Wielkanoc w Lipcach

Trwa Wielkanoc – a ja częściowo spędzam ją w Lipcach. Już przy pierwszej lekturze „Chłopów” ten sugestywny opis mnie urzekł. Dziś postanowiłem się nim z wami podzielić.

Wiele z was pewnie siedzi przy wielkanocnych stołach. Ci, którzy nie świętują, pewnie odpoczywają inaczej. Mam nadzieję, że to dla was wspaniały weekend. A może znajdziecie czas, żeby przenieść się ze mną na chwilę do początków ubiegłego stulecia? Zobaczcie, jak przebiegały przygotowania do Wielkanocy w Lipcach w powieści Chłopi Władysława Stanisława Reymonta:

Szła już bowiem ostatnia pora, bych się zabierać do porządków świątecznych, a głównie do wypieku chlebów i zaczyniania na placki a owe wymyślne kukiełki, toteż prawie w każdej chałupie okna i drzwi stały szczelnie poprzywierane by ciast nie zaziębić, buzowały się ognie, a z kominów biły dymy w pochmurzone niebo.
Po oborach zaś ryczały inwentarze, żłoby ogryzając z głodu, świnie pyskały w ogródkach, drób się wałęsał po drogach, a dzieci robiły, co chciały, za łby się wodząc i po drzewach łażąc za wronimi gniazdami, gdyż nie było komu przeszkodzić, bo wszystkie kobiety tak się zajęły rozczynianiem i toczeniem bochenków, otulaniem w pierzyny dzież i niecek z ciastem, wsadzaniem do pieców, że jakby o całym świecie zapomniały, tym się jedynie frasując, by zakalec nie wlazł do placka albo się nie spaliły.
A wszędzie szło to samo: u młynarza, u organistów, na plebanii, u gospodarzy czy komorników, bo żeby najbiedniejszy i choćby na bórg albo za tę ostatnią ćwiartkę, a musiał sobie narządzić jakie takie święcone, żebych chocia raz w rok, na Wielkanoc, podjeść se do woli mięsiwa i onych smakowitych różności.
Że zaś nie wszędzie mieli szabaśniki do wypieku, to w sadach między chałupami gęsto krążyły dzieuchy z naręczami szczap, a niekiedy ukazywały się nad stawem kobiety umączone, rozbabrane i kieby na procesji owe feretrony, ostrożnie dźwigające wielgachne stolnice i niecki pełne placków, ponakrywanych poduszkami.
Nawet w kościele szła robota: parobek księży zwoził z lasu świerczaki, a organista wespół z Rochem i Jambrożym jął przystrajać grób Panajezusowy.
A nazajutrz, w piątek, robota się jeszcze wzmogła tak bardzo, że nawet mało kto dojrzał organistowego Jasia, któren z klas na święta przyjechał i spacerował po wsi w okna jeno zaglądając, gdyż ani sposobu zajrzeć było do kogo, ni z kim pogadać.
Jakże, ani wleźć do której chałupy, bo wszędzie przejścia i nawet sady stały zawalone szafami, łóżkami a sprzętem przeróżnym, że to izby bielili dzisiaj na gwałt, szorowali podłogi, a przed domami myli do czysta obrazy, powystawiane pod ściany.
Wszędy zaś taki gwałt panował i krętanina, że w dyrdy biegali poganiając się jeszcze do pośpiechu i wrzawę czyniąc coraz większą, dzieci nawet pędząc do zgarnywania błota w obejściach i wysypywania żółtym piaskiem opłotków.
A że wedle starego obyczaju od piątku rana aż do niedzieli nie godziło się jeść ciepłej warzy, więc głodowali ździebko na chwałę Pańską poprzestając na suchym chlebie i ziemniakach pieczonych.
Juści, iż przez te dni takusieńko kaj indziej działo się i u Borynów, tyle jeno różnie, że więcej było rąk i z groszem skrzybot mniejszy, to i rychlej pokończyli przygotowania.
W piątek, już o samym zmierzchu, Hanka wespół z Pietrkiem skończyła bielenie izb i chałupy, więc zaczęła się śpiesznie myć i przyogarniać do kościoła, bo już szły drugie kobiety na złożenie do grobu Ciała Jezusowego.
Na kominie huczał duży ogień i w grapie, którą dwojgu ciężko było podjąć, gotowała się cała świńska noga, naprędce wczoraj przywędzona, w mniejszym zaś saganie kiełbasy parkotały, że po izbie chodziły takie wiercące w nozdrzach smaki, aż Witek strugający cosik wpośród dzieci raz po raz nosem pociągał i wzdychał.
A pod kominem, w samym świetle ognia, siedziały zgodnie Jagna z Józką, zajęte pilnie kraszeniem jajek, a każda swoje z osobna chroniła i kryjomo, aby się barzej wysadzić. Jagusia najpierw myła swoje w ciepłej wodzie i wytarte do sucha dopiero znaczyła w różności roztopionym woskiem, a potem wpuszczała we wrzątek bełkocący we trzech garnuszkach, w których je kolejno zanurzała. Żmudna była robota, bo wosk miejscami nie chciał trzymać albo jajka w rękach się gnietły lub pękały przy gotowaniu, ale w końcu naczyniły ich przeszło pół kopy i nuż dopiero okazywać sobie i przechwalać się piękniej kraszonymi.
Kaj się ta było Józce mierzyć z Jagusią! Pokazywała swoje, w piórkach żytnich i cebulowych gotowane, żółciuchne, białymi figlasami ukraszone i tak galante, jak mało która by potrafiła, ale ujrzawszy Jagusine, gębę ozwarła z podziwu i markotność ją chyciła. Jakże, to aż mieniło się w oczach, czerwone były, żółte, fiołkowe, i jak lnowe kwiatuszki niebieskie, a widać było na nich takie rzeczy, że prosto nie do uwierzenia: koguty piejące na płocie, gąski na drugim syczały na maciory, uwalone w błocie; gdzie znów stado gołębi białych nad polami czerwonymi, a na inszych wzory takie i cudeńka, kiej na szybach, gdy zamróz je lodem potrzęsie.

