Lektura na weekend – Pierwsze małżeńskie lata Anne Blythe

W „Wymarzonym domu Anne” Lucy Maud Montgomery, kanadyjskiej pisarki, tytułowa bohaterka zostaje doktorową Blythe i opuszcza rodzinny dom. Pierwsze lata małżeńskiego życia przynoszą jej radości, ale i wielką tragedię…

Wymarzony dom Anne to piąta część słynnego, kochanego na całym świecie cyklu Lucy Maud Montgomery. Niedawno ukazał się kolejny przekład autorstwa Anny Bańkowskiej. Można go nazwać rewolucyjnym. Tłumaczka zrezygnowała ze spolszczania imion i nazw geograficznych, zmieniła też odwieczne Zielone Wzgórze na Zielone Szczyty, co niektórzy czytelnicy odebrali jako zamach na świętość. Jednak kolejne tomy w tym przekładzie – Anne z Avonlea, Anne z Redmondu i Anne z Szumiących Wierzb – cieszą się niesłabnącą popularnością. Niebezzasadnie – te tłumaczenia odświeżają tę serię.

Anne Shirley wychodzi za mąż za swojego śmiertelnego wroga z dzieciństwa, a później przyjaciela – Gilberta i zostaje panią Blythe („Cóż, chwała Panu, że Anne i Gilbert wreszcie się pobiorą. Zawsze się o to modliłam. – W tonie pani Rachel dźwięczała głęboka pewność, że to właśnie jej modlitwom należy zawdzięczać pomyślny obrót spraw”). A oto opis wymarzonego ślubu Anne:

„A wie pani, gdzie i kiedy naprawdę chciałabym wyjść za mąż? W czerwcu, o wschodzie słońca, kiedy w ogrodach rozkwitną róże, wymknęlibyśmy się z Gilbertem w sam środek bukowego lasu i tam pod zielonym sklepieniem, jak w jakiejś wspaniałej katedrze, złożylibyśmy sobie przysięgę.
Marilla, usłyszawszy to, prychnęła pogardliwie, a pani Lynde zrobiła zgorszoną minę.
– Co za dziwaczny pomysł! Nie wiadomo nawet, czy taki ślub byłby ważny. I co by powiedziała pani Harmonowa Andrews?
– I »w tym sęk cały« – westchnęła Anne. – Tylu wspaniałych rzeczy w życiu nie robimy wyłącznie z obawy przed takimi paniami Andrews”.

Ceremonia ma jednak nieco bardziej konwencjonalny przebieg, choć także uroczysty. Anne opuszcza ukochany rodzinny dom i przenosi się do wioski Glen nad zatokę Four Winds, gdzie Gilbert podejmuje praktykę lekarską w zastępstwie swojego wuja. Nowożeńcy zamieszkują w wymarzonym domu. To urokliwe miejsce, które Anne szybko obdarza miłością i przywiązaniem. Pierwsze tygodnie małżeńskiego życia upływają wręcz sielankowo. Blythe’owie poznają nowych przyjaciół, w większości ludzi „znających Józefa” (to określenie na pokrewne dusze): kapitana Jima Boyda, opiekującego się miejscową latarnią morską, pannę Kornelię Bryant, kobietę niezwykle ciętego języka i wielkiego serca, nastawioną wojowniczo do całego rodzaju męskiego (choć podobno nie jest tak, że nienawidzi mężczyzn. Jak tłumaczy Anne: „Ależ serdeńko, to nie jest żadna nienawiść. Mężczyźni nie są jej warci”), a wreszcie piękną i tajemniczą Leslie Moore.

Ta ostatnia to jedna z najtragiczniejszych, ale i najciekawszych postaci nie tylko w Wymarzonym domu Anne, ale w i w całym cyklu. To osoba złamana przez dramatyczne doświadczenia, jakie stały się jej udziałem. Jeśli główna bohaterka prezentuje pogodę ducha i zachwyt światem, ona stoi po stronie mroku. Montgomery odmalowuje jej portret z dużym prawdopodobieństwem psychologicznym. Leslie garnie się do szczęścia, potrzebuje bliskości, a z drugiej strony nienawidzi tych, którym szczęście jest dane. Najtrafniej tę bohaterkę podsumowuje kapitan Jim, który tłumaczy Anne: „życie biednej Leslie jest tragedią od początku do końca. Po mojemu to ona czuje przez skórę, że w jej życiu jest mnóstwo rzeczy, których pani nie zrozumie, więc woli o nich nie wspominać z obawy by jej pani nie uraziła. Rozumie pani, jeśli mamy jakiś czuły punkt, to nie chcemy, żeby ktoś go dotykał. To odnosi się zarówno do duszy, jak i do ciała. A dusza Leslie to jedna żywa rana, nic w tym dziwnego, że ją chroni”.

