Z XXI wieku do czasów II wojny światowej – debiut Sławomira Dębskiego

Z wielką dumą donosimy o kolejnym debiucie absolwenta naszych kursów. Opowiadanie Sławomira Dębskiego „Pierwsze przenosiny” zostało opublikowane na łamach „Białego Kruka”. Sławek pracował nad nim podczas jednego z kursów Pasji Pisania.

To dla nas zawsze ogromna radość, gdy nasi kursanci i nasze kursantki publikują swoje teksty. Mamy kolejny powód do tej radości. Tym razem zadebiutował Sławomir Dębski. Jego opowiadanie Pierwsze przenosiny (będące w rzeczywistości fragmentem powieści) zostały opublikowane w styczniowo-marcowym numerze „Białego Kruka”. To barwna, porywająca opowieść o tym, jak jeden człowiek z XXI wieku przenosi się w czasie do roku 1944, do ogarniętego wojną Krakowa. Tam spotyka utalentowaną poetkę. Sławomir Dębski sam o sobie pisze tak, inspirując się pewnym kultowym polskim filmem:

„Na początek przybliżę swoją osobę
Parę słów o mnie
Urodziłem się w Głownie
W marcu, tzn. w drugiej połowie marca
Dokładnie 21 marca
No to tyle może o mnie”

W szkole średniej przez dłuższy czas szlifował pióro, prowadząc dziennik. W ten sposób powstało pisarskie świadectwo intymnych przeżyć nastolatka na tle zmieniającej się rzeczywistości politycznej i społecznej Polski z początku lat dziewięćdziesiątych. Niektóre ze swoich tekstów zebrał w tomiku Marionetka. Zawodowo żyje poza światem literatury. Pracuje wśród liczb w arkuszach kalkulacyjnych i bazach danych jako kontroler zarządzania finansami.

Swoją przygodę z Pasją Pisania Sławek rozpoczął na początku 2021 roku. Wówczas uczestniczył w Pasji Pisania I z Jakubem Winiarskim, a następnie w Pasji Pisania II (kursie również prowadzonym przez Jakuba Winiarskiego. Na tym był nawet dwa razy, aby jeszcze lepiej doskonalić warsztat). Potem wziął udział w dwóch edycjach Pracy nad Tekstem pod moim przewodnictwem. Zdumiało mnie, że Sławek wziął się za powieść – do tego bardzo trudną i złożoną – właściwie nie mając żadnego pisarskiego doświadczenia. Jednocześnie byłem pod wrażeniem jego przygotowania – od strony historycznej tym tekstom nie dało się nic zarzucić. Muszę także przyznać, że Sławek okazał się jednym z moich największych zaskoczeń kursowych. Jego pierwsze teksty zaprezentowane na Pracy nad Tekstem zdradzały brak doświadczenia, trudności w zapanowaniu nad tak obszernym materiałem. Tymczasem w kolejnej edycji zaprezentował bardzo dobrze napisane rozdziały. Od poprzednich dzieliła je prawdziwa przepaść! Wiedziałem, że dzięki wytrwałości Sławek osiągnie swój pisarski cel. To się właśnie dzieje.

Zobaczcie początek Pierwszych przenosin:

„21 czerwca 2019 – 21 czerwca 1944
Adrenalina uwolniona z nadnerczy przygotowała już organizm do stawienia czoła niebezpieczeństwu i przyspieszyła akcję serca. Stawiam pierwszy krok: schylam się pod rozłożystą gałęzią i dotykając kory, czuję jej chropowatość i wilgotny chłód dębu. Drugi krok: przeciskam się przez rozłupany piorunem pień. Następny i… stopa trafia w próżnię. Opada w dół i mam wrażenie, jakbym schodząc, pominął dwa stopnie. Spadam, przemyka myśl jak błysk. Tylko nadal nie tracę… równowagi. Szukam gruntu, szukam jakiegoś oparcia. Za chwilę, odwrócony o sto osiemdziesiąt stopni, odczuwam rzeczywistość w zwolnionym tempie. Zamykam oczy i wrażenie totalnego chaosu mija. Jestem w innej przestrzeni, z innym zapachem powietrza i nie czuję smogu. Podnoszę powieki. Stoję w wysokiej trawie, która tańczy, wiruje poruszana przez powiewy wiatru.
– Mateuszu, gdzie jesteś?
Cisza, żadnej odpowiedzi. Tylko szelest i szmer roślin w parku. Jestem sam, nie wiem, co się stało z Mateuszem, który powinien być tuż za mną. Na szczęście w pobliżu nie ma żadnego hitlerowskiego patrolu. Przykucnąłem, odchylam połę marynarki, patrzę na tarczę zegarka, dwie minuty po północy. Na kryjówkę wybieram najbliższe, najgęstsze zarośla. Światło księżyca srebrnymi łuskami pada na czerń parku. Ciszy letniej nocy nie zakłóca najmniejszy dźwięk. Czuję odurzającą woń kwitnącej czeremchy. Poczekam, świt za niecałe cztery godziny, teraz są najkrótsze noce w roku. W prowizorycznej kryjówce dotrwałem do szóstej rano – to koniec godziny policyjnej. Wstając, wycieram o spodnie spocone ze zdenerwowania dłonie. Ostrożnie się rozglądam. W parku nie ma żywej duszy, a poranek w środę dwudziestego pierwszego czerwca czterdziestego czwartego roku, rozpoczyna się tysiącami słonecznych promieni, które przebijają się przez gęstwinę konarów i liści drzew. Patrzę na niebo, wiatr delikatnie dmucha w białe obłoki na błękicie.
Oglądając w sieci mapę z czasów okupacji, widziałem, że to bardzo blisko, dystans do przejścia wynosi niecałe dwa kilometry. Jednak dziś z napięcia cały drżę. A może nie ryzykować? Po raz kolejny nerwowo rzucam okiem na wskazówki, jest dziesięć minut po szóstej. Powoli ruszam ku bramie prowadzącej do wyjścia z parku. Przechodząc przez nią, nadal walczę z własnymi wątpliwościami, ale zdecydowanym krokiem idę w kierunku najbliższych zabudowań. Dochodząc do nich, mijam zaimprowizowany kram siwiutkiego staruszka, który przy wejściu do bramy rozkłada przeróżne przedmioty do sprzedaży. Na porwanym kawałku koca i gazetach piętrzą się pordzewiałe klucze, odważniki, łańcuchy, gwoździe przeróżnej wielkości, które sprzedawca systematycznie układa w jednakowe stosy.
– Pochwalony, dziadku – mówię.
– Na wieki wieków – odpowiada bezzębnymi ustami, później mruczy coś niezrozumiale i dziwnie potrząsa siwą głową.