Zawsze mnie urzekał ten fragment. To odpowiednia pora, aby go tu zacytować.

Źródło cytatu: Władysław Stanisław Reymont, Chłopi, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 1998.
Źródło grafiki: https://www.telemagazyn.pl/film/chlopi-603689/

18 Replies to “Wielkanoc w Lipcach”

  1. czarna orchidea says: Odpowiedz

    U nas święta, święta i po świętach. Ale święta w Lipcach będą trwały wiecznie. Uwielbiam „Chłopów”, uważam, że to arcydzieło i przede wszystkim niesamowita skarbnica wiedzy o polskich obyczajach, tradycjach ludowych i ówczesnej wsi. To już zanika, cały ten kolorowy galimatias, kwiecistość, wręcz barwny kicz, który tworzył nastrój i otoczkę Wielkanocy. Teraz wieś polska jest szara, smutna i nadmiernie ucywilizowana. Często wracam myślami do wsi z mojego dzieciństwa i rośnie we mnie żal, że moje dzieci już tego nie doświadczą. A najbardziej przeraża mnie wrażenie, że chyba nawet by tego nie chciały. Nawet śmigus – dyngus napawa je oburzeniem. No, jak to, lać z rana wodą znienacka – toż to woła o pomstę do nieba. Przygnębia mnie to wszystko.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      „Ale święta w Lipcach będą trwały wiecznie”

      Pięknie to ujęłaś!

    2. My lejemy się co rok (ale my z miasta Gdańska). Dzieci mają z tego wielką frajdę. Ej, szczerze, kto nie lubi kogoś oblać? No co Wy? Trochę radości trzeba mieć z życia.

