Co ja zrobiłem? – KONKURS!

Zapraszamy was do udziału w kolejnym blogowym konkursie. Możecie zdobyć „Słonia z Etretat”, debiutancką powieść Joanny Stogi, wrocławskiej fotografki i pisarki, absolwentki kursów Pasji Pisania.

Pora zaprosić was do kolejnego blogowego konkursu! Tym razem mamy dla was Słonia z Etretat, znakomitą książkę Joanny Stogi, absolwentki kursów Pasji Pisania. Joanna ma w swoim dorobku zbiór poruszających opowiadań Las, pole, dwa sobole. Słoń z Etretat to jej debiut powieściowy.

„Być zawsze tą gorszą, tą niewystarczającą… a potem udźwignąć coś, czego „lepsi” i „wystarczający” nie zdołaliby unieść”. To jedno zdanie już wiele mówi o Słoniu z Etretat, ale można w tej powieści ujrzeć jeszcze wiele innych wątków, wiele wzorów. Można też spróbować zasygnalizować treść następująco: śmierć matki i nagła konieczność zaopiekowania się psychicznie chorym ojcem zmieniają życie Kassi. Z dnia na dzień musi znaleźć siłę aby poradzić sobie z nową rzeczywistością, a tu jeszcze przeszłość nie daje jej spokoju.

Kassi jest jakby „zmrożona”, żyje uwięziona w cieniu poczucia winy:

„(…) głęboko w niej tkwi przekonanie, że powinna być kimś innym, chociaż nadal nie wie kim. Czasami czuje, że jest blisko odkrycia prawdy, że ma ją na wyciągnięcie ręki i wystarczy odgarnąć mgłę sprzed oczu, a wszystko stanie się jasne, lecz ten moment nigdy nie nadchodzi. Coś stoi pomiędzy nią a życiem, które było jej przeznaczone; jakby na zawsze utknęła w przedsionku”.

Niespodziewanie pojawia się jednak nadzieja, że ta zmiana doprowadzi ją wreszcie do prawdziwego uwolnienia. Więcej o tej książce pisałem w sierpniowej „Lekturze na weekend”. Cieszę się, że mogę się nią z wami podzielić. Trzy egzemplarze konkursowe ufundowało Wydawnictwo Seqoja.

Niech poczucie winy będzie motywem przewodnim waszych tekstów. Jaka to będzie historia? Obyczajowa? Kryminalna? A może komediowa? To od was zależy!

Opowiadanie (lub jego fragment) wklejcie w formie komentarza do niniejszego wpisu – nie później niż 25 września. Pamiętajcie, że wasze teksty nie powinny przekroczyć 1700 znaków ze spacjami. Spośród nadesłanych prac Joanna Stoga wybierze trzy najlepsze, a ich autorki/autorzy otrzymają egzemplarze Słonia z Etretat z dedykacją.

A zatem – do pisania! Powodzenia!

Źródło cytatów: Joanna Stoga, Słoń z Etretat, Wydawnictwo Seqoja, Olsztyn 2022.

