Przed Anne Shirley – najsłynniejszą bohaterką stworzoną przez Lucy Maud Montgomery – otwierają się nowe perspektywy. Wyjeżdża na uniwersytet. Te trzy lata będą czasem wyzwań, nowych znajomości i decyzji, które zaważą na przyszłości Anne.
Pamiętam, z jaką przyjemnością czytałem kolejne tomy serii o Ani z Zielonego Wzgórza. Pierwszą część poznałem jako nastolatek i szybko zaprzyjaźniłem się z najsłynniejszą bohaterką z tych, które stworzyła Lucy Maud Montgomery. Choć z latami lista moich ukochanych lektur się zmieniła, sentyment do Wyspy Księcia Edwarda pozostał. Odebrałem serię o Ani Shirley zupełnie inaczej jako dorosły czytelnik. Teraz spotykam się z nią znów, a to za sprawą osławionych nowych tłumaczeń Anny Bańkowskiej, które czytelnikom proponuje wydawnictwo Marginesy. Tłumaczka przywróciła bohaterom oryginalne imiona, Zielone Wzgórze przechrzciła na Zielone Szczyty. To była prawdziwa rewolucja, a dla mnie – dobra okazja, żeby znów odwiedzić znajome kąty. Pisałem już o Anne z Zielonych Szczytów, a także o Anne z Avonlea. Teraz pora na trzeci tom!
Za Anne z Redmondu kryje się znana czytelnikom Ania na uniwersytecie. Polski wydawca zdecydował się na tytuł, który pierwotnie nadała tej powieści sama Montgomery (Anne of Redmond), a który został zmieniony na Anne of the Island przez pierwszego wydawcę. To kolejny rozdział z życia Anne Shirley. Tym razem bohaterka opuszcza ukochane Avonlea i wybiera się na studia. Zdania lokalnej społeczności są podzielone – jakby plany Anne były nie na miejscu. Po co kształcić się kobiecie, skoro ta powinna przede wszystkim wyjść za mąż? I czy ponoszenie niemałych kosztów ma sens, skoro studiów na pewno nie uda się doprowadzić do końca?
A jednak Anne podejmuje wyzwanie. Wyjeżdża do Redmondu. Nie jest osamotniona, towarzyszą jej koleżanki z Queen’s Academy: Priscilla Grant i Stella Maynard, jak również chłopcy z Avonlea: Charlie Sloane i Gilbert Blythe (obaj nie kryją się z tym, że czują do Anne coś więcej niż przyjaźń). Wkrótce na scenę wkraczają nowe postaci, jak piękna i pełna uroku Philippa Blake ze sprecyzowanym planem na życie, choć niepewna tego, z kim to późniejsze życie chciałaby dzielić, czy Roy Gardner, istny książę z bajki. Anne oswoi też kolejne miejsca – jak wspaniałe ustronie Patty.
Jednym z najciekawszych wątków pozostaje ten pisarski. Anne nie ustaje w swoich dążeniach literackich (to się niestety zmieni po ślubie…). Montgomery jednak traktuje to pisanie miejscami z przymrużeniem oka. Anne pisze pretensjonalne opowiadanie romansowe Pokuta Averil, które na skutek zbiegu okoliczności i drobnych manipulacji poczynionych w najlepszych intencjach zachwyca… producentów proszku do pieczenia. Anne odnosi pewien sukces, choć nie taki, o jakim marzyła. Mieszkańcy Avonlea są podzieleni – jedni nie kryją entuzjazmu wobec jej pisania, inni – zastrzeżeń (wszak „nikt urodzony w Avonlea nigdy by się czymś takim nie parał”):
„Nawet pani Lynde miała poważne wątpliwości, czy taka pisanina jest stosowna, ale prawie zmieniła zdanie, gdy zobaczyła czek na dwadzieścia pięć dolarów.
– Że też tyle płacą za taki stek bzdur, ot co! – prychnęła pogardliwie, ale nie bez pewnej dumy.”
Jednak Montgomery nie poprzestaje na ironii – Anne otrzymuje cenne rady od kogoś, po kim by się wcale tego nie spodziewała: od pana Harrisona. Wkrótce nadchodzi prawdziwy sukces:
„- No to mamy w Ustroniu Patty prawdziwą żywą pisarkę – oznajmiła Priscilla.
– To wielka odpowiedzialność – zauważyła poważnie ciocia Jamesina.
– Owszem – przyznała Priscilla. – Autorzy są nieobliczalni, nigdy nie wiadomo, z czym taki wyskoczy. Anne gotowa jeszcze nas opisać.
– Mnie chodziło o to, że zdolność pisania do prasy wiąże się z wielką odpowiedzialnością – wyjaśniła ciotka surowo. – Mam nadzieję, że Anne to rozumie.”
Warto zwrócić także uwagę na – odzyskane w tym tłumaczeniu – bogactwo odniesień literackich, inspiracji. Mnóstwo tu cytatów z wierszy. Co bardzo sympatyczne – Anne okazuje się wielbicielką Klubu Pickwicka:
„Anne podniosła wzrok znad Klubu Pickwicka. Teraz, kiedy wiosenne egzaminy się skończyły, mogła raczyć się do woli Dickensem. (…)
– Co ty tam czytasz?