  2. Nie bylabym soba gdybym nie dodala na ten temat paru groszy 🙂 No ja co do tej wsi to mam calkiem inne nastawienie. Wiem jak bylo i widze jak jest teraz. I wesolo nie jest i to nie z powodu zanikajacych tradycji, bo nie wszystkich tradycji trzeba sie kurczowo trzymac. Wiele z nich jest po prostu glupich i trzeba im po prostu dac odejsc, Przede wszystkim ze zawsze w tych tradycjach strona stratna jest albo natura/zwierzeta i/albo kobieta, albo wszystko razem, z tymze zwierzeta cierpia zawsze. Znajdujemy sie na rozdrozu i musimy w koncu podjac decyzje co jest naprawde wazne, a co niewazne i jakies stare tradycje musza po prostu odejsc. Kurczowe trzymanie sie tego co bylo i robienie wszystkiego uparcie tak jak zawsze nie rozwiaze problemu.

    Po co komu zywy karp? Przeciez to barbazynstwo juz danwo nie powinno miec miejsca w cywilizowanym kraju. To tylko taki przyklad. A te cale wielkanocne serniki … mleko to zrodlo wielkiego, niewyobrazalnego cierpienia dla zwierzat.

    No to na tyle. Wiecej nie powiem bo mnie wygnacie stad 🙂 A moglabym sie rozkrecic … 🙂

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Amanda, ja rozumiem Twoją postawę – również jako wegetarianin:)
      Chciałbym być weganinem – bo zdaję sobie sprawę, że w szklance mleka kryje się również sporo bólu – ale nie dałbym rady.

    2. Hej, sporo jest chyba miejsc w internetach, gdzie można dzielić się swoja wrażliwością na różne tematy światopoglądowe w gronie współwyznawców. Czy koniecznie tutaj też? Pliiiz…

      1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

        Jak to w internetach – dyskusje zbaczają na rozmaite tory:)

        1. Jasne. To dla mnie też dobre ćwiczenie siły woli. Żeby nie odpowiedzieć wprost co o tym myślę ;).

          1. Michal_Pawel_Urbaniak says:

            🙂

      2. Hej. Zawsze mozna tych komentarzy po prostu nie czytac. Wielkanoc i inne tradycje wywoluja we mnie wlasnie takie emocje i mam prawo sie nimi podzielic, obojetnie w jakim miejscu w internetach jestem. Czy tylko w gronie „wspolwyznawcow” mozna sie dzielic swoimi myslami? Z niektorymi ludzmi „spotykam sie” tylko tutaj na tym blogu i tylko tutaj mam okazje wyrazic swoje poglady an rozne tematy. Uwazam za bardzo niegrzeczne mowienie komus gdzie i o czym moze rozmawiac. Pozdrawiam.

        1. Zgadzam się. Jest wolność wypowiedzi. Przepraszam. To może powiem tak: wara weganom od moich tradycji. Twórzcie sobie własne sojowe. Czy teraz lepiej?

          1. Amanda Musch says:

            Zdefiniujmy wpierw slowa „tradycja”. Bo to nic innego jak przyzwyczajenia dajace poczucie bezpieczenstwa. Juz dawno wyzwolilam sie z tego wiezienia. Polecam.

          2. 🙂 My tu do siebie piszemy, Michał przepuszcza przez cenzurę, a pewnie nikt nie czyta. Ale co tam :).
            Uściślanie pojęć to dobry pomysł, choć zaznaczę, że definiowanie ich na nowo, albo subiektywizowanie to domena rewolucji, których celem jest zazwyczaj odwrócenie znaczeń (vide Orwell: Ministerstwo Pokoju = Ministerstwo Wojny). Pochodzimy wszyscy z cywilizacji grecko-łacińskiej i trzymajmy się jej ścisłych zasad.
            Co oznacza „tradycja” niech nam podpowie Kopaliński (chyba, że to reakcjonista (stary i nie żyje, niestety), to poszukamy innego źródła – ale uzgodnijmy.
            Tradycja – przekazywanie z pokolenia w pokolenie obyczajów, przekonań, zasad, wierzeń, sposobów myślenia, odczuwania albo postępowania, wydarzeń z przeszłości traktowanych jako historyczne (choć niesprawdzalnych), umiejętności artystycznych albo rzemieślniczych itd.; przekazywany przez przodków obyczaj, wierzenie, zasada itd.
            Taka definicja. Niestety nie ma w niej wspomnianych przez Ciebie „przyzwyczajeń”, więc nie wiem, co dokładnie masz na myśli, a nie chcę zgadywać. Może podpowiesz konkretnie z czego się wyzwoliłaś?
            Pozdrowienia,
            O.