20 Replies to “Co ja zrobiłem? – KONKURS!”

  1. Było troche tych sytuacji, co do których dziś mam poczucie winy.
    Miałem coś tak głupiego w sobie, że potrafiłem nie przyznać się do przypadkowo spotkanej znajomości.
    Były to różne osoby z różnych miejsc, najczęściej znajomość do dwóch tygodni.
    Poznałem, ale nie odwzajemniłem uśmiechu. Czasem się wstydziłem swojego postępowania w trakcie tej znajomości.
    Nie było to znowu nic wielkiego.
    Jest też druga strona medalu, bardziej współczesna, kiedy inni powinni mieć poczucie winy wobec mnie, a najwyraźniej nie mają.
    Ranią bez pardonu i jeszcze udają, że wszystko jest jak dawniej.
    Ledwo kilka dni temu moja połówka urządziła mi karczemną awanturę, że proponuję współpracę jej bratankowi.
    A to dlatego, że jak byliśmy na wakacjach to nagle odkryliśmy, że ma urodziny, a to jednocześnie chcrześniak.
    Sięgnąłem więc do ulubionego sklepu z gadżetami i zrobiłem kubek, na którym była jego prestiżowa nagroda za pracę twórczą w całej krasie.
    Wysłaliśmy standardowo wprost z tego sklepu.
    Tymczasem, z awantury dowiedziałem się że brat połówki, czyli jego ojciec zdał szczegółowe sprawozdanie z tego jak ogromnym utrapieniem dla niego było odebranie tego kubka od kuriera, bo zlecił mu to zapracowany syn.
    Jakoś się to ułagodziło, ale czy któreś z nich miało poczucie winy, że zrobiło coś nie tak?
    A moja propozycja dotyczyła właśnie ożywienia tej twórczości chrześniaka w Internecie i zrobienia z niej gry.
    Bratanek na to przystał, ale nie ma czasu, żeby realizować. Myślę jednak, że jak przygotujemy grunt, że to będzie łatwe dla niego, to zrobi to choćby jako pracę magisterską.
    Mniej bolesny afront spotkał mnie ze strony Internauty, z którym kiedyś wspieraliśmy się na Facebooku wymieniając się kliknięciami.
    Oczywiście w najmniejszym stopniu nie miało to związku z tym czy mi się klikany obiekt podoba.
    Teraz znowu odnalazłem jego stronę i napisałem miły komentarz prosząc o to samo u siebie.
    On jednak tego nie zrobił, a indagowany w końcu odpowiedział, że ta jedna pozycja mu się nie podobała. Na inne nawet nie spojrzał.
    Też trochę zabolało, ale może nie powinno.
    Mam też od 8 lat znajomego, z którym wymieniamy się usługami. Czasem płatnymi, a czasem gratisy z obu stron.
    Pamiętamy też o urodzinach, chociaż ja obchodzę raczej tylko imieniny.
    Trzeba przyznać, że jest on bardzo pracowity i nie tylko wiele tworzy, ale też pamięta o innych twórcach i nawet najdrobniejsze przejawy nagradza zawsze pozytywnym, żeby nie powiedzieć entuzjastycznym, komentarzem.
    Przyznaję, że sam jestem twórcą, którego trudno zaklasyfikować. Mówię o sobie, że piszę dla ludzi i dla komputerów. Ale w ciągu tych 8 lat więcej dla ludzi i wydaje mi się, że bardziej ludzko.
    Znajomy tylko raz mnie pochwalił ale już nie publicznie. Może sie wstydzi tak ja kiedyś swoich znajomości?
    A właśnie dzisiaj dostałem e-maila od urzędniczki, która się „opiekuje” kołami naukowymi.
    Kilka tygodni temu odmówiła przyjęcia naszych prac na wystawę pod pretekstem, że są zbyt wąskie.
    Tymczasem od kilku lat tych rzeczy uczy się od 4 klasy podstawówki, a przynajmniej tak jest w podstawie programowej.
    Odpowiedziała, że nie mam zamieszczać rysunków w treści tylko jako załączniki, bo to jej przeszkdza w czytania.
    Tymczasem tak mi kazał mój lekarz, a poza tym na rysunkach były napisy, które informowały o tym że moi „ludzie” przygotowali aż 4 wydarzenia na imprezie mającej ich 20. Nikt tyle nie miał i ja to wszystko zainspirowałem.
    Dostało mi się też, że za dużo robię, a powinni studenci z własnej inicjatywy.
    A może powinienem mieć poczucie winy, że staram się ułatwić docenienie mnie?
    Koledze wysłałem 4 bogato ilustrowane strony o sobie, ale to go nie tylko nie zmobilizowało ale nawet nie raczył prywatnie dać znać, ze otrzymał.
    Mój słynny odchodzący właśnie na emeryturę szef mawia, że jak sam się nie docenisz, to nikt cię nie doceni.
    Ale może on źle myśli?
    Powiedzcie sami.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      I mamy pierwszą pracę! Kto następny?

  2. Od tego wydarzenia minęło dziesięć lat, a i tak dalej nie mogę poradzić z tą traumą. Poczuciem winy. Nie potrafię cieszyć się swoim szczęściem. Mam ciągłe wrażenie, że na nie zasłużyłam. – wykrztusiłam z siebie w gabinecie psychologa.
    – Czy jest pani gotowa odpowiedź o tym traumatycznym zdarzeniu?
    – Tak, – spuściłam oczy i zaczęłam opowiadać.
    Zimne, białe ściany zdawały się nie mieć końca. Chciałam jak najszybciej dotrzeć do mamy. Przyspieszam krok, biegnę. Chcę ją zobaczyć, dotknąć. Jest lekarz.
    -panie doktorze, gdzie mama. Miała wypadek samochodowy?
    – Jest na sali operacyjnej, trzeba czekać.
    -Mamo! Wykrzyczyłam w pustą przestrzeń. Osunęłam się o ścianę, i ukryłam twarz między kolanami. Co ja zrobiłam? Dlaczego do niej zadzwoniłam? Dlaczego? Pytanie to pojawiało się w głowie w różnych kombinacjach. To moja wina! Tylko moja! Mamo, znowu zawołałam przez łzy. Wskazówki na ściennym zegarze wydawały się zaklęte. Stały e miejscu. Czas się zatrzymał. Dlaczego nie mogę go cofnąć? Jeden telefon. Mogła zostać w domu, nie jechać. Może bym trochę zmokła, ale to tylko trzy kilometry. Dlaczego zadzwoniłam, by poprosić, żeby po mnie przyjechała. Mamo, nigdy sobie tego nie wybaczę. Chyba zasnęłam, bo z letargu wybudził mnie lekarz, chwytając mnie za ramię.
    -Hej dziewczynko już po operacji
    – Mama, żyje? Chcę ją zobaczyć. – przerwałam mu wypowiedź.
    – Tak. Jest dobrze. Możesz ją chwilę zobaczyć, ale musimy dać jej spokój.
    Poszłam za lekarzem. Mama spała. Podpięta pod masę urządzeń. Wygladała tak spokojnie. Podeszłam do łóżka i złapałam mamę za rękę. Była taka wiotka i słaba, ale ciepła. Mama zawsze była ciepła, jakby jej ciało wytearzało wyższą temperaturę, niż reszta ludzi. Wtuliłam swoją twarz, w jej rękę. Mamo to przeze mnie tu jesteś. Wszystko bym oddała, żeby cofnąć czas. Otwórz oczy. Proszę. Tak mocno cię kocham. Nie mogę bez ciebie żyć. Obudź się.
    – Nic się nie stało, jesteś najważniejsza. – powiedziała bardzo cicho i prawie się uśmiechnąła.
    I wtedy musiałam wyjść z pokoju.

