Lektura na weekend – Świat u progu katastrofy

Co za paradoks – w siódmym tomie cyklu o Ani Shirley (teraz już doktorowej Blythe), ona sama jest ledwie obecna. Pozostaje postacią poboczną, niemalże pomnikiem. W „Dolinie Tęczy” uwaga Lucy Maud Montgomery skupia się na rodzinie nowego pastora – czy to odwrócenie uwagi wyszło książce na dobre?

Od paru lat sukcesywnie odkrywam powieści Lucy Maud Montgomery na nowo. Czytane z perspektywy dorosłego czytelnika, ujawniają to, czego ów dziecięcy czytelnik wiele lat temu nie mógł zauważyć. Okazją do lekturowych powrotów stają się nowe tłumaczenia znanych książek. Tak jest na przykład z cyklem o Ani z Zielonego Wzgórza Lucy Maud Montgomery. Od kilku lat tryumfy święci każdy nowy tom w przekładzie Anny Bańkowskiej (Wydawnictwo Marginesy). Zaczęło się od skandalu – Ania Shirley stała się Anne Shirley, a Zielone Wzgórze Zielonymi Szczytami. Następne były: Anne z Avonlea, Anne z Redmondu (dawna Ania na uniwersytecie), Anne z Szumiących Wierzb (wcześniej znana jako Ania z Szumiących Topoli), Wymarzony Dom Anne oraz Anne ze Złotych Iskier (dom Ani we wcześniejszych tłumaczeniach nazywał się Złotym Brzegiem). Teraz pora na Dolinę Tęczy (tu tytuł pozostał niezmieniony).

Co znamienne, tutaj Ani – czy też Anne – nie ma nawet w tytule książki. W akcji też jej nie za wiele. Nie ma większego wpływu na fabułę. Pojawia się zaledwie parę scen z jej udziałem w Złotych Iskrach (czy też w Złotym Brzegu, bo w jednym zdaniu czytamy: „Wystarczył sam fakt, że nazwano ją »małą dziewczynką«:, taką jak ta pyzata Rilla Blythe ze Złotego Brzegu”). Najwyraźniej sama Lucy Maud Montgomery zaczęła zdawać sobie sprawę, że jej najważniejsza bohaterka przestała się rozwijać. Tu jest głównie posągowym punktem odniesienia – podziwianym w całym Glen St. Mary. Nawet jej dzieci pozostają na drugim planie i pojawiają się sporadycznie, nie zyskały statusu głównych bohaterów. Tym razem uwaga narratora skoncentrowana jest na plebanii, gdzie sprowadzają się owdowiały pastor John Knox Merredith z gromadką dzieci: Jerrym, Faith, Uną i Carlem. Ulubionym miejscem zabaw tej czwórki pozostaje Dolina Tęczy – miejsce przyjazne, prawie magiczne.

„W ciągu dnia dzieci Blythe’ów najbardziej lubiły się bawić w dużym zielonym zagajniku klonowym oddzielającym Złote Iskry od stawu, ale wieczory należały niepodzielnie do małej kotlinki na jego tyłach. Traktowały ją jak swoje własne czarodziejskie królestwo. Pewnego dnia zobaczyły z okien strychu, jak z oparów po letniej burzy wyłania się nad tym miejscem cudowna tęcza, której jeden koniec zdawał się tonąć w rogu stawu.
– Niech to od dzisiaj będzie Dolina Tęczy – zaproponował oczarowany zjawiskiem Walter i wszyscy się z nim zgodzili”.

Dzieci pastora – który ból po stracie ukochanej żony próbuje oswoić, pogrążając się w lekturze świętych pism – są zaniedbane, właściwe skazane na samodzielność. A jednak pozostają dziećmi – potrafią z radością odkrywać świat, cieszyć się, przeżywać małe i większe dramaty. W toku powieści dojrzewają. Przeżywają sporo zabawnych przygód – niczym sama Anne Shirley w pierwszym tomie cyklu. A to pomylą dni tygodnia, co będzie miało opłakane skutki dla ich opinii, a to będą śpiewać na cmentarzu, a to nasłuchają się historii o duchach i potem będą się bały. Dają też schronienie pewnej sierocie, czego ich zadumany ojciec początkowo nie zauważa. Paradoksalnie chcą postępować jak najlepiej, nie mają złych intencji, a i tak ściągają na siebie kłopoty, budząc zgorszenie wśród mieszkańców Glen St. Mary.

