Lektura na weekend – Lucy Barton i czasy pandemii

Lucy Barton – pisarka z traumatyczną przeszłością – to jedna z najciekawszych bohaterek stworzonych przez amerykańską autorkę – Elizabeth Strout. W czwartym tomie cyklu Lucy mierzy się z pandemią koronawirusa. Towarzyszy jej w tym były mąż, który próbuje ją ochronić.

Lucy Barton – powołana do życia przez Elizabeth Strout, jedną z najciekawszych współczesnych amerykańskich pisarek – pojawiła się po raz pierwszy w powieści z 2016 roku: Mam na imię Lucy. Główną bohaterką jest odnosząca sukcesy, ale mocno straumatyzowana pisarka. Wychowała się w wielkiej biedzie, w domu, w którym właściwie nie było miłości. Lucy żyła w przekonaniu, że jest właściwie nikim („Nie miałam wrażenia, że coś znaczę. Ponieważ jakoś nigdy nie potrafiłam tego poczuć”). Choć wyszła na prostą, osiągnęła sukces jako pisarka, demony przeszłości nie opuściły jej. Lucy Barton pojawiła się w kolejnych książkach: To, co możliwe, Wiliam (o tej ostatniej książce pisałem w dawnej „Lekturze na weekend”). Ostatni tom – Lucy i morze – można z powodzeniem uznać za kontynuację Wiliama.

„Objechaliśmy zakręt i na wprost zobaczyliśmy niewielką zatoczkę z licznymi łodziami poławiaczy homarów; wydawało się, że jest tam tyle przestrzeni – pomimo łodzi cumujących w małej zatoczce z dziobami skierowanymi w tę samą stronę i otwartym oceanem przed nimi – szczerze mówiąc, pomyślałam, że to jest piękne. Pomyślałam: »To jest morze!”. Było dla mnie niczym nieznana kraina. Tylko że tak naprawdę nieznane miejsca zawsze mnie przerażają. Lubię te, które są znajome”.

Wiosna 2020 roku. Lucy Barton, już starsza kobieta, mieszka w Nowym Jorku. Wydała kolejną książkę, choć zrezygnowała z trasy promocyjnej. Ma dobre kontakty z dorosłymi już córkami. Pozostaje w żałobie – niedawno zmarł jej kolejny mąż, bardzo oddany jej David. Lucy ma wrażenie, że jeszcze bardziej się od niej oddala („przerażało mnie to, że nie mogłam – wyjąwszy chwile, gdy słuchałam muzyki – w konkretny sposób przypomnieć sobie Davida. Wymykał się i wyślizgiwał z mojego umysłu, jakby nie mógł tam pozostać. Nie potrafiłam tego zrozumieć”). Tymczasem jej były mąż – porzucony przez swoją obecną żonę – namawia Lucy do wyjazdu z Nowego Jorku. Wiliam jako naukowiec-parazytolog zdaje sobie sprawę wcześniej niż inni, że grozi im wielkie niebezpieczeństwo. Koronawirus wkrótce zdominuje świat. Lucy początkowo jest niechętna wyjazdowi – a jednak się zgadza. Razem z Wiliamem udaje się do domu w Maine, który powinien być bezpiecznym schronieniem. Nie ma pojęcia, jak bardzo w najbliższych miesiącach zmieni się świat:

„Oto, czego nie wiedziałam tamtego marcowego ranka: nie wiedziałam, że nigdy już nie zobaczę mojego mieszkania. Nie wiedziałam, że z powodu wirusa umrze jeden z moich przyjaciół oraz członek rodziny. Nie miałam pojęcia, że moja relacja z córkami zmieni się w sposób, którego nigdy bym nie przewidziała. Nie wiedziałam, że odmieni się całe moje życie.”

