Lektura na weekend – Trza być w butach na pogrzebie

Karol zwany Dżokejem właśnie umarł. Teraz Wera, wdowa po nim, musi wyprawić mu pogrzeb. Wychodzi z domu. Szuka odpowiednich butów, taniej trumny, planuje uroczystość. W tej funeralnej odysei wspomina własne życie i próbuje poradzić sobie ze stratą.

„Dopytała, kto mi umarł.
Mąż.
Kochała go pani?
Jak na chłopa to był dobry człowiek”

Kim jest Wera, narratorka najnowszej powieści Zyty Rudzkiej Ten się śmieje, kto ma zęby? Nie poddaje się łatwemu zaszufladkowaniu. Kiedyś, ze swoim mężem Dżokejem (to przezwisko pasuje do niego bardziej niż imię Karol), prowadziła nieco bardziej ustabilizowane życie, choć zawsze na własnych zasadach. Z talentu fryzjerka, samodzielnie zajmowała się strzyżeniem w swoim zakładzie „Wera. Zakład fryzjerski męski”, cieszącym się wielkim uznaniem. Strzygła wielu mężczyzn, rzadziej pod jej wprawne nożyczki trafiały kobiety. Wydawałoby się, że poradziła sobie z trudnym dzieciństwem (tylko wzmiankowanym, aczkolwiek wymownie). Była przeważnie szczęśliwa z Dżokejem, nawet jeśli nie zawsze było łatwo („to nie były żywoty świętych. Miałam z nim wszystko, wiarę, nadzieję i miłość. A z tych trzech najgorsza była miłość, Namieszała we łbie gorzej niż wóda). A teraz? Niektórzy uznają ją za „dziadówkę”. Straciła pracę, gdy na drodze przetargu zabrano jej lokal, w którym znajdował się zakład, Zaczęła z niemałym sukcesem wyprzedawać to, co udało jej się zdobyć. Mieszkanie praktycznie zostało ogołocone ze sprzętów, codzienne menu uproszczone do jednej zupy. Wera nie ma nawet telefonu. Na początku powieści umiera Dżokej – sytuacja bohaterki znów się zmienia. Musi zorganizować pogrzeb. Tak zaczyna się Ten się śmieje, kto ma zęby:

„Trudno o dobre buty dla nieboszczyka. Co innego buty do trumny, a co innego do życia. Buty dla świeżo umarłego dobrze jak nowe. Albo noszone a z wyglądu drogie. Najlepiej nowe i drogie. Jak umarlak ma szczęście, dostanie takie schodzone trumniaki, co wyglądają lepiej niż nówki prosto z pudełka”.

Zyta Rudzka (fot. Jakub Celej)

Wera nie pozwoli sobie na załamanie, przynajmniej nie wprost. Jest silna. Nawet nie pozwala się tytułować wdową („Kobieta to kobieta. A na samym końcu wdowa”). Nauczona targowania, przygotowuje uroczystość: wzywa lekarza, załatwia trumnę, dogaduje się z księżmi, myśli o stypie. Próbuje sprzedać puchary z czasów świetności Dżokeja, oferuje usługi fryzjerskie. Przecież wciąż pamięta, jak obcinać włosy, patrzy na ludzi pod kątem ich „kudłów”. Notorycznie wspomina o pracy, aby podbudować swoją wartość we własnych oczach („Roboty fryzjerskiej nie da się odpękać i świńskim truchtem do domu. Robotę fryzjerską człowiek wlecze ze sobą, robota jest w nogach, w rękach, w głowie szczęk nożyczek, szum wody, suszarki. Gadanie moje, gadanie klientów, o żonie, dzieciach, o innych plagach”).

I choć utrzymuje, że chodzi za butami („Pędzą mnie buty do trumny”), to jednak ta funeralna wyprawa ma nieco głębszy wymiar. To także odyseja po własnym życiu, minionych miłościach – a tych było sporo, o niektórych i Dżokej nie wiedział (jak narratorka kwituje po swojemu ironicznie: „Dżokej był tylko moim mężem. Wszystkiego wiedzieć nie musiał”). Chodziło o wielkie uczucia, namiętny seks, pożądanie. Wera wciąż czuje się atrakcyjna („Ja się jeszcze podobam. Wyglądam na taką, co była ładna. Z urody do końca nie zeszłam. Używana, ale w dobrym stanie”). Wiązała się tak z mężczyznami, jak i z kobietami (to jeden z najciekawszych wątków w tej książce. Seksualność nie jest tu przedmiotem debaty, po prostu istnieje, Wera nie próbuje określić poprzez nią swojej tożsamości. Jeśli ktoś tak naprawdę ma z nią problem, to obcy, pochodzący ze świata zewnętrznego). Tak więc Wera nie myśli tylko o Dżokeju, ale i o sobie:

