosownego”), jednak to nie on jest najważniejszy. Pozostaje w cieniu matki i jej alkoholizmu. Napędzany siłą miłości, wciąż wierzy, że Agnes można pomóc – jak wiele dzieci alkoholików przed nim („Może przestanie [pić]. Muszę tylko bardziej się postarać jej pomóc. Być dla niej dobry. Dbać o siebie. Mogę ją zmienić na lepsze”). Jak wspomniałem, szkocki pisarz oparł tę książkę na motywach autobiograficznych. Czuje się, że on sam zmagał się z chorobą rodzicielki. Czasem dla uwiarygodnienia sytuacji wystarczą ledwie wzmianki („Agnes uśmiechnęła się do niego zbyt wyszczerzonym grymasem, który przekazywał całe mnóstwo wiadomości. Jej wzrok wydał mu się przytępiony i rozbiegany – z miejsca poznał, że jest wstawiona”). Czasem ukazuje przejmujące sceny:
„Chłopiec uchylił drzwi wejściowe na tyle, by móc słyszeć domowe odgłosy. Wiedział, czego nasłuchiwać. Wycie i płacz zapowiadały fatalny wieczór; Agnes chciała wtedy trzymać go w ramionach i powiadać przykre historie o mężczyznach, którzy ją złamali. (…) Gdy słyszał, że matka rozmawia przez telefon, nie zawsze oznaczało to coś złego. Zakradał się wtedy pomiędzy drzwi wejściowe a te wewnętrzne, by bardzo uważnie wsłuchać się w ton jej głosu, przyciskając ucho do zimnego szkła i wstrzymując oddech. Nie musiała płakać, drzeć się ani bełkotać, żeby być na bani. I tak mogła być. Robiła się nader uprzejma, sztucznym akcentem z Milngavie wypowiadała mnóstwo wielosylabowych słów. Jej wagi odsuwały się od przednich zębów i używała słów takich jak »niewątpliwie« i »niefortunnie«”. Najgorzej było usłyszeć te właśnie dźwięki. Agnes opłakiwała to, co utracone, ale jeszcze daleko jej było do utraty przytomności. Siadała i opowiadała mu swoje historie, tyle że w tym przypadku nie ze smutkiem, lecz w złości”.
Shuggie Bain to świetnie pomyślana i dopracowana książka (autor pisał ją dziesięć lat) – jedna z tych, które wstrząsają czytelnikiem nie tanim efekciarstwem fabularnym, ale poprzez ukazanie czystej prawdy. Zdumiewające, że jest to przede wszystkim książka o wielkiej miłości syna do matki – na przekór demonom. I o ogromnej potrzebie bliskości – niestety, niezaspokojonej. To trzeba przeczytać.
Źródło cytatów: Douglas Stuart, Shuggie Bain, tłum. Krzysztof Cieślik, Wydawnictwo Poznańskie 2021.
Lubię takie historie, w których dzieci muszą same brać ster w swoje ręce. Pamiętam Andrzeja Radka z „Syzyfowych prac” jak żył tylko z korepetycji udzielanych bogatszym dzieciom.
Napisałem dwie piosenki, które miały mieć takich bohaterów:
pierwszą zaśpiewał Michał Masłoń: http://andrzeju.pl/piosenki.php?idm=41&idt=41
drugą też on, a w nowszej wersji Dorian Mreła ze swoją aranżacją i aktorstwem w teledysku: http://andrzeju.pl/piosenki.php?idm=34&idt=34
Ale może się niepotrzebnie wystawiam 🙁
O filmie „Kochankowie mojej mamy słyszałem” i chętnie przeczytam książkę.