  3. Beata Piwowarczyk says: Odpowiedz

    Poranek jak zwykle wita mnie zapachem kawy, mała tiara śpi na parapecie zwinięta w kłębuszek w mojej czapce, a po różach od Zana zostały łodyżki bez kwiatów. Ktoś był chyba bardzo głodny. Wyciągam jedną z łodyg i przypomina mi się wczorajsza sytuacja przed lodowiskiem. Czy tym właśnie jest dorosłe dziecko wychowane w przemocy? Z kolcami, liśćmi prawie jak kwiat, jednak bez większości płatków? Przed oczami jak na zawołanie pojawiają się sceny z mojego dzieciństwa. Pierwsze wspomnienia nie były takie złe. Były fajne. Rodzice wydawali się być pięknymi ludźmi, uśmiechali się często do siebie a przede wszystkim do mnie. Pamiętam jak tata chciał mi sprawić radość i kupił balony. Żółte z czerwonym słoneczkiem. Innych nie było. Fart że w ogóle jakieś były. Napompował wszystkie i mogłam się w nich tarzać tak jak teraz dzieciaki w kulkolandach. To było super. Potem pamiętam pierwsze lanie i to co poczułam. Ból, rozpacz, poniżenie, wstyd, niedowierzanie, niekochanie, złość, zaskoczenie… Bezbronność. Jak to przecież mnie kochasz, to czemu mnie bijesz? Już mnie nie kochasz? Miałam kilka lat, chyba sześć. Tamtego razu świetnie się bawiłam prysznicem i trochę narozlewałam podczas kąpieli. Zabawa była przednia i jak przyszedł tata chciałam żeby on też się bawił. Nie skumał. Wkurwił się niemiłosiernie, że ja gówniara marnuję wodę, że wylewam ciężko zarobione pieniądze. Nie zdążyłam zauważyć momentu w którym poleciał pierwszy klaps na gołą mokrą dupę. Zabolało jak cholera. Pamiętam że się wydzierałam i płakałam a mama przyszła po bardzo długiej chwili. Opieprzyła tatę ale było już za późno. On przestał już być moim tatą a stał się potworem. Ona powinna go była wtedy wywalić na zbity pysk za drzwi. Nie wywaliła. Czy to czyni ja współwinną? Tak. Od tamtej pory piękny bakłażanowy kolor kojarzy mi się wyłącznie z kolorem siniaków które goiły się dużo ponad tydzień. To był też koniec mojego pięknego świata. Mój świat się zepsuł bo ktoś kogo kochałam miłością bezwarunkową zrobił mi taka krzywdę. A mówił że kocha. Można by powiedzieć że to było dawno a ja jestem dorosła więc przecież nic się nie stało, ale czy na pewno? Patrząc na moje wszystkie dorosłe relacje to żadna z nich nie była pełna. Nikomu nigdy nie zaufałam w stu procentach. Tobie tato ufałam chociaż tak bardzo mnie zraniłeś. Tata, który powinien kochać bezwarunkowo. A co może zrobić obcy człowiek? Przed obcym człowiekiem można uciec zanim cokolwiek zdąży się wydarzyć. Zanim się go pokocha i się zaangażuje. Zanim czar pryśnie. Zanim znowu rozpadnę się na kawałeczki i będę musiała się zbierać. Raz zranione dziecko już nigdy nie pozwoli sobie na bezbronność w relacji z kimkolwiek, bo wierzy że nie jest warte miłości bezwarunkowej. A to znaczy że nie pokocha, a jeśli się jednak odważy to miłość ta zawsze będzie podszyta strachem. A taki strach zawsze będzie sabotował ewentualne szczęście. Bo nie wierzysz że zasługujesz. Bo inni mogą ale ty nie, bo ty jesteś niewystarczająca. Bo dlaczego miałabyś być skoro własny ojciec czy matka cię bili. To nie z nimi jest cos nie tak tylko z tobą…. ile teraz dorosłych dzieci myśli podobnie i żyje w nieszczęściu którego źródła prawdopodobnie nie zna bo takie przekonanie zostało im wczytane w tak wczesnym dzieciństwie, że uznali to za prawdę absolutną? Ile razy próbowali zaspokoić wymagania rodziców, które są nieosiągalne i tylko sobie udowodnili raz za razem, że nie zasługują na bycie kochanym za to jakim się jest bez bycia doskonałym… ile ludzi jeszcze do tej pory myśli że od jednego klapsa świat się nie zawali? Może twój nie…ale tego małego trzylatka który teraz tupie nogą owszem. Bo to on jest mały a ty dorosły. Bo to jego nerwy są niedojrzale a ty dorosły masz nad sobą panować i dać przykład. Bo ty masz pokazać jak się kocha i kochać a nie lać w pysk bo ci się nie spodobało że dziecko ma inne zdanie. Może mieć. A ty masz nauczyć jak je wyrażać bez przemocy. Nie podoba ci się? Trzeba było kupić sobie lepsze gumki, albo wypić szklankę wody zamiast.
    I w tym momencie coś we mnie pęka i postanawiam przestać stać w miejscu. Właśnie dlatego, że jeszcze boli mimo upływu czasu. Dlatego że mimo to że dawno to zdarzenia z przeszłości decydują o mnie teraz. Większość moich decyzji jak nie wszystkie maja źródło w przeszłości. W strachu. Nie prosiłam aby stawał się moim przyjacielem i nieodłącznym kompanem. A pozwalam mu na decydowanie o wszystkim. Dosłownie. A co jak się nie uda? To chyba jego ulubione pytanie. Z troski? Nieeee. Co się stanie? Gówno się stanie! Jak się nie uda to znaczy że się nie udało a nie że się do tego nie nadaję, nie że jestem za głupia, za mało uzdolniona, za mało wystarczająca. NIC się nie stanie. Pora zrzucić strach ze skały niech odleci na własnych skrzydłach byle dalej ode mnie. Ja mam do uratowania dzieci.
    Robię sobie miejsce na sztaludze i przez chwilę myślę nad tym jak to pokazać. Jak pokazać przemoc która pozostawia trwałe ślady? Oczywiście że mogę potem dopisać opowieść ale obraz powinien mówić sam za siebie. Może jeszcze tytuł może naprowadzać kierunek myślenia i interpretacji, ale to przede wszystkim obraz powinien być głównym bohaterem. Myślę nad jakąś przenośnią, ale ta może okazać się niezrozumiała. Lub zrozumiała dla niewielu. Nie chodzi o high-art, tylko o przekaz tak zwany idiotoodporny. Trochę ze sobą walczę bo autobiografie są trudne i dużo obnażają. Ale też dzięki temu mogę pokazać to co chcę. Tak zrobię. Postanawiam po chwili i rozstawiam na podłodze farby. Jakieś płótno jeszcze mam, więc wszystko przygotowuję aby móc zabrać się do malowania. Jest to o tyle trudne że dotyczy mnie osobiście. Że nie maluję pragnień, marzeń jak morze czy jakieś inne widoki tylko ból, wstyd, bezsilność. Takich rzeczy nie maluje się bez emocji a te nie są łatwe. Nikt nie lubi wracać do złych wspomnień. Gdy wycieram nos po raz kolejny bo znowu się poryczałam czuje jego obecność. Zan. Nie pojawia się obok, nie słyszę głosu w głowie, nie czuje dotyku. Mija chwila i obecność znika, a ja czuję przypływ pozytywnej energii. Ocieram następną łzę i zbieram się do kupy. Niech te emocje pozostaną tam gdzie ich miejsce. W przeszłości i ewentualnie na obrazie. Niech zmieniają świat na dobre mimo swojego pochodzenia. Każde zło można przekuć na dobro. Ale to kosztuje.