– Pickwicka.
– Przy tej książce stale jestem głodna – wyznała Phil. – Tam jest tyle dobrego jedzenia! Ci bohaterowie ciągle opychają się szynką, jajkami i ponczem mlecznym, więc ja też po odłożeniu książki zaczynam myszkować w kredensie. To mi przypomina, że umieram z głodu. Masz tam coś w spiżarni, królowo Anne?
– Rano upiekłam placek cytrynowy. Możesz wziąć kawałek.”
Anne z Redmondu – podobnie jak jej dwie poprzedniczki – to powieść o dojrzewaniu. O młodej kobiecie, która staje przed kolejnymi próbami, musi zrozumieć, kim sama naprawdę jest i czego pragnie od życia. Zresztą dojrzewają również inni, a świat się zmienia. Diana Barry wychodzi za ukochanego Freda. Jane Andrews przywozi sobie bogatego męża. Zupełnie inny los czeka Ruby Gillis… (ten wątek należy do najlepszych w powieści). Sama Anne nie czuje się już zbyt dobrze w Avonlea. Choć materiał jest całkiem dobry, to paradoksalnie według mnie trzecia część perypetii Anne prezentuje się nieco gorzej niż dwa poprzednie tomy. Za dużo tu bohaterów, żeby naprawdę mogli zaistnieć. Fabuła jest zbyt bogata, a przez to trochę powierzchowna, miejscami przypadkowa. Przykładowo: epizod Valley Road i historia miłosna Janet i Johna Douglasa nic nie wnosi do powieści, za to ten, w którym Anne ma okazję odwiedzić miejsce, w którym się urodziła, zostaje potraktowany pobieżnie. Roy Gardner – postać ważna dla Anne – praktycznie w tej powieści nie istnieje, niemal nie wypowiada się samodzielnie. Samych studiów tu właściwie mało, nie wiadomo, kiedy mijają te trzy lata („Drugi semestr na Redmondzie upłynąć tak samo szybko jak pierwszy. »Po prostu jak z bicza trzasł«”). A szkoda, bo mogłaby być to dużo lepsza książka – Montgomery ma świetny zmysł psychologicznej obserwacji, co ujawnia się w niektórych fragmentach:
„Anne zaśmiała się i westchnęła. Wydawała się sobie bardzo stara, dojrzała i mądra, co tylko świadczyło o tym, jaka w rzeczywistości jest młoda. Wmówiła sobie wielką tęsknotę za tymi radosnymi dniami, kiedy patrzyła na życie przez różowe okulary nadziei i złudzeń i miała w sobie to coś nieokreślonego, co przeminęło na zawsze. Gdzie się to podziało – ta chwała i te sny?”
Osobną – dosyć problematyczną z dzisiejszego punktu widzenia – kwestią jest epizod z kotem Rustym. Anne, ni mniej ni więcej, chce go zabić. Dlaczego? Ano dlatego, że to stworzenie próbowało się z nią usilnie zaprzyjaźnić, a ona właściwie nie lubi kotów. Próba zgładzenia zwierzęcia się nie powodzi, a bohaterka zabrania podjęcia kolejnej i zaprzyjaźnia się z Rustym – ale jednak dzisiejszy czytelnik może odczuć pewien zgrzyt. Czy ta wrażliwa na inne istoty Ania mogłaby się poważyć na coś takiego? Co ciekawe, sama Montgomery często stawała po stronie zwierząt, sprzeciwiała się ich cierpieniu, przedmiotowemu traktowaniu – nie zmienia to faktu, że w Anne z Redmondu pojawia się „zabawna” anegdotka o tym, jak pan Harrison musiał dwa razy wieszać swojego psa, którego postanowił się pozbyć – i się pozbył…
Mimo wszystko nie mogę zaprzeczyć – czyta się Anne z Redmondu z przyjemnością, niekiedy wzruszeniem. Nie odmówię sobie kolejnego spotkania z tą nową, a jednak znaną Anią Shirley. Zastanawiam się, jaki tytuł będzie nosić czwarty tom w nowym tłumaczeniu…
Źródło cytatów: Lucy Maud Montgomery, Anne z Redmondu, tłum Anna Bańkowska, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2022.
Źródło grafiki: https://ania-z-zielonego-wzgorza.fandom.com/pl/wiki/Anne_Shirley-Cuthbert
Mamy w domu „Anne z Zielonych Szczytów”, ale nie możemy sobie przypomnieć jak do nas trafiła. Zbliżają się urodziny połówki, ale nie chce „Redmondu”. Kwiatów też nie. I co tu kupić?
Inną książkę:)
Okazuje się, że ma jakieś pomysły. Zbiorek ze słynnymi opowiadaniami wigilijnymi 🙂
🙂
Jaka ta Ania ze zdjecia podobna do Igi Swiatek!
O proszę!