          3. Amanda Musch says:

            Niewazne czy ktos czyta 🙂 No wlasnie do tych tradycji sie uwolnilam. Przecize definicja mowi sama za siebie. „Przekazywanie z pokolenia w pokolenie obyczajów, przekonań, zasad, wierzeń, sposobów myślenia, odczuwania albo postępowania”. Cudzych sposobow myslenia i cudzych przekonan, cudzych sposobow myslenia, zasad. To, ze ktos sobie kiedys wymyslil jakas zasade, nie znaczy, ze my (ja) musimy sie ich sztywno trzymac. To ze pochodzimy z jakiejs tam cywilizacji, nie znaczy, ze muszimy/musze trzymac sie sztywno jej zasad. Kazdy ma swoj sposob patrzenia na swiat, swoj sposob jego odbierania, ma prawo sam podjac dezycje w co wierzy i czy nie wierzy. A tradycja, ktorej tak sie spoleczenstwo tak kurczowo trzyma i wszystko nia tlumaczy – najczesciej okrucientstwa, ktore inaczej nie mialyby prawa bytu – to nic innego jak wiezienie. Musisz wierzyc to, musizs robic to, musisz myslec tak i siak. Nie. Nie bede. I definicja definicja – wystarzczy troche nad tym pomyslec i samemu sie wpadnie na to, czym te tradycje sa. Maja dac poczucie bezpieczenstwa. W styczniu jest tak jakie sswieto i robi sie to i tamto. w lutym co innego. potem wielkanoc – robi sie to i tamto, bo ktos to ustalil jak sie zrobi inaczej to „juz nie bede prawdziwe swieta”. Obyczaje, przekonania i zasady wymienione w definicji to nic innego jak przyzwyczajenia. Bo tylko to, co sie powtarza ciagle i ciagle bo tak wygodniej, bo to znam, wiec czuje sie bezpiecznie, moze stac sie obyczajem i zasada.
            Na przyklad, kazdy jest przyzwyczajony do faktu, ze na wielkanoc bedzie majonez. I koniec. Ma byc, bo jak go nie bedzie, jest niepokoj, bo przeciez wtedy swieta nie sa swietami.
            Wiec definicja potwierdza tylko to, co napisalam 🙂

          4. Michal_Pawel_Urbaniak says:

            Ja na pewno czytam:)

  3. Michale, a mozes sprobujesz weganizmu na 30 dni? Sa takie programy np. Otwartych klatek albo Fundacji Centaurus. I jest tez Veganuary – coroczna kampania styczniowa, zeby na ten jeden miesiac sprobowac weganizmu.
    Przeszlam na weganizm 5 lat temu i bardzo, bardzo zaluje, ze tak pozno.
    A, i przypomnialo mi sie, bo na jednym z kursow byla mowa – bedzie film o swince Esther 🙂 Biedna w zeszlym roku zachorowala na raka, ale udalo sie ja wyleczyc.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Muszę pogadać o tym z Moją Połową:)
      Cieszę się, że Esther wyzdrowiała.

  4. 🙂 Jezeli moge jeszcze cos dodac: warto posluchac na you tubie wykladow Jamesa Aspeya. Moze pomoc rozwiac watpliwosci.

Dodaj komentarz