  4. Oferta przyszła w środę wieczorem. Czekałem na nią od tygodnia, od kiedy okazało się, że moją kandydaturę przyjęto i do dogrania pozostały jedynie kwestie organizacyjne. Czy mieszkanie ma być w centrum czy może wystarczy bungalow na przedmieściu? Ile pokojów będę potrzebował? Jaki samochód będzie mi potrzebny? Nie miałem możliwości wyboru oddziału firmy, ale ucieszyło mnie to, że mam pracować na południu, bo północ jest tam zdecydowanie zbyt gorąca. Wybrałem przedmieścia i samochód segmentu C, cokolwiek to u nich znaczy. Razem z ofertą dostałem bilet, niestety, w klasie ekonomicznej. Wprawdzie niczego więcej się nie spodziewałem, jednak perspektywa spędzenia doby w podróży nie wydała mi się zachęcająca. Dobrze, że będzie czterogodzinna przerwa na przesiadkę, bo nigdy tak długo nie leciałem. Podobno są jakieś sposoby, które pozwalają przetrwać tak długi lot. Zapytam kuzynkę, która latała za ocean, ale Atlantycki, a moja podróż będzie znacznie dłuższa.

    Dzisiaj przysłali mi informacje o samochodzie i lokalizacji mieszkania. Samochód to nic specjalnego, zwykła toyota corolla, tyle że wyposażona jak na tamtejsze standardy. Bungalow okazał się segmentem na ogrodzonym, ale nie zamkniętym, osiedlu. Niewielki, jednak ma dwie sypialnie, salon, kuchnię – nie aneks – i dwie łazienki. Wielkości mieszkania mi nie podali, ale ze zdjęć wiem, że jest również miejsce parkingowe przed domem, w tamtym klimacie garaż jest chyba niepotrzebny. Osiedle stoi w Edithvale w stanie Victoria, jak piszą – pół godziny jazdy od centrum. Świetnie, blisko będziemy mieli do opery… I wtedy coś mnie tknęło. Rzut oka na mapę i już jasne! Co ja narobiłem?! Kuni mi nie daruje! Jak można pomylić Sydney z Melbourne!

    1. Pisarczyk Amator says: Odpowiedz

      To się nazywa fuks! Melbourne wydaje się dużo fajniejsze od Sydney 😉 A tekst zajefajny.