Po chwili przemyka turkocąca dorożka z dwiema kobietami i mężczyzną. Mężczyzna, w oliwkowym mundurze Wehrmachtu z zielonym kołnierzem i ręcznie szytym orłem, rechocze na całą ulicę. Kobiety towarzyszące oficerowi ubrane są w eleganckie kostiumy – ta bliżej w błękitny z narzuconym niedbale szalem z lisa, a druga ma na sobie żakiet w pudrowym różu. Na głowach obie mają asymetrycznie założone kapelusze. Starają się wtórować mężczyźnie, ale to ledwie widoczne grymasy uśmiechów.
Przechodzę obok odpadających i podziurawionych tynków budynków, dotykam palcami resztek porwanych ogłoszeń. Moją uwagę przykuwa kolorowy plakat, na którym hitlerowski żołnierz z wycelowanym automatem, stopą przygniata gardło czerwonego monstrum. Napis głosi: „W walce z bolszewizmem tylko żołnierz niemiecki Wybawcą Europy”. Na wielu domach widać ślady zacieków i zawilgoceń, a nieliczne rynny są tak skorodowane, że w każdym momencie grożą oderwaniem. Zaskakuje mnie to, że na ulicy nie leżą żadne papiery, butelki czy śmieci.
Po następnych kilkunastu minutach docieram do celu, spoglądam na tabliczkę numer dwadzieścia sześć. Już mam wejść, ale… decyduję, że zajrzę na Rynek Główny. Tyle razy, zachwycony, oglądałem ścisłe centrum miasta – na szkolnych wycieczkach czy prywatnych wypadach ze znajomymi i Agnieszką. Pamiętam Kraków z dwudziestego pierwszego wieku, a teraz mogę zobaczyć, jak wygląda w czasie hitlerowskiej okupacji. W tych tragicznych latach jest jedynym miastem w Generalnej Guberni, gdzie Niemcy kończą przedwojenne budowy. Nieprzypadkowo zostało wybrane na stolicę tworu, jakim jest Generalne Gubernatorstwo.
Ulica zapełnia się coraz większą liczbą przechodniów, rowerzystów, co jakiś czas przejeżdża dorożka czy pojedynczy samochód. Przyspieszam kroku. Mikołajska, na której w tej chwili się znajduję, zakręca delikatnym łukiem w lewo. Po następnych dwóch minutach skręcam w prawo, mijając ulicę Szpitalną. Widzę już wieże bazyliki strzelające w przestworza nieba.
Tętno przyspiesza. Nie wiem, czy przyczyną jest szybki marsz, czy może to moje emocje związane z tym, gdzie jestem. O rany, nie, gdzie jestem! Tylko, kiedy jestem! Dociera to do mnie nagle ze zdwojoną siłą”.

Cały tekst znajdziecie w „Białym Kruku”.

Sławek, w imieniu całego zespołu Pasji Pisania serdecznie ci gratuluję. To duży sukces, a jestem przekonany, że dzięki twojej wytrwałości i ambicji przyjdzie pora na kolejne. Bardzo ci kibicuję!

Źródło tekstu: https://magazyn.bialykruk.org/wp-content/uploads/2022/05/magazyn_bialy_kruk_-nr_19_styczen-_marzec_2022.pdf
Źródło grafiki: archiwum Autora oraz https://krakow.naszemiasto.pl/krakow-w-1944-roku-oczami-niemieckich-fotografow-27022021/ar/c1-7264653

Dodaj komentarz