Oczywiście czasy się zmieniły – a Dolina Tęczy – jak większość powieści Montgomery przechowała jak w formalinie rzeczywistość z początku ubiegłego wieku. Jak zwykle świetnie się śledzi te smaczki – odwieczną wojnę prezbiterian z metodystami, niesamowite oburzenie społeczności, gdy córka pastora przychodzi do kościoła bez pończoch na nogach, zakaz żucia gumy przez dziewczynki. A to wszystko zostało podlane charakterystycznym dla kanadyjskiej pisarki czarnym humorem („- Na pani Jamieson nie można ani trochę polegać – poparła ją Susan. – Już raz umarła, a kiedy wzięto miarę na trumnę i tak pięknie ją w niej ułożyli, poderwała się nagle i wróciła do życia! I jak tu takiej zaufać?”).

A jednak Dolina Tęczy to powieść podszyta zdumiewającym smutkiem. Sporo tu sytuacji niewesołych: zaniedbanie dzieci nieodpowiedzialnego pastora, przeżywające własne sieroctwo, spotkanie z poniewieraną Mary Vance, której „dziwny, trochę nieokrzesany wdzięk bardzo pociągał dzieci z plebanii”. To zdecydowanie najciekawsza postać w powieści, trochę zarozumiała mitomanka, trochę buntowniczka, outsiderka lubiąca dokuczać tym, których lubi, a jednak zarazem dziewczynka o ogromnej wrażliwości. To w gruncie rzeczy biedactwo, które „samotnie toczy nierówną walkę z grozą życia w wielkim obojętnym świecie”. Mamy tu do czynienia z interesującym przetworzeniem głównego motywu znanego z Ani z Zielonego Wzgórza – nieplanowanego przygarnięcia sieroty. Tyle że Mary jest nieco inna niż Ania. Świetnym wątkiem jest też ten dotyczący sióstr West – Rosemary i Ellen. Montgomery pokazuje tu silną toksyczną relację, aczkolwiek opartą na niewątpliwej miłości. Tak, Dolina Tęczy pozostaje zdecydowanie jednym z najciekawszych tomów cyklu. Jest spójna, fabuła jest konkretna, nie stanowi zlepku przypadkowych scen i wątków. Postacie są wyraziste, a problematyka pogłębiona, a całość napisana z pazurem.

No i – co najważniejsze – panuje tu już widmo nadchodzącej I wojny światowej. Dolina Tęczy miała swoją premierę rok po niej, czyli Montgomery już wiedziała, jakie spustoszenie nastanie w świecie po ostatnich latach. Jednak tej świadomości nie mają jeszcze bohaterowie jej powieści. To pozwoliło kanadyjskiej pisarce na stworzenie wyjątkowego klimatu. Dziś potrząsamy głową, gdy zadowolona panna Kornelia stwierdza, że konflikty zbrojne już minęły i raczej się nie powtórzą albo gdy pastor Merredith bagatelizuje niepokój Ellen West, która obawia się niemieckiego cesarza („- Ma pani na myśli, że chce bezmyślnie rozpętać wielką wojnę? Nie sądzę. To już nie w dzisiejszych czasach”).

Dolina Tęczy to w gruncie rzeczy powieść o tym, że czas pożegnać się z dzieciństwem, bezpieczną, magiczną krainą, Montgomery pisze o tym dyskretnie, ale wymownie (przykładowo najstarszy z gromadki Jem, zajęty nauką, „siłą rzeczy rzadziej bywał w Dolinie Tęczy i coraz bardziej odpływał w stronę świata dorosłych”). Oczywiście wojna w tej części cyklu jeszcze nie wybuchnie, ale już się zbliża. Wymowna jest ostatnia scena w powieści, w której narrator zapowiada te tragiczne wydarzenia. Walter Blythe wieszczy nadejście Flecisty z Hameln wygrywającego straszliwą melodię, a jego brat jest podekscytowany, cieszy się na nową przygodę. To narrator wspomina o dzisiejszych rozbrykanych uczniach, którzy wkrótce mieli polec na polach bitewnych, o pełnych nadziei dziewczętach, których serca zostaną złamane. Tytułowa Dolina Tęczy – miejsce najwspanialszych zabaw – staje się symbolem szczęśliwego w gruncie rzeczy dzieciństwa, które musi odejść w konfrontacji z Wielką Historią. Montgomery pozwala trwać bohaterom w tej ułudzie – jeszcze na chwilę. Groza tego symbolu przeraża do dziś – choć zapowiadana Wielka Wojna jest już tylko rozdziałem z podręcznika do historii, choć Lucy Maud Montgomery i bohaterowie jej powieści od dawna spoczywają w grobach.

Źródło cytatów: Lucy Maud Montgomery, Dolina Tęczy, przeł. Anna Bańkowska, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2024.

Dodaj komentarz