  5. – Jak to się stało, że w dzienniku przybyło nagle tyle ocen z języka niemieckiego? – pyta ochrypłym głosem panna Luiza Maciejewska (wśród uczniów zwana Bugsem, co zawdzięcza dwóm wysuniętym jedynkom)Wskazuje na otwarty dziennik, który drżącymi rękoma trzyma w dłoni. To co się wydarzyło przekroczyło nawet jej wyobraźnię – bądź co bądź nauczycielki z dwudziestopięcioletnim stażem. Już dzień wcześniej dygoczące sylikonowym wypełniaczem usta Germanistki Ewy Krug (ksywa Siloksan) zrelacjonowały jej cały incydent(który w końcu potwierdzili uczniowie). Teraz musi dopilnować by i rodzice ją usłyszeli. – Słuchamy – woła doniośle. Gałki oczne świdrują grupkę uczniów z nad wąskich szkieł okularów. Mówić mają uczniowie zgromadzeni w lewym rzędzie klasy a słuchać grupka rodziców siedząca po drugiej stronie. Panna Maciejewska, niczym sprawiedliwa sędzina w asyście rodziców – ławników na koniec orzeknie odpowiedni wymiar kary.
    Po lewej stronie przechodzi szmer. Kilka par oczu patrzy na siebie wyczekująco. Zaczyna Maks.
    – Booo to było jak Silo..yy Pani profesor Ewa Krug wyszła z sali. I tak jakoś wyszło, że kilka osób nagle rzuciło się do tego otwartego dziennika, w tym ja – wzdycha – I dopisaliśmy sobie po ocenie.
    – Piątki i czwórki – krzyczy profesorka wbijając teraz wzrok w stronę rodziców. – Tylko jednego nie rozumiem – mówi znów patrząc na Wiktora – bo profesor Krug twierdzi, że przy piątce którą dopisałeś jest też jedynka, której wcześniej nie było. Jak to wyjaśnisz? – pyta zaciskając usta które tworzą teraz białą linię.
    – No tak – Maks kiwa potakująco – No bo po tym jak wpisałem sobie tę piątkę to naszły mnie, hmm, wyrzuty sumienia. To było złe co zrobiłem – mówi. Panna Maciejewska przytakuje, na znak, że się zgadza. Zachęcony tym Maks mówi dalej – No więc dopisałem sobie obok piątki tę jedynkę.

  6. Należy tylko jeszcze dodać, że akcja dzieje się jeszcze zanim Librusy opanowały scenę oświatową.

    1. U mnie w klasie cos takiego wydarzylo sie naprawde – tylko bez tej jedynki, ale moze dlatego ze wtedy byly tylko dwóje!

  7. „…znów patrząc na MAKSA” *

  8. Mamusiu jesteś na mnie zła? – wystraszony głos małego chłopca siedzącego tuż przed nią w tramwaju wyrwał ją z zadumy.
    W głowie przerabiała właśnie rodzajowe scenki z minionego tygodnia, które tylko ugruntowywały ją w niezachwianym przekonaniu, że wciąż za mało się stara, i zawala na niemal wszystkich życiowych polach. Wróciła pamięcią do swojej wtorkowej prezentacji na szkoleniu w pracy, kiedy w obecności szefa zapomniała angielskiego słówka i po bezowocnych próbach wybrnięcia z impasu dała się ponieść strumieniowi totalnego zażenowania. Przypomniała też sobie jak po czterdziestominutowym utknięciu w korku, spóźniona i sfrustrowana wbiegła na szkolne przedstawienie córki z poczuciem bycia najgorszą matką na świecie. Kolejny obraz w głowie odtworzył jej ostatnie zajęcia fitness, na których przez godzinę mogła oglądać w lustrze skutki swojego urlopowego łakomstwa i zaprzepaszczenia rezultatów dotychczasowych treningów. „Moje życie to pasmo wstydu i porażek” pomyślała. Składanie samokrytyki zapewne ciągnęłaby dalej, gdyby nie głos chłopca. Matka dziecka właśnie skarciła je wzrokiem i strzelała umoralniającą pogadankę na temat niestosowności wiercenia się w środkach komunikacji. Chłopczyk zesztywniał i przeprosił, że zrobił mamie przykrość.
    -Boże, to jego też już trawi wirus niewystarczalności, bycia nie dość dobrym? – pobladła- biedactwo, wypija właśnie truciznę wychowawczych komunałów a z czasem sam dla siebie będzie najsurowszym katem, biczem dyscyplinującym i przypominającym jak trzeba i należy działać. Transgeneracyjny przekaz, który niczym gorący kartofel podajemy dalej…
    -Wstałaby Pani z siedzenia, gdy staruszka stoi – usłyszała nagle oburzony głos współpasażerki.