Często spotykam się z opiniami, że ta część cyklu w porównaniu z innymi jest powieścią nudną, pozbawioną polotu i humoru, a główna bohaterka straciła wiele ze swego uroku. Dla mnie jednak pozostaje jedną z najlepszych. Owszem, Anne nie jest tu już roztrzepanym dzieckiem, nie farbuje sobie włosów na zielono, nie stosuje osobliwych przypraw do ciast, nie upija przyjaciółek winem udającym sok malinowy. Jednak pozostała tą samą wrażliwą na rzeczywistość osobą. I tylko szkoda, że po ślubie porzuciła aspiracje pisarskie. W Wymarzonym domu Anne pojawia się ważny pisarski wątek, ale dotyczy kogoś innego. To Owen Ford chce napisać „wielką kanadyjską powieść”. Jak tłumaczy, dlaczego jej nie zaczął (choć akurat w Glen znajdzie inspiracje):

„- Jakoś nie mogłem wymyślić właściwej koncepcji. Coś zaczyna mi świtać, kusić, przyciąga mnie i nagle się cofa, zanim zdążę to uchwycić. Może tutaj w tym spokojnym, ślicznym miejscu wreszcie to dopadnę. Panna Bryant mówiła mi, że pani też pisze.
– Ach, to takie drobiazgi dla dzieci. Odkąd wyszłam za mąż, niewiele napisałam. I nie mam żadnych pomysłów na wielką kanadyjską powieść. – Anne zaśmiała się. – To przekracza moje możliwości”.

Wymarzony dom Anne to powieść traktująca o tych pierwszych szczęśliwych, spokojnych latach, jakie mogą się przydarzyć głęboko zakochanym w sobie ludziom, którzy rozpoczynają wspólne życie. Rzeczywiście nie ma tu porywającej akcji, co nie znaczy, że jej brakuje. Pojawiają się za to harmonia, odkrywanie innego świata i drugiego człowieka. Małżeńskie szczęście przełamie też wielka tragedia opisana z dużym autentyzmem. Być może w tej historii Blythe’owie wypadają cokolwiek zbyt posągowo jako „para idealnie szczęśliwych ludzi”, ale fabułę uzupełniają historie innych związków – zwykle nie tak szczęśliwych, a opisanych z psychologiczną prawdą. To powieść wyróżniająca się również unikalnym klimatem, wyjątkowo melancholijnym jak na ten cykl. To nie znaczy, że nie ma w niej humoru. Wprowadza go zwłaszcza znakomicie nakreślona panna Kornelia, uosabiająca „komedię, która zawsze czai się za rogiem życiowych tragedii”. Oto fragment jej rozmowy z Anne:

„- Raczej trudno jest rozstrzygnąć, kiedy człowiek dorasta – zauważyła Anne ze śmiechem.
– To prawda, serdeńko. Niektórzy już rodzą się dorośli, inni nawet po osiemdziesiątce nie potrafią dojrzeć. Choćby ta nieboszczka, pani Rudolfowa. Ona w wieku stu lat miała umysł dziesięcioletniego dziecka.
– Może dlatego tak długo żyła? – zasugerowała Anne.
– Może i tak. Ja tam wolałabym przeżyć pięćdziesiąt lat mądrze niż sto głupio. (…) Pani Rudolfowa była z Milgrave’ów, a oni nigdy nie grzeszyli rozsądkiem. Jej bratanek, Ebenezer Milgrave, w ogóle miał źle w głowie. Myślał, że nie żyje i wściekał się na żonę, bo go nie chciała pochować. Ja bym to zrobiła.
Panna Cornelia zrobiła tak srogą minę, że Anne zaraz wyobraziła ją sobie z łopatą w ręku.
– A zna pani jakichś dobrych mężów, panno Bryant?
– O tak, mnóstwo. Są tam… – Tu panna Cornelia wskazała przez otwarte okno na cmentarzyk po drugiej stronie zatoki.
– A żyjących? Takich z krwi i kości?
– Och, znajdzie się paru. Choćby na dowód, że u Boga wszystko jest możliwe”

A na koniec jeszcze słowo o biblioteczce Anne:

„- Nie mamy zbyt bogatej biblioteki (…) ale każda z tych książek to przyjaciółka. Wybieraliśmy je latami to tu, to tam i kupowaliśmy dopiero po przeczytaniu. Musieliśmy się najpierw przekonać, czy należą do plemienia, które zna Józefa”.

Muszę przyznać, że dla mnie ta książka jest jedną z tych, które „znają Józefa” – i cieszę się, że mogłem do niej powrócić.

Źródło cytatów: Lucy Maud Montgomery, Wymarzony dom Anne, tłum. Anna Bańkowska, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2023.
Źródło grafiki: https://www.anneofgreengables.com/blog/how-to-plan-a-anne-of-green-gables-themed-wedding

Dodaj komentarz