„Chodzę po starych miłościach. A po starych miłościach źle się łazi, większe wertepy, doły, błoto, kurzawa. Droga nie jest prosta, ale i się nie wije. Niczego nie ominie. To, czego nie chcesz, pod nogi wyjdzie Przejść nie da. Trzeba się zatrzymać, rozprawić. A i nie wiadomo, dokąd droga zaprowadzi. Myślisz, wracasz w jasne lata, a leziesz w ciemno, do nikogo”.

Opowieść Wery jest gorzko-życiowa w warstwie fabularnej – Zyta Rudzka z piekącą ironią obnaża wszystko to, co wiąże się ze śmiercią kogoś bliskiego, cały ten system, który wymaga wykosztowania się („Przez pogrzeb można się całkiem spłukać i zejść na serce zaraz po nieboszczyku”). A do tego trzeba sobie poradzić z nagłą stratą („Mówią: Człowiek umiera w samotności. Pierdolą głupoty. I w cudzej śmierci człowiek sam”). Wera również cierpi, choć stara się nie dawać tego po sobie poznać, zwłaszcza innym. Jest zbyt bezkompromisowa. Chce być silna i za taką uchodzić w oczach postronnych. Co więcej, autorka Krótkiej wymiany ognia doskonale dostosowuje język powieści do narratorki: jest bogaty w swojej pozornej prostocie, drapieżny, pełen ironii, miejscami wulgarny (na szczęście to wulgarność pozbawiona taniego efekciarstwa). Nie brakuje tu celnych obserwacji. Przy lekturze zatrzymują niezwykłe porównania, metafory. Byłbym nieco bardziej zachwycony, gdyby spisała się również redakcja w wydawnictwie – tymczasem na pierwszej stronie znokautowało mnie „Ubierz but do trumny”. Bliżej końca powieści przepuszczono inny poważny błąd: „Przywlekła na cmentarz tą swoją miłość brudną jak plwocina”.

Rzadko spotyka się tak przedstawioną żałobę w naszej rodzimej literaturze. Jednak ta książka przede wszystkim wygrywa niezwykłą główną bohaterką. Biedną, a jednak zaradną. Nieco prymitywną, a zarazem obdarzoną pewną życiową mądrością. Wera niby nie daje się lubić („Dobra nie byłam. Mnie do rany lepiej nie przykładać” – stwierdza), a jednak ciężko nie obdarzyć jej sympatią. I trudno uciec od współczucia, którego ona sama by nie chciała. Ludzie uznawali ją za przegraną – ale czy ona pozwoliłaby sobie przegrać? A może tylko się łudzi? Czytelnik zostanie z tymi pytaniami. Ta bohaterka nie da o sobie łatwo zapomnieć. „Był jeden na świecie zakład »Wera. Zakład fryzjerski męski« i była jedna w tym zakładzie Wera” – takie postacie przechodzą do historii literatury!

Powieść Ten się śmieje, kto ma zęby Zyty Rudzkiej już osiągnęła spory sukces. Znalazła się wśród tytułów nominowanych do najbardziej prestiżowych polskich nagród literackich. Trudno się temu dziwić – to nieoczywista, bogata, napisana z pazurem, a przede wszystkim dająca do myślenia literatura. Bardzo jej kibicuję.

Źródło cytatów: Zyta Rudzka, Ten się śmieje, kto ma zęby, Wydawnictwo WAB, Warszawa 2023.

2 Replies to “Lektura na weekend – Trza być w butach na pogrzebie”

  1. Bardzo zachęcająca recenzja. Po niej od razu zarezerwowałam tę książkę w mojej bibliotece. A że jakiś czas temu skorzystałam i dzięki Twojej rekomendacji rozsmakowałam się w Petrze Soukupovej, to i teraz liczę na pożywne danie 🙂 Dzięki Michał!

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Cała przyjemność po mojej stronie 🙂

Dodaj komentarz