    1. Beata Piwowarczyk says: Odpowiedz

      dobre <3

  9. Ze snu wyrwał M. zduszony krzyk. Jakby ktoś wrzeszczał w poduszkę. Dźwięk był stłumiony, właściwie to nawet cichy, ale jego intensywność pobudzała do drgania duszne powietrze w sypialni. Kiedy dotarło ono do jej uszu, jej powieki uniosły się, a czujne i przytomne oczy wpatrzyły się w ciemność.
    Jeszcze nie zdążyła zaczerpnąć powietrza, a już nachylała się nad P. Łkał bezgłośnie z głową wciśniętą między krawędź materaca a zagłówek łóżka, wiercił się i kopał. Kiedy wyciągnęła rękę, by go pogłaskać, odwrócił się gwałtownie. Jak wyciągnięta z wody ryba otwierał i zamykał usta, złożone w koślawy dziubek.
    – Ciii, P. obudź się, to tylko zły sen – szepnęła i chwyciła go za spoconą dłoń.
    Chłopiec zdrętwiał na moment, naprężył ciało jakby gotował się do skoku, a potem jego mięśnie rozluźniły się i otworzył oczy. Spojrzał na matkę, która nachylała się nad nim i dalej gładziła jego ciało. Z początku jej nie rozpoznawał, wciąż osaczony przez świat ze swoich koszmarów, ale gdy zorientował się gdzie i z kim jest, nie uspokoił się, ale zaczął płakać i krzyczeć tak bardzo, że tym razem wprawił w drżenie ściany.
    – Już dobrze, jestem tu. To nie było naprawdę – napominała, próbując złapać jego wyginające się ciało. Starała się zachować spokój, ale na plecach poczuła dreszcz niepokoju. P. wyrywał się, odpychał ją i bił pięściami.
    – Hej! Koszmar się skończył – podniosła głos i dopiero to pomogło. P. opadł z sił i objął ją tak mocno, że straciła na chwilę równowagę.
    – Przepraszam mamo – wyszeptał w jej pierś.
    – Nic się nie stało. Wiem, że nie chciałeś mnie uderzyć. – M. wdychała jego zapach i kołysała go w ramionach.
    – Nie, przepraszam za to, co ci zrobiłem we śnie – wyjąkał tak cicho, że M. nie mogła go usłyszeć.

  10. Koła pociągu uderzały rytmicznie o metalowe szyny. Patrycja siedząc sama w przedziale patrzyła w okno, widząc w nim swoje odbicie. Mrużąc oczy przyjrzała się swojej twarzy. Podobały jej się te dwa wytatuowane półksiężyce na kościach policzkowych. Kochała tatuaże, więc została tatuażystką, rzucając studia prawnicze, na które wysłała ją matka. Pociąg, którym jechała, kończył swój bieg w jej rodzinnym mieście. Nie odwiedzała rodziców od pamiętnej kłótni z matką, a więc ponad dwa lata. Miała nadzieję, że przeszłość została oddzielona grubą kreską i wspólnymi staraniami rozpoczną nowy rozdział w ich relacji. Jednak wciąż w jej sercu cichutko tlił się niepokój.
    Wchodząc po schodach, wiedziała, że to nie wysiłek powoduje mocne bicie jej serca. Targały nią sprzeczne uczucia. Czuła zarazem smutek, radość, nadzieję i strach przed rozczarowaniem. Zatrzymała się przy numerze czterdziestym siódmym, odetchnęła głęboko i zapukała. Po kilkunastu, niezwykle długich sekundach drzwi otworzyła jej matka. Miała krótkie blond włosy i dojrzałą lecz zadbaną twarz. Czerwona garsonka i czarne pantofle na koturnie nadawały jej elegancji. Spojrzała na córkę i wykrzywiła usta w grymasie.
    – Boże! Jak ty wyglądasz? – zapytała- Co ty z siebie zrobiłaś?
    Oczy Patrycji zaszkliły się i już myślała, że rozpłacze się na dobre, że chwilę potem matka weźmie ją do środka, zrobi herbatę i dalej będzie manifestować niezadowolenie z córki. Złość pomogła jej opanować łzy. Zbliżyła tylko twarz do twarzy matki i powiedziała:
    – Wesołych świąt, mamusiu.
    Odwróciła się i zaczęła schodzić po schodach. Usiadła na ławce przed blokiem i dopiero teraz zapłakała chowając twarz w dłoniach. Zrozumiała, że to palące od środka poczucie winy zniknie dopiero wraz ze śmiercią matki.

  11. Pisarczyk Amator says: Odpowiedz

    Ostra grań góry stawała się coraz wyraźniejsza. Na prawym zboczu, tuż pod szczytem coś zagrzechotało. Zlękła się. Czy to już? Ale nie, to tylko kozica potrąciła jakiś kamień powodując małą lawinę. Odetchnęła z ulgą. Jaskrawobiały śnieg przysypujący granitowe urwisko zdawał się kpić z pierwszych promieni bezlitosnego słońca. Ale jej daleko było do kpin. To był ten straszny moment na pograniczu nocy i dnia, gdy wiedziała już, że chłodny, opiekuńczy mrok za parę mgnień oka zniknie i znów pojawi się jej oprawca. Światło dnia odbierało jej resztki sił. Już nie tylko nie starczało ich na wyobrażanie sobie dalekich krain i przyjaznych jej ludzi, ale wręcz brakowało na …. Spróbowała poruszyć rękoma. Wpierw lewą. Poczuła twardy ucisk stali na nadgarstku. Później szarpnęła dużo mocniej prawą, ale jedynym skutkiem jej zrywu był jeszcze większy ból i głuche dzwonienie bezlitosnego łańcucha o zimne jeszcze skały.