Wiliam i Lucy próbują odnaleźć się w nowym miejscu, dostosować się do obostrzeń. Mają w sobie coraz więcej lęku, tak jak ich najbliżsi: dorosłe córki, przyjaciele, znajomi, ludzie ledwo kojarzeni – na przykład regularnie spotykani na ulicy – a jednak nagle ważni. Każdy jest narażony. Nikt nie wie, co jeszcze się wydarzy, jakie kolejne obostrzenia zostaną wprowadzone, co tak naprawdę skutecznie zapewni bezpieczeństwo. Wiliam i Lucy na koniecznym wygnaniu oglądają, jak zmienia się ich świat:

„W telewizji zobaczyliśmy, jak życie w Nowym Jorku raptownie zmienia się w koszmar, który nie do końca potrafiłam pojąć. Co wieczór patrzyliśmy obydwoje na przerażające scena z miasta, obraz za obrazem, ludzie zabierani na oddziały ratunkowe, leżący pod respiratorami, pracownicy szpitali bez odpowiednich masek czy rękawiczek, a ludzie wciąż umierali. Karetki pędziły ulicami. To były ulice, które znałam, to był mój dom!”.

Elizabeth Strout dość dobrze oddała zagubienie, jakie stało się udziałem większości z nas w obliczu wybuchu pandemii. Pozamykane sklepy, zawieszone życie zawodowe, histerie, panika, maseczki i rękawiczki jednorazowe, bagatelizowanie jako strategia obronna, z drugiej strony przerażające statystyki, zachorowania często zakończone śmiercią bliskich lub znajomych. Lucy odkrywa, że tak naprawdę cały czas pozostała w swoistym lockdownie, to dla niej stan naturalny („zrozumiałam – tak jak w chwilach mojego życia – że dziecięca izolacja zbudowana na lęku i samotności nigdy mnie nie opuści. Moje dzieciństwo to był lockdown”). Ta przymusowa izolacja nieoczekiwanie pozwala dawnym małżonkom na nowo zbliżyć się do siebie („Stopniowo między mną a Wiliamem wykształciła się osobliwa zgodność (…). Chcę powiedzieć, że właściwie utknęliśmy razem i w pewien sposób przyzwyczailiśmy się do tego”). Czy Wiliam i Lucy potrafią coś jeszcze razem zbudować? Czy los szykuje im nowy rozdział na starość?

Amerykańska pisarka pisze jak zwykle o sprawach bardzo dramatycznych, ale w sposób ujmująco delikatny. Lucy snuje jak zwykle swoją opowieść po cichu, jakby bała się zwrócić na siebie zbytnio uwagę. Lucy i morze to właściwie zbiór mocno skondensowanych scen, niosących w sobie wielką prawdę. Czasem w niewielu słowach zawiera się bardzo dużo, lapidarność okazuje się wymowna i przekonująca (przykładowo tak Lucy określa swoje funkcjonowanie z dawnym mężem: „Tak żyliśmy. Było to dziwne życie”). Jak w większości książek Elizabeth Strout, pojawiają się nawiązania do innych jej książek, spotkamy na drugim planie znanych już bohaterów (wkradło się m.in. kilka wzmianek o Olive Kitteridge). Pojawia się i ciekawy wątek pisarski – Lucy tworzy nową historię, dopisując życiorys przypadkowo napotkanemu policjantowi („Muszę powiedzieć, że to właśnie pytanie sprawiło, iż zostałam pisarką, ta nieustanna głęboka potrzeba dowiedzenia się, jakie to uczucie, gdy jest się kimś innym”).

W Lucy i morze nie ma porywającej, wywrotowej fabuły, ale jest za to dużo prawdy o człowieku, który musi się mierzyć z tym, co nieznane, a także z całkiem znanymi lękami. To nie tylko powieść o pandemii, ale – ogólniej mówiąc – o przetrwaniu na przekór okolicznościom:   

„A potem przemknęła mi przez głowę myśl:
Wszyscy jesteśmy w lockdownie przez cały czas. Po prostu nie zdajemy sobie sprawy, że żyjemy w izolacji. Ale staramy się, jak tylko potrafimy. Większość z nas po prostu próbuje to przetrwać”.

To dobra proza psychologiczna – sięgnijcie po nią koniecznie.

Źródło cytatów: Elizabeth Strout, Lucy i morze, tłum. Ewa Horodyńska, Wielka Litera, Warszawa 2024.

Dodaj komentarz