Credo Martina Edena

„Usiłuję osiągnąć to, co już udawało się innym – pisać i żyć z pisania”. Martin Eden – bohater powieści Jacka Londona – konsekwentnie podążał obraną przez siebie drogą – na przekór wszystkiemu. I został pisarzem. Znacie tę historię?

„Nadal było w tym świecie wiele spraw niejasnych i mglistych, lecz on zajmował się teraz całością, a nie szczegółami, i rozumiał również, jak może ten świat podbić. Pisząc!”.

Sam nie wiem, dlaczego tak długo omijałem Martina Edena Jacka Londona w swoich lekturach. Wreszcie zawitał szczęśliwym przypadkiem na moją półkę, poczekał kilka miesięcy, aż wyjechałem latem 2020 roku na krótki urlop. Poznawałem historię Martina na tarasie uwielbianego domu letniskowego. Czytałem tę książkę jako autor kilkunastu opublikowanych opowiadań i pierwszej powieści Lista nieobecności, która kilka miesięcy wcześniej trafiła do księgarń. Czytałem ją jako autor szkiców krytycznoliterackich, recenzji i jako nauczyciel pisania codziennie mający zawodowy kontakt z literaturą. Tymczasem przy Martinie Edenie przypomniałem sobie, jak to się zaczęło wiele lat temu. Sam bohater – tak niezmordowany, bardzo mnie przypominał (choć miał w sobie więcej wiary we własne pisanie niż ja. Ja nie czyniłem tak dalekosiężnych planów, nie przeliczałem każdego tekstu na pieniądze, nie wieszczyłem żadnemu sukcesu z góry. Wiedziałem tylko, że chcę pisać). W każdym razie napędzała nas ta sama siła, to samo pojmowanie literatury. Pisanie było podobną ucieczką, a światy wyobrażone realniejsze, niż ten jeden, na którym człowiek żył:

„Był doprawdy do głębi szczęśliwy. Żył pełnią życia. trwał w nieustającej gorączce. Cieszył się radością tworzenia, która jest ponoć przywilejem bogów. Całe życie dookoła niego – woń nadpsutych warzyw i mydlin, zaniedbana postać jego siostry i kpiący wyraz twarzy pana Higgingbothama – były tylko snem. Prawdziwy świat był w jego głowie, a każde opowiadanie, które napisał, było jego częścią”.

Zachwyciła mnie ta powieść – rzecz o człowieku, który na przekór niepomyślnym okolicznościom dążył do tego, co było mu przeznaczone. Nie zrażał się, próbował, kochał i pisał. Zachwycił mnie wątek miłosny, bardzo skomplikowane uczucia łączące Martina Edena i Ruth Morse. Zachwycił mnie – choć nie w powszechnym rozumieniu tego słowa – również koniec. Wiedziałem, że przyjdzie czas, a wrócę do Martina Edena, aby znów go zrozumieć, znów mu kibicować. I niedawno tak się stało – przy okazji premiery Niestandardowych, mojej drugiej powieści. Utwierdziłem się w przekonaniu, że Martin Eden Jacka Londona to jedna z najbardziej pisarskich książek, jakie poznałem. I jedna z tych, które będą mi bardzo bliskie.

A na zakończenie tego wpisu jeszcze jedna myśl Martina:

„Ja wiem, co we mnie tkwi. Nikt nie wie tego tak dobrze, jak ja. Wiem też, że mi się powiedzie. Nie dam się stłamsić. Cały płonę od tego, co mam do powiedzenia wierszem, prozą i w eseistyce.”

A czy wy macie takie pisarskie książki, które was zachwycają, a może i dają wam siłę tak potrzebną przy tworzeniu?

Źródło cytatów: Jack London, Martin Eden, tłum. Tomasz Tesznar, Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2003.
Źródło grafiki: https://read.kinoscope.org/2020/10/16/martin-eden-faust-and-hamlet-an-interview-with-pietro-marcello/

3 Replies to “Credo Martina Edena”

  1. Wszystko, co napisał Wharton jest dla mnie niezmiennie zachęcające:)

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Kiedyś czytałem powieści Whartona:)

    2. Czytałem „Spóźnionych kochanków” i „Tato” Whartona.
      Czytałem też Jacka Londona „Biały kieł” i „Zew krwi”.

Dodaj komentarz