    Z oddali dobiegł szum skrzydeł. Zrazu cichy, w kilka sekund nasilił się do huku wodospadu. Szum ciągle narastał i cień wielkiego ptaszyska przysłonił wschodzące słońce.
    – Non serviam Matko, non serviam. Nie będę służyć przeciw ludziom. Wiem, że złamałam twoje prawa, ale oni są tacy krusi i potrzebują pomocy. – zaczęła bredzić gorączkowo jak w malignie.

    W chwilę później spokój chłodnego górskiego poranka przeszył ostry, przerażający krzyk torturowanej kobiety. Jej krzyk ..

    – Co ja narobiłam ?! Myślałam sobie „Cóż złego w tym, że dam ludziom iskrę boskiego ognia? Dzięki niej zaczną czuć i odróżniać dobre od złego. Będą przetapiać metale tworząc z nich lemiesze i posągi Matki, będą gotować wspaniałe potrawy by chwalić jej dary..”. Skąd mogłam wiedzieć, że metal przetopią na broń i narzędzia tortur, na ogniu będą piec zabitych braci by ich pożerać, a odróżniwszy dobro od zła, z zapamiętaniem oddadzą się temu drugiemu? Chciałam dobrze, a zniszczyłam Twe dzieło. Czy kiedykolwiek mi wybaczysz Matko?

    Odpowiedziała jej cisza. Matka opuściła polne sanktuarium. I tylko ciepły wiatr delikatnie muskający liście koki zdawał się szumieć:
    – Kto wie? Może powstanie z tego coś dobrego? Może twoje serce widzi więcej i masz rację? Czas pokaże. Jeźdźcy już zostali spuszczeni z łańcucha. Nadszedł czas Wielkiej Próby. Matka odrodzi się, tak jak czyniła to już wiele razy. Z ludźmi czy bez nich. Ich wybór.

  12. Każdego ranka zaczynał życie od początku, życie swoje i jej. Ale nie miał czystej karty, tylko wciąż dopisywał historię dzień po dniu do listy pełnej win popełnionych i nieodpokutowanych.
    Każdego ranka brał ją na ręce i przenosił do łazienki, sadzał na sedesie, mył, czesał, ubierał, unikał jej wzroku, udawał że dostrzega uśmiech w tym dziwnym grymasie ust.
    Każdego dnia chciał wierzyć w cud, którego i tak mu nikt nie obiecał. Robił jedzenie, na które nie miała ochoty, rozdrabniał do konsystencji, która budziła obrzydzenie, karmił maleńkimi porcjami, niczym pisklaka, ocierał oślinione usta.
    Każdego dnia kluczył w labiryncie obowiązków, od których nie było ucieczki. Nauczył się trudnych słów takich jak odcinek lędźwiowy, kinezyterapia, ból obwodowy. Odpuszczał sobie wieczorne oglądanie telewizji, bo to był czas na jej kąpiel i układanie do snu.
    Tamtego wieczora chciał jej powiedzieć, że może zatrzymać pierścionek, ale ślubu nie będzie. Przeczuwał awanturę, łzy, krzyki, ale był gotowy. Wiedział że złamie jej serce, że odtąd będzie musiał żyć z tym czarnym wspomnieniem, ale nic nie mógł poradzić – pokochał inną, innej chciał, inna wyzwoliła w nim pasję i namiętność, o jakiej dotąd nie marzył.
    Tamtego wieczora chciała mu powiedzieć, że czuje, że coś się zmieniło, że nie jest między nimi tak jak dawniej i nie chce budować przyszłości na niepewnym gruncie. Chciała, by nie jechał tak szybko, żeby się zatrzymał, posłuchał i nie robił nic na siłę.
    A potem było drzewo, nieskończony huk i dalej już tylko cisza rozrywająca trzewia.
    Od tamtego dnia wszyscy mówili mu o szczęściu, o tym jak to dobrze, że nic mu się nie stało, bo przynajmniej ma się kto nią zajmować. Mówili, po czym szli do swoich spraw, by nie mieć poczucia winy.

  13. – Dobrze, tak zrobimy. Następnym razem przyjedziemy w to miejsce. Na własne oczy zobaczysz jak tu pięknie. Muszę wracać na dalszą część konferencji. Zadzwonię później. – Marek schował telefon do kieszeni po czym wszedł przez balkon do mieszkania.
    Gdy tak trzymał rękę na klamce drzwi balkonowych, przeszyło go uczucie jakie za każdym razem czuł, gdy kończył rozmowę z żoną i wchodził do tego mieszkania. Poczucie winy narastające w żołądku niczym zgaga, prześlizgujące się po plecach i kończące swój marsz na karku. Być może był to strach, że jego tajemnica zostanie odkryta. Prawda o tym, że potajemnie zakupił kawalerkę w centrum stolicy. Stworzył swoją jaskinię bezpieczeństwa. Na dwudziestym piętrze wieżowca niczym w baśniowej historii chował przed wszystkimi swoją perłę. Dwudziestojednoletnią studentkę prawa. Poczucie winy zanikało gdy tylko zobaczył ją półnagą na łóżku. Była wpatrzona w niego niczym w rycerza na białym koniu. Ubrana w skąpą bieliznę, którą sam dla niej wybrał dzień wcześniej. Czasem czuł jakby posiadał osobistą lalkę barbie. Spełniała jego zachcianki, nawet te najbardziej skryte. Po kilku poprzednich studentkach nauczył się przedstawiać swoje wymagania na pierwszym spotkaniu, tak by uniknąć niezręcznych sytuacji i konieczności szukania kolejnej perły.
    Marek stał i wpatrywał się w jej duże kocie oczy. Wyobraził sobie co będą robić. Jaki zapach poczuje gdy się do niej zbliży i jak wiele dreszczy poczuje gdy zacznie go dotykać. Gdy tylko przeszedł zachwyt nad tym, że jego stare ciało będzie obcowało z tak młodym i niewinnym, w głowie wykluła się pewna myśl. “Co czuje ta dziewczyna? Jak tłumaczy rodzinie z małego miasteczka to gdzie żyje, w co się ubiera i skąd ma małe sportowe auto?”.

  14. Telewizor świeci i brzęczy jak wielki owad. Zbyszek zapada się w fotel.
    W pokoju nieład, gdyby weszła tu Irena, wnet poleciałaby po ścierkę.
    W poliestrowym fartuchu, niebieskim w białe grochy, pucowałaby ławę, potem segment. Znał na pamięć sekwencję jej ruchów, sposób odgarniania włosów z twarzy. Chodziła przygarbiona jak gdyby niosła na barkach torby z troskami. Dźwigała je bez słowa, taka już była: uległa, cicha.
    Niepozorna, a zajmowała się wszystkim. Dzieci miały wyprasowane ubrania, obłożone książki, ciepły obiad na stole. Odrabiały lekcje przy biurku i nie musiały się tułać po świetlicy. W domu zawsze był porządek, nie jak u Szulców – chlew, a Szulcowa „na mieście”.
    Zbyszek by na to nie pozwolił. Nie po to kobietę brał. Ale po chorobę też nie! Kto by przewidział, że Irena zwinie się w trzy miesiące?
    Śpieszno jej było Panu Bogu kąty omiatać, zawsze w niego wierzyła.
    Tyle aniołów i świętych mieszka w niebie, trzeba im sprzątać.
    Ma towarzystwo Irena, tylko Zbyszek został sam.
    Dzieci są, ale jakby ich nie było. Człowiek żyły wypruwa, by gnojki mogły studiować, zarabiać, a jak już pracują, to im do ojca nie po drodze.
    Telewizor otwiera paszczę, chce wessać Zbyszka.
    Jakaś nawiedzona psycholożka gada o poczuciu winy. Usta zaokrągla w dzióbek, wargi jej spuchły od tego mędrkowania. Psychologiczne gadki szmatki, kto by ich słuchał? Na pewno nie Zbyszek! Nie da się tej babie wpędzić w kompleksy. Bo taka wmówi mu odpowiedzialność za wszystko.
    Czy to jego wina, że dzieci go nie odwiedzają?
    Jego wina, że Irena zachorowała? Niedoczekanie!
    Owszem bywał surowy, ale intencje miał dobre.
    Sam był bity i krzywdy mu to nie wyrządziło.
    Przeciwnie, wyszedł na ludzi.

    1. Beata Piwowarczyk says: Odpowiedz

      <3

  15. – Na śniadanie serwowane są dzisiaj naleśniki z bitą śmietaną! – przywitała mnie siostra, tanecznym krokiem uwijając się w ożywionej porankiem kuchni. Ubrana w świeże ciuchy, które jej zostawiłam wczoraj przy łózku, z włosami wciąż lekko wilgotnymi od prysznica. Wyglądała jak zupełnie inna osoba, tak różna od tej, która obudziła mnie wracając do domu w środku nocy.
    Stało się to jej weekendową rutyną. Zaczęło się niewinnie – zbyt długie wizyty w barze, za dużo alkoholu wypitego w szemranym towarzystwie, ale mimo to na drugi dzień zawsze z nowymi pokładami energii. Czasami wracała brudna, podrapana. Na pytanie co robiła odpowiadała tylko wzruszeniem ramion. Potem pojawiła się krew – na ubraniach, twarzy, rękach. Pomagałam jej się umyć, zawsze z ulgą spostrzegając, że jej nic się nie stało. Krew musiała należeć do kogoś innego. Później zauważyłam, że te epizody zgrywały się w czasie z alarmującymi newsami serwisów informacyjnych. Lecz nie pytałam o szczegóły. Nie po tym, co ją samą kiedyś spotkało.
    Wszystko zaczęło się od mojej sugestii. By wziąć sprawy w swoje ręce, by już nigdy więcej nie zostać ofiarą. Najpierw jako forma terapii, budowania na nowo asertywności, co jednak po jakimś czasie przerodziło się w ślepą zemstę. Nie protestowałam, nie próbowałam ujarzmić jej mrocznych instynktów. Obiecałam jej i sobie, że już nigdy nie stanie jej się krzywda. Dopięłam swego, a koszt – najwyższy z możliwych – musieli ponieść inni. Nic na to jednak nie mogłam poradzić. Widok siostry jaśniejącej nowym blaskiem w te beztroskie poranki był bezcenny.
    – To ja poproszę sześć – odpowiedziałam z delikatnym uśmiechem, po raz kolejny zwycięsko stawiając opór narastającej fali poczucia winy.

Dodaj komentarz